Rozdział szósty, w którym pouprawiamy olsztyński clubbing


17 października 2009 r.

No dobra, Oskar był najśmieszniejszym, najbardziej tolerancyjnym i luzackim człowiekiem, jakiego Ada poznała w Olsztynie. I do tego był zdeklarowanym gejem, który nawet nie widział powodu, dlaczego miałby się tego wstydzić. Po prostu idealny materiał na najlepszego przyjaciela jej młodszego braciszka! Przy nim Kuba na pewno szybko poczuje się trochę lepiej we własnej skórze, bo od jego pokracznego coming outu przy ojcu, podczas wielkiej kłótni o przeprowadzkę do Olsztyna, wydawał się być mocno przybity.
Wiedziała, że brat w Poznaniu poznawał jakichś chłopaków przez Internet i z tego co powiedziane między wierszami wnioskowała, że nawet trochę z nimi figlował, ale z tego co widziała po Kubie, pomimo iż zrobił już pierwszy krok do bycia wyzwolonym gejem, jedną nogą wciąż siedział w szafie. I frustracja ją zalewała na taką postać rzeczy. Kuba był świetnym facetem, kochającym, troskliwym, ze szczeniackim poczuciem humoru i pasją do jazdy na rowerze. Co komu przeszkadzało, że kolejną z jego cech było to, że podobali mu się mężczyźni? Dlaczego jej cudowny, mądry, przystojny młodszy brat nie zasługiwał na normalne życie i brak wstydu tylko dlatego, że komuś na ulicy mogło się to nie spodobać? Wściekłość ją brała na myśl, że Kubuś mógłby sam sobie odmawiać szczęścia tylko dlatego, że czuł się gorszy. Tym bardziej zacierała ręce na jego znajomość z Oskarem. To był taki chłopak, którego trzeba mu było w życiu. Może nie od razu jako partnera… ale z drugiej strony, czemu nie? Byli w podobnym wieku, zdawali się dobrze dogadywać, kto wie, może będzie z tego coś więcej?
I teraz zadaniem Ady było stworzyć idealne środowisko dla tej dwójki, aby ich relacja mogła kwitnąć. Już ona wiedziała, że wystarczy na chwilę Kubę spuścić z oczu, żeby wszystko wymknęło mu się z rąk. Tu coś zaniedba, tam zapomni dograć szczegółów i bum! Po balu. Po to właśnie miał w życiu Adę, żeby ona o wszystko za niego dbała. Podejrzewała, że po to właśnie Bóg im dał siebie nawzajem, żeby ona mogła go pilnować i popychać w dobrym kierunku, a on, żeby mógł ją stopować, kiedy już naprawdę przesadzała i za bardzo się na czymś zafiksowała, przez co zapominała o reszcie świata. …Co nie zdarzało się znowu aż tak często, okay?
No ale Oskar i Kuba… tak, ta znajomość zdecydowania musiała trwać. I to nieważne czy chłopaki się tylko zaprzyjaźnią, czy może będzie z tego wielka miłość. Ważne, że Oskar musiał zostać w życiu Kuby, bo był tam bardzo potrzebny.
I dlatego teraz właśnie jechali taksówką — ona z przodu, a trzej panowie: Kuba, Oskar i Paweł, ściśnięci na tylnym siedzeniu jak sardynki w puszce — na starówkę gdzie planowali spędzić wieczór na beztroskiej zabawie. To miało być jej pierwsze wspólne wyjście z Kubą na miasto odkąd przeprowadził się na Warmię i była tym bardzo podekscytowana. Szczególnie, że kiedy mieszkali razem w Poznaniu, Kubuś jeszcze nie był pełnoletni, więc nie zdarzyło im się za często chodzić wspólne po klubach. Co najwyżej jakichś prywatkach, ale tam był zupełnie inny klimat. A teraz czekał ich odjechany, zakrapiany wieczór w rytmie disco i już ona zadba o to, żeby było legendarnie!
Paweł nie przepadał za imprezowaniem. Dla niego idealna sobota to ta spędzona w domu, pod kocem i z jakimś dobrym serialem, opcjonalnie mogło być też piwo. Ale ona kochała nocne życie. Uwielbiała tańczyć i bawić się do białego rana, i ten stan, kiedy zmęczenie łączyło się z adrenaliną w rytm klubowego bitu, a głowa była lekka, jakby wszystko było możliwe. I podczas takich nocy było! Bo w jednej chwili mogli pić na starówce, a w już następnej wsiadać do pociągu do Wrocławia czy Zakopanego.
Z Pawłem musieli więc iść na kompromisy — kiedy przychodził czas, że Ada musiała się wyszaleć, on dawał się wyciągnąć na miasto i towarzyszył jej w tych dzikich imprezach, a w zamian ona większość sobót pozwalała na tę jego ulubioną domową sielankę, chociaż strasznie jej ciążyła.
Kiedy jednak przychodził już w końcu czas imprezy, była jak bestia spuszczona z łańcucha. A przekonali się o tym Kuba i Oskar, kiedy dziewczyna z dzikim szałem w oczach wcisnęła im do rąk kieliszki udekorowane bitą śmietaną.
— Pijcie, to się nazywa orgazm — powiedziała, przekrzykując harmider w pubie.
Chłopaki spojrzeli niepewnie po sobie, a potem na ich fikuśne szoty, po czym bez słowa obaj wychylili zawartość kieliszków.
Kuba oblizał górną wargę, na której zostało sporo śmietany, wraz z kolorową posypką.
 — No dobre — powiedział chłopak i wytarł usta. — Ale nie sądzisz, że na razie mamy dosyć? Wypiliśmy już chyba cały bar.
Oskar zaśmiał się i zabrał od nich kieliszki, żeby postawić je na parapecie za ich plecami.
 — Mówiłem — skwitował Paweł.
— A gdzie tam — zawyrokowała Ada. — A ty się nie odzywaj, panie „to, że jestem studentem, nie oznacza, że muszę pić jak świnia” — powiedziała w stronę swojego chłopaka. — Wypiliśmy dopiero kilka kolejek, na razie możemy potraktować to jako smakowanie menu — dodawała do dwóch pozostałych chłopaków.
— W takim razie — powiedział Oskar, podnosząc sugestywnie brwi i teatralnie zawiesił głos, po czym odszedł w stronę baru, wyciągając portfel.
Ada pisnęła z radością i pognała za nim, a Kuba dołączył po chwili. Paweł oczywiście został cały skwaszony i markotny przy ich małym stoliku w rogu sali. To w sumie nawet fajnie, że nie chciał pić, bo przynajmniej pilnował miejscówki. W Pijalni, gdzie byli, zawsze było gwarno i ciasno. Samo dopchanie się do baru było nie lada wyczynem, a już znalezienie miejsca, żeby później w spokoju zamówionego szota wypić, graniczyło niemal z cudem. Cała knajpa była tak zrobiona, żeby niezbyt zachęcać klientów do pozostawania w środku — było mało miejsc siedzących, a jeśli się już jakieś udało znaleźć, to było niewygodnie. Do tego przy większości stolików brakowało krzeseł, tak, że można się było tam co najwyżej oprzeć, żeby wypić i tyle. No i wszędzie było brudno. Czyli klimacik jak w McDonaldzie w latach dziewięćdziesiątych… Ale kto by na to patrzył, kiedy w Pijalni robili takie pyszne szoty, jakich nie można było dostać nigdzie indziej w całym mieście i za cenę o połowę niższą niż w innych lokalach? Nic więc dziwnego, że co noc przyciągali do siebie rzeszę klientów.
— Które teraz chcecie? — zapytał Oskar, kiedy już udało mu się dopchnąć bliżej baru, a barman w końcu zwrócił na nich uwagę.
— Chupa-chupsa! — krzyknęła Ada.
— Ja bym chciał blowjob! — wrzasnął Kuba na tyle głośno, że kilka osób wokół nich odwróciło się i parsknęło z rozbawieniem
Oskar też wybuchnął krótkim śmiechem i zmierzył Kubę lekko pijanym spojrzeniem.
— Wracamy do niezręcznych wpadek językowych? — zapytał pobłażliwie, a Kuba momentalnie zrobił się czerwony.
— Nie to… nie… nieważne zresztą. Może być to, co Ada. — powiedział płasko.
Oskar pokręcił głową i powiedział:
— No co ty, jeżeli mój kumpel chce blowjoba, załatwię mu blowjoba! Może być — zawiesił sugestywnie głos, wyciągnął przed siebie palec i wskazał na barmana przed nimi — od tego pana?
Chłopak przed nimi podniósł brwi, być może zdziwiony sytuacją, a być może w ogóle nie słyszał o czym mówili, natomiast jego uwagę zwrócił tylko wyciągnięty i wskazujący go palec klienta. Ada wybuchła perlistym śmiechem, a Kuba, pomimo zawstydzenia, chyba też bawił się nie najgorzej. Barman przed nimi zapytał co podać, a Oskar wychylił się mocno przez bar, żeby ten go usłyszał.
  Chupa-chupsa, smerfetkę i blowjob — zamówił, przy ostatniej pozycji sugestywnie obniżając głos.
Kiedy już odsunął się z powrotem na miejsce za kontuarem, nie dało się nie zauważyć, że barman patrzył na niego z zainteresowaniem, a na ustach grał mu mały uśmieszek.
— Chętnie ci zrobię tego blowjoba — powiedział i puścił mu oczko.
Ada ponownie wybuchła pijackim śmiechem, to po prostu było niemożliwe! Mówiła już, że Oskar był jej nowym ulubionym człowiekiem? Szczególnie, że wcale się nie speszył, tylko utrzymał spojrzenie chłopaka, posłał mu uśmiech i pewnym siebie głosem odpowiedział:
— Właściwie to ten blowjob to dla kolegi. — I wskazał brodą na Kubę.
— Koledze też mogę zrobić — orzekł tamten po krótkich oględzinach drugiego chłopaka.
Kuba aż zakrył oczy dłonią, tak go przybiła nagła fala zażenowania, ale pozostała dwójka zaśmiewała się w najlepsze. Kiedy już barman odwrócił się, żeby sięgnąć po odpowiednie składniki, Ada przyciągnęła do siebie Kubę, żeby powiedzieć mu coś na ucho.
— Zdaje się, że barman gra dla tej samej drużyny, co ty. Może na to idź?
— A gdzie tam — odpowiedział jej brat i chyba wydawał się trochę oburzony.
Po tym komentarzu, a raczej po samej reakcji brata, dziewczynie zaświtało w głowie, że skoro tak, to może faktycznie Kubę ciągnęło do Oskara? Bo inaczej skąd to święte oburzenie? Ale nawet ona wiedziała, że to nie był idealny moment, żeby pytać o takie rzeczy, dlatego postanowiła, że jeszcze dzisiaj, dopóki oboje jechali na fali upojenia alkoholowego, będzie musiała znaleźć  chwilę, żeby odciągnąć Kubę od reszty i dokładnie go wypytać o życie uczuciowe, tudzież jego brak. Od czego są w końcu starsze siostry?
A tymczasem powinni iść potańczyć!

***

Paweł był wykończony. Drażniły go takie imprezy, zbyt głośna muzyka, która niezależnie od piosenki dla niego brzmiała po prostu jak umca-umca, zbyt dużo pijanych ludzi dokoła, zbyt wielki ścisk i duchota… najchętniej wróciłby już do domu i położył się spać, ale jak Ada się na coś uparła, nie było bata. I tak szczęście w nieszczęściu, że nie ciągnęła go na takie eskapady w każdą sobotę, bo tego by już chyba nie zniósł.
W życiu z Adą Dąbrowską trzeba było nauczyć się chodzenia na kompromisy. On wolał spać przy otwartym oknie, ona przy zamkniętym, zostawiali więc rozszczelniony lufcik. On lubił czytać w ciszy, ona ciągle potrzebowała w domu muzyki, kupił więc zatyczki. Ona chciała jeść fit, a on klasycznie, po polsku, więc… ona gotowała, więc jedli fit. Ale nie o to chodziło. Uczył się chodzić na ustępstwa mniejsze i większe, a w zamian za to Ada starała się okiełznać swój władczy charakter i ustąpić mu od czasu do czasu. Nie była to łatwa droga, bo jako pierworodne dziecko i starsza siostra od małego uczyła się niezależności i decyzyjności. Miała wiele cech, które ciężko było znieść, jak chociażby to, że lubiła dyrygować innymi, bo zawsze sądziła, że wie co dla nich najlepsze. Była też pioruńsko uparta i czasem ciężko było Pawłowi to wytrzymać.
Ale była też bardzo oddana i troskliwa. Dbała o niego bardziej niż rodzona matka, zawsze piłowała, żeby dobrze zjadł, wyspał się, miał zrobione pranie. Ale to były tylko pierdoły. Piłowała, żeby był szczęśliwy. Żeby nie tłamsił w sobie uczuć, żeby mógł jej opowiedzieć o swoim dniu na zajęciach, bo pomimo iż był na weterynarii, a dziewczyna studiowała przecież informatykę, to zawsze wiedziała o czym mówił. Słuchała go i naprawdę interesowały ją jego sprawy.
A kiedy jej ojciec kiedyś powiedział o nim jakiś nieprzychylny komentarz, wściekła się na niego i nie odzywała się przez kilka tygodni.
Ada potrafiła walczyć o ukochane osoby jak lwica i dlatego była taka niezwykła.
Poznali się, kiedy robił staż po drugim roku studiów. Jego promotor załatwił mu świetną ofertę, w bardzo znanej dużej klinice w Poznaniu. Na początku trochę sceptycznie do tego podchodził, bo nie znał tam nikogo, nie miał się gdzie zatrzymać i średnio mu się widziały całe wakacje z dala od rodziny. Ale w końcu dał się namówić, bo profesor obiecał załatwić mu tanią stancję, a staż był płatny. Także grzechem byłoby nie skorzystać. A teraz, z perspektyw czasu dziękował Bogu, że tak to się wtedy potoczyło, bo inaczej nigdy nie poznałby miłości swojego życia.
Ada szła wtedy do klasy maturalnej, ale nie mogła być bardziej daleka od myślenia o szkole, skoro dopiero zaczynały się wakacje. Pamiętał jak ją pierwszy raz zobaczył. W letniej sukience, z ciemnymi prostymi włosami do pasa, szczupłą i śliczną, gdy właśnie wchodziła do baru mlecznego, gdzie stołował się codziennie po pracy.
Nigdy dotąd nie miał odwagi, żeby zagadywać do takich ładnych dziewczyn, bo po prostu nie miał w sobie tej iskry Casanovy, potrzebnej do podrywania. Ale wtedy to było zwyczajnie silniejsze od niego. Jakby wiedział, że ta dziewczyna jest mu pisana i że jeżeli do niej nie podejdzie, to straci szansę swojego życia.
— Co tu mają dobrego? — zagadnął, zupełnie jakby nie przetestował już każdej pozycji z krótkiego i niezbyt ekscytującego menu.
Dziewczyna rzuciła mu takie spojrzenie, jakby mu kaktus na głowie wyrósł, po czym powiedziała po prostu:
— Ceny.
Zaśmiał się i ona do niego dołączyła.
— Zjesz ze mną? — zapytał z nadzieją. Nie znał żadnych sprawdzonych tekstów na podryw, nie wiedział jak się to robi. Jedyne, co miał do zaoferowania, to szczerość. I na szczęście to wystarczyło.
Nalegał, żeby zapłacić za jej obiad, chociaż trochę się martwił, że nie starczy mu później pieniędzy. Co tam, najwyżej jutro nie zje śniadania, ale była to mała niedogodność w porównaniu z tym, co mógł zyskać. Przesiedzieli razem cały posiłek i jeszcze dobrą godzinę po tym, jak już zjedli, aż w końcu kelnerka poprosiła, żeby już poszli i nie zajmowali stolika, skoro nic nie zamawiają. Żartowali, opowiadali o sobie, wymieniali historie, a na koniec wymieli też numery telefonów. Zadzwonił do niej jeszcze zanim zdążył dojść na stancję, tak bardzo stęsknił się za jej głosem. A potem to już poszło. Przez całe wakacje byli nierozłączni, spędzali ze sobą każdą wolną chwilę, a w te momenty, kiedy nie mogli fizycznie być razem, rozmawiali przez telefon.
Od początku podejrzewali, że dla nich nie jest to tylko wakacyjny romans. Gdy spotyka się drugą osobę, z którą łapie się takie połączenie, kiedy coś tak od razu klika, nie ma żadnych rzeczy, które mogłyby to rozdzielić, nawet głupie trzysta osiemdziesiąt kilometrów.
Kiedy więc przyszła już pora na jego powrót do Olsztyna, wiedzieli, że to tyko chwilowe utrudnienie w ich miłosnej historii. I tak jak planowali, Ada przeprowadziła się do niego zaraz po maturze, niecałe osiem miesięcy później. Od tej pory nie było jednego nawet dnia, żeby żałował, że w tamto słoneczne popołudnie zagadał to tej niesamowitej, postrzelonej i cudownej dziewczyny.
Nawet wtedy, kiedy rzekoma dziewczyna waśnie waliła kielony z grupą jakichś nieznajomych motocyklistów przy barze w pubie, w którym miał nadzieję, że jego stopa już nigdy nie postanie.
Zaraz po wyjściu z Pijalni, Ada zarządziła, że chce się jej tańczyć, więc wyciągnęła ich do Dominikany, czyli najmodniejszego ostatnio w Olsztynie klubu, gdzie za same wejściówki na ich czwórkę Paweł wybulił prawie stówę. No trudno. Jako jedyny z ich grupy miał własne pieniądze, bo pracował i już sam się utrzymywał. Najwyżej będzie musiał ograniczyć wydatki w tygodniu, ale nie miał zamiaru odmawiać swojej dziewczynie, nawet wtedy, kiedy jej zachcianki były mu tak w niesmak. Zresztą na Adę nigdy nie szczędził, a Kuba był przedłużeniem Ady. I jeżeli Paweł dobrze oceniał sytuację, to ten cały Oskar pewnie już niedługo też zostanie przedłużeniem. Kuby.
Po wyjściu z Dominikany zahaczyli jeszcze o dwa normalne puby, po to, by w końcu wylądować w tym dziwnym przybytku. Strach było dotknąć jakiejkolwiek rzeczy, bo wszystko było tak brudne, wliczając w to podłogę, do której z każdym krokiem przyklejały się podeszwy butów. I kiedy już tracił nadzieję, że uda mu się opuścić ten lokal w najbliższym czasie, padły magiczne słowa ze strony Kuby.
— Głodny jestem.
Na to momentalnie Ada podskoczyła, bo przecież nie mogła pozwolić, żeby jej młodszy brat chodził nieszczęśliwy na imprezie, którą ona sama zorganizowała i z okrzykiem zarządziła, że idą na zapiekanki.
Zapiekanki w Olsztynie o tej porze można było dostać w tylko w jednym miejscu — przy wejściu na starówkę od strony „Starej” Warszawskiej. Co prawda, żeby tam dojść, musieli się spory kawałek cofnąć, bo dość mocno ich wywiało od centrum, ale takie już były wyjścia z Adą. Kiedy już coś jej strzeliło do tego upartego łba, to potrafiła przeciągnąć wszystkich na drugi koniec miasta. A nie daj Boże jak usłyszała o jakieś ciekawej miejscówce w innej części Polski. Już raz mu się zdarzyło wyciągać ją z pociągu siłą…
Buda z zapiekankami stała tam, gdzie zawsze i jak zawsze prowadził do niej sznur głodnych imprezowiczów. To miejsce zapewne nigdy nie przeszłoby legalnie żadnej kontroli sanepidu, ale zapiekanki mieli naprawdę dobre. Kiedy już cała ich czwórka się najadła, Ada wpadła na kolejną genialną ideę.
— Mam pomysł — oznajmiła i nie czekając na reakcje kogokolwiek z grupy, ruszyła przed siebie. Tak to już z nią było, że rzadko kiedy dziewczyna oczekiwała od nich dyskusji na wybrany temat. Dużo częściej po prostu mówiła, jak będzie, a reszta robiła to, co ona chciała.

***

Nie było jeszcze drugiej w nocy, a Błażej miał już zupełnie dosyć. Na samym początku imprezy przypałętało się trzech dresików, których kojarzył z paczki Bochena, a nikogo od nich nie wpuszczali. Smarkacze albo nie byli zorientowani w sprawie, albo głupi, albo zaćpani w trzy dupy, bo na siłę chcieli wejść do Iskry i się rozejrzeć.
Błażej unikał rozrób, kiedy się dało, szczególnie na bramce, ale nie bał się też dać komuś po mordzie, dlatego, kiedy jeden z chłopaczków po raz enty już spróbował go minąć przy wejściu po prostu zdzielił go z liścia w twarz, a gówniarz poskładał się jak harmonijka. Gdy jeden z jego ziomków zgarniał go z gleby, drugi doskoczył do Błażeja, wygrażając mu pięścią i plując dokoła, podczas gdy z ust lały mu się kolejne przytyki pod adresem bramkarza.
— Jesteś ostatnią pizdą, nawet lejesz jak ciota! — krzyczał. — Każdy chłop by przywalił z pięści, a ty otwartą rączką, jak jakiś pedał!
Patryk, z którym dzielił dziś zmianę, a który do tej pory tylko siedział na hokerze naprzeciwko niego i obserwował sytuację, prychnął w końcu i powoli wstał, pokazując całą swoją imponującą, ponad dwumetrową sylwetkę, co chyba lekko przystopowało krzykacza.
Kiedy jego duża dłoń wylądowała na karku chłystka i stanowczo, ale właściwie bez żadnej siły, odciągnęła go od wejścia do klubu, rzucił tylko:
— Dziękujcie bogom, że Byku mu zajebał z liścia. Inaczej by go zabił.
Chłopak zrobił głupią minę, po czym rzucił okiem na pozostałą dwójkę swoich kolegów. Ten, który dostał po mordzie trzymał się za obficie krwawiący nos, a ten, który go podtrzymywał, miał nietęgą minę. Co prawda ten nos to się musiał rozbić o chodnik, bo Błażej zdzielił delikwenta przez środek policzka, ale liczył się efekt końcowy, nie?
— A teraz spierdalajcie — powiedział Patryk i uśmiechnął się milutko.
Dresiki się zabrały na momencie, ale Błażej miał przeczucie, że jeszcze ich spotka, w towarzystwie starszych kolegów. A chuj z nimi. Każdemu z paczki Bochena był w stanie zlać dupsko, szczególnie jak miał obok Patryka.
Patryk „Mały” Leszczyński to był jego człowiek. Znali się od dzieciaka, razem przez całą budę, razem na wszystkich wagarach, razem w każde wakacje. Jak któryś z nich dostawał po gębie, drugi zawsze tam był, żeby pomóc. Jak któryś narozrabiał i miał przesrane w domu, drugi zawsze pojawiał się, żeby wziąć winę na siebie. Gdy Błażej miał naście lat i zaczęły mu przychodzić do głowy głupie, niezbyt legalne pomysły, to właśnie Patryk go z tego wyciągnął i pokazał mu siłownię, i boks, dla rozładowania frustracji. Gdyby nie on, to pewnie sam skończyłby jako jeden z chłopaków Bochena.
Poza Małym mógł liczyć też na całą resztę ich ekipy. To nie było tak, że na bramce mógł stać każdy.  Jeżeli nie miało się za plecami swoich ziomeczków, jeżeli nie należało się do którejś konkretnej bandy i nie miało swoich kumpli w innych, zaprzyjaźnionych ekipach, to tak, jakby cię nie było. Można być zajebistym do bójki, mieć siłę i refleks, i staminę, ale jak zleci się cała przeciwna ekipa i chce ci wbić do klubu, to jesteś cienki Bolek, jeżeli nie masz wsparcia. Szacunek w mieście trzeba było trzymać żelazną pięścią. Było się tak silnym, jak najsłabszy człowiek w twojej ekipie, ale też ten najsłabszy, był tak silny jak silna była cała ekipa. Bo w razie czego wystarczyło dać sygnał jednej osobie, a reszta zjawiła się za twoimi plecami w ciągu minut. Sekret polegał na tym, żeby ze swoimi kumplami trzymać się bliżej niż z rodzonymi braćmi, a oni byli w tym naprawdę dobrzy. No i mieli u siebie kilku starych wyjadaczy, dawne postrachy Zatorza i Kormorana, przed którymi niejeden cwaniaczek trząsł portkami. Znaczy, oczywiście tylko wtedy jak akurat nie siedzieli.
Knajpy, które chronili utrzymywały się na rynku od lat. U nich nikt nie miał prawa wjechać do lokalu i narobić dymu. Na początku, tak po koleżeńsku, wpuszczali jeszcze znajomych chłopaków z nieco gorszą reputacją, ale szybko się na tym przejechali. Większość z nich należała do band, które wyłudzały na właścicielach haracze w zamian za nietykalność, więc szybko się musieli nauczyć, że nie tędy droga. Za każdym razem robili jakieś burdy, a wśród klientów prędko niosła się fama o kolejnym, straconym lokalu. Zmienili więc zasady i już od lat był u nich zakaz wjazdu dla ekipy Bochena i dla kiboli. A każdy, kto chciał o tym podyskutować, mógł pocałować pięść.
Lokale, które brali pod swoje skrzydła też musiały znać zasady i się ich trzymać — żadnych nieletnich, jeśli narkotyki, to tylko miękkie i żadnego handlu dziewczynkami. Dziwki mogły być, pod warunkiem, że pełnoletnie i dyskretne. Kto się wyłamywał, musiał radzić sobie sam, bo żaden z nich nie chciał brać odpowiedzialności za cyrki, które się mogły dziać, gdy właściciele knajpy postanowią pożyć trochę mniej legalnie. W ich ekipie raczej każdy miał w przeszłości jakąś styczność z psami i lepiej było utrzymać ich biznes, no, jeśli nie legalny, to przynajmniej na pograniczu szarej strefy.
Ale ten dzień był chujowy nie tylko przez trzech dresików z początku imprezy. Cały wieczór był po prostu męczący — co rusz musiał kogoś wyprowadzać siłą, rozdzielać jakieś idiotyczne bójki, a raz musieli z Patrykiem ściągać z siebie laski, które szarpały się za włosy i okładały po twarzach na środku parkietu… A to jeszcze nie był koniec, bo przeczuwał, że do rana, wraz z upływem czasu, będzie płynąć też alkohol, co w końcu spowoduje, że będzie musiał oklepać gębę następnej fujarze. Soboty były najgorsze. Poza tym miał wrażenie, że albo z roku na rok w Olsztynie pojawiali się coraz głupsi studenci, którzy powodowali coraz to gorsze zamieszki, albo on się po prostu robił stary, bo na bramce stał już od dobrych siedmiu lat. Kiedy zaczynał wszystko w tej pracy było nowe i ekscytujące, a on miał niespełna osiemnaście lat i wydawało mu się, że własną pięścią podbije cały świat. Czuł się mocny w uszach, bo potrafił sprać kilku kolesi na raz, a hucząca w nim adrenalina i przekonanie o własnej niezniszczalności tylko podsycały ten stan rzeczy.
A później prawie zabił chłopaka.
Gówniarz był na prochach, trochę mu się pomyliło, kto z ich dwójki mógł zrobić prawdziwą krzywdę, a Błażej trzasnął go po gębie odrobinę za mocno. Przywalił mu wtedy z całym impetem z zamkniętej piąchy w skroń, a facetem aż zakręciło, zanim runął na ziemię jak długi. W pierwsze fazie euforii Błażej ryknął zwycięsko i już chciał ruszać, żeby wyszarpać te zwłoki poza teren lokalu, kiedy zorientował się, że chłopak stracił przytomność. Nie odzyskał jej nawet po przyjeździe karetki. Jego zabrali do szpitala, a Błażeja na komisariat, gdzie spędził najgorszą noc swojego życia. Był pewien, że zabił tego faceta. To, co się wtedy działo w jego głowie, było nie do opisania. Wszystko sprowadzało się do jednego słowa… morderca. Był mordercą. Był głupim, zapatrzonym w siebie dzieciakiem, który pobił kogoś na śmierć… przecież ten chłopak też miał swoje życie, rodziców, może jakieś rodzeństwo…
Kiedy pomyślał o tym, co by się stało z jego matką albo siostrą, gdyby się dowiedziały, że ktoś go zatłukł, pojawiły się fale mdłości. Ale zwymiotował dopiero, kiedy dotarło do niego, jak jego rodzina zareaguje, kiedy dowie się, co się stało naprawdę.
Matko.
Zniszczył swoje życie i zniszczył życie tego faceta, który przecież tylko chciał wyjść na imprezę i przesadził z jakimś gównem… może nawet nie wiedział co bierze, bo wcisnęli mu to koledzy albo panna, żeby było fajnie.
Nie spał tej nocy, nie rzygał już więcej. Leżał jak kłoda na niewygodnej pryczy na dołku, patrząc nieruchomymi oczami w sufit.
Rano do jego celi wszedł pies, który zatrzymał go wieczorem i z kpiną oznajmił, że jest wolny, a gówniarz, którego pobił się obudził i nie wniósł zawiadomienia o popełnieniu przestępstwa.
Ulga, która go zalała była tak silna, że ugięły się pod nim kolana. Przysiadł z potworem na łóżku, z którego dopiero co wstał i schował twarz w dłoniach. Policjant chyba musiał dostrzec w tym coś więcej, bo kiedy Błażej podniósł na niego oczy, nie miał już takiego kpiącego wyrazu twarzy, a słów, które mu wtedy powiedział, Byku nie zapomni do końca życia.
— Tym razem ci się upiekło, bo to tylko lekki uszczerbek na zdrowiu, ale następnym razem kogoś zabijesz. Naucz się kontroli, jeżeli chcesz patrzeć w lustro bez wstydu.
I Błażej się nauczył. Wziął sobie te słowa do serca i powtarzał jak mantrę. Zamiast na boks, jak do tej pory, zaczął chodzić na Tai Chi na Plażę Miejską. Wiadomo, najpierw kumple się z niego śmiali, ale on dość szybko zafiksował się na ćwiczeniach i odnalazł w nich spokój ducha, a oni zaczęli na niego patrzeć z lekką zazdrością. Nie każdy mógł to trenować, bo nie każdy był na tyle wytrwały i skupiony.
To była cała filozofia, która zakładała, że człowiek rozwijał się dzięki ciężkiej pracy, silnej woli i wytrwałości. Umieć więcej — to był główny przekaz Tai Chi i Błażej szybko zrozumiał, że jest w nim wieczny głód, każący mu szukać nowych wyzwań i doskonalić się, stawać się lepszym, ale już nie kosztem innych, tak jak robił to do tej pory. Ciężko pracował nad osiągnieciem wewnętrznej harmonii, a potwierdzenia własnej wartości szukał wyłącznie w sobie. I nie musiał się już dowartościowywać, tłukąc przypadkowych chłopaków. Zniknęły też problemy z nadmierną agresją.
Pasja do Tai Chi poszła w parze z miłością do siłowni, chociaż mocno zmieniło się jego nastawienie. Ostatnie trzy lata pakował, żeby zyskać siłę i jak najbardziej rozbudować sylwetkę. Dopiero spokojnie, wyważone ruchy Tai Chi uświadomiły mu jak mocno był pospinany i jak mały miał zakres ruchu. Jego włókna mięśniowe, pozbawione właściwie jakiejkolwiek formy rozciągania, był skrócone i wymagały nakładu potężnej pracy, a on szybko zrozumiał, że to, co do tej pory robił, było bezmyślne. Wtedy jego podejście do sportu zmieniło się diametralnie — postawił na zwiększanie swojej wydajności, a wszystkie ćwiczenia, które wykonywał i dyscypliny, za które się brał miały jeden cel — poprawić mobilność. Ciało, które miał, miało mu starczyć na całe życie i tylko od niego zależało, w jakim będzie stanie za pięćdziesiąt lat.
Sam nie wiedział, czemu akurat dzisiaj trzymały się go te filozoficzne myśli. Może przez tego chłystka, który nazwał go pedałem. Dawno go tak nie korciło, żeby komuś po prostu przyjebać. Niestety Błażej miał tego pecha, że faktycznie urodził się pedałem, ale nic na to nie mógł poradzić. Od jakiegoś czasu już przestał się starać udawać przed samym sobą, że jest inaczej. Nie tyczyło się to jednak udawania przed resztą świata, bo sama myśl o tym, że ktokolwiek mógłby się dowiedzieć, powodowała, że ściskał mu się żołądek. Nie bał się wielu rzeczy, ale to… to byłoby najgorsze. Straciłby szacunek, swoją ekipę, pracę. Sam nie wiedział, co miałby wtedy zrobić z życiem, gdyby nie zostało mu już nic, co się dla niego liczyło.
Z tych ponurych myśli wyrwał go pisk jakiejś dziewczyny, która zbliżyła się do nich lekko zachwianym krokiem. Nie bardzo różniła się od wielu innych dziewczyn, które wbiły dziś do Iskry — ładna buzia, zgrabne nogi, szklane od alkoholu oczu i pijacki uśmiech na ustach. Pewnie nawet by jej nie zapamiętał, gdyby nie to, że zaraz za nią pojawiło się trzech mężczyzn, a ku zdziwieniu Błażeja, w jednym z nich rozpoznał znajomą twarz.
Humor mu się momentalnie poprawił. No, takie zakończenie wieczoru mogło mu wynagrodzić ten paskudny dzień!

***

Kuba od zeszłotygodniowej popijawy dalej patrzył na alkohol dość krzywo, dlatego dzisiejsze wyjście traktował lekko po macoszemu. Najchętniej w ogóle zostałby by w domu, ale nie chciał robić przykrości Adzie. Już na biforze, u niej i Pawła, stronił od alkoholu, a kiedy poszli w miasto, to pił tylko co drugą kolejkę, dlatego był raczej w dobrym stanie, czego nie można było powiedzieć o jego pijanej siostrze. Oskar z kolei, który przez cały wieczór towarzyszył dziewczynie w jej pijackich dokonaniach, trzymał się dużo lepiej. W sumie sądząc po ostatniej imprezie, Kuba mógł się domyślić, że chłopak miał mocną głowę. Ada i Oskar w ogóle wydawali się dogadywać jak bliźnięta rozdzielone przy porodzie, przynajmniej jeśli idzie o imprezy. Kiedy on i Paweł mieli już serdecznie dość, ci zdawali się dopiero rozkręcać i ciągnęli ich w coraz to nowsze miejsca, nawzajem się przekrzykując i rzucając innymi nazwami.
Na dobicie imprezy ponownie wylądowali w Iskrze i obecny poziom upojenia alkoholowego, który nie był aż tak imponujący jak w zeszły piątek, pozwolił Kubie na realne ocenienie klubu i wyciągnięcie wniosków. No cóż, na pewno nie było to miłe miejsce. Muzyka ograniczała się albo do ostrego techno, albo disco-polo, wódka na barze jak nic była chrzczona i co rusz ktoś się lał.
Dlatego z wytchnieniem ulgi przyjął propozycję siostry, żeby wyjść przed lokal i chwilę odsapnąć. Kiedy wyszli już z Adą na zewnątrz lokalu, odziani w kurtki, bo jesień zaczęła się już pełną parą i na dworze o tej godzinie było naprawdę zimno, dziewczyna położyła mu głowę na ramieniu i przez chwilę siedzieli w milczeniu na jednej z ogródkowych ławek. Przyjemne to było, szczególnie, że na zewnątrz poza nimi i bramkarzami przy drzwiach w ogródku, przed lokalem, nie było nikogo więcej.
— To powiedz mi teraz o sobie i Oskarze — zagadnęła Ada, jakby nigdy nic, a Kuba natychmiast obrócił głowę w jej kierunku, sprawiając, że głowa siostry lekko podskoczyła.
…o nim i Oskarze? A co tu było do opowiadania?
— No… — zaczął nieskładnie. Jednak też trochę wypił i język mu się plątał. — Ale co mam ci opowiedzieć? Poznałaś Oskara, jest spoko. Świetnie się dogadujemy, jest moim kumplem, ale za krótko się znamy, żeby mówić o czymś więcej.
Ada jak na sygnał podniosła głowę z jego ramienia i spojrzała na niego triumfalnie, wysuwając też palec wskazujący, żeby go nim zmierzyć.
— Aha! A więc przyznajesz, że jest między wami coś więcej!
Kuba spojrzał na nią z konsternacją.
— No właśnie dosłownie ci powiedziałem, że nie — odpowiedział, na co dziewczyna przewróciła oczami.
— Powiedziałeś, że jest na to za wcześnie… ale to znaczy, że już to rozważałeś.
— Zdefiniuj „to” — zażądał chłopak, na co jego siostra ponownie przewróciła oczami.
— No to! Związek, miłość, gejowski marsz po tęczy w strojach wróżek!
Kuba od razu na to prychnął i nie chodziło bynajmniej o to idiotyczne określenie, chociaż swoją drogą było niedorzeczne, ale po prostu wizja jego i Oskara w jakimkolwiek romantycznym ujęciu była śmieszna. Niewłaściwa. Z Oskarem od początku złapał nić porozumienia, ale po prostu chłopak go nie kręcił w ten sposób. Jasne, miał oczy, Oskar nie był najgorszy, tyle że po prostu tutaj brakowało chemii i chyba obaj to czuli. Nawet nie potrafił sobie wyobrazić, jakby to miało wyglądać, gdyby któryś z nich zrobił pierwszy krok.
— Głupia jesteś — skwitował.
— A ty głupi — odpowiedziała od razu, ale nie przestała go mierzyć uważnym wzrokiem. — Sam powiedziałeś, że za wcześnie, żeby mówić o czymś więcej!
— O przyjaźni, Ada, na miłość boską! Za wcześnie, żeby mówić o przyjaźni!
— O…a. O kurde. — Dziewczyna spojrzała na niego z lekkim zdziwieniem na swojej ładnej, trójkątne buźce. — To nie zrozumiałam. Skąd, w takim razie, to oburzenie, jak zaproponowałam, żebyś podbił do barmana z Pijalni? — dopytała.
Cóż, Kuba nie miał na to zbyt dobrej odpowiedzi. Znaczy, w głębi duszy miał, ale chyba nie chciał tego mówić siostrze.
— Nie wiem, jakoś nie był w moim typie — skwitował więc, wzruszając ramionami.
— Chętny, młody, przystojny gej? A co, wolisz niedostępne heteroseksualne staruszki?
Szturchnął ją pod żebrem, ale po chwili uśmiech sam pojawił mu się na ustach.
— Głupia jesteś — powtórzył, a Ada już nie odpowiedziała tylko ponownie położyła mu głowę na ramieniu i przez chwilę siedzieli w ciszy.
— Po prostu nie chciałabym… — zaczęła dziewczyna, a w jej głosie przebijała jakaś niepewność. — Dobra, może to mówię, bo jestem pijana i gadam głupoty, ale mam wrażenie, że zamykasz się na każdego potencjalnego faceta. Robiłeś to w Poznaniu, robisz to tutaj. Masz dziewiętnaście lat, powinieneś przebierać w opcjach, a… — urwała na chwilę, po czym podjęła nieco spokojniejszym tonem. — Nie chciałabym, żebyś odmawiał sobie prawa do szczęścia, tylko dlatego, że jesteś gejem — dokończyła z czułością.
Kuba ponownie wzruszył ramionami.
— Nie odmawiam — zaprzeczył płasko.
— Oskar mówił, że chciał cię zabrać do tego gejowskiego klubu, ale odmówiłeś — powiedział Ada nieśmiało. Wcześniej nie chciała poruszać tego tematu, ale skoro Kuba szedł w zaparte… — Myślałam, że to dlatego, że możesz coś czuć do Oskara i nie chciałeś go zabierać do konkurencji, no ale skoro nie, to czemu?
— Po prostu… Sam nie wiem.
— Nie chciałbyś kogoś poznać? — dopytywała dalej. Może gdyby chodziło o kogoś innego niż jej młodszy braciszek, to czułaby się źle, będąc taką nachalną. Ale chodziło o niego, więc nie było mowy o jakiekolwiek niezręczności. Kiedy mieszkało się z kimś pod jednym dachem przez siedemnaście lat, relacja, która się budowała stawała się tak bliska i mocna, że zacierała się granica pomiędzy „ja” a „ty” i naprawdę traktowało się tę drugą osobę, jak przedłużenie samego siebie.
— A może już poznałem — zagadnął Kuba filozoficznie, patrząc w pochmurne niebo.
Ada poderwała się jak oparzona.
— Co? — zakrzyknęła. — Jak? Gdzie? Kiedy? Czemu nic nie mówiłeś? — Domagała się natychmiastowej odpowiedzi.
Kuba zaśmiał się na ten wybuch siostry, takim prawdziwym, ciepłym śmiechem, aż musiał otrzeć łzy rozbawienia z kącików oczu. Usiadł wygodniej na drewnianej ławce, zahaczając jedną nogę o siedzisko i układając jeden policzek na podkulonym kolanie, tak, żeby móc spojrzeć na Adę.
— No dobra, ale to głupie. I musi zostać między nami.
Ada od razu zacisnęła usta w wąską kreskę i entuzjastycznie pokiwała głową. Zachłannie wgapiła w niego swoje wielkie, brązowe oczy, bardzo podobne do oczu brata.
— Okay, chodzi o to, że strasznie, ale to strasznie podoba mi się mój współlokator — wyznał w końcu brunet. Powiedzenie tego na głos przyniosło mu nawet swoistą ulgę.
— Janek?! — zakrzyknęła ponownie, powodując, że dziewczyna, która właśnie przechodziła ulicą obok klubu aż się na nich odwróciła.
— Boże, ciszej, Ada — mruknął Kuba, patrząc za odchodzącą w popłochu dziewczyną na chodniku.
— Janek? — powtórzyła więc jego siostra nieco ciszej.
— Kurde, zapomniałem, że już go poznałaś. — Bo faktycznie Ada mówiła mu, że Janek ją wpuścił do mieszkania, kiedy on w zeszłą sobotę odsypiał kaca. Mówiła też, że był dla niej miły, w co jakoś trudno było mu uwierzyć. Ten chłopak nawet by nie wiedział, co to słowo oznacza. A już na pewno nie w stosunku do kogoś, kto nazywał się Dąbrowski. Dąbrowska, znaczy się. — No Janek, mam tylko jednego współlokatora.
— I co, on jest gejem? — pytała, nie kryjąc niezdrowej fascynacji. Gdyby nie przytłumione światło latarni, to pewnie można by zobaczyć wypieki na jej policzkach.
— Kto? Janek? No co ty… — skwitował Kuba. Ta jego siostra to miała pomysły…
— To co gadasz…? — zagaiła, nie kryjąc irytacji. Jakby nie mógł po prostu powiedzieć od razu wszystkiego, tylko tak dawkował informacje…
— No nie mówię, że mam u niego szansę, tylko, że na niego lecę — wyjaśnił Kuba lekko zdołowanym tonem.
— Oj, mocno cię trafiło. — Nie trzeba było wybitnego znawcy jakubowych nastrojów, żeby od razu się zorientować, że chłopak był nieco przybity.
— No, mocno — przyznał. — Sam wiem, że to głupie, bo ten facet to buc do kwadratu, ale po prostu tak na mnie działa, że nie mogę przestać o nim myśleć. To niedorzeczne, żeby zakochać się w kimś, kto od momentu jak cię poznał, nie powiedział jeszcze w twoim kierunku nawet jednego miłego słowa. W sumie nawet jednego neutralnego słowa!
— Mówisz „zakochać”? — podchwyciła po krótkiej chwili Ada. Czyli to było aż tak poważne?
— Oj, nie, przejęzyczenie… tak tylko palnąłem — pospieszył z wyjaśnieniami Kuba. — Przecież ja go nawet na dobrą sprawę nie znam.
— Wiesz… — zaczęła ostrożnie Ada. Wiedziała, że musiała odpowiednio ubrać w słowa to, co miała do przekazania, żeby nie zniechęcić brata. — Kiedy poznałam Pawła, to zakochałam się w nim niemal od pierwszego wejrzenia. No, może nie wejrzenia, bo jak go zobaczyłam to nie było w nim nic szczególnego. Zwykły facet, z lekkim brzuszkiem i w głupim t-shircie. Ale kiedy się do mnie po raz pierwszy odezwał, kiedy zajrzał mi w oczy, po prostu wiedziałam, że to miłość mojego życia.
Kuba spojrzał na nią uważniej. Wiedziała, jakie miał o tym zdanie — on nie wierzył w takie rzeczy i zresztą, gdyby to nie przytrafiło się jej samej, to też by pewnie nie dawała wiary. Niemniej jednak była żywym przykładem, że dwójka nieznajomych ludzi może na siebie wpaść przypadkiem i z miejsca coś do siebie poczuć, niezależnie od tego, czy ktoś to nazwie miłością od pierwszego wejrzenia, zauroczeniem czy nawet zwykłym pożądaniem.
— Ale u was to coś zupełnie innego. Ja jak go pierwszy raz spotkałem, to go zwyzywałem, a za drugim razem się pobiliśmy — spróbował uciąć temat. Jeżeli jednak myślał, że coś takiego poskutkuje z jego siostrą, to chyba jej w ogóle nie znał, bo po krótkiej chwili konsternacji, Ada wybuchła.
— Co? Tego mi nie mówiłeś! Opowiadaj!
Więc Kuba streścił jej swoją żałosną przygodę z kawiarni, gdzie zabrał go Oskar pierwszego dnia studiów, a potem opowiedział w jaki sposób odkrył, że Janek jest jego współlokatorem. Na deser dorzucił jeszcze historyjkę z ich spotkania z zeszłego tygodnia, na uczelni, a Ada  co chwilę przerywała mu okrzykami niedowierzenia oraz całą serią „ochów” i „achów”.
— Nie wiedziałam, że z ciebie taki karateka — podsumowała jego wywód dziewczyna, po czym nagle się zaśmiała. — To teraz tak rozwiązujesz swoje problemy? Kopiąc je na lewo i prawo? Znaczy, wiem, sama ci mówiłam, że musisz bardziej o siebie walczyć, ale nie to miałam na myśli! — kpiła z niego w najlepsze, chociaż nie było w tym złośliwości. Kuba tylko przewrócił oczami. — A powiedz, braciszku, z wszystkimi się będziesz teraz tak naparzać? O, dałbyś radę tym dwóm? — rzuciła zaczepnie, wskazując brodą w kierunku dwóch bramkarzy przy wejściu do klubu.
Kuba spojrzał w tamtym kierunku, udając, że się zastanawia.
— Może temu mniejszemu — powiedział z powagą, a Ada wybuchła zaraźliwym śmiechem i poczochrała jego fryzurę. — Ej! — zakrzyknął oburzony.
— No już, już — powiedziała do niego z czułością, na jaką było stać tylko starszą siostrę i niby uklepała jego włosy, chociaż tak naprawdę niewiele to pomogło. — Wracając jednak do Janka, co mogę ci powiedzieć… kto się czubi, ten się lubi.
— Nie sądzę — zaprzeczył od razu Kuba. — On mnie nie cierpi.
— No tej, skąd to niby wiesz? — zapytała, nieświadomie wplątując poznańską gwarę do wypowiedzi.
— Takie rzeczy się czuje — skwitował, zupełnie ignorując swojsko brzmiące "tej". — Jeżeli nie, to bardzo dziwnie okazuje mi swoją sympatię, popychając mnie, rzucając się na mnie i szarpiąc moje ubrania.
Ada zacisnęła mocno usta, żeby się nie roześmiać i spojrzała na Kubę. On chyba serio zdawał się nie słyszeć, jakie zbereźne rzeczy właśnie wyszły z jego ust.
— Wiesz… ja też w ten sposób okazuję Pawłowi, że go lubię — powiedziała z lekką kpiną, bo ten jej brat to czasami był prawdziwy cymbał.
— Co? Nie! Boże, Ada, nie o to mi chodziło! Jesteś zboczona… I tak w ogóle to za dużo informacji, nie chcę wiedzieć! — krzyknął w obronie, co tylko jeszcze bardziej wzmogło wesołość dziewczyny.
— No dobra, ale co dalej? — zapytała po chwili. — No bo chyba nie planujesz tego tak zostawić?
— Na razie zadowalam się wbijaniem mu szpil — wyjaśnił brunet.
— Dosłownie? — Wolała się upewnić, bo z jej bratem to w sumie nic nie wiadomo. Może faktycznie trzymał w tym swoim epickim bałaganie laleczkę Voodoo. W odpowiedzi Kuba prychnął i popukał się palcem w czoło.
— No w przenośni, głupku — uściślił. — On się tak słodko złości i od razu dostaje amby o każdą pierdołę. Nie uwierzyłabyś jaki jest wtedy uroczy.
— I to cię kręci? To może faktycznie do siebie pasujecie, on z tym swoim rzucaniem się na ciebie i ty z najbardziej wykręconym fetyszem świata — skomentowała ze śmiechem, po chwili się jednak uspokoiła i spoważniała.
— Ale tak serio, co chcesz z tym zrobić? — Ada wzięła jego dłoń w swoją.
— Nic. Zupełnie nic. — Jego ton również zmienił się na poważny.
— Tak się nie da... Jak ty sobie to wyobrażasz, Kubuś? Mieszkacie razem. Albo w końcu ty nie wytrzymasz, albo on się skapnie, że coś jest na rzeczy.
— Nie skapnie się. Co ty sobie wyobrażasz? Że ja go liżę po policzku jak śpi albo chodzę za nim z kąta w kąt? Przecież nie napisze sobie na czole, że mi się podoba, to skąd ma wiedzieć?
Ada pokręciła głową. Faceci.
— Kubuś, takie rzeczy po prostu widać.
— Chyba tylko w książkach dla nastolatek — odgryzł się Kuba i uśmiechnął się krzywo. — Zresztą Oskar mówił, że Tomaszewski w ogóle nie zwraca uwagi na takie sprawy, więc jestem bezpieczny.
— No, jeżeli ten cały Tomaszewski nie jest jakimś buddyjskim mnichem, to raczej mało prawdopodobne, żeby tak całkiem nie zwracał uwagi — zaczepiła dziewczyna. — Wiesz jak mały odsetek ludzi jest aseksualnych? — dopytała, a Kuba ponownie tylko wzruszył ramionami.
— Dobra, koniec zwierzeń. Zimno mi w tyłek, wracajmy do środka. — orzekł.
— No weź, zanim znowu się upijesz i będę cię mogła pytać o szczegóły twojego życia, to miną lata! — zamarudziła dziewczyna, na co Kuba poczochrał jej włosy. Ada krzyknęła w oburzeniu. — Zniszczysz mi fryzurę!
— Zemsta najlepiej smakuje na chłodno.

***

18 października 2009 r.

Janek nie mógł sobie znaleźć miejsca w domu. To była jego wolna niedziela, więc teoretycznie powinien mieć mnóstwo rzeczy do nadrobienia po całym intensywnym tygodniu pracy i uczelni, ale po prostu… nic mu się nie chciało. Chodził z kąta w kąt po cichym mieszkaniu, bo jego współlokator jeszcze spał. Dzień wcześniej, kiedy wrócił z pracy też było cicho, bo Kuba gdzieś wyszedł i wrócił dopiero nad ranem, tym razem szczęśliwie radząc sobie z własnym kluczem. Janek miał jednak lekki sen i doskonale słyszał, kiedy chłopak wrócił do domu i jak krzątał się przez chwilę po wspólnej przestrzeni, zanim poszedł spać. Gdy Tomaszewski wstał, oczywiście przywitał go, klasyczny już w tej kuchni, bałagan.
Nie było sensu siedzieć wśród tego rozgardiaszu, aż drugi chłopak wstanie i trochę po sobie posprząta, bo z tego, co zauważył Janek, Kuba po prostu bałaganu nie widział. Mógł mieć pod nosem nasrane rzeczami i szczerze, autentycznie się zdziwić, kiedy ktoś mu zwróci uwagę, że brudno. No słowo, ignorowanie bałaganu było jak jakaś jego super moc. Teraz też kuchnia wyglądała jakby przeszło przez nią tornado — buty rzucone na środku, obok zmięta kurtka, a na krześle zwinięta bluza. Na stole jakieś nieumyte naczynia i obeschnięty chleb, a w korytarzu prowadzącym do łazienki — brudne skarpetki.
Janek westchnął cierpiętniczo i wziął się za ogarnięcie pomieszczenia. Pozbierał rozrzucone na ziemi rzeczy i odniósł je do składziku koło drzwi, umył te kilka talerzy i kubek, a na koniec wrzucił brudne ciuchy do kosza na pranie. Kiedy wziął bluzę Kuby do rąk, sam nie wiedząc czemu, podniósł ją do twarzy i powąchał. Zamarł nagle, z nosem wciśniętym w ubranie współlokatora, uświadamiając sobie co on właśnie wyprawiał. Czym prędzej cisnął blezerem w kierunku łazienki, niech chłopak sam sobie ją wrzuca do brudów…
Co mu właśnie odbiło, żeby wąchać jego brudne ciuchy? Czy on już kompletne tracił rozum?
Sęk w tym, że ostatnie dni w ich mieszkaniu były bardzo dziwne. Janek ciągle przyłapywał się na tym, że wgapiał się w Kubę, zupełnie bez powodu. Po prostu zawieszał na nim nieświadomie wzrok, podczas, gdy jego myśli krążyły wokół zupełnie innego tematu i kiedy chłopak zauważał, udawał, że wcale się nie zagapiał. Zresztą Kuba też go obserwował i chyba myślał, że jest w tym taki subtelny, ale nie był. Co rusz Janek spostrzegał wlepione w siebie wielkie, krowie oczy, które przeszywały go z drugiego końca kuchni.
Nie spędzali ze sobą znowu aż tak dużo czasu, bo każdy z nich miał swoje sprawy i rzadko byli w domu o tych samych porach, ale kiedy już byli, na ogół dość często mijali się na wspólnej przestrzeni. Mieszkanie było tak skonstruowane, że kuchnia pełniła też pośrednio funkcję salonu. Nie było tam co prawda wygodnej kanapy, ale był stół z krzesłami i obity pianką parapet, na którym również można było przysiąść. Kuchnia była największym pomieszczeniem na stancji i jednocześnie jego centralnym punktem, bo nie dało się przejść do innej części domu, jeżeli się najpierw przez nią nie przeszło. Dlatego mijali się tam, ale też niekiedy spędzali po prostu razem czas, gdy jeden z nich czytał coś przy stole, a drugi jadł obiad, czy akurat gotował, zmywał czy nawet sprzątał. No dobra, sprzątał to tylko on, bo pomimo iż minęły już prawie trzy tygodnie wspólnego mieszkania, Janek jeszcze ani razu nie przyłapał Kuby na chociażby zamiataniu. Jedyne co robił sam z siebie, to wynosił śmieci, ale to pewnie dlatego, że bał się, że zgromadzone tam kultury bakterii tak ewoluują, że wymyślą koło. A wszyscy studenci bali się kół.
Dziwnie się mieszkało z Kubą. Był irytujący i podnosił mu ciśnienie jak nikt. Bałaganił w zatrważającym tempie, ciągle coś gotował i potem nie zmywał garów przez całe dnie, nie zamykał drzwi od swojego pokoju, więc ciągle było słychać jak oglądał filmy, a oglądał ich mnóstwo, na swoim laptopie, czy słuchał zbyt głośnej muzyki. Ale najgorsze, najbardziej denerwujące i wzburzające mu krew w żyłach, było to, jak Kuba go zaczepiał. Zaczynało się zwyczajnie, od jakiejś rzuconej mimochodem przez Kubę uwagi, by po chwili, i to bardzo krótkiej chwili, przeobrazić się w prawdziwą kłótnię. Janek nie wiedział, jak chłopak to robił, że potrafił tak dokręcić mu śrubę, ale po prawie trzech tygodniach wspólnego mieszkania miał jeden wniosek. Ten smarkacz robił to specjalnie. Kuba po prostu lubił go złościć.
Po co? Tego Janek nie wiedział. Ale jedno było pewne, osiągał swój cel, bo Janek przez cały czas miał go w głowie. Kiedy wracał do mieszkania, już się zastanawiał, co też znowu Kuba wykombinuje. Kiedy siedzieli naprzeciwko siebie, przy stole, w ciszy — Janek od razu głowił się, o czym drugi chłopak myślał i czy za chwilę znowu nie dojdzie między nimi do kolejnych słownych utarczek. Na szczęście już tylko słownych, bo od jego ostatniego wybuchu na uczelni, trzymał się ściśle swojego postanowienia o niedotykaniu Kuby. Tylko dwa razy od tamtej pory ręka drgnęła mu do przodu, jakby chciał chłopaka złapać za koszulkę podczas rozmowy, ale w porę ją zatrzymał. Także widział postęp.
Jęknął udręczony i schował twarz w dłoniach. Co się z nim działo, co cholery?
Na domiar złego Kuba wzbudzał w nim ogromne pokłady pasywnej agresji. Po numerze z wodą Janek jeszcze kilka razy podkopał kolegę. Raz wyjął jego masło z lodówki, będąc pewnym, że chłopak i tak założy, że to on zapomniał je schować, innym razem zrzucił, niby przypadkiem mokry ręcznik chłopaka z kaloryfera w łazience, na którym się suszył. No co, przecież mógł się zsunąć, prawda?
Sam nie wiedział skąd w nim ta ogromna, przytłaczająca potrzeba, żeby Kubie jakoś dopiec, ale po prostu, jak widział tę jego zadowoloną gębę, to nie mógł się powstrzymać!
Dochodziła dwunasta, kiedy drzwi od mniejszej sypialni w końcu się uchyliły i wyłoniła się zza nich poczochrana głowa Kuby. Jak zawsze był na boso, a bokserki luźno zwisały na szczupłych biodrach. Janka zdziwiło, że współlokator już wstał i zanim jego mózg odnotował obecność chłopaka w kuchni, przez chwilę znów zawiesił wzrok na półnagiej sylwetce. Sądząc po speszonej minie Kuby, gapił się odrobinę zbyt długo.
Szybko odwrócił wzrok i schował twarz w czytanej właśnie książce do angielskiego w biznesie. Lubił uczyć się w kuchni, bo było to najjaśniejsze pomieszczenie w domu, a poza tym, przy dużym stole można było wygodnej rozłożyć wszystkie notatki, zupełnie inaczej niż przy jego narożnym biurku, gdzie ledwo mieścił się komputer i drukarka.
Kuba przeszedł koło niego w drodze do łazienki, a gdy wrócił po parunastu minutach, wyglądał już na o wiele mniej zaspanego. Dalej w samych gatkach zabrał się za szykowanie sobie śniadania. Kiedy już odwrócił się do niego tyłem, żeby usmażyć sobie jajecznicę, Janek ponownie zawiesił wzrok na jego sylwetce.
Musiał z Kubą porozmawiać o przyjeździe swoich braci, bo został już tylko nieco ponad tydzień, a jednak uważał, że drugi lokator też miał coś do powiedzenia w kwestii nocowania gości w ich wspólnym mieszkaniu. Szczególnie, że jego rodzeństwo nie należało do najspokojniejszych i to nie tylko dlatego, że chodziło o małe dzieci, ale po prostu czasami zachowywali się jak puszczeni prosto z dziczy. U nich na wsi takie zachowanie nie przeszkadzało, ale na pewno Kuba z tymi jego eleganckimi i drogimi rzeczami nie przywykł do takich dzikich pląsów.
Niepewny jak zacząć ten temat, odchrząknął, żeby zwrócić na siebie uwagę współlokatora. Oczywiście to nic nie dało, bo Kuba dalej mruczał pod nosem, podśpiewując jakąś piosenkę, w rytm której kręcił tyłkiem i powodował ogólny harmider, jak to on — tu rzucił skorupki do zlewu, tu upuścił widelec, tam uderzył o palnik — zupełnie jakby robienie jajecznicy wymagało dodatkowej okrasy dźwięków, bo bez tego mogłoby mu nie smakować.
 — Kuba — powiedział więc zamiast tego i do krótkiej chwili dotarło do niego, że był to pierwszy raz, kiedy zwrócił się do bruneta po imieniu.
Młodszy chłopak też to musiał zauważyć, sądząc po tym jak niespodziewanie podskoczył, głośno odstawiając patelnie. Odwrócił się zdziwiony i wlepił w niego swoje krowie oczy.
— No? — zapytał.
Janek ponownie odchrząknął. Wiedział, że musiał przekazać tę informację, ale naprawdę nie miał ochoty o nic drugiego chłopaka prosić. Niby nawet gdyby Kuba się nie zgodził, Janek i tak zaprosiłby do siebie dzieciaki, ale sytuacja byłaby wtedy dużo bardziej napięta.
— Słuchaj… — zaczął niepewnie. — W następny poniedziałek przyjadą do mnie bracia, zostali by na noc. Masz coś przeciwko?
Kuba zmierzył go dziwnym spojrzeniem, po czym wzruszył ramionami, odwrócił się na chwilkę, żeby przełożyć jajecznicę na talerz i podszedł do niego już ze śniadaniem w ręku i usiadł przy stole.
— Zależy, są tak samo nadęci jak ty? — zapytał wrednie.
Boże, naprawdę. Jedno zdanie i już miał podniesione ciśnienie. Aż miał ochotę powiedzieć, żeby się Kuba walił i pójść do swojego pokoju, trzaskając drzwiami, a później może dosypać mu soli do cukiernicy, czy podmienić zawartość butelki z płynem po goleniu na spirytus, ale zdusił to w sobie. Znaczy, z tym spirytusem to jeszcze pomyśli. Musiałby mieć też barwnik, bo Kuba miał jakąś niebieską wodę… zresztą, to teraz nieważne. Chciał załatwić temat swojego rodzeństwa i nie musieć już z tym pacanem więcej dzisiaj gadać.
— Nie, oni są uroczy — odpowiedział kwaśno.
— O, czyli przyznajesz, że jednak ty jesteś nadęty? — dopytał Kuba, z wszystkowiedzącym, sarkastycznym uśmieszkiem, dosadnie podkreślając słowo „ty”.
Nie będzie go dupek łapał na słówka! No co za…
— Ancymonek — dodał na głos wprost za swoimi myślami.
Kuba zastygł, z oczami wgapionymi w niego z niedowierzaniem, po czym wybuchnął szczerym, rozbawionym śmiechem.
— Ładnie — podsumował. — Podoba mi się ten nowy poziom obelg, które wprowadzasz do naszych rozmów. Człowiek może się dużo nauczyć.
Janek zdusił w sobie chęć, żeby się uśmiechnąć pod nosem. No jeszcze tego było mało, żeby Kuba sobie pomyślał, że zaczynał go tolerować, czy coś.
— Cieszę się, że doceniasz, że dbam o twoje horyzonty — powiedział z najbardziej poważną miną, na jaką było go stać. — To co z moimi braćmi?
— Żaden problem — opowiedział Kuba, a na jego ustach wykwitł bardzo przyjemny uśmiech. Cała jego twarz wyglądała naprawdę miło, kiedy tak się uśmiechał. Czy to było możliwe, że właśnie przeprowadzali swoją pierwszą, w miarę kulturalną rozmowę? — Tylko się nie schlajcie za bardzo!
Janek rzucił mu nic nierozumiejące spojrzenie, bo na początku nie zrozumiał, o czym chłopak w ogóle mówił. Ach, no tak! Zapomniał mu wspomnieć o wieku jego braci.
— To nie będzie problemem — orzekł, sięgając ponownie po książkę do angielskiego. — Oni nawet razem nie są jeszcze pełnoletni — dodał i nie czekając na reakcję drugiego chłopaka schował nos w podręczniku. Trochę żałował, że nie poczekał, żeby zobaczyć minę współlokatora, ale sądząc po tym, że Kuba zaraz po jego oświadczeniu zachłysnął się jedzeniem, musiała być niezła.
Zapewne właśnie do niego dotarto, że za osiem dni ich w miarę spokojne mieszkanie zamieni się w istne przedszkole, a on sam temu właśnie przyklasnął.


____________________________________

Cześć Wszystkim! Wydaje mi się, że minęło już tak dużo czasu, odkąd publikowałam ostatni rozdział, a to były tylko dwa, mocno napakowane wydarzeniami, tygodnie. Wy pewnie nawet nie zauważyliście, że mnie nie było, ale ja naprawdę tęskniłam. Chociaż prawda jest taka, że rozdział był już prawie gotowy tydzień temu, tylko czekał aż ktoś o niego poprosi. No ale takie odłożenie teksu też ma swoje plusy, więc jeżeli tak właśnie wolicie… 😉

Przez to, że miałam trochę więcej czasu znowu popłynęłam z ilością tekstu i tym razem rozdział ma już blisko 18 stron, osiem i pół tysiąca znaków. Tym samym dobijamy już pierwszej setki, wow 😊 Dochodzę jednak do wniosku, że późniejsze poprawianie takiego rozdziału to piekło, jedno sczytanie plus poprawki zajmuje mi ponad dwie godziny. A ja mam obsesję na punkcie sczytywania i poprawek, także nic innego nie robię, tylko poprawiam :P To tyle jeśli idzie o te krzywe statystyki ;P

To teraz do konkretów. Co sądzicie o sporcie Błażeja? Bo moja kochana beta, Omlecik, uważa, że to do niego nie pasuje. A ja uważam wprost przeciwnie :D Aż się nie mogę doczekać, żeby dalej o tym pisać, bo Błażej wydaje mi się taką ciekawą postacią. No i czy sądzicie, że typowy z niego Seba? :D

PS. Specjalnie nie piszę tutaj co to za sport, bo zauważyłam, że niektórzy z Was zamiast najpierw czytać rozdział, czytają te moje wywody. Także nie psuję niespodzianki, przeczytajcie sobie.

Ach, no i w tym rozdziale poznajemy Pawła, czyli ostatniego z narratorów pierwszego tomu. Co o nim sądzicie? Pasuje do Ady, fajna z nich para?

Za betę dziękuję Avet, która jak zawsze zaskakuje mnie swoim oddaniem i szybkością. I poczuciem humoru, ale to akurat niezwiązane z betą, tylko wartość dodana. Współpraca z Tobą to prawdziwa przyjemność :*

Dziękuję także Inertii za porady prawne. Niby w tekście tylko dwa zdania, a cały dzień wertowania Google i kodeksów :D

A obu wspólne dziękuję za dobre słowa i że bez przerwy mogę się Wam żalić i pytać, co sądzicie o moich pomysłach. Jakbym nie miała się komu wygadać, to by mi chyba głowa wybuchła :D

Jako że dalej jest marzec kolejny rozdział za dwa tygodnie… albo wcześniej, jeżeli ktoś mnie ładnie poprosi 😉 Wiecie o co chodzi 😉
ACH! I wszystkiego najlepszego z okazji pierwszego dnia wiosny! W końcu przyszła! :) 


Komentarze

  1. Uwaga, bo ten komentarz będzie tak chaotyczny, że nawet ja się w nim pogubiłam, czytając go drugi raz.
    Okej, mam strasznego lenia, dlatego nie chce mi się pisać drugi raz, co sądzę o pierwszej scenie, bo to już wiesz. Podsumuję tylko: bardzo zgrabnie to wyszło. Bałam się tej Ady, że trochę zdominuje rozdział (a już tak bardzo nie musi nam wszystkim udowadniać, jaka jest dominująca :D), ale mogę Cie jedynie pochwalić.
    Ten szalony miks z Oskarem wyszedł fenomenalnie, a scena z barmanem... ach. x)
    Dalej był sobie Paweł. No tak czytam, czytam, niby jest okej, ale podświadomie jestem już myślami przy Błażeju, a wtedy beng:
    "Nie znał żadnych sprawdzonych tekstów na podryw, nie wiedział jak się to robi. Jedyne, co miał do zaoferowania, to szczerość. I na szczęście to wystarczyło" - o Jezusku, jakie to było piękne zdanie *,*. Aż je musiałam kilka razy przeczytać. Chyba gdzieś je sobie zapiszę.
    No ale, zapomnijmy o Pawle, bo BŁAŻEJ :O
    Jak już wiesz, od dziś Błażej ma u mnie twarz, bo jestem prawie pewna, że wygląda tak samo, jak facet, którego dziś spotkałam. :D
    No ale, konkrety. Czy Błażej wyszedł na takiego typowego Sebę? Szczerze...? No nie powiedziałabym. Zupełnie nie rozumiem Twoich obaw w tym temacie. Pomijając mój fangirling na jego punkcie, to przedstawiłaś go jako bardzo równego gościa, który jako gówniarz sporo rozrabiał, ale się opamiętał - co też bardzo dobrze uargumentowałaś, a te hobby? Nie wiem, czy bym zgadła, bo tak mnie podpuszczałaś, że to dziwny sport dla Seby, ale wcale tak nie uważam. Już myślałam, że wyślesz go na jakiś balet czy zumbę, a tu tai chi? To ma perfekcyjny sens i pięknie skleja się z resztą - Twoja beta się nie zna. :D (nie no, pewnie się zna, ale na Sebach z pewnością lepiej znam się ja :D).
    Opis bójki z uderzeniem z liścia i krwawiącym nosem mnie rozłożył i przyszła mi taka myśl:
    "W następnym rozdziale:
    Błażej zdzielił jakiegoś gówniarza w twarz, przez co złamał mu nogę". :D
    Jeszcze jedno przemyślenia, skoro już sypię cytatami:
    "Zmienili więc zasady i już od lat był u nich zakaz wjazdu dla ekipy Bochena i dla kiboli" - Igor mi tu szepcze, że akceptuje wyzwanie. :D
    Co do porad prawnych, ej, sprawdzałam to w samochodzie na parkingu pod Rossmanem... dopiero potem zerknęłam na chwilę do kodeksu :D
    W każdym razie: pamiętaj, że jak nie chcesz narobić postaci kłopotów, to musisz wybić przeciwnikowi zęba z próchnicą, bo jak wybijesz zdrowego, to będzie wszczęte postępowanko :(
    Jak czytałam scenę z Kubą i Adą, to cały czas się zastanawiałam, czy Błażej ich słyszał :D
    Ach i jak Ty cudnie pokazałaś obydwie strony medalu *,*
    Najpierw Kubuś oświadcza, że lubi drażnić Janka, bo ten się uroczo wkurza, a potem Janek się wkurza, bo Kuba go drażni i nie wie, co się dzieje, awww <3
    Na początku tej sceny troszeczkę się obawiałam, jak Ada zaczęła pytać brata o to, czy kogoś ma na oku, bo jakby tu Kuba oświadczył, że zabujał się na amen w Janku, którego nie zna i który zachowywał się w stosunku do niego bez przerwy jak cham, to bym chyba padła.
    I w zasadzie to zrobił... tyle że ja nie wiem, co Ty ze mną zrobiłaś, bo jego naturalne wytłumaczenie kompletnie mnie kupiło. :D
    I jeszcze ostatni cytacik na koniec:
    "Znaczy, z tym spirytusem to jeszcze pomyśli" - pomyśl, pomyśl, Janek.
    Chyba tyle, nie będę nic podsumowywać więcej, bo nawet Kuba nie byłby w stanie zrobić większego bałaganu niż ja w tym komentarzu ^^
    A!
    NIKT CIĘ NIE PROSIŁ O NOWY ROZDZIAŁ WCZEŚNIEJ?! NAPRAWDĘ?!
    Teraz już serio kończę.
    ... pozdrawiam. :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Uwaga, bo ta odpowiedź będzie bardziej nieskładna niż Twój komentarz ;P Za ścianą czyha prezes, a ja udaję, że pracuję nad czymś bardzo ważnym, także minę mam poważną. Ale jedziemy! :D

      Widzę, że Ada mało komu przypadła do gustu, chociaż zdziwiona jestem, że akurat Ty ją tolerujesz ze swoją awersją do postaci kobiecych. Może po prostu lepiej się ją trawi w małych porcjach ;)

      Cieszę, że ta scena z barmanem Ci przypadła do gustu. I cieszę się, że podoba Ci się Oskar widziany oczami Ady, bo to też coś tam świadczy o Adzie. O Oskarze w sumie też. W ogóle najbardziej by mi pasowało powiedzenie, że Ada i Oskar dogadują się like house on fire, ale nie potrafiłam znaleźć polskiego odpowiednika ^^ lubię tę ich relację. Z drugiej strony lubię wszystkie relacje, które tworzy Oskar.

      I fajnie, że w Pawle doceniłaś tę jego zwykłość. Większość dziewczyn szuka księcia z bajki. Ale chyba z czasem dorasta się jednak do wizji takiego zwykłego, skromnego chłopaka, który nie jest za bardzo do przodu i nie wszystko mu idzie, za to jest szczery i dobry. Taki jest właśnie Paweł.

      Fajnie, że Twój Błażej ma twarz :D Mój ma tylko tyłek i nogi u.u Ale za to jakie! Po dzisiejszym rozdziale już wszyscy chyba będą wiedzieć, że Błażej to jednak nie Seba. No, przeważnie to nie Seba ^^ A już na pewno nie taki typowy. Mam do niego straszny sentyment. Jak już Ci mogłam wspominać, poślę Błażeja jeszcze na wiele sportów, w końcu jeszcze wiele lat przed nami, a on ma zapał i kondycję, to może i baletu spróbuje ;) Och i chciałabym zobaczyć Igora w 2009 jak próbuje się prześlizgnąć do Iskry w ortalionowym dresiku! …chyba tylko pomiędzy nogami Błażeja by miał szansę. Pun intended. :D

      Z tym zębem z próchnicą to był hit. Będę musiała Błażeja uświadomić na przyszłość, żeby nie miał problemów z prawem ^^ Ale Twoje porady zawsze są super, sprawdzone na 100% i nawet jeżeli Tobie zajmują chwilę, oszczędzają mi całych godzin researchu. Także za te i za wszystkie następne serdecznie dziękuję.

      I te dwie strony medalu to wiesz…paralaksa :D Jakoś mnie tak natchnęło po Twoim przedostatnim rozdziale 😉

      I jakby Kuba nagle zaczął cukierkowo wyznawać miłość do faceta, którego nie zna to sama bym padła, a potem się jeszcze nakryła klawiaturą. I hańbą.

      Wiesz, że z Tobą i komentowaniem mam inną umowę niż z resztą świata. Ślę Ci za to całe kolumny tekstu do pierwoczytu 😉 Ale i tak bardzo dziękuję za każde słowo!

      Pozdrawiam,

      Naru

      Usuń
  2. bardzo prosze lestes swietna zawodowiec

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję Anonimku. Bardzo miło, że tak mówisz 😊

      Pozdrawiam,

      Naru

      Usuń
  3. Coraz bardziej podoba mi się ta historia i jak się ona rozwinie. I bardzo ładnie proszę o kolejny rozdział jak najszybciej. :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki Fumishi. 😊 Wierz lub nie, ale zobaczyłam Twój komentarz i zmobilizowałam się, żeby jednak tekst był dzisiaj, a nie za tydzień. Taki już ze mnie prosty w obsłudze mechanizm 😊

      Pozdrawiam,

      Naru

      Usuń
  4. Ja tu tak tylko na chwilę, bo chciałam powiedzieć, że jestem i czytam, i z rozdziału na rozdział coraz bardziej podoba mi się Twoje opowiadanie. A także postacie! Tak dalej się zastanawiam, kto wysuwa się na prowadzenie jeżeli chodzi o moją sympatię, ale na razie bohaterowie idą łeb w łeb. :D To znaczy Janek do mnie przemawia, ale jakoś tak mi go mało w tym rozdziale! Mało, ale za to jak! :D Ta rozmowa z Kubą była cudowna, lubię ich razem, to ich droczenie jest świetne.
    A jeszcze lepsze są te krowie oczy Kuby!!! Serio, uwielbiam to określenie. Jest takie obrazowe, aż sobie wyobrażam te wielkie, lśniące paczałki ;)
    Poza tym ten rozdział przyczynił się do tego, że bardziej polubiłam Oskara. Taki pozytywny wariat z niego. Co do Ady zaś... Boże, ale ona shipuje swojego brata! Najpierw ta sytuacja z Jankiem, teraz z Oskarem... Trochę nie szanuję takiego zachowania xD W sensie nie shipowania w ogóle, ale wtrącania się i wtykania nosa. No ale Ada już chyba taki ma charakter i jakby nie było, to siostra Kuby, więc jeszcze ostatecznie jej nie skreślam :D
    A Błażej to fajny jest. Poproszę więcej :)
    No i już tak kończąc, to chcę tylko powiedzieć, że świetny masz warsztat. Naprawdę, to wszystko się czyta bardzo, bardzo dobrze, nic tylko zazdrościć!
    Pozdrawiam serdecznie! :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cześć Leslie! A ja się właśnie zabieram dzisiaj za Twój tekst, bo widziałam, że już jest :D Fajnie, że się tak odwiedzamy nawzajem, co? :D

      Ja też się ciągle zastanawiam, kto jest moją ulubioną postacią i dochodzę do wniosku, że ten, o którym akurat piszę :D A krowie oczy Kuby to mój ulubiony epitet na świecie. Bo krowie oczy w sumie są prześliczne, mało które zwierzę ma takie piękne oczy jak krowy, ale Janek chyba jeszcze nie do końca sobie zdaje sprawę, że to może być komplement 😊 A Ada faktycznie się wtrąca we wszystko, ale chce to robić z dobrego serca i na jej usprawiedliwienie, czasami to pomaga. Czasami też przeszkadza :D

      Mówisz, że chcesz więcej Błażeja? Da się załatwić, zapraszam dzisiaj na 18:00 :D

      I ślicznie dziękuję za ten komentarz o warsztacie! Nawet nie wiesz jak bardzo mnie ucieszył i jaka teraz chodzę z siebie dumna! 😊

      Dzięki i pozdrawiam,

      Naru

      Usuń
  5. Hejeczka,
    wspaniały rozdział, a może raz by Kuba coś ugotował, moze wtedy by "lody" zostały przełamanie, z Ady to wielka imprezowiczka jak widać, jak padło mam bomba pomysł to pomyślałam że pójdą do Iskry... liczę na wiecej relacji Błażej- Oskar...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz