Rozdział szósty, w którym pouprawiamy olsztyński clubbing
17 października 2009 r.
No dobra, Oskar był najśmieszniejszym, najbardziej
tolerancyjnym i luzackim człowiekiem, jakiego Ada poznała w Olsztynie. I do
tego był zdeklarowanym gejem, który nawet nie widział powodu, dlaczego miałby
się tego wstydzić. Po prostu idealny materiał na najlepszego przyjaciela jej
młodszego braciszka! Przy nim Kuba na pewno szybko poczuje się trochę lepiej we
własnej skórze, bo od jego pokracznego coming outu przy ojcu, podczas wielkiej
kłótni o przeprowadzkę do Olsztyna, wydawał się być mocno przybity.
Wiedziała, że brat w Poznaniu poznawał jakichś
chłopaków przez Internet i z tego co powiedziane między wierszami wnioskowała,
że nawet trochę z nimi figlował, ale z tego co widziała po Kubie, pomimo iż
zrobił już pierwszy krok do bycia wyzwolonym gejem, jedną nogą wciąż siedział w
szafie. I frustracja ją zalewała na taką postać rzeczy. Kuba był świetnym
facetem, kochającym, troskliwym, ze szczeniackim poczuciem humoru i pasją do
jazdy na rowerze. Co komu przeszkadzało, że kolejną z jego cech było to, że
podobali mu się mężczyźni? Dlaczego jej cudowny, mądry, przystojny młodszy brat
nie zasługiwał na normalne życie i brak wstydu tylko dlatego, że komuś na ulicy
mogło się to nie spodobać? Wściekłość ją brała na myśl, że Kubuś mógłby sam
sobie odmawiać szczęścia tylko dlatego, że czuł się gorszy. Tym bardziej
zacierała ręce na jego znajomość z Oskarem. To był taki chłopak, którego trzeba
mu było w życiu. Może nie od razu jako partnera… ale z drugiej strony, czemu
nie? Byli w podobnym wieku, zdawali się dobrze dogadywać, kto wie, może będzie
z tego coś więcej?
I teraz zadaniem Ady było stworzyć idealne środowisko
dla tej dwójki, aby ich relacja mogła kwitnąć. Już ona wiedziała, że wystarczy
na chwilę Kubę spuścić z oczu, żeby wszystko wymknęło mu się z rąk. Tu coś
zaniedba, tam zapomni dograć szczegółów i bum! Po balu. Po to właśnie miał w
życiu Adę, żeby ona o wszystko za niego dbała. Podejrzewała, że po to właśnie
Bóg im dał siebie nawzajem, żeby ona mogła go pilnować i popychać w dobrym
kierunku, a on, żeby mógł ją stopować, kiedy już naprawdę przesadzała i za
bardzo się na czymś zafiksowała, przez co zapominała o reszcie świata. …Co nie
zdarzało się znowu aż tak często, okay?
No ale Oskar i Kuba… tak, ta znajomość zdecydowania
musiała trwać. I to nieważne czy chłopaki się tylko zaprzyjaźnią, czy może
będzie z tego wielka miłość. Ważne, że Oskar musiał zostać w życiu Kuby, bo był
tam bardzo potrzebny.
I dlatego teraz właśnie jechali taksówką — ona z
przodu, a trzej panowie: Kuba, Oskar i Paweł, ściśnięci na tylnym siedzeniu jak
sardynki w puszce — na starówkę gdzie planowali spędzić wieczór na beztroskiej
zabawie. To miało być jej pierwsze wspólne wyjście z Kubą na miasto odkąd
przeprowadził się na Warmię i była tym bardzo podekscytowana. Szczególnie, że
kiedy mieszkali razem w Poznaniu, Kubuś jeszcze nie był pełnoletni, więc nie
zdarzyło im się za często chodzić wspólne po klubach. Co najwyżej jakichś
prywatkach, ale tam był zupełnie inny klimat. A teraz czekał ich odjechany,
zakrapiany wieczór w rytmie disco i już ona zadba o to, żeby było legendarnie!
Paweł nie przepadał za imprezowaniem. Dla niego idealna
sobota to ta spędzona w domu, pod kocem i z jakimś dobrym serialem, opcjonalnie
mogło być też piwo. Ale ona kochała nocne życie. Uwielbiała tańczyć i bawić się
do białego rana, i ten stan, kiedy zmęczenie łączyło się z adrenaliną w rytm
klubowego bitu, a głowa była lekka, jakby wszystko było możliwe. I podczas
takich nocy było! Bo w jednej chwili mogli pić na starówce, a w już następnej
wsiadać do pociągu do Wrocławia czy Zakopanego.
Z Pawłem musieli więc iść na kompromisy — kiedy
przychodził czas, że Ada musiała się wyszaleć, on dawał się wyciągnąć na miasto
i towarzyszył jej w tych dzikich imprezach, a w zamian ona większość sobót
pozwalała na tę jego ulubioną domową sielankę, chociaż strasznie jej ciążyła.
Kiedy jednak przychodził już w końcu czas imprezy,
była jak bestia spuszczona z łańcucha. A przekonali się o tym Kuba i Oskar,
kiedy dziewczyna z dzikim szałem w oczach wcisnęła im do rąk kieliszki
udekorowane bitą śmietaną.
— Pijcie, to się nazywa orgazm — powiedziała,
przekrzykując harmider w pubie.
Chłopaki spojrzeli niepewnie po sobie, a potem na ich
fikuśne szoty, po czym bez słowa obaj wychylili zawartość kieliszków.
Kuba oblizał górną wargę, na której zostało sporo
śmietany, wraz z kolorową posypką.
— No dobre —
powiedział chłopak i wytarł usta. — Ale nie sądzisz, że na razie mamy dosyć?
Wypiliśmy już chyba cały bar.
Oskar zaśmiał się i zabrał od nich kieliszki, żeby
postawić je na parapecie za ich plecami.
— Mówiłem —
skwitował Paweł.
— A gdzie tam — zawyrokowała Ada. — A ty się nie
odzywaj, panie „to, że jestem studentem, nie oznacza, że muszę pić jak świnia”
— powiedziała w stronę swojego chłopaka. — Wypiliśmy dopiero kilka kolejek, na
razie możemy potraktować to jako smakowanie menu — dodawała do dwóch
pozostałych chłopaków.
— W takim razie — powiedział Oskar, podnosząc
sugestywnie brwi i teatralnie zawiesił głos, po czym odszedł w stronę baru,
wyciągając portfel.
Ada pisnęła z radością i pognała za nim, a Kuba
dołączył po chwili. Paweł oczywiście został cały skwaszony i markotny przy ich
małym stoliku w rogu sali. To w sumie nawet fajnie, że nie chciał pić, bo
przynajmniej pilnował miejscówki. W Pijalni, gdzie byli, zawsze było gwarno i
ciasno. Samo dopchanie się do baru było nie lada wyczynem, a już znalezienie
miejsca, żeby później w spokoju zamówionego szota wypić, graniczyło niemal z
cudem. Cała knajpa była tak zrobiona, żeby niezbyt zachęcać klientów do
pozostawania w środku — było mało miejsc siedzących, a jeśli się już jakieś
udało znaleźć, to było niewygodnie. Do tego przy większości stolików brakowało
krzeseł, tak, że można się było tam co najwyżej oprzeć, żeby wypić i tyle. No i
wszędzie było brudno. Czyli klimacik jak w McDonaldzie w latach
dziewięćdziesiątych… Ale kto by na to patrzył, kiedy w Pijalni robili takie
pyszne szoty, jakich nie można było dostać nigdzie indziej w całym mieście i za
cenę o połowę niższą niż w innych lokalach? Nic więc dziwnego, że co noc
przyciągali do siebie rzeszę klientów.
— Które teraz chcecie? — zapytał Oskar, kiedy już
udało mu się dopchnąć bliżej baru, a barman w końcu zwrócił na nich uwagę.
— Chupa-chupsa! — krzyknęła Ada.
— Ja bym chciał blowjob! — wrzasnął Kuba na tyle
głośno, że kilka osób wokół nich odwróciło się i parsknęło z rozbawieniem
Oskar też wybuchnął krótkim śmiechem i zmierzył Kubę
lekko pijanym spojrzeniem.
— Wracamy do niezręcznych wpadek językowych? — zapytał
pobłażliwie, a Kuba momentalnie zrobił się czerwony.
— Nie to… nie… nieważne zresztą. Może być to, co Ada.
— powiedział płasko.
Oskar pokręcił głową i powiedział:
— No co ty, jeżeli mój kumpel chce blowjoba, załatwię
mu blowjoba! Może być — zawiesił sugestywnie głos, wyciągnął przed siebie palec
i wskazał na barmana przed nimi — od tego pana?
Chłopak przed nimi podniósł brwi, być może zdziwiony
sytuacją, a być może w ogóle nie słyszał o czym mówili, natomiast jego uwagę
zwrócił tylko wyciągnięty i wskazujący go palec klienta. Ada wybuchła perlistym
śmiechem, a Kuba, pomimo zawstydzenia, chyba też bawił się nie najgorzej. Barman
przed nimi zapytał co podać, a Oskar wychylił się mocno przez bar, żeby ten go
usłyszał.
— Chupa-chupsa,
smerfetkę i blowjob — zamówił, przy ostatniej pozycji sugestywnie obniżając
głos.
Kiedy już odsunął się z powrotem na miejsce za
kontuarem, nie dało się nie zauważyć, że barman patrzył na niego z
zainteresowaniem, a na ustach grał mu mały uśmieszek.
— Chętnie ci zrobię tego blowjoba — powiedział i
puścił mu oczko.
Ada ponownie wybuchła pijackim śmiechem, to po prostu
było niemożliwe! Mówiła już, że Oskar był jej nowym ulubionym człowiekiem?
Szczególnie, że wcale się nie speszył, tylko utrzymał spojrzenie chłopaka,
posłał mu uśmiech i pewnym siebie głosem odpowiedział:
— Właściwie to ten blowjob to dla kolegi. — I wskazał
brodą na Kubę.
— Koledze też mogę zrobić — orzekł tamten po krótkich
oględzinach drugiego chłopaka.
Kuba aż zakrył oczy dłonią, tak go przybiła nagła fala
zażenowania, ale pozostała dwójka zaśmiewała się w najlepsze. Kiedy już barman
odwrócił się, żeby sięgnąć po odpowiednie składniki, Ada przyciągnęła do siebie
Kubę, żeby powiedzieć mu coś na ucho.
— Zdaje się, że barman gra dla tej samej drużyny, co
ty. Może na to idź?
— A gdzie tam — odpowiedział jej brat i chyba wydawał
się trochę oburzony.
Po tym komentarzu, a raczej po samej reakcji brata,
dziewczynie zaświtało w głowie, że skoro tak, to może faktycznie Kubę ciągnęło
do Oskara? Bo inaczej skąd to święte oburzenie? Ale nawet ona wiedziała, że to
nie był idealny moment, żeby pytać o takie rzeczy, dlatego postanowiła, że
jeszcze dzisiaj, dopóki oboje jechali na fali upojenia alkoholowego, będzie
musiała znaleźć chwilę, żeby odciągnąć
Kubę od reszty i dokładnie go wypytać o życie uczuciowe, tudzież jego brak. Od
czego są w końcu starsze siostry?
A tymczasem powinni iść potańczyć!
***
Paweł był wykończony. Drażniły go takie imprezy, zbyt
głośna muzyka, która niezależnie od piosenki dla niego brzmiała po prostu jak
umca-umca, zbyt dużo pijanych ludzi dokoła, zbyt wielki ścisk i duchota…
najchętniej wróciłby już do domu i położył się spać, ale jak Ada się na coś
uparła, nie było bata. I tak szczęście w nieszczęściu, że nie ciągnęła go na
takie eskapady w każdą sobotę, bo tego by już chyba nie zniósł.
W życiu z Adą Dąbrowską trzeba było nauczyć się
chodzenia na kompromisy. On wolał spać przy otwartym oknie, ona przy
zamkniętym, zostawiali więc rozszczelniony lufcik. On lubił czytać w ciszy, ona
ciągle potrzebowała w domu muzyki, kupił więc zatyczki. Ona chciała jeść fit, a
on klasycznie, po polsku, więc… ona gotowała, więc jedli fit. Ale nie o to
chodziło. Uczył się chodzić na ustępstwa mniejsze i większe, a w zamian za to
Ada starała się okiełznać swój władczy charakter i ustąpić mu od czasu do
czasu. Nie była to łatwa droga, bo jako pierworodne dziecko i starsza siostra
od małego uczyła się niezależności i decyzyjności. Miała wiele cech, które
ciężko było znieść, jak chociażby to, że lubiła dyrygować innymi, bo zawsze
sądziła, że wie co dla nich najlepsze. Była też pioruńsko uparta i czasem
ciężko było Pawłowi to wytrzymać.
Ale była też bardzo oddana i troskliwa. Dbała o niego
bardziej niż rodzona matka, zawsze piłowała, żeby dobrze zjadł, wyspał się,
miał zrobione pranie. Ale to były tylko pierdoły. Piłowała, żeby był
szczęśliwy. Żeby nie tłamsił w sobie uczuć, żeby mógł jej opowiedzieć o swoim
dniu na zajęciach, bo pomimo iż był na weterynarii, a dziewczyna studiowała
przecież informatykę, to zawsze wiedziała o czym mówił. Słuchała go i naprawdę
interesowały ją jego sprawy.
A kiedy jej ojciec kiedyś powiedział o nim jakiś
nieprzychylny komentarz, wściekła się na niego i nie odzywała się przez kilka
tygodni.
Ada potrafiła walczyć o ukochane osoby jak lwica i
dlatego była taka niezwykła.
Poznali się, kiedy robił staż po drugim roku studiów.
Jego promotor załatwił mu świetną ofertę, w bardzo znanej dużej klinice w
Poznaniu. Na początku trochę sceptycznie do tego podchodził, bo nie znał tam
nikogo, nie miał się gdzie zatrzymać i średnio mu się widziały całe wakacje z
dala od rodziny. Ale w końcu dał się namówić, bo profesor obiecał załatwić mu tanią
stancję, a staż był płatny. Także grzechem byłoby nie skorzystać. A teraz, z
perspektyw czasu dziękował Bogu, że tak to się wtedy potoczyło, bo inaczej
nigdy nie poznałby miłości swojego życia.
Ada szła wtedy do klasy maturalnej, ale nie mogła być
bardziej daleka od myślenia o szkole, skoro dopiero zaczynały się wakacje.
Pamiętał jak ją pierwszy raz zobaczył. W letniej sukience, z ciemnymi prostymi
włosami do pasa, szczupłą i śliczną, gdy właśnie wchodziła do baru mlecznego,
gdzie stołował się codziennie po pracy.
Nigdy dotąd nie miał odwagi, żeby zagadywać do takich
ładnych dziewczyn, bo po prostu nie miał w sobie tej iskry Casanovy, potrzebnej
do podrywania. Ale wtedy to było zwyczajnie silniejsze od niego. Jakby
wiedział, że ta dziewczyna jest mu pisana i że jeżeli do niej nie podejdzie, to
straci szansę swojego życia.
— Co tu mają dobrego? — zagadnął, zupełnie jakby nie
przetestował już każdej pozycji z krótkiego i niezbyt ekscytującego menu.
Dziewczyna rzuciła mu takie spojrzenie, jakby mu
kaktus na głowie wyrósł, po czym powiedziała po prostu:
— Ceny.
Zaśmiał się i ona do niego dołączyła.
— Zjesz ze mną? — zapytał z nadzieją. Nie znał żadnych
sprawdzonych tekstów na podryw, nie wiedział jak się to robi. Jedyne, co miał
do zaoferowania, to szczerość. I na szczęście to wystarczyło.
Nalegał, żeby zapłacić za jej obiad, chociaż trochę
się martwił, że nie starczy mu później pieniędzy. Co tam, najwyżej jutro nie
zje śniadania, ale była to mała niedogodność w porównaniu z tym, co mógł
zyskać. Przesiedzieli razem cały posiłek i jeszcze dobrą godzinę po tym, jak
już zjedli, aż w końcu kelnerka poprosiła, żeby już poszli i nie zajmowali
stolika, skoro nic nie zamawiają. Żartowali, opowiadali o sobie, wymieniali
historie, a na koniec wymieli też numery telefonów. Zadzwonił do niej jeszcze
zanim zdążył dojść na stancję, tak bardzo stęsknił się za jej głosem. A potem
to już poszło. Przez całe wakacje byli nierozłączni, spędzali ze sobą każdą
wolną chwilę, a w te momenty, kiedy nie mogli fizycznie być razem, rozmawiali
przez telefon.
Od początku podejrzewali, że dla nich nie jest to
tylko wakacyjny romans. Gdy spotyka się drugą osobę, z którą łapie się takie
połączenie, kiedy coś tak od razu klika, nie ma żadnych rzeczy, które mogłyby
to rozdzielić, nawet głupie trzysta osiemdziesiąt kilometrów.
Kiedy więc przyszła już pora na jego powrót do
Olsztyna, wiedzieli, że to tyko chwilowe utrudnienie w ich miłosnej historii. I
tak jak planowali, Ada przeprowadziła się do niego zaraz po maturze, niecałe
osiem miesięcy później. Od tej pory nie było jednego nawet dnia, żeby żałował,
że w tamto słoneczne popołudnie zagadał to tej niesamowitej, postrzelonej i
cudownej dziewczyny.
Nawet wtedy, kiedy rzekoma dziewczyna waśnie waliła
kielony z grupą jakichś nieznajomych motocyklistów przy barze w pubie, w którym
miał nadzieję, że jego stopa już nigdy nie postanie.
Zaraz po wyjściu z Pijalni, Ada zarządziła, że chce
się jej tańczyć, więc wyciągnęła ich do Dominikany, czyli najmodniejszego
ostatnio w Olsztynie klubu, gdzie za same wejściówki na ich czwórkę Paweł
wybulił prawie stówę. No trudno. Jako jedyny z ich grupy miał własne pieniądze,
bo pracował i już sam się utrzymywał. Najwyżej będzie musiał ograniczyć wydatki
w tygodniu, ale nie miał zamiaru odmawiać swojej dziewczynie, nawet wtedy,
kiedy jej zachcianki były mu tak w niesmak. Zresztą na Adę nigdy nie szczędził,
a Kuba był przedłużeniem Ady. I jeżeli Paweł dobrze oceniał sytuację, to ten
cały Oskar pewnie już niedługo też zostanie przedłużeniem. Kuby.
Po wyjściu z Dominikany zahaczyli jeszcze o dwa
normalne puby, po to, by w końcu wylądować w tym dziwnym przybytku. Strach było
dotknąć jakiejkolwiek rzeczy, bo wszystko było tak brudne, wliczając w to
podłogę, do której z każdym krokiem przyklejały się podeszwy butów. I kiedy już
tracił nadzieję, że uda mu się opuścić ten lokal w najbliższym czasie, padły
magiczne słowa ze strony Kuby.
— Głodny jestem.
Na to momentalnie Ada podskoczyła, bo przecież nie
mogła pozwolić, żeby jej młodszy brat chodził nieszczęśliwy na imprezie, którą
ona sama zorganizowała i z okrzykiem zarządziła, że idą na zapiekanki.
Zapiekanki w Olsztynie o tej porze można było dostać w
tylko w jednym miejscu — przy wejściu na starówkę od strony „Starej” Warszawskiej.
Co prawda, żeby tam dojść, musieli się spory kawałek cofnąć, bo dość mocno ich
wywiało od centrum, ale takie już były wyjścia z Adą. Kiedy już coś jej
strzeliło do tego upartego łba, to potrafiła przeciągnąć wszystkich na drugi
koniec miasta. A nie daj Boże jak usłyszała o jakieś ciekawej miejscówce w
innej części Polski. Już raz mu się zdarzyło wyciągać ją z pociągu siłą…
Buda z zapiekankami stała tam, gdzie zawsze i jak
zawsze prowadził do niej sznur głodnych imprezowiczów. To miejsce zapewne nigdy
nie przeszłoby legalnie żadnej kontroli sanepidu, ale zapiekanki mieli naprawdę
dobre. Kiedy już cała ich czwórka się najadła, Ada wpadła na kolejną genialną
ideę.
— Mam pomysł — oznajmiła i nie czekając na reakcje
kogokolwiek z grupy, ruszyła przed siebie. Tak to już z nią było, że rzadko
kiedy dziewczyna oczekiwała od nich dyskusji na wybrany temat. Dużo częściej po
prostu mówiła, jak będzie, a reszta robiła to, co ona chciała.
***
Nie było jeszcze drugiej w nocy, a Błażej miał już
zupełnie dosyć. Na samym początku imprezy przypałętało się trzech dresików,
których kojarzył z paczki Bochena, a nikogo od nich nie wpuszczali. Smarkacze
albo nie byli zorientowani w sprawie, albo głupi, albo zaćpani w trzy dupy, bo
na siłę chcieli wejść do Iskry i się rozejrzeć.
Błażej unikał rozrób, kiedy się dało, szczególnie na
bramce, ale nie bał się też dać komuś po mordzie, dlatego, kiedy jeden z
chłopaczków po raz enty już spróbował go minąć przy wejściu po prostu zdzielił
go z liścia w twarz, a gówniarz poskładał się jak harmonijka. Gdy jeden z jego
ziomków zgarniał go z gleby, drugi doskoczył do Błażeja, wygrażając mu pięścią
i plując dokoła, podczas gdy z ust lały mu się kolejne przytyki pod adresem
bramkarza.
— Jesteś ostatnią pizdą, nawet lejesz jak ciota! — krzyczał.
— Każdy chłop by przywalił z pięści, a ty otwartą rączką, jak jakiś pedał!
Patryk, z którym dzielił dziś zmianę, a który do tej
pory tylko siedział na hokerze naprzeciwko niego i obserwował sytuację,
prychnął w końcu i powoli wstał, pokazując całą swoją imponującą, ponad
dwumetrową sylwetkę, co chyba lekko przystopowało krzykacza.
Kiedy jego duża dłoń wylądowała na karku chłystka i
stanowczo, ale właściwie bez żadnej siły, odciągnęła go od wejścia do klubu,
rzucił tylko:
— Dziękujcie bogom, że Byku mu zajebał z liścia.
Inaczej by go zabił.
Chłopak zrobił głupią minę, po czym rzucił okiem na
pozostałą dwójkę swoich kolegów. Ten, który dostał po mordzie trzymał się za
obficie krwawiący nos, a ten, który go podtrzymywał, miał nietęgą minę. Co
prawda ten nos to się musiał rozbić o chodnik, bo Błażej zdzielił delikwenta
przez środek policzka, ale liczył się efekt końcowy, nie?
— A teraz spierdalajcie — powiedział Patryk i
uśmiechnął się milutko.
Dresiki się zabrały na momencie, ale Błażej miał
przeczucie, że jeszcze ich spotka, w towarzystwie starszych kolegów. A chuj z
nimi. Każdemu z paczki Bochena był w stanie zlać dupsko, szczególnie jak miał
obok Patryka.
Patryk „Mały” Leszczyński to był jego człowiek. Znali
się od dzieciaka, razem przez całą budę, razem na wszystkich wagarach, razem w
każde wakacje. Jak któryś z nich dostawał po gębie, drugi zawsze tam był, żeby
pomóc. Jak któryś narozrabiał i miał przesrane w domu, drugi zawsze pojawiał
się, żeby wziąć winę na siebie. Gdy Błażej miał naście lat i zaczęły mu
przychodzić do głowy głupie, niezbyt legalne pomysły, to właśnie Patryk go z
tego wyciągnął i pokazał mu siłownię, i boks, dla rozładowania frustracji.
Gdyby nie on, to pewnie sam skończyłby jako jeden z chłopaków Bochena.
Poza Małym mógł liczyć też na całą resztę ich ekipy.
To nie było tak, że na bramce mógł stać każdy.
Jeżeli nie miało się za plecami swoich ziomeczków, jeżeli nie należało
się do którejś konkretnej bandy i nie miało swoich kumpli w innych,
zaprzyjaźnionych ekipach, to tak, jakby cię nie było. Można być zajebistym do
bójki, mieć siłę i refleks, i staminę, ale jak zleci się cała przeciwna ekipa i
chce ci wbić do klubu, to jesteś cienki Bolek, jeżeli nie masz wsparcia.
Szacunek w mieście trzeba było trzymać żelazną pięścią. Było się tak silnym,
jak najsłabszy człowiek w twojej ekipie, ale też ten najsłabszy, był tak silny
jak silna była cała ekipa. Bo w razie czego wystarczyło dać sygnał jednej
osobie, a reszta zjawiła się za twoimi plecami w ciągu minut. Sekret polegał na
tym, żeby ze swoimi kumplami trzymać się bliżej niż z rodzonymi braćmi, a oni
byli w tym naprawdę dobrzy. No i mieli u siebie kilku starych wyjadaczy, dawne
postrachy Zatorza i Kormorana, przed którymi niejeden cwaniaczek trząsł
portkami. Znaczy, oczywiście tylko wtedy jak akurat nie siedzieli.
Knajpy, które chronili utrzymywały się na rynku od
lat. U nich nikt nie miał prawa wjechać do lokalu i narobić dymu. Na początku,
tak po koleżeńsku, wpuszczali jeszcze znajomych chłopaków z nieco gorszą
reputacją, ale szybko się na tym przejechali. Większość z nich należała do
band, które wyłudzały na właścicielach haracze w zamian za nietykalność, więc
szybko się musieli nauczyć, że nie tędy droga. Za każdym razem robili jakieś
burdy, a wśród klientów prędko niosła się fama o kolejnym, straconym lokalu. Zmienili
więc zasady i już od lat był u nich zakaz wjazdu dla ekipy Bochena i dla
kiboli. A każdy, kto chciał o tym podyskutować, mógł pocałować pięść.
Lokale, które brali pod swoje skrzydła też musiały
znać zasady i się ich trzymać — żadnych nieletnich, jeśli narkotyki, to tylko
miękkie i żadnego handlu dziewczynkami. Dziwki mogły być, pod warunkiem, że
pełnoletnie i dyskretne. Kto się wyłamywał, musiał radzić sobie sam, bo żaden z
nich nie chciał brać odpowiedzialności za cyrki, które się mogły dziać, gdy właściciele
knajpy postanowią pożyć trochę mniej legalnie. W ich ekipie raczej każdy miał w
przeszłości jakąś styczność z psami i lepiej było utrzymać ich biznes, no,
jeśli nie legalny, to przynajmniej na pograniczu szarej strefy.
Ale ten dzień był chujowy nie tylko przez trzech
dresików z początku imprezy. Cały wieczór był po prostu męczący — co rusz
musiał kogoś wyprowadzać siłą, rozdzielać jakieś idiotyczne bójki, a raz
musieli z Patrykiem ściągać z siebie laski, które szarpały się za włosy i
okładały po twarzach na środku parkietu… A to jeszcze nie był koniec, bo
przeczuwał, że do rana, wraz z upływem czasu, będzie płynąć też alkohol, co w
końcu spowoduje, że będzie musiał oklepać gębę następnej fujarze. Soboty były
najgorsze. Poza tym miał wrażenie, że albo z roku na rok w Olsztynie pojawiali
się coraz głupsi studenci, którzy powodowali coraz to gorsze zamieszki, albo on
się po prostu robił stary, bo na bramce stał już od dobrych siedmiu lat. Kiedy
zaczynał wszystko w tej pracy było nowe i ekscytujące, a on miał niespełna
osiemnaście lat i wydawało mu się, że własną pięścią podbije cały świat. Czuł
się mocny w uszach, bo potrafił sprać kilku kolesi na raz, a hucząca w nim
adrenalina i przekonanie o własnej niezniszczalności tylko podsycały ten stan
rzeczy.
A później prawie zabił chłopaka.
Gówniarz był na prochach, trochę mu się pomyliło, kto
z ich dwójki mógł zrobić prawdziwą krzywdę, a Błażej trzasnął go po gębie
odrobinę za mocno. Przywalił mu wtedy z całym impetem z zamkniętej piąchy w
skroń, a facetem aż zakręciło, zanim runął na ziemię jak długi. W pierwsze
fazie euforii Błażej ryknął zwycięsko i już chciał ruszać, żeby wyszarpać te
zwłoki poza teren lokalu, kiedy zorientował się, że chłopak stracił
przytomność. Nie odzyskał jej nawet po przyjeździe karetki. Jego zabrali do
szpitala, a Błażeja na komisariat, gdzie spędził najgorszą noc swojego życia.
Był pewien, że zabił tego faceta. To, co się wtedy działo w jego głowie, było
nie do opisania. Wszystko sprowadzało się do jednego słowa… morderca. Był mordercą.
Był głupim, zapatrzonym w siebie dzieciakiem, który pobił kogoś na śmierć…
przecież ten chłopak też miał swoje życie, rodziców, może jakieś rodzeństwo…
Kiedy pomyślał o tym, co by się stało z jego matką
albo siostrą, gdyby się dowiedziały, że ktoś go zatłukł, pojawiły się fale
mdłości. Ale zwymiotował dopiero, kiedy dotarło do niego, jak jego rodzina
zareaguje, kiedy dowie się, co się stało naprawdę.
Matko.
Zniszczył swoje życie i zniszczył życie tego faceta,
który przecież tylko chciał wyjść na imprezę i przesadził z jakimś gównem… może
nawet nie wiedział co bierze, bo wcisnęli mu to koledzy albo panna, żeby było
fajnie.
Nie spał tej nocy, nie rzygał już więcej. Leżał jak
kłoda na niewygodnej pryczy na dołku, patrząc nieruchomymi oczami w sufit.
Rano do jego celi wszedł pies, który zatrzymał go
wieczorem i z kpiną oznajmił, że jest wolny, a gówniarz, którego pobił się
obudził i nie wniósł zawiadomienia o popełnieniu przestępstwa.
Ulga, która go zalała była tak silna, że ugięły się
pod nim kolana. Przysiadł z potworem na łóżku, z którego dopiero co wstał i
schował twarz w dłoniach. Policjant chyba musiał dostrzec w tym coś więcej, bo
kiedy Błażej podniósł na niego oczy, nie miał już takiego kpiącego wyrazu
twarzy, a słów, które mu wtedy powiedział, Byku nie zapomni do końca życia.
— Tym razem ci się upiekło, bo to tylko lekki
uszczerbek na zdrowiu, ale następnym razem kogoś zabijesz. Naucz się kontroli,
jeżeli chcesz patrzeć w lustro bez wstydu.
I Błażej się nauczył. Wziął sobie te słowa do serca i
powtarzał jak mantrę. Zamiast na boks, jak do tej pory, zaczął chodzić na Tai
Chi na Plażę Miejską. Wiadomo, najpierw kumple się z niego śmiali, ale on dość
szybko zafiksował się na ćwiczeniach i odnalazł w nich spokój ducha, a oni
zaczęli na niego patrzeć z lekką zazdrością. Nie każdy mógł to trenować, bo nie
każdy był na tyle wytrwały i skupiony.
To była cała filozofia, która zakładała, że człowiek
rozwijał się dzięki ciężkiej pracy, silnej woli i wytrwałości. Umieć więcej —
to był główny przekaz Tai Chi i Błażej szybko zrozumiał, że jest w nim wieczny
głód, każący mu szukać nowych wyzwań i doskonalić się, stawać się lepszym, ale
już nie kosztem innych, tak jak robił to do tej pory. Ciężko pracował nad
osiągnieciem wewnętrznej harmonii, a potwierdzenia własnej wartości szukał
wyłącznie w sobie. I nie musiał się już dowartościowywać, tłukąc przypadkowych
chłopaków. Zniknęły też problemy z nadmierną agresją.
Pasja do Tai Chi poszła w parze z miłością do siłowni,
chociaż mocno zmieniło się jego nastawienie. Ostatnie trzy lata pakował, żeby
zyskać siłę i jak najbardziej rozbudować sylwetkę. Dopiero spokojnie, wyważone
ruchy Tai Chi uświadomiły mu jak mocno był pospinany i jak mały miał zakres
ruchu. Jego włókna mięśniowe, pozbawione właściwie jakiejkolwiek formy rozciągania,
był skrócone i wymagały nakładu potężnej pracy, a on szybko zrozumiał, że to,
co do tej pory robił, było bezmyślne. Wtedy jego podejście do sportu zmieniło
się diametralnie — postawił na zwiększanie swojej wydajności, a wszystkie
ćwiczenia, które wykonywał i dyscypliny, za które się brał miały jeden cel —
poprawić mobilność. Ciało, które miał, miało mu starczyć na całe życie i tylko
od niego zależało, w jakim będzie stanie za pięćdziesiąt lat.
Sam nie wiedział, czemu akurat dzisiaj trzymały się go
te filozoficzne myśli. Może przez tego chłystka, który nazwał go pedałem. Dawno
go tak nie korciło, żeby komuś po prostu przyjebać. Niestety Błażej miał tego
pecha, że faktycznie urodził się pedałem, ale nic na to nie mógł poradzić. Od
jakiegoś czasu już przestał się starać udawać przed samym sobą, że jest
inaczej. Nie tyczyło się to jednak udawania przed resztą świata, bo sama myśl o
tym, że ktokolwiek mógłby się dowiedzieć, powodowała, że ściskał mu się
żołądek. Nie bał się wielu rzeczy, ale to… to byłoby najgorsze. Straciłby
szacunek, swoją ekipę, pracę. Sam nie wiedział, co miałby wtedy zrobić z
życiem, gdyby nie zostało mu już nic, co się dla niego liczyło.
Z tych ponurych myśli wyrwał go pisk jakiejś
dziewczyny, która zbliżyła się do nich lekko zachwianym krokiem. Nie bardzo
różniła się od wielu innych dziewczyn, które wbiły dziś do Iskry — ładna buzia,
zgrabne nogi, szklane od alkoholu oczu i pijacki uśmiech na ustach. Pewnie
nawet by jej nie zapamiętał, gdyby nie to, że zaraz za nią pojawiło się trzech
mężczyzn, a ku zdziwieniu Błażeja, w jednym z nich rozpoznał znajomą twarz.
Humor mu się momentalnie poprawił. No, takie
zakończenie wieczoru mogło mu wynagrodzić ten paskudny dzień!
***
Kuba od zeszłotygodniowej popijawy dalej patrzył na
alkohol dość krzywo, dlatego dzisiejsze wyjście traktował lekko po macoszemu.
Najchętniej w ogóle zostałby by w domu, ale nie chciał robić przykrości Adzie.
Już na biforze, u niej i Pawła, stronił od alkoholu, a kiedy poszli w miasto,
to pił tylko co drugą kolejkę, dlatego był raczej w dobrym stanie, czego nie
można było powiedzieć o jego pijanej siostrze. Oskar z kolei, który przez cały
wieczór towarzyszył dziewczynie w jej pijackich dokonaniach, trzymał się dużo
lepiej. W sumie sądząc po ostatniej imprezie, Kuba mógł się domyślić, że
chłopak miał mocną głowę. Ada i Oskar w ogóle wydawali się dogadywać jak
bliźnięta rozdzielone przy porodzie, przynajmniej jeśli idzie o imprezy. Kiedy
on i Paweł mieli już serdecznie dość, ci zdawali się dopiero rozkręcać i
ciągnęli ich w coraz to nowsze miejsca, nawzajem się przekrzykując i rzucając
innymi nazwami.
Na dobicie imprezy ponownie wylądowali w Iskrze i
obecny poziom upojenia alkoholowego, który nie był aż tak imponujący jak w
zeszły piątek, pozwolił Kubie na realne ocenienie klubu i wyciągnięcie
wniosków. No cóż, na pewno nie było to miłe miejsce. Muzyka ograniczała się
albo do ostrego techno, albo disco-polo, wódka na barze jak nic była chrzczona
i co rusz ktoś się lał.
Dlatego z wytchnieniem ulgi przyjął propozycję siostry,
żeby wyjść przed lokal i chwilę odsapnąć. Kiedy wyszli już z Adą na zewnątrz
lokalu, odziani w kurtki, bo jesień zaczęła się już pełną parą i na dworze o
tej godzinie było naprawdę zimno, dziewczyna położyła mu głowę na ramieniu i
przez chwilę siedzieli w milczeniu na jednej z ogródkowych ławek. Przyjemne to
było, szczególnie, że na zewnątrz poza nimi i bramkarzami przy drzwiach w
ogródku, przed lokalem, nie było nikogo więcej.
— To powiedz mi teraz o sobie i Oskarze — zagadnęła
Ada, jakby nigdy nic, a Kuba natychmiast obrócił głowę w jej kierunku,
sprawiając, że głowa siostry lekko podskoczyła.
…o nim i Oskarze? A co tu było do opowiadania?
— No… — zaczął nieskładnie. Jednak też trochę wypił i
język mu się plątał. — Ale co mam ci opowiedzieć? Poznałaś Oskara, jest spoko.
Świetnie się dogadujemy, jest moim kumplem, ale za krótko się znamy, żeby mówić
o czymś więcej.
Ada jak na sygnał podniosła głowę z jego ramienia i
spojrzała na niego triumfalnie, wysuwając też palec wskazujący, żeby go nim
zmierzyć.
— Aha! A więc przyznajesz, że jest między wami coś
więcej!
Kuba spojrzał na nią z konsternacją.
— No właśnie dosłownie ci powiedziałem, że nie —
odpowiedział, na co dziewczyna przewróciła oczami.
— Powiedziałeś, że jest na to za wcześnie… ale to
znaczy, że już to rozważałeś.
— Zdefiniuj „to” — zażądał chłopak, na co jego siostra
ponownie przewróciła oczami.
— No to! Związek, miłość, gejowski marsz po tęczy w
strojach wróżek!
Kuba od razu na to prychnął i nie chodziło bynajmniej
o to idiotyczne określenie, chociaż swoją drogą było niedorzeczne, ale po
prostu wizja jego i Oskara w jakimkolwiek romantycznym ujęciu była śmieszna.
Niewłaściwa. Z Oskarem od początku złapał nić porozumienia, ale po prostu
chłopak go nie kręcił w ten sposób. Jasne, miał oczy, Oskar nie był najgorszy,
tyle że po prostu tutaj brakowało chemii i chyba obaj to czuli. Nawet nie
potrafił sobie wyobrazić, jakby to miało wyglądać, gdyby któryś z nich zrobił
pierwszy krok.
— Głupia jesteś — skwitował.
— A ty głupi — odpowiedziała od razu, ale nie
przestała go mierzyć uważnym wzrokiem. — Sam powiedziałeś, że za wcześnie, żeby
mówić o czymś więcej!
— O przyjaźni, Ada, na miłość boską! Za wcześnie, żeby
mówić o przyjaźni!
— O…a. O kurde. — Dziewczyna spojrzała na niego z
lekkim zdziwieniem na swojej ładnej, trójkątne buźce. — To nie zrozumiałam.
Skąd, w takim razie, to oburzenie, jak zaproponowałam, żebyś podbił do barmana
z Pijalni? — dopytała.
Cóż, Kuba nie miał na to zbyt dobrej odpowiedzi.
Znaczy, w głębi duszy miał, ale chyba nie chciał tego mówić siostrze.
— Nie wiem, jakoś nie był w moim typie — skwitował
więc, wzruszając ramionami.
— Chętny, młody, przystojny gej? A co, wolisz
niedostępne heteroseksualne staruszki?
Szturchnął ją pod żebrem, ale po chwili uśmiech sam
pojawił mu się na ustach.
— Głupia jesteś — powtórzył, a Ada już nie
odpowiedziała tylko ponownie położyła mu głowę na ramieniu i przez chwilę
siedzieli w ciszy.
— Po prostu nie chciałabym… — zaczęła dziewczyna, a w
jej głosie przebijała jakaś niepewność. — Dobra, może to mówię, bo jestem
pijana i gadam głupoty, ale mam wrażenie, że zamykasz się na każdego
potencjalnego faceta. Robiłeś to w Poznaniu, robisz to tutaj. Masz
dziewiętnaście lat, powinieneś przebierać w opcjach, a… — urwała na chwilę, po
czym podjęła nieco spokojniejszym tonem. — Nie chciałabym, żebyś odmawiał sobie
prawa do szczęścia, tylko dlatego, że jesteś gejem — dokończyła z czułością.
Kuba ponownie wzruszył ramionami.
— Nie odmawiam — zaprzeczył płasko.
— Oskar mówił, że chciał cię zabrać do tego
gejowskiego klubu, ale odmówiłeś — powiedział Ada nieśmiało. Wcześniej nie
chciała poruszać tego tematu, ale skoro Kuba szedł w zaparte… — Myślałam, że to
dlatego, że możesz coś czuć do Oskara i nie chciałeś go zabierać do
konkurencji, no ale skoro nie, to czemu?
— Po prostu… Sam nie wiem.
— Nie chciałbyś kogoś poznać? — dopytywała dalej. Może
gdyby chodziło o kogoś innego niż jej młodszy braciszek, to czułaby się źle,
będąc taką nachalną. Ale chodziło o niego, więc nie było mowy o jakiekolwiek
niezręczności. Kiedy mieszkało się z kimś pod jednym dachem przez siedemnaście
lat, relacja, która się budowała stawała się tak bliska i mocna, że zacierała
się granica pomiędzy „ja” a „ty” i naprawdę traktowało się tę drugą osobę, jak
przedłużenie samego siebie.
— A może już poznałem — zagadnął Kuba filozoficznie,
patrząc w pochmurne niebo.
Ada poderwała się jak oparzona.
— Co? — zakrzyknęła. — Jak? Gdzie? Kiedy? Czemu nic
nie mówiłeś? — Domagała się natychmiastowej odpowiedzi.
Kuba zaśmiał się na ten wybuch siostry, takim
prawdziwym, ciepłym śmiechem, aż musiał otrzeć łzy rozbawienia z kącików oczu.
Usiadł wygodniej na drewnianej ławce, zahaczając jedną nogę o siedzisko i
układając jeden policzek na podkulonym kolanie, tak, żeby móc spojrzeć na Adę.
— No dobra, ale to głupie. I musi zostać między nami.
Ada od razu zacisnęła usta w wąską kreskę i
entuzjastycznie pokiwała głową. Zachłannie wgapiła w niego swoje wielkie,
brązowe oczy, bardzo podobne do oczu brata.
— Okay, chodzi o to, że strasznie, ale to strasznie
podoba mi się mój współlokator — wyznał w końcu brunet. Powiedzenie tego na
głos przyniosło mu nawet swoistą ulgę.
— Janek?! — zakrzyknęła ponownie, powodując, że
dziewczyna, która właśnie przechodziła ulicą obok klubu aż się na nich
odwróciła.
— Boże, ciszej, Ada — mruknął Kuba, patrząc za
odchodzącą w popłochu dziewczyną na chodniku.
— Janek? — powtórzyła więc jego siostra nieco ciszej.
— Kurde, zapomniałem, że już go poznałaś. — Bo
faktycznie Ada mówiła mu, że Janek ją wpuścił do mieszkania, kiedy on w zeszłą
sobotę odsypiał kaca. Mówiła też, że był dla niej miły, w co jakoś trudno było
mu uwierzyć. Ten chłopak nawet by nie wiedział, co to słowo oznacza. A już na
pewno nie w stosunku do kogoś, kto nazywał się Dąbrowski. Dąbrowska, znaczy
się. — No Janek, mam tylko jednego współlokatora.
— I co, on jest gejem? — pytała, nie kryjąc niezdrowej
fascynacji. Gdyby nie przytłumione światło latarni, to pewnie można by zobaczyć
wypieki na jej policzkach.
— Kto? Janek? No co ty… — skwitował Kuba. Ta jego
siostra to miała pomysły…
— To co gadasz…? — zagaiła, nie kryjąc irytacji. Jakby
nie mógł po prostu powiedzieć od razu wszystkiego, tylko tak dawkował
informacje…
— No nie mówię, że mam u niego szansę, tylko, że na
niego lecę — wyjaśnił Kuba lekko zdołowanym tonem.
— Oj, mocno cię trafiło. — Nie trzeba było wybitnego
znawcy jakubowych nastrojów, żeby od razu się zorientować, że chłopak był nieco
przybity.
— No, mocno — przyznał. — Sam wiem, że to głupie, bo
ten facet to buc do kwadratu, ale po prostu tak na mnie działa, że nie mogę
przestać o nim myśleć. To niedorzeczne, żeby zakochać się w kimś, kto od
momentu jak cię poznał, nie powiedział jeszcze w twoim kierunku nawet jednego
miłego słowa. W sumie nawet jednego neutralnego słowa!
— Mówisz „zakochać”? — podchwyciła po krótkiej chwili
Ada. Czyli to było aż tak poważne?
— Oj, nie, przejęzyczenie… tak tylko palnąłem —
pospieszył z wyjaśnieniami Kuba. — Przecież ja go nawet na dobrą sprawę nie
znam.
— Wiesz… — zaczęła ostrożnie Ada. Wiedziała, że
musiała odpowiednio ubrać w słowa to, co miała do przekazania, żeby nie
zniechęcić brata. — Kiedy poznałam Pawła, to zakochałam się w nim niemal od
pierwszego wejrzenia. No, może nie wejrzenia, bo jak go zobaczyłam to nie było
w nim nic szczególnego. Zwykły facet, z lekkim brzuszkiem i w głupim t-shircie.
Ale kiedy się do mnie po raz pierwszy odezwał, kiedy zajrzał mi w oczy, po
prostu wiedziałam, że to miłość mojego życia.
Kuba spojrzał na nią uważniej. Wiedziała, jakie miał o
tym zdanie — on nie wierzył w takie rzeczy i zresztą, gdyby to nie przytrafiło
się jej samej, to też by pewnie nie dawała wiary. Niemniej jednak była żywym
przykładem, że dwójka nieznajomych ludzi może na siebie wpaść przypadkiem i z
miejsca coś do siebie poczuć, niezależnie od tego, czy ktoś to nazwie miłością
od pierwszego wejrzenia, zauroczeniem czy nawet zwykłym pożądaniem.
— Ale u was to coś zupełnie innego. Ja jak go pierwszy
raz spotkałem, to go zwyzywałem, a za drugim razem się pobiliśmy — spróbował
uciąć temat. Jeżeli jednak myślał, że coś takiego poskutkuje z jego siostrą, to
chyba jej w ogóle nie znał, bo po krótkiej chwili konsternacji, Ada wybuchła.
— Co? Tego mi nie mówiłeś! Opowiadaj!
Więc Kuba streścił jej swoją żałosną przygodę z
kawiarni, gdzie zabrał go Oskar pierwszego dnia studiów, a potem opowiedział w
jaki sposób odkrył, że Janek jest jego współlokatorem. Na deser dorzucił
jeszcze historyjkę z ich spotkania z zeszłego tygodnia, na uczelni, a Ada co chwilę przerywała mu okrzykami
niedowierzenia oraz całą serią „ochów” i „achów”.
— Nie wiedziałam, że z ciebie taki karateka —
podsumowała jego wywód dziewczyna, po czym nagle się zaśmiała. — To teraz tak
rozwiązujesz swoje problemy? Kopiąc je na lewo i prawo? Znaczy, wiem, sama ci
mówiłam, że musisz bardziej o siebie walczyć, ale nie to miałam na myśli! —
kpiła z niego w najlepsze, chociaż nie było w tym złośliwości. Kuba tylko
przewrócił oczami. — A powiedz, braciszku, z wszystkimi się będziesz teraz tak
naparzać? O, dałbyś radę tym dwóm? — rzuciła zaczepnie, wskazując brodą w
kierunku dwóch bramkarzy przy wejściu do klubu.
Kuba spojrzał w tamtym kierunku, udając, że się
zastanawia.
— Może temu mniejszemu — powiedział z powagą, a Ada
wybuchła zaraźliwym śmiechem i poczochrała jego fryzurę. — Ej! — zakrzyknął
oburzony.
— No już, już — powiedziała do niego z czułością, na
jaką było stać tylko starszą siostrę i niby uklepała jego włosy, chociaż tak
naprawdę niewiele to pomogło. — Wracając jednak do Janka, co mogę ci
powiedzieć… kto się czubi, ten się lubi.
— Nie sądzę — zaprzeczył od razu Kuba. — On mnie nie
cierpi.
— No tej, skąd to niby wiesz? — zapytała, nieświadomie wplątując poznańską gwarę do wypowiedzi.
— Takie rzeczy się czuje — skwitował, zupełnie ignorując swojsko brzmiące "tej". — Jeżeli nie, to
bardzo dziwnie okazuje mi swoją sympatię, popychając mnie, rzucając się na mnie
i szarpiąc moje ubrania.
Ada zacisnęła mocno usta, żeby się nie roześmiać i
spojrzała na Kubę. On chyba serio zdawał się nie słyszeć, jakie zbereźne rzeczy
właśnie wyszły z jego ust.
— Wiesz… ja też w ten sposób okazuję Pawłowi, że go
lubię — powiedziała z lekką kpiną, bo ten jej brat to czasami był prawdziwy
cymbał.
— Co? Nie! Boże, Ada, nie o to mi chodziło! Jesteś
zboczona… I tak w ogóle to za dużo informacji, nie chcę wiedzieć! — krzyknął w
obronie, co tylko jeszcze bardziej wzmogło wesołość dziewczyny.
— No dobra, ale co dalej? — zapytała po chwili. — No
bo chyba nie planujesz tego tak zostawić?
— Na razie zadowalam się wbijaniem mu szpil — wyjaśnił
brunet.
— Dosłownie? — Wolała się upewnić, bo z jej bratem to
w sumie nic nie wiadomo. Może faktycznie trzymał w tym swoim epickim bałaganie
laleczkę Voodoo. W odpowiedzi Kuba prychnął i popukał się palcem w czoło.
— No w przenośni, głupku — uściślił. — On się tak
słodko złości i od razu dostaje amby o każdą pierdołę. Nie uwierzyłabyś jaki
jest wtedy uroczy.
— I to cię kręci? To może faktycznie do siebie
pasujecie, on z tym swoim rzucaniem się na ciebie i ty z najbardziej wykręconym
fetyszem świata — skomentowała ze śmiechem, po chwili się jednak uspokoiła i
spoważniała.
— Ale tak serio, co chcesz z tym zrobić? — Ada wzięła
jego dłoń w swoją.
— Nic. Zupełnie nic. — Jego ton również zmienił się na
poważny.
— Tak się nie da... Jak ty sobie to wyobrażasz, Kubuś?
Mieszkacie razem. Albo w końcu ty nie wytrzymasz, albo on się skapnie, że coś
jest na rzeczy.
— Nie skapnie się. Co ty sobie wyobrażasz? Że ja go
liżę po policzku jak śpi albo chodzę za nim z kąta w kąt? Przecież nie napisze
sobie na czole, że mi się podoba, to skąd ma wiedzieć?
Ada pokręciła głową. Faceci.
— Kubuś, takie rzeczy po prostu widać.
— Chyba tylko w książkach dla nastolatek — odgryzł się
Kuba i uśmiechnął się krzywo. — Zresztą Oskar mówił, że Tomaszewski w ogóle nie
zwraca uwagi na takie sprawy, więc jestem bezpieczny.
— No, jeżeli ten cały Tomaszewski nie jest jakimś
buddyjskim mnichem, to raczej mało prawdopodobne, żeby tak całkiem nie zwracał
uwagi — zaczepiła dziewczyna. — Wiesz jak mały odsetek ludzi jest aseksualnych?
— dopytała, a Kuba ponownie tylko wzruszył ramionami.
— Dobra, koniec zwierzeń. Zimno mi w tyłek, wracajmy
do środka. — orzekł.
— No weź, zanim znowu się upijesz i będę cię mogła
pytać o szczegóły twojego życia, to miną lata! — zamarudziła dziewczyna, na co
Kuba poczochrał jej włosy. Ada krzyknęła w oburzeniu. — Zniszczysz mi fryzurę!
— Zemsta najlepiej smakuje na chłodno.
***
18 października 2009 r.
Janek nie mógł sobie znaleźć miejsca w domu. To była
jego wolna niedziela, więc teoretycznie powinien mieć mnóstwo rzeczy do
nadrobienia po całym intensywnym tygodniu pracy i uczelni, ale po prostu… nic
mu się nie chciało. Chodził z kąta w kąt po cichym mieszkaniu, bo jego
współlokator jeszcze spał. Dzień wcześniej, kiedy wrócił z pracy też było
cicho, bo Kuba gdzieś wyszedł i wrócił dopiero nad ranem, tym razem szczęśliwie
radząc sobie z własnym kluczem. Janek miał jednak lekki sen i doskonale
słyszał, kiedy chłopak wrócił do domu i jak krzątał się przez chwilę po
wspólnej przestrzeni, zanim poszedł spać. Gdy Tomaszewski wstał, oczywiście
przywitał go, klasyczny już w tej kuchni, bałagan.
Nie było sensu siedzieć wśród tego rozgardiaszu, aż
drugi chłopak wstanie i trochę po sobie posprząta, bo z tego, co zauważył
Janek, Kuba po prostu bałaganu nie widział. Mógł mieć pod nosem nasrane
rzeczami i szczerze, autentycznie się zdziwić, kiedy ktoś mu zwróci uwagę, że
brudno. No słowo, ignorowanie bałaganu było jak jakaś jego super moc. Teraz też
kuchnia wyglądała jakby przeszło przez nią tornado — buty rzucone na środku,
obok zmięta kurtka, a na krześle zwinięta bluza. Na stole jakieś nieumyte
naczynia i obeschnięty chleb, a w korytarzu prowadzącym do łazienki — brudne
skarpetki.
Janek westchnął cierpiętniczo i wziął się za
ogarnięcie pomieszczenia. Pozbierał rozrzucone na ziemi rzeczy i odniósł je do
składziku koło drzwi, umył te kilka talerzy i kubek, a na koniec wrzucił brudne
ciuchy do kosza na pranie. Kiedy wziął bluzę Kuby do rąk, sam nie wiedząc
czemu, podniósł ją do twarzy i powąchał. Zamarł nagle, z nosem wciśniętym w
ubranie współlokatora, uświadamiając sobie co on właśnie wyprawiał. Czym
prędzej cisnął blezerem w kierunku łazienki, niech chłopak sam sobie ją wrzuca
do brudów…
Co mu właśnie odbiło, żeby wąchać jego brudne ciuchy?
Czy on już kompletne tracił rozum?
Sęk w tym, że ostatnie dni w ich mieszkaniu były
bardzo dziwne. Janek ciągle przyłapywał się na tym, że wgapiał się w Kubę,
zupełnie bez powodu. Po prostu zawieszał na nim nieświadomie wzrok, podczas,
gdy jego myśli krążyły wokół zupełnie innego tematu i kiedy chłopak zauważał,
udawał, że wcale się nie zagapiał. Zresztą Kuba też go obserwował i chyba
myślał, że jest w tym taki subtelny, ale nie był. Co rusz Janek spostrzegał
wlepione w siebie wielkie, krowie oczy, które przeszywały go z drugiego końca
kuchni.
Nie spędzali ze sobą znowu aż tak dużo czasu, bo każdy
z nich miał swoje sprawy i rzadko byli w domu o tych samych porach, ale kiedy
już byli, na ogół dość często mijali się na wspólnej przestrzeni. Mieszkanie
było tak skonstruowane, że kuchnia pełniła też pośrednio funkcję salonu. Nie
było tam co prawda wygodnej kanapy, ale był stół z krzesłami i obity pianką
parapet, na którym również można było przysiąść. Kuchnia była największym
pomieszczeniem na stancji i jednocześnie jego centralnym punktem, bo nie dało
się przejść do innej części domu, jeżeli się najpierw przez nią nie przeszło.
Dlatego mijali się tam, ale też niekiedy spędzali po prostu razem czas, gdy
jeden z nich czytał coś przy stole, a drugi jadł obiad, czy akurat gotował,
zmywał czy nawet sprzątał. No dobra, sprzątał to tylko on, bo pomimo iż minęły
już prawie trzy tygodnie wspólnego mieszkania, Janek jeszcze ani razu nie
przyłapał Kuby na chociażby zamiataniu. Jedyne co robił sam z siebie, to
wynosił śmieci, ale to pewnie dlatego, że bał się, że zgromadzone tam kultury
bakterii tak ewoluują, że wymyślą koło. A wszyscy studenci bali się kół.
Dziwnie się mieszkało z Kubą. Był irytujący i podnosił
mu ciśnienie jak nikt. Bałaganił w zatrważającym tempie, ciągle coś gotował i
potem nie zmywał garów przez całe dnie, nie zamykał drzwi od swojego pokoju,
więc ciągle było słychać jak oglądał filmy, a oglądał ich mnóstwo, na swoim
laptopie, czy słuchał zbyt głośnej muzyki. Ale najgorsze, najbardziej
denerwujące i wzburzające mu krew w żyłach, było to, jak Kuba go zaczepiał.
Zaczynało się zwyczajnie, od jakiejś rzuconej mimochodem przez Kubę uwagi, by
po chwili, i to bardzo krótkiej chwili, przeobrazić się w prawdziwą kłótnię.
Janek nie wiedział, jak chłopak to robił, że potrafił tak dokręcić mu śrubę,
ale po prawie trzech tygodniach wspólnego mieszkania miał jeden wniosek. Ten
smarkacz robił to specjalnie. Kuba po prostu lubił go złościć.
Po co? Tego Janek nie wiedział. Ale jedno było pewne,
osiągał swój cel, bo Janek przez cały czas miał go w głowie. Kiedy wracał do
mieszkania, już się zastanawiał, co też znowu Kuba wykombinuje. Kiedy siedzieli
naprzeciwko siebie, przy stole, w ciszy — Janek od razu głowił się, o czym
drugi chłopak myślał i czy za chwilę znowu nie dojdzie między nimi do kolejnych
słownych utarczek. Na szczęście już tylko słownych, bo od jego ostatniego
wybuchu na uczelni, trzymał się ściśle swojego postanowienia o niedotykaniu
Kuby. Tylko dwa razy od tamtej pory ręka drgnęła mu do przodu, jakby chciał
chłopaka złapać za koszulkę podczas rozmowy, ale w porę ją zatrzymał. Także
widział postęp.
Jęknął udręczony i schował twarz w dłoniach. Co się z
nim działo, co cholery?
Na domiar złego Kuba wzbudzał w nim ogromne pokłady
pasywnej agresji. Po numerze z wodą Janek jeszcze kilka razy podkopał kolegę.
Raz wyjął jego masło z lodówki, będąc pewnym, że chłopak i tak założy, że to on
zapomniał je schować, innym razem zrzucił, niby przypadkiem mokry ręcznik
chłopaka z kaloryfera w łazience, na którym się suszył. No co, przecież mógł
się zsunąć, prawda?
Sam nie wiedział skąd w nim ta ogromna, przytłaczająca
potrzeba, żeby Kubie jakoś dopiec, ale po prostu, jak widział tę jego
zadowoloną gębę, to nie mógł się powstrzymać!
Dochodziła dwunasta, kiedy drzwi od mniejszej sypialni
w końcu się uchyliły i wyłoniła się zza nich poczochrana głowa Kuby. Jak zawsze
był na boso, a bokserki luźno zwisały na szczupłych biodrach. Janka zdziwiło,
że współlokator już wstał i zanim jego mózg odnotował obecność chłopaka w
kuchni, przez chwilę znów zawiesił wzrok na półnagiej sylwetce. Sądząc po
speszonej minie Kuby, gapił się odrobinę zbyt długo.
Szybko odwrócił wzrok i schował twarz w czytanej
właśnie książce do angielskiego w biznesie. Lubił uczyć się w kuchni, bo było
to najjaśniejsze pomieszczenie w domu, a poza tym, przy dużym stole można było
wygodnej rozłożyć wszystkie notatki, zupełnie inaczej niż przy jego narożnym
biurku, gdzie ledwo mieścił się komputer i drukarka.
Kuba przeszedł koło niego w drodze do łazienki, a gdy
wrócił po parunastu minutach, wyglądał już na o wiele mniej zaspanego. Dalej w
samych gatkach zabrał się za szykowanie sobie śniadania. Kiedy już odwrócił się
do niego tyłem, żeby usmażyć sobie jajecznicę, Janek ponownie zawiesił wzrok na
jego sylwetce.
Musiał z Kubą porozmawiać o przyjeździe swoich braci,
bo został już tylko nieco ponad tydzień, a jednak uważał, że drugi lokator też
miał coś do powiedzenia w kwestii nocowania gości w ich wspólnym mieszkaniu.
Szczególnie, że jego rodzeństwo nie należało do najspokojniejszych i to nie
tylko dlatego, że chodziło o małe dzieci, ale po prostu czasami zachowywali się
jak puszczeni prosto z dziczy. U nich na wsi takie zachowanie nie
przeszkadzało, ale na pewno Kuba z tymi jego eleganckimi i drogimi rzeczami nie
przywykł do takich dzikich pląsów.
Niepewny jak zacząć ten temat, odchrząknął, żeby
zwrócić na siebie uwagę współlokatora. Oczywiście to nic nie dało, bo Kuba
dalej mruczał pod nosem, podśpiewując jakąś piosenkę, w rytm której kręcił
tyłkiem i powodował ogólny harmider, jak to on — tu rzucił skorupki do zlewu,
tu upuścił widelec, tam uderzył o palnik — zupełnie jakby robienie jajecznicy
wymagało dodatkowej okrasy dźwięków, bo bez tego mogłoby mu nie smakować.
— Kuba —
powiedział więc zamiast tego i do krótkiej chwili dotarło do niego, że był to
pierwszy raz, kiedy zwrócił się do bruneta po imieniu.
Młodszy chłopak też to musiał zauważyć, sądząc po tym
jak niespodziewanie podskoczył, głośno odstawiając patelnie. Odwrócił się
zdziwiony i wlepił w niego swoje krowie oczy.
— No? — zapytał.
Janek ponownie odchrząknął. Wiedział, że musiał
przekazać tę informację, ale naprawdę nie miał ochoty o nic drugiego chłopaka
prosić. Niby nawet gdyby Kuba się nie zgodził, Janek i tak zaprosiłby do siebie
dzieciaki, ale sytuacja byłaby wtedy dużo bardziej napięta.
— Słuchaj… — zaczął niepewnie. — W następny
poniedziałek przyjadą do mnie bracia, zostali by na noc. Masz coś przeciwko?
Kuba zmierzył go dziwnym spojrzeniem, po czym wzruszył
ramionami, odwrócił się na chwilkę, żeby przełożyć jajecznicę na talerz i
podszedł do niego już ze śniadaniem w ręku i usiadł przy stole.
— Zależy, są tak samo nadęci jak ty? — zapytał
wrednie.
Boże, naprawdę. Jedno zdanie i już miał podniesione
ciśnienie. Aż miał ochotę powiedzieć, żeby się Kuba walił i pójść do swojego
pokoju, trzaskając drzwiami, a później może dosypać mu soli do cukiernicy, czy
podmienić zawartość butelki z płynem po goleniu na spirytus, ale zdusił to w
sobie. Znaczy, z tym spirytusem to jeszcze pomyśli. Musiałby mieć też barwnik,
bo Kuba miał jakąś niebieską wodę… zresztą, to teraz nieważne. Chciał załatwić
temat swojego rodzeństwa i nie musieć już z tym pacanem więcej dzisiaj gadać.
— Nie, oni są uroczy — odpowiedział kwaśno.
— O, czyli przyznajesz, że jednak ty jesteś nadęty? —
dopytał Kuba, z wszystkowiedzącym, sarkastycznym uśmieszkiem, dosadnie
podkreślając słowo „ty”.
Nie będzie go dupek łapał na słówka! No co za…
— Ancymonek — dodał na głos wprost za swoimi myślami.
Kuba zastygł, z oczami wgapionymi w niego z
niedowierzaniem, po czym wybuchnął szczerym, rozbawionym śmiechem.
— Ładnie — podsumował. — Podoba mi się ten nowy poziom
obelg, które wprowadzasz do naszych rozmów. Człowiek może się dużo nauczyć.
Janek zdusił w sobie chęć, żeby się uśmiechnąć pod
nosem. No jeszcze tego było mało, żeby Kuba sobie pomyślał, że zaczynał go
tolerować, czy coś.
— Cieszę się, że doceniasz, że dbam o twoje horyzonty
— powiedział z najbardziej poważną miną, na jaką było go stać. — To co z moimi
braćmi?
— Żaden problem — opowiedział Kuba, a na jego ustach
wykwitł bardzo przyjemny uśmiech. Cała jego twarz wyglądała naprawdę miło,
kiedy tak się uśmiechał. Czy to było możliwe, że właśnie przeprowadzali swoją
pierwszą, w miarę kulturalną rozmowę? — Tylko się nie schlajcie za bardzo!
Janek rzucił mu nic nierozumiejące spojrzenie, bo na
początku nie zrozumiał, o czym chłopak w ogóle mówił. Ach, no tak! Zapomniał mu
wspomnieć o wieku jego braci.
— To nie będzie problemem — orzekł, sięgając ponownie
po książkę do angielskiego. — Oni nawet razem nie są jeszcze pełnoletni — dodał
i nie czekając na reakcję drugiego chłopaka schował nos w podręczniku. Trochę
żałował, że nie poczekał, żeby zobaczyć minę współlokatora, ale sądząc po tym,
że Kuba zaraz po jego oświadczeniu zachłysnął się jedzeniem, musiała być
niezła.
Zapewne właśnie do niego dotarto, że za osiem dni ich
w miarę spokojne mieszkanie zamieni się w istne przedszkole, a on sam temu
właśnie przyklasnął.
____________________________________
Cześć Wszystkim! Wydaje mi się, że minęło już tak dużo czasu, odkąd publikowałam ostatni rozdział, a to były tylko dwa, mocno napakowane wydarzeniami, tygodnie. Wy pewnie nawet nie zauważyliście, że mnie nie było, ale ja naprawdę tęskniłam. Chociaż prawda jest taka, że rozdział był już prawie gotowy tydzień temu, tylko czekał aż ktoś o niego poprosi. No ale takie odłożenie teksu też ma swoje plusy, więc jeżeli tak właśnie wolicie… 😉
Przez to, że miałam trochę więcej czasu znowu popłynęłam z ilością tekstu i tym razem rozdział ma już blisko 18 stron, osiem i pół tysiąca znaków. Tym samym dobijamy już pierwszej setki, wow 😊 Dochodzę jednak do wniosku, że późniejsze poprawianie takiego rozdziału to piekło, jedno sczytanie plus poprawki zajmuje mi ponad dwie godziny. A ja mam obsesję na punkcie sczytywania i poprawek, także nic innego nie robię, tylko poprawiam :P To tyle jeśli idzie o te krzywe statystyki ;P
To teraz do konkretów. Co sądzicie o sporcie Błażeja? Bo moja kochana beta, Omlecik, uważa, że to do niego nie pasuje. A ja uważam wprost przeciwnie :D Aż się nie mogę doczekać, żeby dalej o tym pisać, bo Błażej wydaje mi się taką ciekawą postacią. No i czy sądzicie, że typowy z niego Seba? :D
PS. Specjalnie nie piszę tutaj co to za sport, bo zauważyłam, że niektórzy z Was zamiast najpierw czytać rozdział, czytają te moje wywody. Także nie psuję niespodzianki, przeczytajcie sobie.
Ach, no i w tym rozdziale poznajemy Pawła, czyli ostatniego z narratorów pierwszego tomu. Co o nim sądzicie? Pasuje do Ady, fajna z nich para?
Za betę dziękuję Avet, która jak zawsze zaskakuje mnie swoim oddaniem i szybkością. I poczuciem humoru, ale to akurat niezwiązane z betą, tylko wartość dodana. Współpraca z Tobą to prawdziwa przyjemność :*
Dziękuję także Inertii za porady prawne. Niby w tekście tylko dwa zdania, a cały dzień wertowania Google i kodeksów :D
A obu wspólne dziękuję za dobre słowa i że bez przerwy mogę się Wam żalić i pytać, co sądzicie o moich pomysłach. Jakbym nie miała się komu wygadać, to by mi chyba głowa wybuchła :D
Jako że dalej jest marzec kolejny rozdział za dwa tygodnie… albo wcześniej, jeżeli ktoś mnie ładnie poprosi 😉 Wiecie o co chodzi 😉
ACH! I wszystkiego najlepszego z okazji pierwszego dnia wiosny! W końcu przyszła! :)
ACH! I wszystkiego najlepszego z okazji pierwszego dnia wiosny! W końcu przyszła! :)
Uwaga, bo ten komentarz będzie tak chaotyczny, że nawet ja się w nim pogubiłam, czytając go drugi raz.
OdpowiedzUsuńOkej, mam strasznego lenia, dlatego nie chce mi się pisać drugi raz, co sądzę o pierwszej scenie, bo to już wiesz. Podsumuję tylko: bardzo zgrabnie to wyszło. Bałam się tej Ady, że trochę zdominuje rozdział (a już tak bardzo nie musi nam wszystkim udowadniać, jaka jest dominująca :D), ale mogę Cie jedynie pochwalić.
Ten szalony miks z Oskarem wyszedł fenomenalnie, a scena z barmanem... ach. x)
Dalej był sobie Paweł. No tak czytam, czytam, niby jest okej, ale podświadomie jestem już myślami przy Błażeju, a wtedy beng:
"Nie znał żadnych sprawdzonych tekstów na podryw, nie wiedział jak się to robi. Jedyne, co miał do zaoferowania, to szczerość. I na szczęście to wystarczyło" - o Jezusku, jakie to było piękne zdanie *,*. Aż je musiałam kilka razy przeczytać. Chyba gdzieś je sobie zapiszę.
No ale, zapomnijmy o Pawle, bo BŁAŻEJ :O
Jak już wiesz, od dziś Błażej ma u mnie twarz, bo jestem prawie pewna, że wygląda tak samo, jak facet, którego dziś spotkałam. :D
No ale, konkrety. Czy Błażej wyszedł na takiego typowego Sebę? Szczerze...? No nie powiedziałabym. Zupełnie nie rozumiem Twoich obaw w tym temacie. Pomijając mój fangirling na jego punkcie, to przedstawiłaś go jako bardzo równego gościa, który jako gówniarz sporo rozrabiał, ale się opamiętał - co też bardzo dobrze uargumentowałaś, a te hobby? Nie wiem, czy bym zgadła, bo tak mnie podpuszczałaś, że to dziwny sport dla Seby, ale wcale tak nie uważam. Już myślałam, że wyślesz go na jakiś balet czy zumbę, a tu tai chi? To ma perfekcyjny sens i pięknie skleja się z resztą - Twoja beta się nie zna. :D (nie no, pewnie się zna, ale na Sebach z pewnością lepiej znam się ja :D).
Opis bójki z uderzeniem z liścia i krwawiącym nosem mnie rozłożył i przyszła mi taka myśl:
"W następnym rozdziale:
Błażej zdzielił jakiegoś gówniarza w twarz, przez co złamał mu nogę". :D
Jeszcze jedno przemyślenia, skoro już sypię cytatami:
"Zmienili więc zasady i już od lat był u nich zakaz wjazdu dla ekipy Bochena i dla kiboli" - Igor mi tu szepcze, że akceptuje wyzwanie. :D
Co do porad prawnych, ej, sprawdzałam to w samochodzie na parkingu pod Rossmanem... dopiero potem zerknęłam na chwilę do kodeksu :D
W każdym razie: pamiętaj, że jak nie chcesz narobić postaci kłopotów, to musisz wybić przeciwnikowi zęba z próchnicą, bo jak wybijesz zdrowego, to będzie wszczęte postępowanko :(
Jak czytałam scenę z Kubą i Adą, to cały czas się zastanawiałam, czy Błażej ich słyszał :D
Ach i jak Ty cudnie pokazałaś obydwie strony medalu *,*
Najpierw Kubuś oświadcza, że lubi drażnić Janka, bo ten się uroczo wkurza, a potem Janek się wkurza, bo Kuba go drażni i nie wie, co się dzieje, awww <3
Na początku tej sceny troszeczkę się obawiałam, jak Ada zaczęła pytać brata o to, czy kogoś ma na oku, bo jakby tu Kuba oświadczył, że zabujał się na amen w Janku, którego nie zna i który zachowywał się w stosunku do niego bez przerwy jak cham, to bym chyba padła.
I w zasadzie to zrobił... tyle że ja nie wiem, co Ty ze mną zrobiłaś, bo jego naturalne wytłumaczenie kompletnie mnie kupiło. :D
I jeszcze ostatni cytacik na koniec:
"Znaczy, z tym spirytusem to jeszcze pomyśli" - pomyśl, pomyśl, Janek.
Chyba tyle, nie będę nic podsumowywać więcej, bo nawet Kuba nie byłby w stanie zrobić większego bałaganu niż ja w tym komentarzu ^^
A!
NIKT CIĘ NIE PROSIŁ O NOWY ROZDZIAŁ WCZEŚNIEJ?! NAPRAWDĘ?!
Teraz już serio kończę.
... pozdrawiam. :D
Uwaga, bo ta odpowiedź będzie bardziej nieskładna niż Twój komentarz ;P Za ścianą czyha prezes, a ja udaję, że pracuję nad czymś bardzo ważnym, także minę mam poważną. Ale jedziemy! :D
UsuńWidzę, że Ada mało komu przypadła do gustu, chociaż zdziwiona jestem, że akurat Ty ją tolerujesz ze swoją awersją do postaci kobiecych. Może po prostu lepiej się ją trawi w małych porcjach ;)
Cieszę, że ta scena z barmanem Ci przypadła do gustu. I cieszę się, że podoba Ci się Oskar widziany oczami Ady, bo to też coś tam świadczy o Adzie. O Oskarze w sumie też. W ogóle najbardziej by mi pasowało powiedzenie, że Ada i Oskar dogadują się like house on fire, ale nie potrafiłam znaleźć polskiego odpowiednika ^^ lubię tę ich relację. Z drugiej strony lubię wszystkie relacje, które tworzy Oskar.
I fajnie, że w Pawle doceniłaś tę jego zwykłość. Większość dziewczyn szuka księcia z bajki. Ale chyba z czasem dorasta się jednak do wizji takiego zwykłego, skromnego chłopaka, który nie jest za bardzo do przodu i nie wszystko mu idzie, za to jest szczery i dobry. Taki jest właśnie Paweł.
Fajnie, że Twój Błażej ma twarz :D Mój ma tylko tyłek i nogi u.u Ale za to jakie! Po dzisiejszym rozdziale już wszyscy chyba będą wiedzieć, że Błażej to jednak nie Seba. No, przeważnie to nie Seba ^^ A już na pewno nie taki typowy. Mam do niego straszny sentyment. Jak już Ci mogłam wspominać, poślę Błażeja jeszcze na wiele sportów, w końcu jeszcze wiele lat przed nami, a on ma zapał i kondycję, to może i baletu spróbuje ;) Och i chciałabym zobaczyć Igora w 2009 jak próbuje się prześlizgnąć do Iskry w ortalionowym dresiku! …chyba tylko pomiędzy nogami Błażeja by miał szansę. Pun intended. :D
Z tym zębem z próchnicą to był hit. Będę musiała Błażeja uświadomić na przyszłość, żeby nie miał problemów z prawem ^^ Ale Twoje porady zawsze są super, sprawdzone na 100% i nawet jeżeli Tobie zajmują chwilę, oszczędzają mi całych godzin researchu. Także za te i za wszystkie następne serdecznie dziękuję.
I te dwie strony medalu to wiesz…paralaksa :D Jakoś mnie tak natchnęło po Twoim przedostatnim rozdziale 😉
I jakby Kuba nagle zaczął cukierkowo wyznawać miłość do faceta, którego nie zna to sama bym padła, a potem się jeszcze nakryła klawiaturą. I hańbą.
Wiesz, że z Tobą i komentowaniem mam inną umowę niż z resztą świata. Ślę Ci za to całe kolumny tekstu do pierwoczytu 😉 Ale i tak bardzo dziękuję za każde słowo!
Pozdrawiam,
Naru
bardzo prosze lestes swietna zawodowiec
OdpowiedzUsuńDziękuję Anonimku. Bardzo miło, że tak mówisz 😊
UsuńPozdrawiam,
Naru
Coraz bardziej podoba mi się ta historia i jak się ona rozwinie. I bardzo ładnie proszę o kolejny rozdział jak najszybciej. :D
OdpowiedzUsuńDzięki Fumishi. 😊 Wierz lub nie, ale zobaczyłam Twój komentarz i zmobilizowałam się, żeby jednak tekst był dzisiaj, a nie za tydzień. Taki już ze mnie prosty w obsłudze mechanizm 😊
UsuńPozdrawiam,
Naru
Ja tu tak tylko na chwilę, bo chciałam powiedzieć, że jestem i czytam, i z rozdziału na rozdział coraz bardziej podoba mi się Twoje opowiadanie. A także postacie! Tak dalej się zastanawiam, kto wysuwa się na prowadzenie jeżeli chodzi o moją sympatię, ale na razie bohaterowie idą łeb w łeb. :D To znaczy Janek do mnie przemawia, ale jakoś tak mi go mało w tym rozdziale! Mało, ale za to jak! :D Ta rozmowa z Kubą była cudowna, lubię ich razem, to ich droczenie jest świetne.
OdpowiedzUsuńA jeszcze lepsze są te krowie oczy Kuby!!! Serio, uwielbiam to określenie. Jest takie obrazowe, aż sobie wyobrażam te wielkie, lśniące paczałki ;)
Poza tym ten rozdział przyczynił się do tego, że bardziej polubiłam Oskara. Taki pozytywny wariat z niego. Co do Ady zaś... Boże, ale ona shipuje swojego brata! Najpierw ta sytuacja z Jankiem, teraz z Oskarem... Trochę nie szanuję takiego zachowania xD W sensie nie shipowania w ogóle, ale wtrącania się i wtykania nosa. No ale Ada już chyba taki ma charakter i jakby nie było, to siostra Kuby, więc jeszcze ostatecznie jej nie skreślam :D
A Błażej to fajny jest. Poproszę więcej :)
No i już tak kończąc, to chcę tylko powiedzieć, że świetny masz warsztat. Naprawdę, to wszystko się czyta bardzo, bardzo dobrze, nic tylko zazdrościć!
Pozdrawiam serdecznie! :)
Cześć Leslie! A ja się właśnie zabieram dzisiaj za Twój tekst, bo widziałam, że już jest :D Fajnie, że się tak odwiedzamy nawzajem, co? :D
UsuńJa też się ciągle zastanawiam, kto jest moją ulubioną postacią i dochodzę do wniosku, że ten, o którym akurat piszę :D A krowie oczy Kuby to mój ulubiony epitet na świecie. Bo krowie oczy w sumie są prześliczne, mało które zwierzę ma takie piękne oczy jak krowy, ale Janek chyba jeszcze nie do końca sobie zdaje sprawę, że to może być komplement 😊 A Ada faktycznie się wtrąca we wszystko, ale chce to robić z dobrego serca i na jej usprawiedliwienie, czasami to pomaga. Czasami też przeszkadza :D
Mówisz, że chcesz więcej Błażeja? Da się załatwić, zapraszam dzisiaj na 18:00 :D
I ślicznie dziękuję za ten komentarz o warsztacie! Nawet nie wiesz jak bardzo mnie ucieszył i jaka teraz chodzę z siebie dumna! 😊
Dzięki i pozdrawiam,
Naru
Hejeczka,
OdpowiedzUsuńwspaniały rozdział, a może raz by Kuba coś ugotował, moze wtedy by "lody" zostały przełamanie, z Ady to wielka imprezowiczka jak widać, jak padło mam bomba pomysł to pomyślałam że pójdą do Iskry... liczę na wiecej relacji Błażej- Oskar...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia