Rozdział dziesiąty, w którym poznamy nowe oblicze LGBT
29.10.2009 r.
Kuba sam nie wierzył, że dał się Oskarowi na to
namówić. Jakby mu ktoś powiedział jeszcze kilka tygodni temu, że tak będzie
spędzać czwartkowy wieczór, to by go wyśmiał. A jednak był tu — pod
wejściem do Sunrise’a, jedynego gejowskiego klubu w mieście i to jeszcze w
dniu, kiedy miało się odbyć karaoke. Obłęd! Ale obiecał Oskarowi, że jeżeli
obaj zaliczą mikro, to pójdzie z nim na piwo, gdzie tylko ten będzie chciał, a
dzisiaj po czternastej dostali maila z wynikami od Tokarskiej i jakimś cudem
obaj zdali. Oskar na trzy, a on nawet na trzy i pół, co pewnie w całości było
zasługą jego współlokatora, który prawie że siłą wbijał mu wiedzę do głowy całą
noc przed kolokwium. Niby Kuba wiedział, że pomoc Janka nie była niczym personalnym,
po prostu było to w podziękowaniem za przysługę, ale i tak czuł ogromną
wdzięczność. I ulgę, bo bez Tomaszewskiego jak nic by nie zaliczył. Chyba
wypadałoby teraz odwdzięczyć się chłopakowi kupując mu piwo albo sprzątając na
błysk całe mieszkanie… Postanowione! Jak będzie wracał, to zahaczy o
monopolowy.
Sunrise widziany z zewnątrz przytłaczał Kubę, pomimo
iż budynek wyglądał zupełnie przeciętnie. Jak zwyczajna kamienica na starówce.
Był szyld, ale bez jawnych haseł odnośnie specyfiki lokalu, jedynie sama nawa
klubu. Żadnych neonów, tęczowych wystawek, tylko logo koncernu piwowarskiego i
napojów gazowanych. Absolutnie nic, co by z daleka krzyczało, że to zboczony
klub dla zboczonych gejów.
Kuba głośno odetchnął. Nie było się czego bać.
Wystarczyło przejść za próg i się dobrze bawić.
Spojrzał w bok na Oskara, który uśmiechnął się do
niego pokrzepiająco.
— Wiem, że miało być piwo tam, gdzie ja wybiorę, ale
widzę po twojej minie, że nie jesteś zbyt zadowolony… Chodź, zmieńmy lokal —
zaproponował spontanicznie Okoye, już ciągnąc go za kurtkę w innym kierunku,
jednak Kuba uśmiechnął się do niego i pokręcił delikatnie głową. Z nerwów
wszystkie mięśnie miał spięte, a szyja ledwo dała radę się poruszyć. — Jesteś
pewien? — dopytał, ale widząc, że Kuba już postanowił, uśmiechnął się
serdecznie. — No to wchodźmy!
Nie mogło być później niż kilka minut po
dwudziestej, bo Kuba i Oskar zaraz po zajęciach skoczyli coś zjeść, a potem od
razu przyszyli tutaj. Sunrise w środku był równie zwyczajny, co widziany z
zewnątrz. W dalszym ciągu nie było tęczowych wystawek, plakatów z genitaliami
ani pornosów lecących z telebimów. Zamiast tego była duża, kiepsko oświetlona
sala, z małym podestem po prawej stronie, udającym scenę, gdzie już czekał
przygotowany mikrofon. Na środku pomieszczenia był filar, do którego nieco
chałupniczo przymocowano ekran, gdzie miały się wyświetlać z rzutnika słowa
piosenek. Po pomieszczeniu kręciło się już parę osób, ale nie było tłumów. Może
to z powodu godziny?
Ale to dobrze, Kuba chyba jeszcze nie był gotowy na
tłumy.
Ludzie siedzieli w małych grupkach bądź parach.
Gdzieś można było zauważyć dwie przytulone dziewczyny, gdzieś chłopaków
trzymających się za ręce, a o ile wzrok Kuby nie mylił, była też jedna para
hetero.
Kiedy Oskar szturchnął go w ramię, ze zdziwieniem
spojrzał na kolegę. Przez chwilę chyba nawet zapomniał o jego istnieniu, lecz
kiedy jego oczy spojrzały na twarz kumpla, zalała go fala ulgi, że nie był sam
i że miał do kogo gębę otworzyć, zamiast stać jak kołek. Oskar pociągnął go w
stronę baru, gdzie zamówili sobie po butelkowym piwie i usiedli na wysokich
stołkach. Koło nich chłopak podłączał właśnie laptopa i szykował listy utworów
na wieczór, więc Kuba założył, że facet musiał prowadzić tutaj karaoke. Jego
podejrzenia potwierdził tylko Oskar, który przywitał się z chłopakiem jak ze
starym kumplem.
— Matko, Oskar, myślałem że już rzuciłeś to miejsce
w cholerę i zapomniałeś, że kiedykolwiek istniało — zaśmiał się mężczyzna.
— Czemu? — zapytał Oskar z lekkim uśmiechem na
ustach. Podali sobie ręce z mężczyzną, a jedno z jego ramion oplotło go w
barkach i już tam zostało, kiedy
wymieniali te kilka zdań przywitania.
— Chyba z pół roku cię tu nie było! — wyjaśnił
nieznajomy, patrząc Oskarowi w oczy.
Był trochę niższy od Kuby i chyba też trochę
starszy. Miał brązowe, modnie przystrzyżone włosy, niebieskie oczy i zarost, a
na policzku pieprzyk, który dodawał mu uroku. Kiedy jego spojrzenie przeniosło
się na Dąbrowskiego, szeroko się do niego uśmiechnął, od razu tym zdobywając
sympatię młodszego chłopaka.
— Byłem, ale tylko na chwilkę i nie na karaoke. Ale!
— krzyknął i zabrał rękę z ramienia chłopaka, żeby cofnąć się o krok i zaczepić
drugie ramię o barki Kuby. — Dzisiaj świętujemy! Ja i ten oto dżentelmen
wspięliśmy się na nasze wyżyny intelektualne i zaliczyliśmy pierwszego kolosa!
— pochwalił ich.
— Gratulacje! — powiedział od razu drugi mężczyzna,
błyszcząc równymi zębami w uśmiechu. — A tak w ogóle, jestem Sebastian —
przedstawił się, wyciągając rękę w stronę Kuby.
— Kuba — odpowiedział chłopak i od razu uścisnął
dłoń. Poczuł się jednak niezręcznie, kiedy Sebastian zamiast ją puścić,
przyciągnął go do siebie bliżej i z nieschodzącym mu z ust uśmiechem zapytał:
— Jesteście na randce, czy można cię podrywać?
Kuba otworzył i zamknął usta, szukając słów —
jakiegokolwiek, nawet najgłupszego tekstu, którym mógłby odpowiedzieć, ale nic
odpowiedniego nie przychodziło. Sęk w tym, że do głowy wpadały mu tylko rzeczy,
którymi mógłby Sebastiana obrazić.
Czy to była prawidłowa reakcja, gdy podrywał cię
atrakcyjny facet?
Z opresji wybawił go Oskar, który swoim sposobem
zaśmiał się głośno, tworząc wokół siebie harmider i zamieszanie, i
niepostrzeżenie wszedł między nich, żeby znowu klepnąć Sebastiana po ramieniu,
rozdzielając go z Kubą już na dobre.
— Kubuś nie potrzebuje w swoim życiu takich Don
Juanów jak ty. Jest na to za mądry i zbyt ładniutki — zakpił. — Ale jak
zapytasz go pod koniec wieczoru i da ci swój numer, to będę milczał jak grób! —
dodał jeszcze, żeby rozładować atmosferę.
Kuba po części odetchnął z ulgą. Nie był chyba
gotowy na takie ostre podrywy, ale z drugiej strony… był młody, wolny i był
gejem w klubie dla gejów. Kiedy, jak nie teraz, była pora na poznawanie
przystojnych mężczyzn i robienie z nimi głupot?
— Okej, rozumiem — powiedział Sebastian ze śmiechem,
komicznie podnosząc ręce do góry, jakby chciał pokazać, że kapituluje. Uśmiech
mu jednak nie schodził z ust, a oczy miał cały czas wbite w Kubę. — Ale mam
nadzieję, że chociaż zaśpiewasz ze mną jakąś piosenkę?
— Co?! — wrzasnął chłopak niekontrolowanie i aż dał
krok do tyłu. — Nie, nie. Nie. Nie ma mowy — zaprzeczył gorąco, ku zdziwieniu
obu chłopaków. — Ja nie śpiewam. Nie publicznie — zarzekł się od razu.
— W takim razie… — zaczął Oskar i ponownie przybrał
tę diabelska minę, która pokazywała się u niego zawsze, gdy coś kombinował —
…szoty!
***
Dochodziła północ i wypadałoby się już zbierać, bo
następnego dnia mieli zajęcia, ale naprawdę szkoda było opuścić taką dobrą imprezę!
Oskar był zachwycony wstawionym Kubą, bo to była jedna z najbardziej
pociesznych rzeczy na świecie! Nie pili jakoś przesadnie dużo, szczególnie, że
następnego dnia czekała ich pobudka wcześnie rano, a Kuba zresztą planował
zaraz po zajęciach długą podróż do domu, skoro w weekend wypadało Wszystkich
Świętych, niemniej jednak nie oszczędzali się szczególnie. Od przyjścia do
pubu, zmieszali już piwo z wódką i szotami, co przy okazji pozwoliło im
skrupulatnie nawiązywać kontakty chyba ze wszystkimi bywalcami lokalu.
Wcześniej Kuba zaliczył już taniec z kilkoma
dziewczynami i chociaż na początku był dość nieśmiały, po kilku kawałkach to on
pierwszy biegł na parkiet, ku uciesze kilku panien, które ewidentnie wypatrzyły
sobie w nim partnera do wygibasów. Oskar doskonale też widział zaciekawione
spojrzenia po stronie panów, ale gdy jeden z nich podszedł do Kuby, proponując
taniec, chłopak omówił, chociaż nie robił przy tym jakichś większych cyrków. Po
prostu pokręcił głową i uśmiechnął się przepraszająco. Patrzcie państwo, a to
ci gej, co gustuje tylko w damskich partnerkach… Po tym incydencie Dąbrowski
wrócił na swoje miejsce, więc Oskar zrobił to, co zrobiłby każdy dobry kumpel —
wyciągnął Kubę na parkiet. Oczywiście ten na początku protestował i chyba czuł się
niezręcznie, ale na szczęście Okoye wybrał idealny moment, bo mogli poskakać
jak głupi przy całkiem udanym wykonaniu piosenki Red Hot Chili Peppers, więc i
Kuba szybko odpuścił zawstydzoną pozę i po prostu się z nim wygłupiał. Kiedy
piosenka zmieniła się na nieco wolniejszą, i niestety śpiewaną nieco mniej
czystym głosem, Oskar przyciągnął do siebie Kubę i jedną ręką objął go w pasie,
a drugą złapał jego dłoń i ułożył w swojej, by po chwili zacząć się z
chłopakiem powoli kołysać. Kuba poderwał głowę zdziwiony i zapytał:
— Co robisz?
— Tańczę — odpowiedział spokojnie Oskar. — Z tobą.
Kuba wyraźnie się speszył i chyba nawet przez chwilę
rozważał się, czy by nie uciec z powrotem do baru, ale wtedy jego uwagę
ponownie przykuł Oskar, wskazując mu kilka jednopłciowych par dookoła nich.
— Widzisz? Inni też tańczą. Nie musisz się wstydzić,
Kuba. Nie tutaj i nie mnie. Możesz zatańczyć z kumplem i nikt ci złego słowa
nie powie.
Twarz Kuby wyrażała tysiące myśli, a i samym Oskarem
miotały emocje. Trochę się bał, że przegiął z przyciągnięciem tutaj Kuby, ale
teraz widząc jak wielu nowych rzeczy chłopak doświadczał, sam czuł, że dobrze
zrobił. Pamiętał jak kilka lat temu odkrył to miejsce i jak bardzo się wstydził
tutaj być. Nawet nie przychodzić, a po prostu być między tymi wszystkimi
ludźmi. Czuł się od nich gorszy, gorzej ubrany, bardziej zamknięty i bardziej w
szafie. Do tego miał zawsze towarzyszące mu przekonanie, że wszyscy się gapili
na jego ciemną skórę i oceniali. Zrobił więc to, co zrobiłby każdy na jego
miejscu. Narąbał się i przespał się z pierwszym lepszym kolesiem.
To samo zrobił za drugim razem.
Dopiero za trzecim razem poczuł się wystarczająco
bywalcem, żeby na spokojnie zamówić sobie coś innego niż szybka wódka przy
barze. I wtedy dopiero okazało się, że ludzie dookoła byli spoko, nie oceniali
go i nie traktowali z góry. W ogóle Sunrise był bardzo tolerancyjny i był
jednym z nielicznych miejsc w całym mieście, w którym mógł się czuć naprawdę
sobą. I tego samego chciał dla Kuby.
Kiedy śpiewająca dziewczyna skończyła ich już
torturować, mikrofon ponownie przejął Sebastian i swoim czystym głosem
zaśpiewał nieśmiertelne i królujące na wszystkich karaoke w Polsce Cykady na
Cykladach. Momentalnie koło nich pojawiło się więcej par, a i ci, którzy już
tańczyli, trysnęli nową energią. On sam zakręcił żwawo Kubą, od razu
wydobywając z niego rozbawiony śmiech. Kręcili się tak i wygłupiali jeszcze
chwilę, aż byli tak zdyszani, że musieli iść do baru po coś do picia.
— Dzięki — powiedział Kuba, chociaż wyglądał na
lekko zmieszanego.
— Za taniec? — zgadł Oskar.
— Nie, za wszystko.
— Kuba odwrócił głowę, jakby mówienie tego przychodziło mu dość trudno,
a patrzenie w inną stronę pomagało. Niestety sprawiało też, że Oskarowi trochę
ciężej było go zrozumieć, więc musiał mocno nadstawić ucha, żeby dobrze
usłyszeć kolegę. — Za to, że mnie tutaj przyprowadziłeś, że nie pozwalasz mi
się zamknąć w mojej skorupie i że jak trzeba, to mnie zawsze wysłuchasz. I za
taniec też. — Powiedział. — Nigdy tego
jeszcze nie robiłem z chłopakiem.
— Ach i wracamy do naszych zawstydzających,
dwuznacznych rozmów — zażartował Oskar i zaśmiał się od razu widząc zmieszanie
bruneta, kiedy właśnie do niego dotarło, jak można było odczytać jego
wcześniejsze słowa. Zamiast odpowiedzieć, po prostu pochylił się bardziej w
stronę baru, próbując złapać uwagę barmana i ignorując drugiego chłopaka. Oskar
odpuścił. To i tak było zbyt dużo niezręczności jak na jeden wieczór.
Odebrali kufle i usiedli na swoich wcześniejszych
miejscach koło konsolety, akurat na czas, żeby Sebastian skończył śpiewać.
— To co, Kubuś, zaśpiewasz ze mną? — zagadnął,
momentalnie skupiając całą uwagę na młodszym chłopaku.
Oskar nie do końca był przekonany, czy go to
cieszyło, czy nie. Sebastian był… cóż, był dobrym kumplem do imprezowania,
kompanem do kieliszka, nienajgorszym śpiewakiem i showmanem, ale ponoć równie
dupkowatym facetem. No i słynął z tego, że jak się już na jakiegoś chłopaka
uparł, to mu nie popuścił.
Oczywiście nie jemu było oceniać, bo jeżeli Kuba
chciałby w to wejść, to on jeszcze przyklaśnie. Lepsze to było niż latanie za
swoim heteryckim, gburowatym współlokatorem, którego jedyną zaletą była
znajomość mikroekonomii na przyzwoitym poziomie.
Przez chwilę stracił Kubę z oczu, ale kiedy się
rozejrzał, znalazł go wertującego listy piosenek. Cóż, widocznie każdy miał
swój limit procentów, którego przekroczenie robiło z niego gwiazdę estrady…
— Serio? — zapytał w sumie sam siebie, bo Sebastian
też był bardziej zainteresowany Kubą niż tym, co miał Okoye do powiedzenia.
— Livin’ on a prayer! — krzyknął zachwycony
Dąbrowski, a wodzirej mu przytaknął. — Ale ty trzymasz mikrofon? — upewnił się
Kuba, a Sebastian nachylił się nad nim i powiedział coś, czego Oskar nie
dosłyszał, ale co musiało drugiego chłopaka bardzo rozśmieszyć, bo ten zaśmiał
się, uwieszając mu się na ramieniu.
Sebastian odpalił piosenkę, po czym przyciągnął do
siebie bliżej chłopaka, skoro mieli śpiewać do jednego mikrofonu, tak, że Kuba
prawie usiadł mu na kolanach i… zaśpiewali. No cóż, teraz chociaż Oskar
wiedział, dlaczego Kuba nie powinien śpiewać. Nigdy.
Powiedzieć, że słoń mu na ucho nadepnął to jak nic
nie powiedzieć. Brzmiał jak zarzynana świnia i balon tarty o styropian na raz.
Ale przynajmniej miał ładny, amerykański akcent.
Po tym niezapomnianym wykonie Kuby, Oskar też wziął
się za mikrofon — znaczy, zaraz po tym jak już przestał się śmiać jak głupi
— i zaśpiewał chyba nienajgorszą wersję Mniej niż zero, a potem jeszcze razem z Dąbrowskim porwali się na Last
Christmas. Co z tego, że był dopiero październik, jak piosenka ponadczasowa? Zresztą
w tym roku już padał śnieg, więc właściwie sezon można było uznać za otwarty.
Było już dobrze po pierwszej, kiedy w końcu Okoye
wyciągnął drugiego chłopaka z lokalu. Kuba dość widocznie się ociągał przy
wychodzeniu, co ewidentnie miało coś wspólnego z Sebastianem, dlatego Oskar
postanowił, że przed wyjściem skorzysta jeszcze z toalety i dyskretnie da
chłopakom chwilę dla siebie. Wrócił do zajmowanego przez siebie wcześniej
hokera akurat na czas, żeby usłyszeć, jak Dąbrowski mówił:
— Może, a może nie. Będziesz musiał poczekać te trzy
dni i się przekonać.
Wychodzili odprowadzani szerokim uśmiechem
wodzireja.
— O co chodziło? — zagadnął Mulat od razu, gdy
znaleźli się poza zasięgiem słuchu gości Sunrise’a.
Kuba wyglądał, jakby tylko cudem powstrzymywał się
od podskakiwania, a na jego ustach co rusz rozlewał się słabo skrywany uśmiech.
— Dał mi swój numer a ja powiedziałem, że może
zadzwonię. Nic wielkiego — odpowiedział brunet, siląc się na spokojny, nawet
trochę znudzony ton głosu.
Oskar wybuchnął na to śmiechem, bo scena była
naprawdę komiczna — chłopak wyglądał jak panna na wydaniu przed pierwszą
randką, a udawał nonszalancję. Czeska komedia.
— Brawo,
ogierze! — krzyknął i sprzedał brunetowi przyjacielskiego kuksańca, a Kuba od
razu mu się odciął, więc przepychali się tak jeszcze przez chwilę schodząc po
schodach i jeszcze przed lokalem. — To co, serio do niego zadzwonisz? — Oskar
zmienił ton na poważniejszy.
Kuba wzruszył ramionami i niepewnie rozejrzał się na
boki. Starówka była już o tej godzinie prawie pusta, bo to w końcu czwartek, a
do tego nadchodziło święto, więc wiele osób zawinęło się już na wcześniejszy
weekend do domu. Naprzeciwko nich stało jednak trzech nieprzyjemnie
wyglądających dresików, którzy przyglądali im się krzywo. Oskar czym prędzej
naciągnął kaptur kurtki głęboko na twarz, żeby jeszcze niepotrzebnie ich nie
kusić swoim wyglądem i mimochodem ruszył w kierunku „Starej” Warszawskiej, mając
szczerą nadzieję, że Kuba nie zauważy, co się działo. Lepiej w takiej sytuacji
nie robić niepotrzebnego rabanu a istniała też spora szansa, że rozejdzie się
po kościach i bandziory wcale za nimi nie pójdą.
— Nie wiem — odpowiedział Dąbrowski na wcześniej zadane
pytanie, chociaż Oskar przez nagły skok adrenaliny zapomniał już o co pytał. —
Z jednej strony przecież bym mógł, bo nic ani nikt mnie nie trzyma, a z
drugiej…
— Znowu Janek? — zgadł Okoye, a sądząc po minie
drugiego chłopaka strzał był bezbłędny. — Kuba… — zaczął sfrustrowany. — Janek
jest hetero. Wiem, że nic co powiem nie zmieni twojego zdania, ale uważasz, że
naprawdę warto uganiać się za swoim waginolubnym współlokatorem?
Kuba zatrzymał się nagle i spojrzał na niego z
niezdecydowaniem wymalowanym na twarzy. Byli już za mostem Jana, ale nie
dotarli jeszcze na drugą stronę skrzyżowania, czyli potencjalnie, byli w bardzo
złym miejscu, żeby ewentualnie dostać łomot. Odkryci z każdej strony i bez
szczególnych szans na ucieczkę, bo nawet nie było dokąd. Do tego kiedy
zatrzymali się tak nagle, Oskar kątem oka widział, że grupka ze starówki
ewidentnie podążała za nimi. Co prawda trzymali się sporo dalej, ale to było
niepokojące, że banda spotkana pod gejowskim klubem szła za nimi od tego
momentu, dokładnie tą samą trasą co oni. Oczywiście, było możliwe, że to był
zbieg okoliczności. Olsztyn był małym miastem i jeżeli ktoś chciał wrócić do
domu ze Starego Rynku miał tak naprawdę tylko dwie możliwości — „Stara”
Warszawska albo Wysoka Brama. No chyba, że chciał iść przez park, ale kto
chodził po parku w nocy?
Wciąż jednak była szansa, że był to tylko głupi
przypadek i że wraz z Kubą uda im się z tego bezpiecznie wymiksować, dlatego na
razie nawet słowem nie wspomniał drugiemu chłopakowi o śledzących ich dresach.
Wolał nie straszyć Dąbrowskiego, szczególnie, że dla młodszego wyjście do
Sunrise’a było ważnym wydarzeniem i jeżeli był jakiś cień szansy, że uda im się
wyjść z sytuacji tak, żeby Kuba się o niej w ogóle nie dowiedział, to należało
ją wykorzystać. Czym prędzej więc szturchnął kolegę w plecy, żeby ruszyć z nim
dalej w stronę przystanku.
— Ja wiem, że nie — Dąbrowski podjął ponownie temat.
— I to nie jest tak, że ja się w nim jakoś zakochałem, czy coś. Nie jestem
walniętą nastolatką — zaśmiał się. — Po prostu… on czasami robi takie miłe
rzeczy, że mi się kolana uginają. A potem jest takim chujem, że chcę go kopnąć
w dupę. Ale tak czy tak, nie mogę przestać o nim myśleć.
— To może wybij go sobie z głowy Sebastianem?
— Może…
— Tylko… nie zrozum mnie źle. Sebastian to fajny
facet... Ale nie wiem czy to facet dla ciebie.
Cholera, to zupełnie nie był czas na takie rozmowy.
Tylko, kurde, co on miał niby zrobić? Nastraszyć Kubę, że idą za nimi jakieś
dresy, żeby im wpierdolić, bo widzieli ich w gejowskim klubie? I wtedy co? Bo z
doświadczenia wiedział, że wzywanie pomocy nic nie da — policja zawsze najpierw
rzucała się na czarnego, nie raz z gorszym skutkiem niż gdyby to zrobili
pierwotni oprawcy.
Czasami kurewsko nienawidził tego kraju.
— Czemu? — zaczął brunet, ale Okoye wszedł mu w
słowo. Do głowy przychodził mu tylko jeden pomysł
— Dobra, Kuba, posłuchaj. Nie panikuj — powiedział
konkretnie, ale na tyle cicho, żeby jego głos nie niósł się po pustej ulicy. —
Od wyjścia z klubu idą za nami trzej goście. Raczej nie po to, żeby zapytać o
godzinę. — Kuba obejrzał się nerwowo
przez ramię i chyba dostrzegł to, czego szukał, bo kiedy ponownie spojrzał na
Oskara, na jego twarzy widniał strach. — Spokojnie. Na razie nie wiedzą, że wiemy,
że za nami idą. Do placu Roosevelta jest już tylko kawałeczek, a tam jest
postój taksówek. Jak się teraz zerwiemy, to ruszą za nami i dorwą nas zanim
zdążymy dobiec, ale jak nam się uda spokojnie dojść do końca ulicy, to tam za
rogiem możemy już spierdalać. A jak zobaczę, że są bliżej nas, to ruszamy na
pełnej kurwie. Jasne?
Kuba kiwnął sztywno głową i chyba chciał się jeszcze
raz obejrzeć, ale Oskar go powstrzymał.
— Nie — syknął przez zęby. — Bo się skapną.
Pokonali resztę ulicy na tyle spokojnie i bez
przyspieszania, na ile się dało. Dopiero, kiedy doszli już do samego zakrętu,
Oskar odważył się zerknąć za siebie, żeby przekonać się, że owszem, szedł za
nimi dres. Jeden…
— Kogoś szukasz? — usłyszał czyjś kpiący głos, tuż
przed sobą. Poderwał głowę akurat na czas, żeby zobaczyć nadlatującą pięść.
***
Na ogół skracał sobie drogę na parking koło
McDonalda przez park, bo o tej bezbożnej godzinie i tak tam nikogo było. Co
prawda, nawet gdyby na kogoś wpadł i ten ktoś na przykład chciał się z nim
napierdalać to i tak Błażej nie przewidywał większych problemów. Ale po prostu
nie garnął się do bitki w tych drakońskich warunkach — był zmęczony po całym
dniu pracy i nie miał na nic siły. Pomimo tego, że czwartki w Olsztynie były
raczej słabe, na mieście prawie nic się nie działo, a i Iskra była otwarta
tylko proforma, żeby stali bywalcy wiedzieli, że na nich zawsze można było
liczyć i tak czuł się mocno zmęczony. O niczym tak nie marzył jak o ciepłym
prysznicu i łóżku. Ale kiedy po wyjściu z klubu ruszył w dół starówki, coś
bardzo niecodziennego przykuło jego uwagę na wysokości ulicy Kołłątaja. Pod tym
śmiesznym klubem dla pedziów, gdzie szanowany Zatorzanin nie pokaże się o
żadnej porze dnia, a jak musi akurat przejść obok, to robi to bardzo szybko,
stał nie kto inny a Oskar, z jakimś chłopaczkiem. I się wygłupiali. Czyżby
rozwiązała się zagadka tajemniczego współlokatora? Błażej z lekką złością
ocenił dzieciaka i doszedł do wniosku, że poza ładną buźką nie miał nic do
zaoferowania. Nawet w jesiennej kurtce było widać, że był wątły i się garbił. Jak
go Oskar by tak popchnął mocniej na ścianę, to by go złamał. Może to w sumie
tłumaczyło, czego szukał w łóżku Błażeja…
Prychnął zły na samego siebie i te idiotyczne myśli.
Jeżeli Oskar chciał sobie ruchać to chuchro, jego prawo. Błażejowi nic było do
tego. W ogóle nic mu było do Oskara, szczególnie po ich ostatnim spotkaniu, gdy
chłopak jasno dał mu do zrozumienia, że nie miał u niego szans. Trudno.
Już miał się niepozornie zbierać, żeby jednak
zawrócić i iść przez park, kiedy jego wzrok przyciągnęło trzech obszczymurków w
ortalionowych dresach. Może nawet by na nich nie zwrócił uwagi, gdyby nie nagła
zmiana zachowania Oskara — dzieciak momentalnie się spiął, zasłonił twarz
kapturem i ponaglając to swoje chuchro, ruszył w stronę wylotu ze starówki.
Oczywiście dresy zaraz ruszyły za nimi. To nie mogło dobrze wróżyć.
Normalnie by to olał. Ludzie lali się z różnych
powodów, co często widywał w Iskrze i mało kiedy miało to poważne konsekwencje.
Pewnie nawet powinien to olać, skoro nie był już w pracy i to nie był jego
problem… ale przecież nie zostawi tego smarkacza, żeby ktoś mu spuścił zaraz
wpierdol, skoro mógł pomóc. Z drugiej strony istniała szansa, że chuchro znało
karate i zrobi ortalionowym ziomkom z ukrytych w tych zwisających portach dup
jesień średniowiecza. Chociaż na to była raczej mała szansa. Ale i tak Błażej
nie miał zamiaru się wpierdalać między wódkę a zakąskę, więc najlepiej było się
trzymać z tyłu i na bieżąco kontrolować jak się akcja miała rozwinąć.
Odczekał chwilę i poszedł za nimi. Kiedy minęli już
most Jana, jasnym stało się, że dobrze zrobił, że za nimi ruszył, pomimo iż na
początku wyrzucał sobie w myślach od starych idiotów, co nie potrafią odpuścić.
No ale miał rację, bo dwóch napastników po prostu minęło pasy i ruszyło,
zapewne na równoległą ulice, a przynajmniej tak Błażej podejrzewał, bo sam by
tak zrobił jakby chciał komuś obić mordę. Po prostu by się przyczaił z drugiej
strony, gdzie ofiara by się go nie spodziewała i wykorzystując moment
zaskoczenia, spuściłby jej wpierdol życia. I w sumie tak zrobi. Tyle że dla odmiany jego
ofiarami będą niedoszli napastnicy…
Kurwa. Czy Błażej naprawdę miał ochotę grać rycerza
w lśniącej zbroi i to jeszcze dla faceta, który miał go w dupie i dla jego
kochasia? Przecież to było tak głupie, że aż wołało o pomstę do nieba. Nie
przestawał sobie ubliżać, przeskakując po dwa stopnie i gnając w górę schodów,
w ślad za tamtymi dwoma pajacami.
— Kierowniku, dasz złotóweczkę na piwko? — usłyszał
nagle z lewej strony i kiedy szybko rzucił okiem w tamtym kierunku, zobaczył
tam jakiegoś osiedlowego pijaczka, który chyba musiał mocno zabalować, że
wychodził na żebry o tej godzinie.
— Nie dam — powiedział ostro i nie zwalniając kroku,
dalej gnał przed siebie. Na szczęście był dość szybki, więc raczej mu nie groziło,
że obszczymurki mu zwieją, a przynajmniej tak sądził, dopóki menel od
złotóweczki nie zagrodził mu nagle drogi.
— Dobry panie, to chociaż na chleb daj — wybełkotał
mężczyzna, obłapiając go brudnymi łapskami.
Kurwa.
— A spierdalaj — warknął Błażej już nie lada
zirytowany. Jak tak dalej pójdzie, to za chuja nie dogoni tamtych dwóch. —
Dobra! — warknął, bo mężczyzna dalej nie chciał go przepuścić. Sięgnął do
kieszeni i ze złością wygrzebał z niej jakieś drobniaki. — Masz i złaź mi z
drogi! — wepchnął pieniądze w brudną rękę, a pijaczek wyszczerzył się w
bezzębnym uśmiechu.
— Niech ci Bóg wynagrodzi w dzieciach! — ucieszył
się, a Błażej tylko wywrócił oczami, Jak już ten Bóg tak koniecznie chce mu
wynagradzać, to niech mu wynagrodzi w napalonych facetach, bo w dzieciach nie
gustował…
I oczywiście, kurwa, ten moment wystarczył, żeby
tamte dwa dresy mu spierdoliły. Dalej miał ich w zasięgu wzroku, ale zdaje się,
że byli lada krok od przegonienia Oskara. Czyli jednak nie załatwi tego po
cichu.
Wkurwiony, podkręcił własne tempo. Kiedy dopadł w
końcu do rogu, za którym chwilę wcześniej zniknęły jego ofiary, miał już
porządnie załączony beastmode. Nie tak planował spędzić ten wieczór. Wbiegł na
ulicę, gdzie przed jego oczami rozgrywała się niezła scena. Chuchro dostawało
właśnie po mordzie, ale to akurat teraz go mało obchodziło. Dużo bardziej
rozdrażnił go widok Oskara, który szarpał się z drugim agresorem. Nie było tam
mowy o żadnych ciosach, bo ani Oskar chyba nie widział co robi, ani ten drugi
nie miał zielonego pojęcia. Z daleka wyglądało to, jakby po prostu się
przepychali. Gorzej, że za plecami Mulata już pojawił się drugi napastnik, bo
paczka dresów, która się wcześnie rozdzieliła, znowu się spotkała w całym
gronie.
— Hej — powiedział spokojnie, żeby zaznaczyć swoją
obecność. Oskar momentalnie podniósł na niego oczy, a musiało to być dość
trudne, bo pod jednym z nich już malowała mu się piękna śliwa. Jego twarz
wyrażała całe multum emocji, od zdziwienia, przez wstyd, a na uldze kończąc.
Ten moment nieuwagi wykorzystał chłopak, który wcześniej się szarpał z Oskarem,
a teraz trzymał go za bluzę, żeby zamachnąć się i zdzielić chłopaka przez
środek twarzy. W Błażeju zawrzało.
— Jak chcesz wpierdolić asfaltowi, to ustaw się w
kolejce, frajerze — powiedział któryś gówniarz, chyba całkowicie pozbawiony
instynktu samozachowawczego. Przecież ci kolesie wyglądali, jakby można było
całą trójkę skosić jednym ciosem, a oni jeszcze czuli się mocni w gębach? Co te
dzieciaki w tych czasach brały, że tak im odpierdalało?
— Wolałbym, żebyś tego nie powiedział — oznajmił
sucho i już nie czekając na dalszą wymianę zdań doskoczył do dresa, który
trzymał Oskara, i szarpnął go za poły bluzy, powodując, że tamten stracił grunt
pod nogami i wywrócił się do tyłu. Zanim zdążył upaść, Błażej już był na nim w
dosiadzie i raz za razem wyprowadzał ciosy, celując w jego krzywą mordę. Czuł
takie wkurwienie, że mógłby go roznieść!
— Zostaw go, kurwa! — krzyknął ktoś za jego plecami
i to go trochę otrzeźwiło. Do załatwienia wciąż miał sprawy z pozostałą dwójką
agresorów.
Zwinnie podniósł się z przeciwnika i doskoczył do
następnego dresa.
— A ty co, chuju, obrońca czarnuchów? — krzyknął
ponownie ten śmieszny dzieciak, który wcześniej nazwał go frajerem. Widocznie
taki miał styl. Szkoda tylko, że był z niego taki chujowy bokser, bo jak tylko Byku do niego podszedł,
uniósł ręce do twarzy tak, że Błażejowi chciało się wyć ze śmiechu. — No co,
pizdo? Strach cię obleciał? — krzyknął ponownie widząc, że mężczyzna nawet nie
podniósł pięści. Nagle sam się na niego rzucił, wyprowadzając niechlujny cios i
to z taką siłą, że aż nim zarzuciło, a Byku z łatwością to przepuścił,
odchylając się do tyłu. Najwidoczniej to ubodło niedoszłego Gołotę, bo ten
szybko z powrotem przybrał postawę walki, idiotycznie przyklejając jedną z
pięści do policzka, a drugą trzymając przy brodzie, więc Błażej szybko to
wykorzystał i uderzył w jego rękę swoją dłonią, powodując, że facet sam sobie
rozbił nos. Krzyknął z bólu i odsunął dłoń od krwawiącej twarzy, jakby nie
dowierzając co się właśnie stało, a wtedy Błażej poprawił mu hakiem.
Widząc to trzeci agresor po prostu puścił chuchro i
zaczął uciekać. Nagle oswobodzony chłopak przez krótką chwilę rozcierał swoje
nadgarstki, po czym bez większych ceregieli i korzystając z chwilowego
zamieszania, zrobił krok na przód i z całej siły kopnął kolanem w krocze
faceta, którego właśnie poskładał Błażej.
Czyli może jednak nie karateka, ale zadatki były.
— A teraz spierdalać — powiedział Błażej do
pozostałej dwójki napastników. Ten, którego oklepał na początku, wciąż bystrze
nie wstawał z ziemi, ale wydawał się już dojść do siebie. Za to ten, któremu
poprawiło chuchro chyba nie kontaktował, dlatego to ten pierwszy go pozbierał i
po chwili obaj zniknęli za rogiem, zza którego przyszli. Żaden z nich nie
odważył się już powiedzieć ani słowa. Kiedy zniknęli już z ich pola widzenia,
przez chwilę na ulicy zapanowała głucha cisza.
W pewnym momencie Oskar splunął siarczyście krwią i
oparł dłonie na kolanach, jak po długim biegu. Chyba dopiero teraz pozwolił
sobie złapać oddech.
— Nic ci nie jest? — spytał drugiego chłopaka.
Na pierwszy rzut oka wyglądało, że żaden z nich nie
ucierpiał za mocno. Kilka sińców i otarć. Nic, co by nie zniknęło za kilka dni.
Obaj stali prosto, mogli oddychać, mówić, chodzić, czyli wszystko było ok.
Oskar miał porządnie obitą twarz, śliwę pod okiem i rozcięty policzek. Do tego
jego łuk brwiowy wyglądał nieciekawie, ale Błażej z doświadczenia wiedział, że
była to jedna z tych ran, które wydawały się dużo gorsze niż było naprawdę, bo
to było po prostu bardzo ukrwione miejsce. Byka aż kusiło, żeby złapać za twarz
chłopaka i dokładniej się przyjrzeć jego obrażeniom, ale nie chciał tego robić
na oczach drugiego dzieciaka.
— Nic? Nic?! Ty sobie żartujesz, Oskar? Ktoś na nas
napadł! Kurwa… ktoś na nas napadł — powtórzył spanikowany brunet i chyba
dopiero teraz zaczęła do niego docierać cała sytuacja. Z sekundy na sekundę
było widać jak opuszczała go zimna krew. Chłopak z całą pewnością również
przyjął kilka ciosów, bo miał rozciętą wargę i sporego sińca na kości
policzkowej, ale i tak zachowywał się trochę jak pizda. — Matko, napadli nas… —
powiedział w przestrzeń. — Jezu, a tobie nic nie jest? — zapytał po sekundzie
trzeźwiej w stronę kolegi, a Oskar pokręcił głową na znak, że u niego też
wszystko było w porządku. — Musimy zadzwonić po policję! — powiedział nagle
pewnym tonem i potoczył po nich oczami. — Pan zezna co się tutaj stało! —
krzyknął w stronę Błażeja nerwowym głosem. Byku prychnął na to
niekontrolowanie, bo chyba nie do końca ogarniał, co się tutaj działo. Co on
był, Batman, że miał zwalczać przestępczość w Olsztyn City? — Zresztą my też,
nasze słowo też się liczy! I tu pewnie są kamery! Oskar, słyszysz? —
kontynuował niezrażony, pomimo tego, że nikt nie wyglądał na ucieszonego, tym
co chłopak miał do powiedzenia.
— Kuba... — zaczął zapytany zmęczonym tonem. — Nie
zadzwonimy po psy, bo oni nie lubią takich jak ja — powiedział wskazując na
siebie kciukiem, bez cienia emocji. — Poza tym Błażej też tych chujów nieźle
poobijał, a w polskim prawie obrona to jest to, co robił ten, który
przegrał. — dodał z kpiną. — Byśmy sobie więcej kłopotów ściągnęli na głowy,
niż by było z tego pożytku,
— Ale... co…? Jak? Ale… ktoś nas pobił! —
zaprotestował Kuba, a do tonu jego głosu ponownie wkradły się nuty paniki.
Oskar westchnął głośno i podszedł do drugiego chłopaka, żeby położyć mu dłonie
na ramionach i spojrzeć w oczy.
— Posłuchaj, Kuba. To moja wina, bo cię nie
ostrzegłem, że takie rzeczy ci się mogą przy mnie stać. Przepraszam za to, to
było głupie — powiedział rzeczowym tonem.
— Takie rzeczy? — powtórzył po nim chłopak.
— Tak.
— A często ci się dzieją takie rzeczy? — zapytał
zupełnie zbity z pantałyku, a i Błażej nadstawił ucha.
— Często. Jestem czarnym gejem żyjącym w małym
miasteczku pełnym bigotów. Dostaje po mordzie regularnie — powiedział i
uśmiechnął się pocieszająco, ale efekt nieco zepsuła rosnąca już śliwa pod
okiem.
— Matko — powtórzył chłopak i powolnym gestem złapał
za przedramię Mulata, jakby chciał mu dodać otuchy. — I co teraz?
— Skoro ani mi ani tobie nic nie jest, wrócimy do
domów i o tym po prostu zapomnimy. — Błażejowi nie umknęła liczba mnoga. Aż
głupio, ale najbardziej w tej całej przemowie skupił się na tym, że domy były
dwa. Osobne. Czyli Kuba nie był jednak tajemniczym współlokatorem. Więc… kim
był?
— Cześć, jestem Błażej — powiedział nagle w stronę
drugiego chłopaka, wyciągając rękę na powitanie i uśmiechając się zachęcająco.
Chyba średnio mu wyszło, bo chłopak spojrzał na niego jak na wariata. — Dobra,
poodwożę was do domów, chodźcie — oznajmił, tracąc maskę pozornej uprzejmości,
ale nie ruszył się z miejsca, zamiast tego mierząc Oskara badającym
spojrzeniem.
Przez bardzo długą, w mniemaniu Byka, chwilę stali
tak, patrząc sobie w oczy i oceniając sytuację. Skoro Oskar już dwa razy w
przeszłości odmówił podwózki, to czy odmówi i tym razem? Nim Błażej zdążył to
jednak dokładniej przeanalizować, Oskar pokiwał głową na potwierdzenie, a w
Byczkowskim rozlała się dziwna, niesklasyfikowana ulga. Po prostu nie chciałby,
żeby chłopak tłukł się sam po nocy, w takim stanie.
— Tak, to dobry pomysł — dodał Oskar, ciągnąc Kubę
za ramię. — Dwa łomoty w ciągu jednego wieczora to za dużo nawet jak na mój
niechlubny rekord.
***
Droga samochodem z placu Roosevelta na Profesorską
trwała chyba dłużej niż pieszo, przez te wszystkie objazdy w centrum miasta,
ale i tak było to tylko kilka minut. Jednak ten czas wystarczył, żeby jego
pasażerowie trochę się odstresowali i odetchnęli z ulgą, chociaż wcale to nie
znaczyło, że atmosfera wewnątrz samochodu była luźna. Wręcz przeciwnie. Kuba
siedział z tyłu zatopiony we własnych myślach i odkąd podał Błażejowi adres,
nie odezwał się już nawet słowem. Oskar z kolei patrzył uparcie w boczną szybę,
nawet przez chwilę nie zerkając na Byczkowskiego, który powoli zaczynał już
mieć tego dość. Co on mu takiego niby zrobił, że dzieciak siedział taki
naburmuszony?
Żeby zagłuszyć ciszę przełączał radiowe stacje,
jedna po drugiej, bo o tej porze, nie leciało nic normalnego. W sumie to z
radością przywitał, że skręcali już w Polną, bo to oznaczało, że za chwilę
będzie mógł wysadzić pierwszego pasażera.
— Który blok? — zapytał chłopaka.
— Ten następny za sklepem — powiedział od razu Kuba,
lekko wychylając się do przodu i wskazując palcem odpowiednią klatkę. — O,
tutaj będzie super. W ogóle to dzięki. Za podwózkę i za pomoc. I przepraszam,
że tak spanikowałem — powiedział niepewnie, ale jego twarz wyglądała szczerze.
Błażej wychylił się przez siedzenie, żeby po męsku
zbić sobie z chłopakiem piątkę i poklepać go po ramieniu.
— Żaden problem, chuchro. I pamiętaj, że sińce
dodają męskości! — powiedział wesoło, dodatkowo czerpiąc przyjemność z głupiej
miny dzieciaka. Nawet Oskar ocknął się ze swojego letargu i prychnął z
sąsiedniego siedzenia.
Kuba chyba postanowił już nie drążyć dalej tematu,
bo pokiwał głową i jeszcze uścisnął ramię Oskara, zanim wysiadł z samochodu.
— Napisz jak będziesz w domu — dodał, nerwowo
spoglądając na Błażeja i szybko z powrotem przeniósł wzrok na kolegę.
— Jasne, nie ma sprawy — odparł Oskar. — A ty
przyłóż sobie lód do tego policzka, to jutro będzie wyglądał lepiej.
— Jasne — spapugował jego odpowiedź Kuba i wysiadł z
samochodu. — Do jutra! — krzyknął jeszcze na odchodne, a potem w aucie ponownie
zapanowała cisza.
Błażej spojrzał niepewnie na drugiego chłopaka.
Dopiero kiedy zostali sami poczuł się przytłoczony wydarzeniami dzisiejszego
wieczoru. Nie przywykł do ratowania swoich kochanków z opresji i nie wiedział
jak powinna wyglądać procedura w takim przypadku. Nakręcił w wąskiej uliczce,
klnąc na kierowców parkujących swoje auta zarówno na chodniku jak i na ulicy,
jakby zupełnie ich nie interesowało, że tarasują przejazd. Gdy w końcu wrócili
na Polną, rzucił Oskarowi spojrzenie i odkrył, że chłopak już nie patrzył się w
okno, tylko przyglądał się jemu.
— To gdzie cię odwieźć? — zapytał, celowo formułując
tak pytanie. Miał wrażenie, że gdyby zapytał gdzie chłopak mieszkał, ten
uciekłby mu bez słowa z samochodu.
— Na Dworcową — odpowiedział. — Dlaczego to robisz?
— zaatakował od razu pytaniem, nie spuszczając z Błażeja wzroku. Byku poczuł
się dziwnie pod obstrzałem zielonych oczu.
— Potrzebowałeś pomocy, więc pomagam. — Wzruszył
ramionami, nie puszczając kierownicy. Dojeżdżał właśnie do alei Niepodległości,
a tutaj mógł być jakiś ruch, biorąc pod uwagę, że niedaleko była Straż Pożarna.
Przed samym zakrętem rzucił jeszcze okiem w stronę placu Roosevelta, ale tym
razem było tam całkiem pusto. Nic dziwnego, dochodziło pół do trzeciej. Aż przeklął
w myślach, przypominając sobie, że jutro, a właściwie to dzisiaj, czekała go
pobudka przed ósmą i cały dzień w pracy w odżywkach, a potem jeszcze cała noc w
Iskrze. Pięknie.
Oskar nie wydawał się być usatysfakcjonowany jego
odpowiedzią, bo ponownie odwrócił się do niego bokiem i wbił spojrzenie w
szybę.
Jechali w milczeniu jeszcze przez dłuższą chwilę, aż
w pewnym momencie chłopak odezwał się ponownie.
— Nie musiałeś mi pomagać.
— Słucham? — zapytał gniewnie Błażej, zanim zdążył
się ugryźć w język. Ale to pytanie tak go wkurzyło, że nawet nie pomyślał,
zanim zareagował. Mimochodem rzucił okiem na Oskara, ale ten dalej uparcie
patrzył w okno.
— Kurwa. To źle zabrzmiało — westchnął chłopak i z
frustracją przeczesał palcami włosy, po czym okręcił się nagle w fotelu, tak,
żeby ponownie spojrzeć na Błażeja. — Mam na myśli, że nie musiałeś mi pomagać
po tym jak cię ostatnio spławiłem. I doceniam to. I jednocześnie jest mi
cholernie wstyd, że musiałeś mnie takiego oglądać.
— Jakiego?
— …żałosnego.
— Nie byłeś żałosny. Byłeś po prostu na przegranej
pozycji — usprawiedliwił go. Bo on tego w ten sposób nie postrzegał. Bił się z
wieloma mężczyznami, niektórzy byli słabi, inni mocni. Ale nigdy nie nazwałby
kogoś, nawet takiego z kim wygrał łatwo, żałosnym. Żałosne były te pizdy, co
wolały spierdalać i płakać, zamiast postawić się jak facet.
— Spróbuj być czarnoskórym gejem w Olsztynie. Jest
się już na przegranej pozycji wychodząc rano z domu.
— I pewnie nie pomaga, że jesteś taki chudy —
podchwycił temat Błażej.
— Co to niby miało znaczyć? — oburzył się chłopak.
To było nawet zabawne, bo przecież dzieciak był doskonale świadomy swojej
wątłej postawy, sądząc po tym jak wiele sam z niej kpił na ich poprzednich
spotkaniach.
Błażej wzruszył ramionami.
— Ok, nie zrozum mnie źle. Nie mówię, że to
rozumiem, albo że sam tak reaguję, ale takie chudzielce jak ty po prostu
wyglądają jak urodzone ofiary i przez to czasem wzbudzają złość jakichś
przypadkowych psycholi. — wyjaśnił. — Powinieneś przypakować.
Oskar zaśmiał się na to wesoło, odrzucając głowę do
tyłu, ale po chwili zauważył chyba, że Byku się nie śmiał.
— Ty nie żartujesz? — upewnił się.
— Nie, serio mówię. — powiedział śmiertelnie
poważnie. Oskar spojrzał na niego z niedowierzaniem.
— Ja się do tego nie nadaje — zaperzył się od razu.
— A na rondzie prosto i pierwsza ulica w prawo — poinstruował, bo już wjeżdżali
na Dworcową.
Błażej posłusznie pojechał wskazaną drogą,
kontynuując przerwany temat.
— Zrobisz jak uważasz, ale jakbyś nabrał trochę
masy, to wyglądałbyś porządniej i na pewno by już cię tak nie zaczepiali. Nie
myśl, że nie słyszałem jak mówiłeś temu Kubie, że często cię tu leją. Poza tym
mógłbym cię nauczyć też kilku trików z samoobrony — dodał.
— „Nauczyć też”? Czyli co, teraz sugerujesz, że to
ty będziesz mnie uczył? — zapytał z niedowierzaniem, po czym wskazał Błażejowi,
gdzie miał zjechać, żeby stanąć pod jego klatką.
Gdy Byku już zgasił silnik, obrócił się w końcu w
stronę swojego pasażera i skupił na nim całą uwagę.
Oskar wyglądał źle. Miał spuchniętą twarz, rozbity
łuk brwiowy i wargę oraz krew na przedzie kurtki. A jednak dalej się Błażejowi
podobał. Nie zważając na zdziwienie ze strony chłopaka nachylił się i bez
ceregieli ujął jego twarz w dłoń, żeby przyjrzeć się ranom z bliska.
— Wyliżesz się — orzekł z ustami przy ustach
chłopaka, po czym odsunął się z powrotem na swoje miejsce. Oskar zamarł, a po
chwili zamrugał wolno, chyba nie mogąc pojąć, co się właśnie stało. Byku poczuł
niemałą satysfakcję, bo ewidentnie chłopak czekał na pocałunek i zdziwiło go,
że do niczego takiego nie doszło… — Tylko też sobie przyłóż jakieś mrożonki,
chociaż na te rozcięcia, bo oko to już stracona sprawa, jutro będzie fioletowe
jak śliwka. — Oskar uśmiechnął się półgębkiem i pokręcił głową. — W każdym razie,
tak, mógłbym cię uczyć. Znam się na tym trochę… właściwie to jestem trenerem
personalnym — dodał nieśmiało.
— Och, wow…ale w sumie mogłem się domyślić —
powiedział chłopak jakby sam do siebie. — I myślisz… — zaczął Oskar niepewnie.
— Dobra, to będzie głupie pytanie, ale myślisz, że mi to serio coś da? Ja
jestem strasznym łamagą, nie umiem przebiec kilometra, żeby sobie czegoś nie
zrobić i mam podejrzenie, że jestem genetycznie przystosowany do tego, żeby nie
móc nabrać masy.
Błażej zaśmiał się na to głośno, aż uderzając głową
o oparcie fotela po stronie kierowcy.
— Jestem pewien, że to coś da. Może nie uwierzysz,
ale kiedyś sam byłem szczypiorem. I skoro z siebie zrobiłem sportowca, to i z
ciebie zrobię. — Po Oskarze było widać,
że walczył sam ze sobą i pomimo początkowego protestu, wyglądał na coraz
bardziej zachęconego tą wizją, więc Błażej szybko dodał jeszcze jedną rzecz. —
Jeżeli nie chcesz ciągle być ofiarą, musisz wziąć sprawy w swoje ręce. A ja
mogę cię trenować.
Oskar
pokręcił głową, po czym głośno westchnął i spojrzał na niego z rezygnacją.
— Nie chcę cię rozczarować za bardzo, ale jestem
cholernie biednym studentem i jeżeli nie chcesz odbierać swojej zapłaty w
naturze, to chyba nic z tego nie będzie.
Na to już Błażej szeroko się uśmiechnął… Tylko na to
czekał.
— Jeżeli o tym mowa, to chyba mam dla ciebie ciekawe
rozwiązanie.
***
Kiedy już Janek prawie zaczął dochodzić do wniosku,
że Kuba nie jest najgorszym współlokatorem na świecie, ten musiał akurat wybrać
ten wieczór, a właściwie tę noc do cholery, na późne pijackie powroty do domu.
W czwartek! Przecież rano trzeba było wstać na uczelnię! Już nie mógł jednego
dnia poczekać z tą imprezą?
Głośne obijanie się o ściany Dąbrowskiego, najpierw
na klatce schodowej, a następnie w kuchni momentalnie obudziło Janka i było tak
irytujące, że w pewnym momencie chłopak ze złością odrzucił kołdrę i wypadł ze
swojej sypialni z mordem w oczach. Już on mu pokaże!
— Czy ty nie
możesz raz wrócić do domu jak człowiek, tylko musisz na czworakach zawsze?! —
ryknął na skuloną postać przy drzwiach, jednocześnie z wściekłością uderzając
dłonią we włącznik światła i powodując, że w kuchni rozbłysły jaskrawe, rażące
w oczy żarówki.
Dopiero kiedy po krótkiej chwili przywykł do
oświetlenia, jego wzrok skupił się na Kubie i momentalnie jego wściekłość
wyparowała, a zastąpiła ją czysta panika.
Twarz Kuby była poobijana, miał rozciętą wargę, a
przód jego kurtki pobrudzony był krwią. Przez bardzo krótki moment Janka
zmroziło i był jedynie w stanie stać naprzeciwko chłopaka i patrzeć na niego z
przerażeniem, po czym coś w nim ruszyło, jak nagle zresetowany system.
— Boże — powiedział z niedowierzaniem, podchodząc do
chłopaka i momentalnie łapiąc go za twarz, żeby nakierować ją bardziej do
światła. — Co ci się stało?
Kuba wyglądał jak siedem nieszczęść. Nie dość, że
był spuchnięty, to wydawał się mocno przestraszony, czemu Janek nawet się nie
dziwił.
— Ktoś mnie pobił — wydukał chłopak niepewnie, bez
protestu poddając się dotykowi blondyna. Jego ruchy były jednak wolne, a on sam
wydawał się nieobecny.
Coś w Janku na te słowa, połączone w wycofanym
zachowaniem bruneta, zawrzało, ale szybko postanowił odsunąć wściekłość na
później, szczególnie, że Kuba nie wyglądał jakby wiedział co ma robić.
— Zdejmij kurtkę — polecił Janek rzeczowo, a widząc,
że jego współlokator nie garnął się do współpracy, sam rozsunął zamek
błyskawiczny i ciągnąc mocno za rękawy, zsunął kurtkę z chłopaka. Ponaglającym
pchnięciem w plecy skierował bruneta w kierunku stołu i posadził go na krześle,
ponownie unosząc jego twarz do lampy, żeby lepiej widzieć. — Kto cię pobił? —
zapytał sztywnym od złości głosem, która gdy patrzył na spektrum ran na twarzy
kolegi, tylko rosła.
— Jacyś chłopacy — padła zupełnie niepomocna
odpowiedź, więc Janek tylko westchnął z frustracją.
— Byłeś sam? — inwigilował dalej.
— Nie, z kolegą.
— I zostawił cię samego?! — krzyknął z irytacją. Co
to za dupek, który zostawia kumpla w takiej chwili!
— Nie, nie — odpowiedział Kuba, a do jego oczu
wróciło jakby trochę życia. — Oskar też mocno dostał, ale pomógł nam jakiś jego
znajomy. I przywiózł mnie tutaj.
— To dobrze — zawyrokował Janek. — Szkoda tylko
żeście nie zadzwonili od razu po policję.
Kuba wzruszył ramionami, jakby ten pomysł wydał mu
się raczej głupi.
— To głupie — powiedział jakby na potwierdzenie
tego, co Janek sam wydedukował. — Ale oni nie chcieli. Ten kolega Oskara mocno
poturbował tamtych, co na nas napadli — wytłumaczył, powodując u Tomaszewskiego
kolejne głośne westchnięcie.
— I tak powinniście zadzwonić po policję —
powiedział z frustracją. — I jechać na SOR. Coś mogło ci się stać — dodał,
próbując samodzielnie ocenić stan Dąbrowskiego. — Nic cię nie boli, nie jest ci
słabo, nie kręci ci w głowie? — zapytał rzeczowo.
— Nie, wszystko w porządku — zaprzeczył od razu Kuba
i spróbował wstać, ale Janek od razu posadził go z powrotem.
— Siedź — uciął krótko jego starania. — Możesz mieć
jakiś wewnętrzny wylew. Dostałeś też po brzuchu, czy bili tylko w głowę?
— Głównie w głowę — odpowiedział Kuba zgodnie z
prawdą. Przez większość czasu tamten chłopak po prostu go szarpał i kilka razy
uderzył go pięścią w twarz, ale poza tym nie zrobił mu nic poważnego. Na pewno
miał więcej szczęścia niż Oskar, który przyjął o wiele więcej ciosów niż on i
to od dwóch napastników.
— Ile widzisz palców? — zapytał Janek i odsunął się
od chłopaka, wystawiając przed siebie dłoń z rozpostartymi czterema palcami.
— A ty w ogóle wiesz co robisz? — zapytał
podejrzliwie brunet i przez to Tomaszewski musiał już skapitulować, bo przyznał
sam przed sobą, że nie miał pojęcia.
— No dobra — powiedział starszy mężczyzna. To
poczekaj — zawyrokował i ruszył do lodówki, żeby z zamrażarki wyjąć opakowanie
mrożonej brukselki. — Przyłóż sobie, a ja poszukam wody utlenionej i plastra.
— Nie lubię brukselki — powiedział płasko Kuba, na
co Janek od razu przewrócił oczami.
— Masz to trzymać przy twarzy, a nie jeść… —
skomentował i nie czekając na odpowiedź ruszył do swojego pokoju.
Nie miał zbyt imponującej apteczki, ale akurat
plastry i wodę utlenioną kupował w miarę regularnie — mniej więcej zawsze przed
przyjazdem jego rodzeństwa, po pierwszej wizycie, która skończyła się
spektakularnym fikołkiem w wykonaniu Mateusza, co zgodnie z logiką, wiązało się
też ze spektakularnym rozlewem krwi. Dlatego takie rzeczy zawsze uzupełniał na
bieżąco i miał w domu na wszelki wypadek. Musiał tylko przedrzeć się przez całą
stertę rupieci, które trzymał w szufladzie z badziewiami i już po chwili udało
mu się wydobyć blaszane pudełko, w którym chował leki.
Kiedy wrócił do kuchni, zastał Kubę wciąż siedzącego
na krześle, zgarbionego, ze zwieszoną głową, owiniętymi wokół nóżek krzesła
stopami i przykładającego sobie do policzka mrożonkę.
— Lepiej? — zapytał miękko, kiedy przykucnął przed
krzesłem współlokatora, tak, żeby móc wygodnie opatrzeć twarz chłopaka. Kuba
podniósł na niego wzrok, ale nic nie powiedział. Wyglądał jak zbity szczeniak.
Delikatnie wyjął mu z dłoni brukselkę i odsunął
opakowanie, żeby sprawdzić jak wyglądały obrażenia. Lewy policzek był mocno
opuchnięty, już zaczynał sinieć, a na jego środku skóra była pęknięta, chociaż
z obtarcia już nie siąpiła krew. Rozcięta była też warga, po prawej stronie.
Janek zaczął od przemycia ust wodą utlenioną, przy okazji zmywając też trochę
zaschniętej krwi z brody, a Kuba skrzywił się przy tym niemiłosiernie.
— Piecze —
poskarżył się, a Janek tylko wzruszył na to ramionami. On prawie całe życie
mieszkał na wsi, więc naturalnym było, że od dzieciaka ciągle chodził odrapany
i poobijany. Był ciekawskim brzdącem i lubił aktywnie spędzać czas. Drobne
otarcia nie robiły na nim wrażenia i teraz też, jeżeli w grę nie wchodziła
jakaś potężna cięta rana, raczej się nad sobą nie rozczulał. Podobnie reagowało
jego rodzeństwo, z Zosią na czele… dlatego na te skwaszone oblicze Kuby tylko
uśmiechnął się z lekkim rozbawieniem
— Musi piec, znaczy, że działa — skwitował
niezadowolenie bruneta, zupełnie nic sobie nie robiąc z jego wywracania oczami.
Właściwie nawet go to ucieszyło, bo oznaczało, że Dąbrowski dochodził do
normalnego, złośliwego siebie.
Podniósł się trochę z klęczek i przysunął bliżej
bruneta, żeby móc zająć się jego policzkiem.
— To dlaczego was pobili? — zagadnął. Kiedy był tak blisko
jego twarzy, prawie mógł dotknąć ustami jego rzęs. Zamrowiło śmiesznie, kiedy
Kuba nagle zamrugał i trochę się odsunął w reakcji na przemycie rany na
policzku.
— Ja… — zaczął chłopak, po czym zacisnął usta w
wąską kreskę.
— Nie wiesz? — zgadł Janek. Przemył już policzek i
teraz szukał w opakowaniu plastrów odpowiednio małej sztuki, żeby nakleić ją na
rozcięciu na kości policzkowej.
Nie zwrócił uwagi, że Kuba zamilkł. Gdy już znalazł
odpowiedni opatrunek, ponownie zawisł nad jego twarzą i wtedy chłopak zaczął na
nowo mówić.
— Myślę, że wiem. Raczej wiem — powiedział dziarsko.
— Bo tak naprawdę mogły być tylko dwa powody. Albo pobili nas, bo Oskar jest
czarny… — zawiesił na chwilę głos, jakby sprawdzając reakcję Janka. Ten zauważając
zmianę w chłopaku spojrzał mu w oczy i kiwnął głowa na potwierdzenie, że
rozumie. — …albo dlatego, że byliśmy w gejowskim klubie.
To już wywołało większą reakcję w Tomaszewskim.
Zamarł nagle, tak jak stał — zawieszony nad krzesłem, na którym siedział Kuba i
z dłońmi rozpostartymi nad jego policzkiem, gotowy do przyklejenia trzymanego
plastra.
Wszystko przekręciło mu się w żołądku.
— Jesteś gejem? — zapytał półświadomie. Kiedy
spojrzał już na chłopaka, nie mógł oderwać oczu od jego oczu.
Kuba głośno przełknął ślinę, a jego oddech nerwowo
przyspieszył, mimo to przytaknął.
Momentalnie w głowie Janka zapanował chaos. Niewiele
myśląc, nachylił się i pocałował Kubę.
______________
Niespodzianka!
To się nazywa dobrze zmotywowana Naru :D Dziękuję za wszystkie komentarze pod ostatnią częścią, dały mi mega kopa. Za betę dziękuję Omlecikowi, która ma petardę w tyłku i chyba nigdy nie śpi ;*
Bardzo, bardzo się jaram tym rozdziałem. Jarałam się jeszcze zanim powstał, wiele miesięcy temu, a teraz jak już go napisałam i czuję, że poszło po mojej myśli, to aż mnie rozpiera. Mam nadzieję, że Was też ruszy :D
Po przeczytaniu Omlet napisała mi przecudowne teorie odnośnie tego, czego Błażej może zażądać od Oskara w zamian. Nie trafiła :D Proszę, napiszcie mi jak Wy sądzicie, co to będzie?
…tak bardzo się jaram :D
No i Kuba i Janek… 😉 Więcej nie powiem. Tak właśnie działa cliffhanger :D
I teraz ta mniej przyjemna część – następne dwa tygodnie będę mieć mocno zalatane, więc nie mogę obiecać jak będzie z następną częścią. Postaram się wyrobić w ciągu 2-3 tygodni. Oczywiście jestem też komentarzosterowna i niewykluczone, że nagle usiądę i napiszę, zamiast spać :D Tym oto nieśmiałym mykiem zachęcam Was do pozostawienia po sobie słowa 😉
Wam się może wydawać, że nie macie nic odkrywczego do powiedzenia, albo, że nie potraficie ładnie ująć w słowa, tego co siedzi w głowie, ale uwierzcie, dla piszących, którzy siedzą nad rozdziałem niemal codziennie, poświęcają każdą wolną chwilę kosztem innych rzeczy w życiu te kilka słów jest na wagę złota i często decyduje o tym czy warto czy nie warto pisać. Dlatego zachęcam do pozostania po sobie słowa, czy to u mnie, czy u innych piszących 😉
Naru-mówca-moralny ;P
Jeeej, nawet nie zdążyłam jeszcze przeczytać 9 rozdziału, a pojawił się 10! Z ogromną radością pochłonęłam oba :D rozpływam się nad relacją Kuby i Janka :) I choć niezbyt miłe było zachowanie że strony Janka zamiast podziękowania za opiekę nad jego braćmi, to na pewno teraz zaplusował, tak troszcząc się o poobijanego Kubę.
OdpowiedzUsuń"Masz to trzymać przy twarzy, a nie jesc" - nie dało się nie uśmiechnąć :D jestem zaskoczona, że Kuba tak odważnie przyznał się, że jest gejem, przecież znając już dość złośliwy charakterek Janka, mógł bardzo obawiać się reakcji. Oczywiście, reakcja Janka była zaskakująca i urocza, nie mogę się doczekać, co wydarzy się dalej! Mam tylko nadzieję, że Janek nie zacznie udawać że nic się nie stało...
Ale dość o tych dwóch, choć są moim ulubionym wątkiem w tym opowiadaniu. W 9 rozdziale Błażej złapał plusa za swoje zachowanie, szkoda mi się to zrobiło jak dostał kosza od Oskara... Ale jak sądzę, Oskarowi wkrótce się odmieni, i nie pozostanie to tylko jednorazową przygodą :) I to że pomógł chłopakom, jak zostali napadnieci... kolejny plus.
Życzę weny i mam nadzieję, że napiszesz nowy rozdział szybciej niż za 2 tygodnie :D Pozdrawiam cieplutko! ^^
Cześć Abi 😊 Fajnie, że zostałaś 😊
UsuńWychodzi na to, że za szybko piszę, skoro nie nadążasz z czytaniem 😉 Oczywiście żartuje, czasami tak jest, że nie ma się czasu czytać na bieżąco, ale to tylko znaczy, że wtedy jest dużo przyjemniej jak można nadrobić więcej tekstu. I właśnie tak do mnie dotarło, że to były dwa bardzo duże rozdziały i miałaś do przeczytania prawie 40 stron A4, woow :D
Janek faktycznie się nie popisał w ostatnim rozdziale, ale starł się potem to nadrobić. To po prostu taki typ, co nie mówi a działa 😊 Natomiast myślę, że Kuba przyznał się, bo po czymś takim co on przeżył ma się zasadniczo dwie ścieżki do wyboru. Albo schować się w swojej skorupie, albo właśnie z niej wyjść i walczyć o swoje. I Kuba już podjął swoją decyzję 😊 Chociaż faktycznie, Janek mógł zareagować różnie, stąd to wybadywanie terenu przez mówienie o rasizmie. Skoro jeden test przeszedł można było próbować dalej :D
Mi też jest szkoda Błażeja i nie byłabym taka pewna, że Oskarowi się tak szybko odmieni. Pamiętaj, że w tej chwili żaden z nich nie chce stałego związku. Sama nawet nie wiem, który bardziej… Ale na pewno coś ich jeszcze czeka, skoro Błażej zażądał czegoś w zamian. No i na pewno jest między nimi jakieś przyciąganie, ale do czego doprowadzi… no trzeba zaczekać :D
Dziękuję bardzo za komentarz i pozdrawiam serdecznie!
Naru
Naru, Naru, Naru... pisałam peany na cześć pocałunku już wcześniej, więc teraz Ci ich daruję, bo musiałabym przekopiować połowę konwersacji z messengera ;)
OdpowiedzUsuńCo do Błażeja, wymyśliłam jeszcze kilka teorii, ale nie chcę szukać ich potwierdzenia, wolę dać Ci się zaskoczyć.
Pisz, bo w takie deszczowe dni jak te, nie można robić nic innego niż pisać/czytać.
Xoxo
Omleciku! Rozpieszczasz mnie informacją zwrotną w tym rozdziale <3 Ale ja bym chciała jeszcze usłyszeć Twoje teorie! Obiecuję, że nie powiem czy masz rację czy nie! Po prostu bardzo bym chciała wiedzieć, czy ktoś zgadnie :D
UsuńPoza tym chciałam Ci powiedzieć, że od dwóch dni w Olsztynie jest 24 stopnie i słońce. Także zgodnie z twoją teorią nie mogę teraz pisać, bo to będę robić jak będzie lać ;P
Buziaki!
... Zaczęło padać. Czarownica!
UsuńW końcu nowy rozdział! Hura! Moje serduszko się raduje :) Relacja Janka i Kuby zaczeła się rozwijać! Tak bardzo chcę wiedzieć jak nasz Kubuś zareaguje :D To nieszczęsne pobicie coś dobrego przyniosło (przynajmniej taką mam nadzieję) .
OdpowiedzUsuńA teraz znowu ponarzekam: za 2-3 tugodnie? Jak możesz? Za długo!!! Jak ja to przeżyję, co? :/
Bardzo się cieszę, że Błażej pomógł chłopakom. Dobrze, że tylko to się stało. Zawsze mogło być gorzej. Jestem niezmiernie ciekawa co wymyśliłaś w związku z Oskarem i Błażej. Nie mam pojęcia co Błażej mógłby zaproponować Oskarowi. Liczę, że to przybliży ich do siebie. Zaskocz mnie :)
No i teraz tradycyjne przesyłanie telepatycznie dużej ilości weny. 😂 Mam nadzieję , że ją otrzymałaś.
Pozdrawiam
Nao
P.S. Pamiętaj ja nie zniknę i moje narzekania będą coraz silniejsze im dłużej karzesz mi czekać na kolejny rozdział. 😂
Cześć Nao! Dzięki za komentarz i przepraszam, że dopiero odpisuje. Ostatnio bardzo krucho u mnie z czasem… a i tak udało mi się już napisać 3 strony nowego rozdziału. Chociaż nie mam pojęcia kiedy teraz do tego usiądę, bo jak wracam do domu, codziennie po 19, to jestem zbyt styrana żeby chociaż włączyć kompa u.u
UsuńAle z dobrych wiadomości to ja już wiem, co Kuba zrobi :D Mam nadzieję, że Ci się spodoba. I faktycznie to nieszczęsne pobicie mogło być dla Janka katalizatorem, bo być może gdyby tak się o Kubę nie martwił, to by go aż tak nie poniosło.
Błażej faktycznie okazał się tutaj księciem na białym koniu, bo gdyby nie on, to raczej chłopaki nie mieliby szans. Dobrze, że jednak zazdrośnik polazł za Oskarem :D
Dzięki za wenę, łapię każdy gram bo jest mi teraz potrzebna jak nigdy. I narzekaj do woli, jeżeli to ma być w takiej miłej formie <3
Pozdrawiam serdecznie,
Naru
Kochana Naru,
OdpowiedzUsuńja naprawdę jestem cierpliwa, ale moja cierpliwość kiedyś się kończy. <3 Także uprzejmie poganiam i kulturalnie wypominam, że zostawiasz nas na tak długo, po takich akcjach?! Chyba że to oznacza, że Kuba z Jankiem się tak długo całują, to git. Pójdą na rekord Guinnessa. xD
Ale naprawdę! Teraz sobie pluję w brodę, że nie skomentowałam od razu, ale liczę na to, że chociaż teraz podziała ta Twoja "komentarzosterowność" :)
W każdym razie, mimo że Kuba i Janek mają swój moment, to ja totalnie jaram się Błażejem i Oskarem! <3
Ten rozdział naprawdę świetnie Ci wyszedł... Jestem pewna, że kolejny będzie równie dobry, wiec ten... Nie każ nam czekać zbyt długo.
Ściskam i pozdrawiam! c:
Dzięki Leslie :) Pokornie przyznaję, że miałam zastój. Ogromny. Najpierw był niedoczas, a potem jak siadałam do kompa to pustka w głowie i mijały godziny przy pustym wordzie, a potem to już ten stan, że samo myślenie, że trzeba pisać powodowało mdłości ;/
UsuńDzisiaj się przemogłam i nie chcę nic obiecywać, ale chyba już pójdzie. Trzymaj kciuki :)
Ale chyba po raz kolejny wychodzi moja komentarzosterowość, nie? :D
Pozdrawiam i również ściskam,
Naru :)
Hejeczka,
OdpowiedzUsuńwspaniały rozdział, cieszę się że Błażej się pojawił bo go bardzo lubię i może Oscar nie będzie go odrzucał już... no Kuba w klubie to bawił się swietne, ale Janek i ta jego reakcja a i pocalunek...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia