Rozdział siódmy, w którym przewrócimy kilka kart historii
21 października 2009 r. Środy to były jego „weekendy”. Już od czwartku stał na bramce, chociaż na szczęście nie było wtedy tak ciężko jak w piątkowe czy sobotnie imprezy. Ale niezaprzeczalnie jego nocna praca zaczynała się w czwartek i trwała aż do porannych niedzielnych godzin. Na szczęście jego dzienna praca trwała tylko od poniedziałku do piątku, dzięki czemu niedziela była dniem na złapanie oddechu, ale przez nawał obowiązków i ogólne zmęczenie pracą w nocy, po prostu czasami nie wystarczało to na odpoczynek. W niedzielę snuł się smętnie po domu, próbował odespać, robił jedną jednostkę treningu na siłowni i maksymalnie cztery sekwencje Lao Jia Yi Lu i tyle. No i odwiedzał rodziców. Niedziela kończyła się szybciej niż mógłby powiedzieć „co jest, kurwa” a on kładł się spać tak samo zmęczony i otumaniony przez codzienność, jak się budził. Dlatego środa była jego weekendem. Błażej pracował w galerii handlowej na stoisku z odżywkami białkowymi i suplementami. Praca nieszczególna...