Rozdział pierwszy, w którym wszyscy się śpieszą
1 października 2009 r.
Janek z irytacją uderzył dłonią w zamknięte drzwi
odjeżdżającej dwudziestki ósemki. Był już bardzo spóźniony i nie zapowiadało
się, żeby w najbliższym czasie miało się to zmienić... Miał tyko nadzieję, że to nie oznaczało, że
straci pracę, od której w głównej mierze zależało, czy przez najbliższy rok
akademicki będzie jadł coś więcej niż suchy chleb.
Na tę myśl jego brzuch od razu o sobie przypomniał i
zaburczał w proteście, a Janek tęsknie spojrzał na McDonalda znajdującego się
po drugiej stronie ulicy. Nic z tego — pomyślał z żalem — za niecałą godzinę
musiał być w Kortowie. I tak się czuł kiepsko z myślą, że musiał dzwonić i
prosić managerkę kawiarni, w której pracował, żeby pozwoliła mu zacząć zmianę o
dwunastej, ale na dziewiątą by po prostu nie zdążył.
Miał być w Olsztynie już wczoraj wieczorem. Chciał na
spokojnie zajechać do mieszkania, rozpakować się, zrobić pranie i zakupy…
Niestety, jak zawsze, jego plany pozostawały tylko w sferze marzeń. Wczoraj
zamiast po prostu zdążyć na samolot, musiał wykłócać się ze swoim
dotychczasowym pracodawcą, żeby ten dupek wypłacił mu zaległe wynagrodzenie.
Janek na samą myśl o nim ponownie poczuł jak zalewa go biała gorączka. Przez
całe wakacje pracował w Anglii na zmywaku, bo choć może nie była to
najprzyjemniejsza praca świata, to miała przynieść mu całkiem godziwe
wynagrodzenie. Miał nadzieję, że część kasy wyśle swoim rodzicom, a reszta
pozwoli mu spokojnie przeżyć przynajmniej semestr zimowy. Tymczasem ten
brytyjski buc, pomimo tego, że doskonale wiedział, że środa miała być ostatnim
dniem pracy Janka, nie przygotował dla niego wypłaty, a kiedy chłopak sam się o
nią upomniał, udał wielkie zdziwienie i potraktował go jak zwykłego, głupiego
Polaczka. Jednak Janek głupi nie był i potrafił walczyć o swoje kiedy trzeba,
dlatego nie opuszczał Johna nawet na krok, cały czas żądając swojej zapłaty. To
w gruncie rzeczy oznaczało, że chodził za nim przez kilka godzin, nawet przy
klientach, co rusz domagając się o swoje pieniądze i po prostu robiąc niezłą
scenę. Sam sobie pluł w brodę, bo od początku miał złe przeczucia co do tego
gościa, ale mimo wszystko zgodził się dla niego pracować na czarno.
Przekalkulował szybko w głowie za i przeciw, i postanowił postawić na lekki
blef.
— Albo
płacisz, albo dzwonimy po policję.
John zmierzył go uważnym spojrzeniem, badając ile w
tych pogróżkach mogło być prawdy, po czym wykrzywił szyderczo usta, chyba
dochodząc do słusznych wniosków.
— Nie
mieliśmy umowy, więc nie udowodnisz, że cokolwiek ci się należy.
Janek zmierzył go zimnym wzrokiem. Raz kozie śmierć…
— Masz
tutaj kamery, więc nie trudno będzie dojść do tego, kto ma rację.
— I co ci
to da? — zaśmiał się mężczyzna z nieukrywaną kpiną. — Kasy i tak nie odzyskasz,
a jeszcze ściągniesz sobie kłopoty na kark.
Janek spojrzał na niego z góry. Facet był niski, krępy
i ryży. Nie miał w sobie nic, co mogłoby choćby na chwilę przykuć wzrok. Do
tego sprawiał obślizgłe wrażenie, jakby z daleka można było wyczuć od niego
przekręt. Nic dziwnego, że nie szanował go żaden z jego pracowników.
Janek westchnął, naprawdę zirytowany całą tą przydługą
wymianą zdań.
— Nie sądzę — powiedział spokojnie. — Nie zarobiłem u
ciebie więcej niż dziesięć tysięcy i w tym roku nie wrócę już do Anglii, więc
mój dochód jest za niski, żeby był opodatkowany. Ty natomiast zatrudniasz tutaj
niejednego obcokrajowca, oczywiście bez umowy. I jak przyjdzie co do czego,
nikt nie będzie krył ci dupy.
Blefował. Raczej nikt by się za Jankiem nie wstawił.
To prędzej jego próbowano by wkopać za karę, że podkablował. Zresztą, na zabawy
w sądy nie miał ani czasu ani pieniędzy, ale ten dupek tego nie wiedział.
Anglik popatrzył na niego swoim pospolitymi oczkami, a
Janek nie musiał się nawet wysilać, żeby wyobrazić sobie, co się właśnie działo
w jego głowie.
W końcu mężczyzna skapitulował, z niechętną miną
podszedł do kasy i wyciągnął z niej pieniądze, odliczając wypłatę Janka co do
ostatniego pensa. Oczywiście bez premii. Wepchnął mu pieniądze w garść, przy
okazji upuszczając kilka banknotów, tak, żeby chłopak musiał się po nie
schylić.
Janek skrzywił się mimowolnie, bo co by dużo nie
mówić, był dumnym człowiekiem i nie podobało mu się jak jakiś pacan rzucał w
niego pieniędzmi, jakby był tanią dziwką, ale co było robić. Cały ten cyrk
zajął mu tyle czasu, że zaczął się poważnie zastanawiać czy zdąży na samolot.
Co prawda torby miał ze sobą, bo stancję zdał już dzisiaj rano, przed ostatnią
zmianą w knajpie, ale na London-Stansted był kawał drogi, a on musiał złapać
jeszcze pociąg. Nie miał czasu na błaznowanie Johna. Z niezadowoleniem zebrał
pieniądze i upchnął je do kieszeni. Nie oglądając się za siebie ruszył na
zaplecze skąd zgarnął swoje rzeczy. Nie pożegnał się z nikim z knajpy — nie był
towarzyskim typem i nie dorobił się tu zbyt wielu znajomych.
Ruszył w dół ulicy, pospiesznie docierając do
najbliższego zejścia do metra. Po chwili złapał połączenie na Liverpool Street
Station. Tam los się do niego uśmiechnął, bo najbliższy pociąg Stansted
Expressu odjeżdżał za piętnaście minut. Nerwowo sprawdził zegarek i pomyślał,
że być może miał jeszcze szansę na złapanie swojego samolotu. Z rezygnacją
usiadł na ławce przy peronie i czekał. Kiedy nadjechał pociąg, pierwszy zerwał się do
wejścia, jakby w jakiś sposób miało to przyspieszyć jego odjazd. Gdy w końcu
ruszyli, odetchnął. Dopiero wtedy zdał sobie sprawę z tego, jaki był głodny. W
pracy nie poszedł na przerwę, bo liczył, że po zakończonej zmianie uda mu się w
knajpie załapać jeszcze na jakiś darmowy obiad… Trochę się przeliczył. No nic,
może kupi coś w samolocie.
Podróż dłużyła mu się niemiłosiernie. Co chwilę
sprawdzał godzinę, ale oczywiście czas gnał, a jemu zostawało go coraz mniej do
końca odprawy. Z nudów wszedł w stare wiadomości i jeszcze raz spojrzał na smsa
od Karoliny — managerki kawiarni, w której pracował — informującego, że
jutrzejszą zmianę zaczyna o dziewiątej. Dobrze, że nie standardowo o siódmej,
bo już teraz przeczuwał jak paskudnie będzie się jutro czuł. Podróży z Polski
do Londynu też nie przeżył zbyt dobrze. Chyba jego organizm po prostu nie lubił
latać. Postukał palcem w ekran telefonu, po czym zablokował go sekwencją
gwiazdki i krzyżyka. Mimo wszystko przypomnienie sobie o tym, że gdzieś tam w
Olsztynie czekała na niego jego stara praca, trochę go uspokoiło. Ostatnie trzy
miesiące były jak wyjęte z życia. Pracował po dwanaście godzin dziennie tylko
po to, by po powrocie na stancję paść na niewygodne łóżko, gdzie zasypiał
jeszcze zanim dotknął głową poduszki. Miał wolny tylko jeden dzień w tygodniu,
który też na ogół przeznaczał na odsypianie. Powoli zapominał, że można w ogóle
żyć inaczej. Myśl o Olsztynie, gdzie jego przytulne jak stare, rozchodzone
kapcie życie czekało na niego, zastopowane dokładnie w momencie, w którym je
opuścił, była bardzo pocieszająca.
Ponownie odblokował telefon i odszukał wiadomość
wysłaną mu kilka tygodni wcześniej przez właścicielkę mieszkania. Swój pokój na
Profesorskiej wynajmował już drugi rok pod rząd. Lokalizacja była świetna,
klimat mieszkania fajny i, co tu dużo mówić, było raczej tanie. Ludzi
odstraszało małe wyposażenie stancji i to, że znajdowała się na ostatnim
piętrze w starej kamienicy, co w praktyce oznaczało codzienny parominutowy
spacer po krętych i nierównych schodach. Nie była to więc idealna miejscówka na
imprezy, czy nawet na powroty po imprezach, a nie oszukujmy się, dla większości
studentów imprezy były na porządku dziennym. Może właśnie dlatego nowi
współlokatorzy pojawiali się na Profesorskiej i znikali, semestr po semestrze,
albo i w jego trakcie — każdy w końcu twierdził, że woli trochę dopłacić do czynszu,
ale przynajmniej mieć pewność, że nie skręci karku wracając nad ranem do domu.
Jankowi to nie przeszkadzało. Nigdy nie był imprezowym
zwierzęciem a studia i praca skutecznie zabierały mu czas i chęć na procentową
zabawę wieczorami. Te kilka razy, które spędził na imprezach poza domem, po
prostu pamiętał, żeby się nie schlać jak świnia. I już. To było takie proste.
Niestety, lub też „stety”, jego podejścia do życia nie
podzielał Patryk, jego ostatni współlokator, który niedawno postanowił, że na
Profesorskiej mu nie po drodze. To było Jankowi nawet na rękę, bo Patryk
słuchał głośnej, irytującej muzyki i często przyprowadzał do mieszkania
znajomych, a ich pijane głosy niosły się po całym domu. Oczywiście im bardziej
się zasiedzieli, tym bardziej prawdopodobne było, że nikomu już się nie będzie
chciało schodzić po tych cholerny schodach, więc Patryk najczęściej proponował
swoim gościom nocleg, przez co często rano Janek, szykując się do pracy, musiał
potykać się o zwłoki.
No ale Patryk był już przeszłością. W czerwcu po
ostatnim egzaminie się wyprowadził, na odchodnym rzucając do Janka tylko suchym
„nara” i raz na zawsze zniknął z jego życia. Janek się tym nie przejmował.
Problemem pustego pokoju zajmie się właścicielka mieszkania, to w końcu jej
powinno zależeć, żeby wynająć całe mieszkanie, bo to ona na tym zarabiała.
Janek nigdy nie uczestniczył w wyborze współlokatora. Zresztą on i tak nikogo
nie lubił, więc było mu wszystko jedno.
Rzucił okiem na otwartego smsa i utwierdził się w
swoich podejrzeniach. Nowy chłopak miał wprowadzić się na koniec września,
czyli zapewne już był w mieszkaniu. Dostał komplet kluczy po Patryku, więc
Janek nie musiał się tym martwić. Miał mu tylko dorobić klucz do piwnicy, bo
akurat ten klucz od zawsze był tylko jeden. Ale to nie był problem. Zaraz pod
domem był punkt ślusarski, więc sprawą zajmie się może już nawet jutro.
Z zamyślenia wyrwał go komunikat informujący, że za
dziesięć minut będą na stacji przy lotnisku.
Podróż pociągiem, wieczorna cisza w wagonie i
regularny stukot kół o szyny trochę go uspokoiły, ale teraz ponownie poczuł
skurcz żołądka. Nerwowo zerknął na zegarek. Naprawdę nie wiedział, czy ma
jeszcze szansę zdążyć na odprawę. Niby zostało jeszcze paręnaście minut, ale
peron, pomimo iż był tylko kilka minut drogi od lotniska, znajdował się bliżej
Hali Przylotów, co oznaczało, że Janek musiał gnać na łeb na szyję na drugą
stronę lotniska, więc gdy tylko pociąg się zatrzymał, Janek zaczął biec. Biegł
ile sił w nogach, biegł tak, że tracił oddech, biegł nie zważając na
przechodniów, kilka razy potrącił kogoś barkiem, ale nie miał nawet czasu
zatrzymać się i przeprosić. Miał tylko nadzieję, że stateczni Anglicy
zrozumieją ile było skruchy w pospiesznie rzuconym “sorry”.
W końcu nie był jakimś niewychowanym wieśniakiem, po
prostu się śpieszył.
Pospiesznie przeskakiwał ruchome schody, w oddali
widząc już tablicę “odloty”. Cały ten sprint tak go zmęczył, że teraz ledwo
łapał powietrze, jednak nie odpuszczał. Musiał zdążyć na ten cholerny samolot!
Dobiegł do linii kas i z niecierpliwością wykonał
idiotyczny slalom między linkami, który jakiś nadgorliwy pracownik lotniska
porozsuwał tak, aby w ten sposób uniknąć przepychanek do kas. I mu się, kurwa,
udało, bo do cholernej kasy nie było nikogo. Nikogo! Tylko on biegał w kółko
jak jakiś debil…
Zdyszany podszedł do okienka i pokazał uprzejmie
uśmiechniętej kobiecie swój bilet, a ta wzięła go do ręki i po chwili
zmarszczyła brwi w wyrazie imitującym zmartwienie. Janek z niedowierzaniem
spojrzał na zegarek…
No tak, kurwa. Nie zdążył. Odprawa zakończyła się
dokładnie siedem minut wcześniej.
Żołądek ścisnął mu się z nerwów.
Kobieta pokiwała głową ze smutkiem i postukał chwilę w
klawiaturę komputera.
— Przykro mi — powiedziała z idealnym brytyjskim
akcentem, jakby sobie nawkładała między policzki klusek śląskich. — Odprawa już
się zakończyła, nie możemy już nikogo więcej wpuścić.
— No ale… Jak to? — powiedział Janek po angielsku i po
chwili dodał szpetne — Kurwa — już w swoim rodzimym języku.
Kobieta uśmiechnęła się przepraszająco, pomimo iż
pewnie nie raz słyszała już taką “kurwę”, pracując w obsłudze klienta Ryanaira.
Wklepała coś ponownie na klawiaturze.
— O drugiej w nocy wylatuje samolot do Berlina, a
stamtąd o piątej następny do Warszawy, czy chce pan kupić bilet?
Janek zagryzł usta ze złością. No chciał kupić bilet,
chociaż zapewne będzie on kosztował mały majątek. Swój poprzedni bilet kupował
na początku kwietnia, nie chciał nawet myśleć ile może kosztować bilet kupowany
z dnia na dzień…
— Pięćset siedem funtów za bilety — powiedziała
dziewczyna z plastikowym uśmiechem przyklejonym do twarzy. — Czy ma Pan także
bagaż rejestrowany?
Kurwa.
****
Kuba niechętnie uchylił jedno oko, żeby jednak po
chwili je zamknąć z bolesnym jękiem. Głowa mu pękała, suszyło go
niemiłosiernie, a przez starą roletę przedzierało się cholerne, październikowe
słońce, idealnie celując, żeby go oślepić.
Poprzedniego dnia trochę popłynął z winem. Spotkał się
ze swoją starszą siostrą, żeby oblać jego przyjazd do Olsztyna i cały ten start
w dorosłe życie, a skończyło się na tym, że schlał się jak gówniarz, a później
wracał po nocach do swojego nowego mieszkania. Nie przewidział tylko, że
wynajął sobie piekielną jamę ze schodami z koszmaru. Wdrapywanie się po tych
cholernych stopniach wczoraj w nocy prawie go pokonało. Był już taki jeden
moment, kiedy niemal uznał, że może po prostu spać na półpiętrze albo na
wycieraczce sąsiadów. Koniec końców doczłapał się jakoś na czwarte piętro i po
chwili udało mu się nawet otworzyć drzwi, chociaż ciężko było trafić kluczem do
dziurki...
Kiedy wpadł do mieszkania, potykając się o własne
nogi, od razu skierował się do swojego pokoju, po drodze zsuwając tylko buty i
zostawiając je w przejściowej kuchni. Bałaganem mógł pomartwić się rano. Nie
rozebrał się nawet, ani nie umył zębów. Padł po prostu na łóżko i zasnął w
opakowaniu.
Niestety poranek przyszedł prędzej niż by Kuba tego
sobie życzył, uzmysławiając mu jak wiele błędów popełnił poprzedniego dnia.
Po pierwsze, spanie w ubraniu było obrzydliwe. Po
drugie, mógł się chociaż napić wody, żeby kac nie męczył go teraz tak bardzo.
Po trzecie, mógł, kurwa, ustawić budzik.
Ada twierdziła, że inauguracja nie jest wcale ważna i
że nikt poza pierwszakami na nią nie pójdzie, ale tak się składało, że Kuba
akurat był cholernym pierwszakiem. W dziekanacie powiedziano mu, że inauguracja
jest ważna i miał zamiar na niej być. Poza tym i tak musiał przejść się na
Kortowo, bo dzisiaj na jego wydziale mieli powiesić plany zajęć na nadchodzący
tydzień. Bez tego nawet by nie wiedział o której jutro pojawić się na uczelni.
Zrezygnowany spojrzał na zegarek i doszedł do wniosku,
że jeżeli chce zdążyć na dziesiątą, to musi się naprawdę pospieszyć. Wybiegł z
pokoju prosto do kuchni, gdzie z lodówki szybko wyciągnął opakowanie parówek i
wkładając sobie jedną do buzi, pognał do łazienki. Zdarzało mu się już jadać
pod prysznicem gorsze rzeczy. Dziesięć minut później wrócił do kuchni wykąpany,
z wilgotnymi włosami i z ręcznikiem przewiązanym na biodrach. Zostało mu jakieś
pięć minut do wyjścia, jeżeli nie chciał całej drogi do Kortowa pokonywać
biegiem. Bez zbędnej pruderii zrzucił ręcznik na podłogę i przeszedł do swojego
pokoju, żeby znaleźć jakieś w miarę eleganckie ciuchy. Kiedy miał na sobie już
jeansy, wrócił ponownie do kuchni, po drodze potykając się o własne buty, które
zostawił tam poprzedniego dnia i szybko wyciągnął z lodówki butelkę wody, bo
cholernie go suszyło. Trzy minuty. Niedbale rzucił pustą butelkę na stół i
wyjął z lodówki opakowanie chleba tostowego i ser. Podłączył toster, wrzucił
dwie kanapki do środka i znowu wrócił do swojego pokoju po jakąś koszulę. I
skarpetki. W walizce miał gdzieś też eleganckie, czarne buty, które powinny do
tego pasować, nie pamiętał tylko gdzie miał walizkę… ponownie wrócił do kuchni
z frustracją rozglądając się po pomieszczeniu. To właśnie kuchnia ujęła go
najbardziej, kiedy decydował się wynająć tutaj pokój. Całe mieszkanie było
chyba jakimś przerobionym, industrialnym strychem. Na środku kuchni stał niczym
nieozdobiony, lekko spróchniały, drewniany filar. W jego sypialni były jeszcze
dwa takie. Sprawiały wrażenie jakby to one były pierwsze, a ktoś postanowił
zbudować wokół nich mieszkanie. Ten w kuchni przechodził po prostu przez środek
pomieszczenia.
Na ścianach biała farba łączyła się z najzwyklejszą
czerwoną cegłą i z całą pewnością nie był to artystyczny zabieg jakiegoś
modnego architekta wnętrz. Cegła była stara i odrapana, wyraźnie w tych
miejscach było czuć silniejsze podmuchy wiatru, jakby ktoś po prostu zdrapał
tam kawałek ściany wraz z ociepleniem…
Do tego widać było, że ścianki działowe w
pomieszczeniu ustalono byle jak, bez głębszego przemyślenia tego, czy będzie to
funkcjonalne. Zaraz po przejściu przez krętą klatkę schodową, wchodziło się na
ostatni schodek, który mógł też udawać małą platformę. Platformę dla krasnali,
bo sufit był w tym miejscu bardzo blisko podłogi, tak, że żeby otworzyć drzwi,
trzeba się było zgarbić. No i nieźle uważać, żeby się nie trzasnąć w łeb. Po
przekroczeniu progu przechodziło się od razu do dużej, przestronnej kuchni,
która jednocześnie pełniła funkcję korytarza i trochę pokoju dziennego. Po
lewej stronie od drzwi wejściowych znajdował się schowek bez drzwi — za duży na
spiżarnię czy szafę, a za mały, żeby uznać go za dodatkowy pokój — po prawej
stronie natomiast była dość spartańsko urządzona część ze sprzętem kuchennym.
Jego pokój był pomiędzy tą częścią a drzwiami wejściowymi, a naprzeciwko niego
znajdowała się łazienka, do której prowadził długi korytarz. Było to chyba
najjaśniejsze miejsce w całym mieszkaniu, a to za sprawą dużego okna dachowego,
które, już teraz Kuba to wiedział, cholernie ciężko było otworzyć. Nie sięgał
do klamki nawet stojąc na krześle. Po drugiej stronie drzwi frontowych był
jeszcze jeden pokój, ale odkąd Kuba zjawił się w tym mieszkaniu, drzwi
pozostawały zamknięte. Właścicielka mieszkania mówiła, że drugi lokator wróci
dopiero na początku roku akademickiego. No cóż, Kuba miał nadzieję, że to nie
będzie dzisiaj, bo zostawił za sobą niezły bałagan.
Znalazł swoją walizkę i z tryumfem wydobył z niej
buty. Wyłączył toster, a tosty wrzucił do papierowej torebki, żeby nie poparzyć
palców, kiedy będzie jadł śniadanie po drodze na uczelnię. Zarzucił na plecy
plecak i wyszedł z mieszkania.
***
— Nosz kurwa mać! — Janek zaklął szpetnie na cały
głos.
Bo po co się krygować w pustym mieszkaniu? Jeżeli to w
ogóle jeszcze można nazwać mieszkaniem a nie jakimś… burdelem.
Takiego bałaganu to na Profesorskiej chyba jeszcze nie
było. Na środku kuchni leżały buty i czyjaś otwarta walizka z wysypującymi się
rzeczami, obok na podłodze zwinięty i mokry ręcznik. Na stole rozwalone
opakowanie chleba, pusta butelka po wodzie, kilka brudnych talerzy i kubków —
zlew za to puściutki. A koło stołu stał, kurwa, elegancko postawiony na nóżce,
rower. Janek zaśmiał się zupełnie bez humoru. Co za brudas zostawia mieszkanie
w takim stanie? I to jeszcze wiedząc, że lada chwila ma się pojawić drugi lokator?
Janek naprawdę nienawidził bałaganu. W swoim
uwielbieniu do porządku był wręcz pedantyczny. Jego mama od zawsze goniła go do
pomocy w domu, a z trójką młodszego rodzeństwa łatwo, żeby dom się zapuścił.
Więc Janek sprzątał za czworo, byle tylko mieć czysto.
Westchnął zrezygnowany. Może i on pochodził ze wsi
zabitej dechami, ale takiego chlewu to jeszcze nie widział.
Gdyby miał chociaż trochę czasu, to by tu ogarnął. Już
pal licho konwenanse. Sama myśl o powrocie do takiego bałaganu sprawiała, że robiło
mu się ciężko na duszy.
Tyle że on naprawdę nie miał czasu, do mieszkania
wpadł tylko zostawić walizki, żeby nie bujać się z nimi po kampusie cały dzień
i już właściwie musiał lecieć dalej.
Pokręcił głową, dając wyraz swojej dezaprobacie. Co
prawda nikt go nie mógł zobaczyć, ale jednak świat powinien wiedzieć. Otworzył
pospiesznie swój pokój, nie po raz pierwszy ciesząc się, że jest zamykany na
klucz. Przeszedł przez próg i powitała go znajoma aura. Poczuł mały skurcz
tęsknoty w żołądku. Przez ostatni rok czuł się tu tak jak w domu. Zamknięty w
czterech ścianach mógł odgrodzić się od reszty świata i mieć święty spokój.
Jego pokój był duży i słoneczny. Większy niż druga
sypialnia, co zawsze sprawiało mu małą frajdę, bo czynsz był taki sam dla obu
lokatorów. Uśmiechnął się pod nosem. Znajome kąty trochę go uspokoiły, ale na
myśl o grasującym tuż za progiem bałaganie otwierał mu się scyzoryk w kieszeni.
Sięgnął po czystą kartkę do drukarki i czarny marker z
biurka, i pospiesznie nabazgrał wiadomość do nowego współlokatora.
Zostawił bagaż w swoim pokoju, zamknął drzwi na klucz,
a kartkę nabił na źle wbity gwóźdź, wystający z belki w kuchni.
Hasło głosiło: "POSPRZĄTAJ TEN BURDEL, BRUDASIE!".
Odsunął się jeszcze i spojrzał krytycznie na kartkę,
oceniając. Tak, to powinno wystarczyć. Krzywym spojrzeniem obrzucił jeszcze
swój toster, ustawiony na rancie zlewozmywaka, zacisnął zęby i wyszedł z
mieszkania trzaskając drzwiami. Cholerny syfiarz…
Do kawiarni dotarł jeszcze chwilę przed czasem. W
środku nie było dużego ruchu, ale tego się można było spodziewać po pierwszym
dniu roku akademickiego. Na razie na kampusie byli tylko pierwszoroczni i
wykładowcy. Większość osób zjedzie się do akademików w weekend, a prawdziwego
startu życia studenckiego można się było spodziewać dopiero od poniedziałku.
Podszedł do lady i przywitał się ze stojącą tam młodą
dziewczyną. Nie znał jej, ale to go w sumie nie dziwiło. W Kofiszocie ciągle
zmieniała się kadra. Uroki studenckiej kawiarni — co chwilę ktoś kończył
studia, rzucał je, szedł na most, brał dziekankę czy po prostu szukał czegoś
innego.
Janek pracował tutaj od blisko roku i jak na razie,
pomijając Karolinę, był pracownikiem z najdłuższym stażem. Praca nie była
idealna i były takie momenty, że sam miał ochotę rzucić ją w cholerę, ale miała
też mnóstwo plusów, chociażby to, że kawiarnia była zamykana na akademickie
wakacje i otwierana ponownie w październiku, więc Janek mógł spokojnie wyjechać
na koniec roku, nie martwiąc się, że straci pracę.
— Dzień dobry, podać coś? — powiedziała dziewczyna za
ladą, przybierając miły, trochę sztuczny uśmiech.
— Tak, fartuch — odpowiedział Janek, ale jego usta nie
drgnęły nawet w imitacji uśmiechu.
I tak miał już bardzo, bardzo zły dzień. Nawet bez
prób asymilacji z jakąś pierwszoroczną siksą.
— Przepraszam?
Zamiast odpowiedzieć Janek po prostu przewrócił oczami
w geście irytacji i sam wszedł za ladę, żeby z koszyka pod kasą wyciągnąć
zapasową zapaskę.
Dziewczyna krzyknęła i podniosła brwi w zdziwieniu,
ale zanim zdążyła cokolwiek wyartykułować, z zaplecza wyszła Karolina.
— O, jesteś! — powiedziała managerka, a na jej twarzy
pojawił się wielki, szczery uśmiech.
Karolina była jednym z niewielu ludzi, których Janek
nie nie lubił. To najlepiej określało ich relacje. Nie byli przyjaciółmi,
rzadko spotykali się poza pracą i nie opowiadali sobie o swoim życiu zbyt dużo,
ale dziewczyna była chyba najmniej irytującą osobą jaką poznał w Olsztynie.
Była niska i chuda. Nie szczupła, tylko tak kościście
chuda. Ubrania wisiały na niej jak na wieszaku, w sposobie jej poruszania było
coś chłopięcego, włosy też miała obcięte po męsku, na jeża, tylko jej uśmiech
był bardzo kobiecy i dodawał jej mnóstwo uroku. Mogła się nawet podobać, mimo
to Janek nigdy nie poprosił jej o jakieś bardziej romantyczne spotkanie.
Zastanawiał się nad tym przelotne, na początku ich znajomości, ale doszedł do
wniosku, że to nie warte zachodu. Nie ciągnęło go do randek i romansów.
Właściwie, odkąd zerwał ze swoją pierwszą dziewczyną w maturalnej klasie,
nikogo nie miał. Ku rozpaczy swojej mamy, ale cóż było robić.
— Cześć,
Karol — zagadnął do dziewczyny i dla niej wysilił się na krzywy uśmiech.
Karolina fuknęła w oburzeniu na znienawidzone
przezwisko.
— Nie mów
tak na mnie, bo znowu jakaś tępa dzida powie do mnie „proszę pana”!
Na to już Janek zaśmiał się na głos. Faktycznie ponad
rok temu jakaś klientka założyła, że ktoś, za kim wołają “Karol” to facet i
poprosiła ją o przyjęcie zamówienia, dodając do tego per pan. To rzeczywiście
było dobre wspomnienie.
Karolina pokręciła głową w udawanej irytacji, ale było
widać, że tak naprawdę się cieszy na widok Janka. On też się cieszył na jej
widok. No, powiedzmy.
— No to opowiadaj co tam się stało od wczoraj takiego.
Bo jak do mnie dzwoniłeś, to nie byłeś zbyt rozmowy.
Janek wzruszył ramionami, dając do zrozumienia, że nie
ma o czym mówić.
— Bo roaming — dodał jednak w ramach
usprawiedliwienia.
— Roaming sroming — podsumowała dziewczyna. — Całe
wakacje milczałeś, żeby wczoraj nagle zadzwonić, że spóźniłeś się na samolot i
że będziesz później. — Zmierzyła go uważnym spojrzeniem, po czym na jej twarz
wypłynął szeroki uśmiech. — Przyznaj się, chodzi o jakąś pannę! Tak
zabalowaliście, że nie dałeś rady zwlec się z łóżka? — zapytała jeszcze z
podstępnym uśmiechem.
Tym razem to Janek fuknął.
— Głupia jesteś — podsumował.
— A ty
głupi. A teraz odpowiedz na moje pytanie.
— Taaa, tak się parzyliśmy, że uznałem, że prawie trzy
tysiaki za nowy bilet to dla mnie nic — odpowiedział mężczyzna a na jego ustach
zagrał kolejny krzywy uśmieszek.
— Ałć. Luksusowa zołza — podsumowała Karolina.
Janek wzruszył ramionami. No, ałć.
— W porządku — Karol zmieniła temat. — To co… poznaj
Agatę, naszą nową koleżankę — powiedziała, przedstawiając mu dziewczynę stojącą
przy kasie.
Agata faktycznie dalej tam stała, przysłuchując się
tej dziwnej rozmowie i wlepiając oczy w faceta, który najwyraźniej postanowił
sobie z niej wcześniej pożartować. To był chyba najbardziej ekstremalny dualizm
jaki w życiu odczuła. Z jednej strony już miała wrażenie, że ten facet to nic
dobrego — gbur i prostak, co myśli, że jest taki super, jak sobie tak rzuca
krzywym uśmieszkami na prawo i lewo, a z drugiej… cóż. Był cholernie
przystojny. Aż ciężko jej było przestać się gapić.
— Janek — powiedział lustrując ją niezbyt uważnym
spojrzeniem, po czym trochę zbyt mocno uścisnął jej dłoń.
No gbur i prostak.
***
Do skacowanego umysłu Kuby powoli docierała smutna
prawda, że być może jego siostra miała rację. Inauguracja była bez sensu. Dwie
godziny słuchał jakichś przemów i śpiewu chóru, który może i brzmiał ładnie,
ale zdecydowanie zbyt głośno, w sali razem z setkami innych osób, nie mając
nawet pojęcia z jakich byli katedr, a tym bardziej kierunków.
Westchnął, kiedy całe to żenujące przedstawienie w
końcu się skończyło i ruszył smętnie w stronę wydziału ekonomicznego, żeby
sprawdzić czy pojawiły się już plany zajęć.
W budynku był już wcześniej, więc bez problemu
odnalazł drogę. Słońce świeciło ostro, dając mu się we znaki. Och, jak żałował,
że dzień wcześniej tak popłynął z alkoholem…
Nacisnął drzwi swojej katedry i przeszedł przez krótki
hol. Popchnął kolejne drzwi i poczuł lekki opór.
— Kurwa! — usłyszał po drugiej stronie i zmarł z ręką
na klamce. — Ała…
Niepewnie wyjrzał zza drzwi, wpychając głowę pomiędzy
nie a framugę. Po drugiej stronie kuliła się jakaś postać, ręką pocierając
głowę.
— O, sorry — powiedział mało przytomnie, ale z wielką
skruchą. Naprawdę nie chciał nikogo znokautować, a już na pewno nie pierwszego
dnia szkoły.
Korzystając z tego, że postać trochę odsunęła się od
drzwi, nieznacznie je odchylił i przecisnął się do środka.
— Spoko — powiedział ktoś, wyraźnie zbolałym, męskim
głosem. — Niepotrzebnie stałem jak fujara przy samych drzwiach — dodał i
podniósł głowę.
Kuba mrugnął. Nie uważał się za rasistę, wręcz
przeciwnie, zawsze sądził, że tylko ludzie głupi mogą mieć tak wąskie
horyzonty, żeby osądzać innych po kolorze ich skóry. Niemniej jednak, kiedy
jego oczy spoczęły na ciemnej skórze nieznajomego, zamurowało go. Stojący
naprzeciwko niego chłopak z całą pewnością nie był Polakiem z dziada pradziada.
Z całą pewnością nie był też całkiem czarny, ale jego ciemna skóra i
charakterystyczne rysy twarzy wyraźnie wyróżniały go na tle osób o słowiańskiej
urodzie.
Dopiero po kilku przydługich sekundach Kuba zdał sobie
sprawę, że się po prostu chamsko gapi.
Uśmiechnął się więc do nieznajomego i wyciągnął rękę
na przywitanie.
— Kuba Dąbrowski — przedstawił się.
Chłopak naprzeciwko niego udał, że nie zauważył nieco
zbyt długiej przerwy i niezręcznego spojrzenia Kuby. Pewnie nierzadko zdarzało
mu się obserwować takie reakcje. Ta myśl tylko sprawiła, że Kubie zrobiło się
jeszcze głupiej.
— Oskar Okoye — przedstawił się i uścisnął rękę Kuby.
— Też na pierwszym roku?
— Yhm, zarządzanie i marketing, a ty?
Oskar wyszczerzył w szerokim uśmiechu swoje duże,
białe zęby.
— Ja też, wygląda na to, że spędzimy niedługo trochę
czasu razem. — Miał miły głos i od razu można było powiedzieć, że był pogodnym
człowiekiem.
Kuba również się uśmiechnął, bo w Oskarze po prostu
było coś takiego, że ciężko było pozostać przy nim obojętnym.
— No, przynajmniej najbliższy semestr, bo dokładnie
tyle wytrzymałem na uczelni ostatnim razem — dodał Okoye i z zawstydzeniem
podrapał się po głowie.
— O, czyli to nie jest twój pierwszy raz? — powiedział
z zawodem i od razu poczuł się głupio, kiedy dotarło do niego jak dwuznacznie właśnie
zabrzmiał.
Oskar w odpowiedzi wybuchnął głośnym, zaraźliwym
śmiechem, który w znacznym stopniu rozluźnił atmosferę. Kuba sam się zaśmiał i
z ulgą odnotował, że to dobrze, że jego nowy kolega przynajmniej nie miał kija
w dupie.
— No nie, pierwszy mam już za sobą. Ale nie bolało tak
mocno jak mówią — dodał jeszcze z przekąsem. — Słuchaj, tu niedaleko jest dobra
kawiarnia, jedyna na kampusie, gdzie nie podają kawy rozpuszczalnej, tylko
prawdziwe espresso. Skoczymy? Pogadamy, pośmiejemy się z ciebie jeszcze trochę?
— Jasne —
odparł Kuba. — Tylko machnę zdjęcie planu zajęć i możemy lecieć.
***
Oskar Okoye był wygadany i uśmiechnięty. Przy nim
człowiek od razu czuł się jak ze starym kumplem. Miał też fantastyczny talent
do opowiadania historii o niczym w taki sposób, żeby słuchając go, płakać ze
śmiechu.
Miał ciemną skórę, mocno kręcone, ciemne włosy i
zielone oczy. Jego twarz była naprawdę ładna i trochę nie pasowała do chudej
sylwetki. Nosił luźne ciuchy, co jeszcze bardziej
podkreślało kościste ramiona i zapadniętą klatkę.
Okoye przeprowadził go przez kampus lekko okrężną drogą,
pokazując inne wydziały, rektorat, jedyną jego zdaniem zdatną stołówkę, plażę,
gdzie zatrzymali się na trochę dłużej, żeby Oskar mógł zrobić zdjęcie badylom
wystającym z wody małym aparatem wyjętym z kieszeni i w końcu trafili do
kawiarni, o której chłopak mówił wcześniej. Znajdowała się naprzeciwko
stadionu, pomiędzy radiem UWM a wejściem do Domu Studenckiego numer cztery. Nie
miała szyldu, jedynie potykacz przy drzwiach i stary plakat z nazwą Kofiszot w
oknie.
Już od progu wchodzących uderzał oszałamiający zapach,
obiecujący, że ktoś w tej niezbyt atrakcyjnej budzie umie zaparzyć dobrą kawę.
Na razie lokal świecił pustkami, nie licząc dziewczyny
składającej zamówienie przy barze i blondwłosej baristki.
Chłopaki zapatrzyli się w menu wypisane kredą na
czarnej tablicy nad barem i po chwili złożyli swoje zamówienie. Okoye pociągnął
Kubę w kierunku stolika w najbardziej oddalonej części sali. Wszystko w
pomieszczeniu wydawało się pochodzić z przypadku. Żaden stolik czy fotel nie
były identyczne i żadne też do siebie nie pasowały. Jakby właściciel dokupował
je pojedynczo i dostawiał kiedy tylko zaszła taka potrzeba. W rogu lokalu stał
wysłużony regał z książkami i grami planszowymi, na parapetach leżały miękkie
poduszki, a ściany były pozaklejane przeróżnymi zdjęciami. W większości
przedstawiały ludzi w Kofiszocie, więc pewnie to goście robili sobie tutaj foty
i zostawili je właścicielom na pamiątkę. Stolik, przy którym siedzieli,
przypominał nieco stary babciny stół — lekko się kolebał, farba z niego złaziła
i miał szuflady.
— Otwórz jedną — poradził Oskar z wszystkowiedzącą
miną.
Kuba automatycznie sięgnął do uchwytu i pociągnął
szufladkę do siebie. W środku znajdowała się masa nowych oraz starych karteczek
i świstków papieru.
Ze zdziwieniem sięgnął po jedną, nieco zżółkniętą
kartkę i podsunął sobie pod oczy. „Jestem tutaj z miłością mojego życia na
pierwszej randce. Trzymajcie za nas kciuki, ożenię się z tą kobietą. 27
listopada 2005”.
— Co to? — zapytał zdziwiony.
— Tradycja — odpowiedział Oskar. — Po wszystkich
skrytkach w lokalu pochowane są listy od klientów. Nikt ich nigdy nie wyrzuca.
Można je czytać i coś do nich dopisać, jeśli ma się ochotę. Można też zostawić
karteczki od siebie i wrócić do nich po latach. Patrz… — powiedział i wstał ze
swojego miejsca.
Podszedł do regału z książkami i po chwili wrócił
stamtąd zadowolony, niosąc w ręku jakiś pękaty tom. Przekartkował go szybko i
po chwili z błyskiem w oku wydobył z niej wyblakły paragon i podał go Kubie.
Chłopak odwrócił karteluszek i wybuchnął śmiechem.
„Dzisiaj miałem pierwsze zajęcia z mechaniki
kwantowej. Co ja sobie, kurwa, myślałem? Rzucę te studia w cholerę i już więcej
mnie tu nie zobaczycie. 10 października 2008”.
— Mechanika kwantowa? Coś ty studiował?
— No fizykę. Przez chwilę sądziłem, że to dobry
pomysł, nie wiem czemu. Nigdy jej nie lubiłem, po prostu dobrze szło mi w
liceum z przedmiotów ścisłych — a, że w Olsztynie i tak nie bardzo mogę
studiować to, co bym chciał, to było mi wszystko jedno na co pójdę…
— A co byś
chciał? — zapytał, na co Oskar ponownie posłał mu rozbawione spojrzenie.
— Znowu
podteksty?
— Nie no,
co ty… — zaczął Kuba z zażenowaniem, ale rozbawiona mina rozmówcy jasno dała mu
do zrozumienia, że Oskar po prostu robił sobie z niego jaja. Uśmiechnął się
więc i wzruszył ramionami, bo co było innego robić?
— Chciałem
fotografię, ale nie dostałem się na ASP w Warszawie ani w zeszłym ani w tym
roku, więc doszedłem do wniosku, że widoczne nie jest mi to pisane. Dlatego
postawiłem na marketing. A ty?
Kuba wzruszył ramionami. Chyba sam nie wiedział jak to
racjonalnie wytłumaczyć, żeby nie zabrzmieć śmiesznie.
— Cóż, mój
ojciec ma dużą firmę zajmującą się marketingiem — zaczął, ostrożnie ważąc
słowa.
— A ty
liczysz na pracę u niego po studiach?
— No
właśnie nie. Chcę uciec od tego frajera najdalej jak się da. — Oskar uniósł
brwi w zdziwieniu. — Ale widocznie jestem synem mojego ojca, niestety, bo
jedyne co mnie w życiu jara to reklama. Serio nie wiem, co bym mógł innego
chcieć robić w życiu, jeśli nie to.
Oskar cmoknął głośno w zamyśleniu.
— Ciężka
sprawa. Ojciec pewnie zawsze ci będzie deptać po piętach i dyszeć w kark jak
wybierzesz tę samą branżę co on.
— No może
— zgodził się Kuba. — Ale właśnie dlatego uciekłem przed nim na drugi koniec
Polski. Bo pochodzę z Poznania.
Na tę informację Oskar po prostu zagwizdał.
— Ładnie —
podsumował. — Ale dlaczego akurat Olsztyn? Musiałeś uciekać na takie zadupie?
Przecież w takim Wrocławiu czy Krakowie mają o niebo lepszy poziom niż na UWMie
a to też w pytę daleko od Poznania?
— Niby
tak, ale w Olsztynie mieszka moja starsza siostra, Ada. Chciałem być blisko
niej. Wyjechała rok temu i od tej pory… no, po prostu chciałem mieszkać w tym
samym mieście, co ona — skończył płasko.
Przez krótką chwilę siedzieli w spokojnej ciszy, aż
nie pojawił się kelner z zamówionymi przez nich napojami. Kuba z wdzięcznością
odebrał swoje flat white i uśmiechnął się do kelnera. Podniósł oczy, żeby
spojrzeć na jego twarz i momentalnie zaschło mu w gardle. Na przeciwko siebie
miał najpiękniejszego mężczyznę jakiego kiedykolwiek wiedział. Na żywo czy w
Internecie. Ba! To pewnie był najpiękniejszy mężczyzna jakiego świat widział,
więc nic dziwnego, że na Kubie zrobił tak piorunujące wrażenie.
Miał męską, gładko ogoloną szczękę, długi, prosty nos,
wąskie, ale ładnie skrojone usta i burzę piaskowych włosów, chyba nawet
nieuczesanych i sterczących chłopakowi we wszystkich kierunkach. Ale
najbardziej hipnotyzujące były jego oczy. Niebieskie, głęboko osadzone i takie
bystre. Teraz przykryły je zmarszczone brwi.
— Pytałem,
czy coś jeszcze podać — powiedział kelner mocno zirytowanym głosem. Jego ładna
twarz wykrzywiła się w brzydkim grymasie. Zdecydowanie nie pasowało mu jak tak
się marszczył.
— Um, nie
— wymruczał w końcu Kuba, dochodząc do wniosku, że coś powiedzieć musi. „Um,
nie.“. Świetnie, Dąbrowski, pogratulował sobie w duchu. Doskonały tekst na
podryw. “Um, nie. Dziękuję. Nie jestem zainteresowany. A przy okazji, dasz mi
swój numer, pójdziesz ze mną na randkę, spędzisz ze mną życie?”. Świetnie. Po
prostu, kurwa, świetnie.
Chłopak niepomny monologu, który właśnie się odbywał w
głowie bruneta, zgarnął swoją tacę, odwrócił się do nich na pięcie i wrócił za
ladę.
Kuba nie podarował sobie rzucenia okiem za pupą
odchodzącego chłopaka. Ją też miał śliczną.
Przeniósł zdezorientowany spojrzenie z powrotem na towarzysza
i przez chwilę patrzył na niego, jakby w ogóle nie kontaktował. Kąciki ust
Oskara uniosły się we wszystkowiedzącym uśmiechu.
— Wiedziałem,
że mój gejdar mnie nie zawiódł. Od początku czułem, że gramy do tej samej
bramki! — oznajmił zadowolony z siebie.
— Co?! —
krzyknął Kuba i zauważając, że spojrzenia kilku osób obecnych w kawiarni od
razu skierowały się na niego, powtórzył już nieco ciszej, ale z niemniejszą
werwą — Co? To tak widać?
— Tak —
odparł Okoye. — Znaczy nie — poprawił się po chwili, widząc przerażoną minę
rozmówcy. — Nie jesteś jakiś przegięty czy coś. Nie ciągnie się za tobą tęcza,
jednorożec nie lata ci nad głową, więc luz. Po prostu to czuć. Przynajmniej
czują to inni geje. Ty nie czujesz innych?
— Czasem —
bąknął chłopak i z nadzieją spojrzał w kierunku lady, gdzie jeszcze niedawno
stał ich kelner. Teraz była tam tylko dziewczyna, która przyjmowała od nich
zamówienie kilkanaście minut wcześniej.
— On nie —
orzekł Oskar. — Uwierz mi, ktoś już tego próbował. Wielu próbowało w sumie. I nie jest
gejem. A do tego to największy buc jakiego świat widział. Za jedno krzywe
spojrzenie potrafi opierdolić tak, że suchej nitki na człowieku nie zostawi. No
ale i tak miło się na niego patrzy, nie? — zapytał
— Tak —
zgodził się Kuba, a jego mina w dalszym ciągu zdradzała zagubienie.
Chyba po raz pierwszy z życiu chłopak poczuł jakby
dostał obuchem przez łeb. Ten kelner…
Potrząsnął głową, jakby to miało mu pomóc wrócić do
rzeczywistości.
— Czyli
nie jesteś wyoutowany? — zapytał domyślnie Oskar, skutecznie skupiając na sobie
wzrok rozmówcy.
— Jestem —
zaprzeczył. — Przynajmniej wśród rodziny. To znaczy — Adzie powiedziałem od
razu jak się zorientowałem, a ojcu po maturze. Tak jakby w kłótni. — Podrapał
się z zamyśleniem po głowie. — Chciałem mu dopiec, więc mu wykrzyczałem, że
jestem pedałem i niech się lepiej zastanowi czy tak bardzo chce, żebym został w
Poznaniu.
— I jednak
nie chciał? — zapytał domyślnie Okoye, na co Kuba wzruszył ramionami.
— Nie
robił mi o to żadnych jazd, czy coś. Po prostu już nie wróciliśmy do tematu, a
ja zacząłem szukać mieszkania w Olsztynie. A twoi rodzice wiedzą?
— Wiedzą —
odparł z uśmiechem Oskar. — Mieszkam tylko z mamą, a ona jest naprawdę spoko.
Ma luźne podejście. A mój ojciec mieszka w Kamerunie, więc powiedziałem mu przez
Skype’a. Trochę był zdziwiony, ale ciężko by mu było coś z tym zrobić z
drugiego końca świata, więc po prostu to zaakceptował.
— Jak
pragmatycznie — podsumował Kuba.
— No
nie? — zapytał Oskar i od razu się
wyszczerzył w szczerym uśmiechu.
Kuba odwzajemnił gest.
— Nie
uważasz, że to dziwne? Wpadamy na siebie przypadkiem pierwszego dnia studiów i
od razu okazuje się, że obaj jesteśmy gejami... dziwny zbieg okoliczności?
— Ja tam
to nazywam siłą przyciągania.
— Hmm? To
znaczy?
— No tak.
Geje zawsze przyciągają innych gejów. A kiedy łączą się w pary, przyciągają
inne pary. I dziwne heteryce, które chcą ingerować w ich związki. Ale głównie
innych gejów. Aż w mieście tworzy się jedna wielka, gejowska sieć, gdzie każdy
każdego zna. Siła przyciągania — wyjaśnił.
— Gejowska
grawitacja?
— Coś w
tym stylu — ponownie zaśmiał się Okoye.
Z Oskarem fajnie się gadało. Był zabawny, ale też
niegłupi. Stanowczo miał coś do powiedzenia o świecie. No i miał coś w sobie.
Gdyby tylko wzrok Kuby nie uciekał co jakiś czas w stronę skwaszonego kelnera,
który od czasu do czasu kręcił się po sali, to może by nawet wziął pod uwagę,
żeby zacząć podrywać Oskara.
Niemniej jednak wzrok Kuby uciekał, a jego skupienie
tylko połowicznie pozostawało przy rozmówcy.
Kawa szybko się skończyła, a kac, który jednak nie
opuścił Dąbrowskiego, nieprzyjemnie o sobie przypominał, chłopaki uznali więc,
że pora się zbierać.
Wcześniej wymieli się jednak numerami telefonu, żeby
być w kontakcie w razie czego. Zresztą i tak następnego dnia mieli spotkać się
na porannym wykładzie z podstaw rachunkowości finansowej, jak mówiło zdjęcie
planu zajęć na telefonie Kuby, więc dobrze było się wczesnej zgadać, żeby na
salę wejść razem i usiąść obok siebie, jeżeli będzie taka możliwość.
Kiedy zebrali już swoje rzeczy, Oskar zgarnął jeszcze
ich filiżanki, żeby odnieść je do okienka z brudnymi naczyniami. Pech chciał,
że zanim udało mu się dotrzeć do celu, potknął się o niezasunięte krzesło i z
łoskotem runął na podłogę, a porcelanowe naczynia, które niósł poszybowały w
górę, po to, by po chwili z hukiem rozbić się po całej podłodze.
— Fuck —
wyjęczał zbolały Oskar, a Kuba czym prędzej rzucił się na podłogę, żeby pomóc
nowo poznanemu koledze się pozbierać.
Nim jednak faktycznie udało mu się Oskara podnieść, z
zaplecza dobiegło wściekłe: — Co to było?
Nie minęła chwila a w drzwiach pojawiła się
rozczochrana głowa kelnera, którego tak wcześniej Kuba podziwiał, a który teraz
wyglądał na wyraźnie wściekłego.
Kuba niezrażony podał rękę Oskarowi i postawił go na
nogi. Nie bardzo zwracając uwagę na niezadowolenie kelnera, dopytał czy nic się
koledze nie stało. Oskar posłał mu zbolały uśmiech, ale zaprzeczył. Zdaje się,
że najbardziej w tym wszystkim zabolała go duma.
— Świetnie,
w takim razie bierz się do sprzątania — usłyszeli wściekły głos. Kuba z
niedowierzaniem obejrzał się na kelnera.
Serio?
— Serio? —
powtórzył po swoich myślach.
— Serio —
odparł chłopak i założył ramię na ramię. — I nie myśl, że jeżeli po sobie
posprzątasz, że nie będziesz musiał płacić za zniszczenia.
— No teraz
to już cię pojebało! — krzyknął Kuba, zanim zdążył pomyśleć. No ale kto robił
klientowi, który się przewrócił, takie jazdy? — Gówno ci zapłacimy i gówno
posprzątamy — powiedział buńczucznie, patrząc chłopakowi prosto w oczy. — Od
tego ty tutaj jesteś — dodał jeszcze wrednie, a Oskar złapał go za ramię w
ostrzegawczym geście.
— O ty
gnoju! — zawołał kelner z werwą. — Płać albo dzwonię po policję!
— Zapłacę,
nie ma sprawy — wtrącił Oskar, ale Kuba mu przerwał.
— Nic nie
będziesz płacił. Ten pajac powinien się raczej zastanowić, czy nic ci nie jest,
a nie tak na ciebie wjeżdżać — powiedział do kolegi, po czym dodał już w stronę
kelnera. — A tak w ogóle to Oskar wypieprzył się o niedosunięte krzesło. Także
to wasza wina i jak się zaraz nie przymkniesz, to my dzwonimy na policę! —
zagroził i wcale nie żartował. No co za pacan z tego kelnera? Co trzeba mieć w
głowie, żeby tak najeżdżać na klientów?
Natomiast blondyn, zamiast okazać skruchę po prostu
wybuchnął drwiącym śmiechem.
— Wezwij
policję, bo twój kumpel wypieprzył się o krzesło. Powiedz im, żeby przyjechali
z wydziałem śledczym i antyterrorystami, bo taka tutaj przestępczość
zorganizowana kwitnie. To wystające krzesło to pewnie większy przekręt — dodał
wrednie i ponownie się zaśmiał.
W Kubie się zagotowało. No co za dupek?!
— W dupę
se wsadź to krzesło!
— Tobie
zaraz wsadzę!
— Chłopaki,
nie sądzicie, że trochę przesadzacie? — zaczął Oskar, chyba mając nadzieję, że
złagodzi sytuację, ale zarówno Kuba jak i drugi chłopak byli już tak nakręceni
złością, że raczej nie dało się ich zatrzymać.
— Cicho! —
krzyknęli obaj jak na zawołanie.
Oskar zdał sobie sprawę, że jeszcze chwila i ta dwójka
zacznie po prostu okładać się pięściami. Zresztą, obaj wyglądali jakby już
tylko reszta zdrowego rozsądku trzymała ich z dala od siebie.
— Jeszcze
słowo gówniarzu, a zabiorą cię stąd na noszach — zagroził blondyn, na co Kuba
tylko wykrzywił kpiąco usta.
— A co,
zasnę od twoich gróźb? — zapytał w kpiną i zmrużył oczy w pogardliwym geście.
Nim jednak blondyn zdążył odpowiedzieć mu kolejną wściekłą ripostą, przerwał im
rozjuszony głos.
— Co tu
się, kurwa, dzieje?! — usłyszeli, gdy z zaplecza wyszła niska, chuda i ścięta
na chłopaka dziewczyna. — Co to ma być? — ryknęła w taki sposób, że wszyscy
zebrani nagle zastygli w bezruchu. Może i nie miała zbyt okazałej postury, ale,
skubana, potrafiła zdominować pomieszczenie.
— Ci
smarkacze rozbili kubki — odpowiedział po chwili kelner, ale w jego glosie nie
dało się już wyczuć tej arogancji, która była tam chwilę wcześniej.
— Specjalnie?
— zapytała dziewczyna, mierząc ich podejrzliwym spojrzeniem.
Wszyscy trzej zaczęli jej odpowiadać na raz, jeden
przez drugiego, ponownie tworząc w pomieszczeniu niemały harmider.
— Cisza! —
ryknęła ponownie. — Janek? — zapytała kelnera.
— Nie —
odpowiedział ten, wbijając wzrok w podłogę. — Ale nie chcieli posprzątać ani
zapłacić za zniszczenia! — dodał natychmiast.
— Zapłacę
— wszedł mu od razu w słowo Oskar.
Dziewczyna westchnęła głośno.
— Ja
pierdolę — dodała dla podkreślenia jak bardzo była zirytowana. — Ile zbiliście
tego szkła?
— Dwie
filiżanki — odpowiedział Oskar. W sumie teraz, kiedy nikt już nikomu nie skakał
do gardła sytuacja wydawała mu się całkiem komiczna.
Dziewczyna przymknęła oczy, w niemym geście niemocy po
czym otworzyła je szybko, westchnęła, założyła ręce na biodra i powiedziała: —
Janek, idź na zaplecze. A was przepraszam. Janek miał gorszy dzień. Strasznie
mi głupio, że tak wyszło.
Oskar wzruszył ramionami i z Kuby też chyba zeszło
napięcie.
— Serio
zapłacę za te filiżanki — dodał jeszcze ciemnoskóry, ale dziewczyna pokręciła
głową.
— No co
ty, to dwie głupie filiżanki. Janka czasem ponosi. Przepraszam za niego —
dodała mierząc wspomnianego chłopaka ostrym wzrokiem. — Na zaplecze — dodała
ponownie w stronę chłopaka i przez chwilę mierzyli się spojrzeniami, ale
blondyn nagle skapitulował i faktycznie, odwróciwszy się na pięcie, wyszedł z
sali gniewnym krokiem. — A co do was, to mam nadzieję, że ta spina nie
odstraszy was od naszej kawiarni i wpadniecie tu jeszcze kiedyś napić się kawy
na mój koszt — dodała, siląc się na uśmiech.
Zarówno Kuba jak i Oskar mieli w sobie tyle
przyzwoitości, żeby odwzajemnić gest. Kuba zresztą już chyba całkiem otrzeźwiał
po niedawnym wybuchu testosteronu i teraz zaczynał czuć się głupio z tym, że
zrobił taką scenę w środku lokalu, jakiemuś zupełnie randomowemu kolesiowi i to
jeszcze przy swoim nowym koledze z roku. Sam siebie nie poznawał, zachwiał się
jak jakiś wariat. Do tej pory też zdarzało mu się, że jacyś przypadkowi ludzie
podnosili mu nagle ciśnienie, ale jeszcze nigdy do tego stopnia, żeby zacząć na
nich krzyczeć. I to w publicznym miejscu! Zresztą ten kelner tak w nim
zagotował, że chyba był gotowy, żeby się z nim bić! Czy to możliwe, że był do
tego zdolny, żeby tak po prostu kogoś uderzył? Bo go... zezłościł?
Sam przeraził się potencjalną odpowiedzią.
Jednocześnie poczuł uderzającą falę wstydu.
Szczególnie wobec stojącej naprzeciwko nich drobnej dziewczyny i drugiej
pracownicy kawiarni, stojącej za ladą z przerażoną miną.
— Przepraszam
— bąknął więc, bo nie wiedział, co innego mógłby powiedzieć. — To może ja... posprzątam?
— zapytał, na co Oskar wybuchnął śmiechem.
— No tak,
posprzątamy — dodał Okoye.
— Nie
trzeba — odpowiedziała szybko dziewczyna, a blondynka zza lady natychmiast do
nich wyszła, niosąc szczotkę, jakby chciała pokazać, że nie ma żadnego problemu
i sama może posprzątać.
Ale Oskar uśmiechnął się tylko do niej szarmancko i
wyciągnął rękę po wspomniany sprzęt.
— Nalegam
— powiedział.
Dziewczyna niepewnie spojrzała na swoją przełożoną,
nie wiedząc co robić, a tamta równie niepewnie wzruszyła ramionami.
— Skoro
chcecie... — powiedziała. — Ale nie musicie — dodała szybko.
— Jasne,
nie ma sprawy — powiedział Kuba, który naprawdę chciał jakoś zmazać złe
wrażenie i odebrawszy szczotę od kolegi sam wziął się za zbieranie szkła.
Szybko wyrobili się z pracą i ponownie przepraszając,
wyszli z lokalu. Na szczęście cały ten Janek nie wychylił się już z zaplecza.
Stanowczo ten dzień nie ułożył się tak, jak sobie to
Kuba zaplanował... ale wystarczyło jedno spojrzenie na twarz jego nowego
kolegi, aby nagle obaj wybuchli śmiechem.
— Ale masz
minę — podsumował go Oskar.
— Sam nie
wyglądasz lepiej.
— Zawsze z
ciebie taki Van Dam? Czy atakujesz w ten sposób tylko facetów, którzy ci się
podobają?
Kuba wzruszył ramionami.
— To chyba
mój sposób na podryw — powiedział z lekką kpiną.
— I co,
skutkuje?
— Jasne —
odparł. — Za pięć, góra siedem lat ja i ten Janek będziemy już po ślubie —
dodał z przekąsem.
— To
koniecznie zaproście mnie na wesele, już mam nawet pomysł na toast!
— Masz jak
w banku — obiecał. — No dobra. Kac mnie zabija, a na dodatek odkryłem w sobie
mordercę. To chyba czas, aby wrócić do domu. Zresztą muszę jeszcze trochę
ogarnąć chatę, bo w każdej chwili może przyjechać mój nowy współlokator, a nie
chciałbym żeby padł na zawał, kiedy zobaczy w jakim stanie zostawiłem
mieszkanie.
— Jasne,
to ja lecę na autobus. Napisz mi jutro jak będziesz na Kortowie to się spotkamy
przed zajęciami, co?
— No
problemo — dodał Kuba z uśmiechem i ruszył w przeciwną stronę, do swojego
mieszkania.
Miał tylko nadzieję, że po przygodach z kawiarni już
dzisiaj nie spotka go żadna inna niespodzianka. No i może jego współlokator nie
wróci jeszcze dzisiaj i uda mu się przeżyć miły, spokojny wieczór w pustym
mieszkaniu?
Witajcie :) widzę, że kilka osób już tutaj zagląda, co bardzo mnie cieszy :)
Za nami pierwszy rozdział. Jak Wam się podobał Olsztyn w 2009 roku?
Planuję podzielić opowieść na dwa tomy. Pierwszy będzie dotyczyć wyłącznie przeszłości, a to co moglyście/mogliście przeczytać w prologu, zadzieje się dopiero w tomie drugim.
Mam nadzieję, że przypadli Wam do gustu młody Janek i Kuba, a także ich znajomi. Kolejna część w czwartek za tydzień, o godzinie 18:00.
Za betę serdecznie dziękuję mojej Avet, która specjalnie dla Janka i Kuby wróciła z beciej emerytury. Dziękuję Ci z całego serca za Twoją pracę i czas :*
____________________
Witajcie :) widzę, że kilka osób już tutaj zagląda, co bardzo mnie cieszy :)
Za nami pierwszy rozdział. Jak Wam się podobał Olsztyn w 2009 roku?
Planuję podzielić opowieść na dwa tomy. Pierwszy będzie dotyczyć wyłącznie przeszłości, a to co moglyście/mogliście przeczytać w prologu, zadzieje się dopiero w tomie drugim.
Mam nadzieję, że przypadli Wam do gustu młody Janek i Kuba, a także ich znajomi. Kolejna część w czwartek za tydzień, o godzinie 18:00.
Za betę serdecznie dziękuję mojej Avet, która specjalnie dla Janka i Kuby wróciła z beciej emerytury. Dziękuję Ci z całego serca za Twoją pracę i czas :*
Okej...
OdpowiedzUsuńCo by tu napisać, żeby nie zabrzmiało źle. Hmm.
Ja ogólnie nie lubię zaczynać czytać w takim momencie. W sensie - ja tu się napalam, a za dwa, trzy miesiące okaże się, że postanowisz sobie zrobić półroczną przerwę.
A to nie jest opowiadanie, w którym zaakceptuję przerwę. Tak więc, to nie jest groźba, ale... znasz mój background i wiesz, że w razie czego zlokalizowanie Cię w tym Twoim Olsztynie nie będzie dla mnie stanowiło najmniejszego problemu. xD
Cholera, jakie to było dobre.
Nie nie lubię póki co żadnej z postaci, a co więcej - Janek, ty bestio.
Nie mogę się doczekać, aż w końcu się biedacy zorientują, że razem zamieszkali. Swoją drogą, to taka klasyczna zagrywka, a opisana tak, że nawet najbardziej wymyślne pierwsze spotkanie by tego nie przebiło.
Dobra, skończę, bo mi się zaraz fangirling włączy, a według peselu to jestem na to trochę za stara, także... WENY, WENY i jeszcze raz WENY.
PS. Parówka pod prysznicem, serio? xD
Dzięki za komentarz i oficjalnie czuję się nastraszona :P Zresztą znasz moje warunki - ja piszę dalej, Ty nikogo nie zabijasz i karuzela gra :D
UsuńCieszę się, że nie nie lubisz żadnej z postaci, chociaż trochę mnie martwi, że zmieniasz się takiego marudka jak Janek...
Z tym peselem to ostatnio już chyba ustaliłyśmy, że jesteś smarkata, takze możesz sobie fangirlować do woli... ;] a co do parówki pod prysznicem, cóż, nie poznałaś mojej młodszej siostry. Człowiek po latach wspólnego mieszkania uczy się, że nie wszyscy mają tak klasyczne podejście do śniadania jak on :)
Dziękuję za komentarz i pozdrawiam!
naru
podpinam się pod te groźby karalne powyżej:D jeżeli zrobisz nas w jajko...
OdpowiedzUsuńmiałam nie zaczynać, tylko rzuciłam okiem i nosz kuźwa czekam niecierpliwie na ten moment kiedy się spotkają nowi współlokatorzy XD Janek buc ale fajny, na razie go lubię za ten wredny charakterek:)
więc pisz pisz, nie poddawaj się:)
Inka
Cześć Inka :)
UsuńZupełnie rozumiem Twoje podejście. Też kiedyś nie czytałam nieskończonych opowiadań, ze strachu, że autor je porzuci. A później wpadłam na Osobliwość Inertii i od tej pory jestem w sidle cotygodniowych aktualizacji ;)
Ale ja jestem maszyna prosta w obsłudze. Wystarczy wrzucać komentarze, a wena sama przychodzi i wyrzucam rozdziały ;)
A "Buc ale fajny" to chyba najbardziej ultimate opis Janka na świecie. Nic dodać, nic ująć :)
Dzięki za komentarz i pozdrawiam,
naru
Janek! Janek! Janek!
OdpowiedzUsuńZakładam fanklub. Uwielbiam takich typów co im później fujara mięknie, hehe.
No ok, nie dosłownie może. ..
Byle do czwartku...
Pozdrawiam
milda
Cześć milda, jak miło że i tutaj zostawiłaś komentarz, od razu serce rośnie <3 w ogóle to mam wrażenie, że w niedawnej rozmowie z Inertią określiłam Janka jakoś bardzo podobnie... Trochę jakbym miała deja vu ;)
UsuńDzięki za komentarz i pozdrawiam,
naru
Hej, ciekawie się zapowiada, także życzę powodzenia i weny twórczej :)
OdpowiedzUsuńpostaram się zaglądać regularnie, ale często komentuję po kilku rozdziałach lub na sam koniec opowiadania o czym przekonała się Inertia :) (swoją drogą u Niej zobaczyłam info o Twoim blogu).
W każdym razie odezwę się jeszcze i pozdrawiam serdecznie. Magda
Dzięki Magda! Nawet nie wiesz jak mnie cieszy, że postanowiłaś zostawić po sobie komentarz już teraz! Miałam wczoraj gorszy humor i naprawdę przywróciłaś mi uśmiech i chęć do działania :) także wpadaj tu jak najczęściej i odzywaj się jak tylko przyjedzie Ci ochota ^^
UsuńDzięki za komentarz i pozdrawiam,
Naru
Witaj, cieszę się że wpisałam się przy pierwszym rozdziale, bo chciałam dać znać, że będę zaglądać :) a nie sądziłam że uda mi się w miarę regularnie. Minęły pierwsze rozdziały i muszę szczerze przyznać, że świetnie się je czytało. Komentarz zostawiam tutaj, ale wiedz, że tyczy się dotychczasowo opublikowanych części i mam nadzieję, że będzie więcej i więcej... bo całą pewnością warto śledzić losy chłopaków, u mnie na razie na czele Janek - mam słabość do takich "charakterków". Całość na ogromny plus i jak już wspomniałam - czekam na więcej :) Serdecznie pozdrawiam i miłego weekendu. Magda
UsuńCześć Magda,
Usuńna wstępnie przepraszam, że dopiero teraz odpisuję, ale zgubiłam ten komentarz ^^ Znaczy czytałam go na mailu od razu kiedy przyszedł, ale potem nie mogłam znaleźć pod którym był rozdziałem i doszłam do wniosku, że musiał zostać usunięty... no ale w końcu na niego trafiłam ^^
Dzięki, że czytasz dalej i że poświęciłaś czas na komentarz :) Dla autorów to bardzo ważne, żeby dostawać jakiś feedback od czytających bo inaczej trochę wariujemy. No przynajmniej ja wariuję, bo nie wiem, czy to co piszę się Wam podoba, czy nie.
Też mam słabość do takich charakterków jak Janek. Sama nie wiem czemu, bo myślę, że na towarzysza życia dużo bardziej by się nadawał kochany Oskar. Ale kto zrozumie serce kobiety? :D
Dzięki za komentarz i pozdrawiam!
Naru
Kurde historia porywa niesamowicie. Kilka razy nawet śmiałam się w głos. :) Mega fajna historia. Aaa i ta kawiarnia! Świetny pomysł z tymi listami, chętnie bym tam chodziła :) dzięki za tę historię.
OdpowiedzUsuńCześć Me.,
Usuń(naprawdę nie wiem jak pisać z tą kropką :D)
Fajnie, że podoba Ci się moje poczucie humoru. Taki ze mnie Chandler Bing, że żyję, żeby rozśmieszać ^^
A do Kofiszota to bym sama chętnie poszła poczytać te listy. Niestety w tym miejscu nie ma kawiarni i z tego co wiem, nigdy nie było u.u No ale może kiedyś powstanie, także nie ma co smutać. Może kogoś zainspiruje Siedem Lat, nie będę mieć pretensji do praw autorskich do Kofiszota jakby co! Ale będę się domagać darmowej kawy :D
Dzięki za komentarz i pozdrawiam,
Naru
Hejeczka,
OdpowiedzUsuńwspaniale, wow no to się Kuba zdziwi, wchodząc do mieszkania, a jeszcze bardziej jak pozna swojego współlokatora ;)
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia