Rozdział trzeci, w którym pomówimy trochę o dominacji


Po szybkim prysznicu i możliwie najcichszym śniadaniu, Kuba opuścił mieszkanie. Tłumaczył to sobie tym, że nie chciał spóźnić się na pierwszy wykład na studiach i że fajnie będzie być na uczelni trochę wcześniej, żeby poznać ludzi, ale gdzieś w głębi duszy wiedział, że po prostu uciekał z domu.
Po wczorajszej konfrontacji z Jankiem czuł ogromny wstyd i to z wielu różnych powodów. Po pierwsze żałował, że tak bez sensu, znowu, zamiast okazać się tym mądrzejszym, wszedł z chłopakiem w pyskówkę. Gdyby to był ktokolwiek inny, a nie ten cholerny Janek, to po prostu Kuba posprzątałby swój bałagan i przeprosił. A tak wylazły z niego najgorsze instynkty i zachował się jak jakiś rozwydrzony bachor. Po drugie wstydził się, że kiedy skończyły mu się argumenty, sięgnął po rozwiązania siłowe. Jeszcze nigdy w życiu go tak nie poniosło. Co więcej, kiedy w liceum widział, jak chłopaki siłowali się na korytarzu, nawet dla zabawy, kręcił z politowaniem głową i nazywał ich niedorozwiniętymi kretynami lub neandertalczykami. I, po trzecie — było mu wstyd, że dał się pokonać Jankowi właściwie jednym placem.
Chłopak nawet nic takiego nie zrobił, a w ciągu pięciu minut zdominował go trzy razy. Zresztą, zlitował się, bo mógłby sprać Kubę na kwaśne jabłko i teraz bolałoby go coś więcej niż tylko ego.
Do tego dochodziła jeszcze uderzająca świadomość, że Janek mu się spodobał. Naprawdę spodobał — wtedy, gdy zobaczył go w kawiarni, przez chwilę poczuł się aż otumaniony jego urodą. Pewnie i tak nie miałby szans, ale teraz już nawet się tego nie dowie. Wszystko schrzanił i to tak, że aż miło. Sam nie wiedział, co w niego wstąpiło, bo z całą pewnością nie było to jego naturalne zachowanie.
Może faktycznie Oskar miał rację i to był jego nieudolny sposób na podryw? Najpierw zaleźć delikwentowi za skórę, następnie przenieść znajomość na bardziej fizyczny grunt, a później już z górki… wystarczy razem zamieszkać. W sumie książkowo.
Kuba zaśmiał się sam do siebie i pokręcił z niedowierzaniem głową. W liceum też nie był jakimś Casanovą, ale kilka podrywów już miał za sobą. Co prawda wszystkie przez Internet, ale jednak liczy się, że były skuteczne, prawda?
Niedobrze mu się robiło na samą myśl, co będzie, gdy wróci do domu. Bo to, że wróci, nie podlegało dyskusji. Myślał o tym bardzo intensywnie w nocy, bo popołudniowa bezsenność nie chciała go opuścić również wieczorem. Nie chciał szukać innego mieszkania. Znalezienie tego zajęło mu całkiem sporo czasu. Jasne, było trudniej, bo szukał z Poznania i na każde oglądanie musiał jechać cztery godziny pociągiem, ale ogólnie szukanie mieszkania to ciężki sport. Trzeba się nabiegać po mieście, co jest męczące, gdy miasta się nie zna. Ada też już miała dosyć, bo wykorzystywał ją na każdym kroku — a to prosił, żeby podjechała zobaczyć mieszkanie, a to dzwonił, żeby dowiedzieć się, czy ogłoszenie, które wpadło mu w oko jest blisko uczelni. Nie mówiąc już ile przy wprowadzeniu było wnoszenia na czwarte piętro kamienicy. Tutaj akurat Ada nie ucierpiała tak bardzo, chyba że liczyć jako cierpnie czas, który musiała spędzić bez swojego faceta, bo to głównie Paweł pomagał Kubie nosić rzeczy.
No i najważniejszy aspekt, dla którego przeprowadzka nie wchodziła w grę, czyli kasa. Kasa powinna być w sumie na pierwszym miejscu. Za pokój wraz z rachunkami płacił trzysta siedemdziesiąt pięć złotych, Internet w czynszu. Przy takich opłatach wystarczyłoby, żeby Kuba załapał się na stypendium naukowe i nie musiałby nawet szukać pracy, bo to, plus trochę oszczędności z okresu wakacji, pozwoliłyby mu jakoś dożyć do następnego lata. Albo mógłby się gdzieś zaczepić na pół etatu, na weekendy. A w wakacje mógłby już znaleźć normalną pracę i odłożyć na kolejne miesiące.
Także szukanie nowego mieszkania odpadało. Może jeżeli będzie naprawdę niezręcznie, to Janek się wyprowadzi? Zresztą, niepotrzebnie się tym martwił, może za jakiś czas ich durna kłótnia rozejdzie się po kościach. Może napiją się wódki, może poratują się nawzajem obiadem i jakoś pójdzie. Może po prostu będą się unikać i nie wchodzić sobie w drogę?
Jakoś dużo było tych „może”, jak na gust Kuby. Tymczasem żołądek wciąż niepokojąco ściskał mu się z nerwów. Pozostawało mieć nadzieję, że wstęp do rachunkowości finansowej trochę odciągnie jego uwagę od tej sprawy.

***

Oskar był podekscytowany, trochę jak dziecko, trochę jak przed podróżą i trochę chyba jak ktoś, kto od bardzo dawna chciał coś zmienić i oto stawiał pierwszy krok. Być może zarządzanie i marketing nie były jego idealnym kierunkiem, ale z całą pewnością były milion lat świetlnych bliżej ideału, niż fizyka. A już na pewno bliżej niż praca w markecie budowlanym, jak przez ostatnie pół roku. Po rzuceniu studiów musiał coś ze sobą zrobić. Zresztą, nie był takim pasożytem, żeby siedzieć mamie na głowie, nie uczyć się i nie pracować. Wykorzystał czas mądrze — odłożył tyle, ile był w stanie, nie trwonił na głupoty, nie jeździł po świecie, nie wydawał na imprezy czy używki. Przez chwilę kusiło go, żeby odwiedzić ojca. Zaproszenie do niego i jego rodziny miał już od wielu lat, ale do tej pory jeszcze się nie zebrał w sobie, żeby jechać. Po rozmowie z mamą doszli jednak do wniosku, że taka podróż niestety trochę kosztuje i nawet, jeżeli ojciec się dorzuci do biletów, wciąż będzie to dla nich dużym finansowym obciążeniem. Poza tym, to i tak nie było takie ważne. Na pewno nie aż tak, jak to, że mama wyraźnie sobie odpoczęła przez ostatnie pół roku, kiedy miała Oskara cały czas pod ręką i nie musiała już tak mocno martwić się o ich finanse, bo z dwoma pensjami nawet dobrze im się wiodło.
Rozpoczęcie kolejnego kierunku studiów wiązało się też z możliwością poznania nowych ludzi, a tych w życiu Oskara było jak na lekarstwo. Miał brzydki nawyk ucinania więzi ze znajomymi. Łatwo nawiązywał znajomości, ale ciężko było mu zaangażować się trochę bardziej, stworzyć trwałą relację. Dlatego w wieku dwudziestu lat nie mógł powiedzieć, żeby kiedykolwiek miał przyjaciela — nie licząc Karola, kumpla z podstawówki. Niestety, kiedy podstawówka się skończyła, z najlepszego kumpla Karol zamienił się w rasistowskiego kutasa, który bardzo chciał się popisać przed resztą klasy tym, jaki jest zajebisty. Oczywiście kosztem Oskara.
Także w ludzi za bardzo nie warto było inwestować, a przynajmniej tak Oskar sądził do ostatniego roku, kiedy to nagle dotarło do niego, że jest całkiem sam. Na początku nawet tego nie zauważył. Znajomości z liceum mocno się rozluźniły po maturze — część ludzi wyjechała na studia do większych miast, część uciekła za granicę, a ci którzy zostali, zaangażowali się w nowe przyjaźnie z ludźmi ze swoich kierunków, ale Oskar właściwie nie zwracał na to uwagi. Sam nie miał szczęścia do ludzi na roku. Może po prostu fizyka przyciągała pewien typ, który nijak mu nie podchodził. Chociaż, z drugiej strony, jednego typa akurat tam puknął. Co zresztą byłoby niezręczne, gdyby nie fakt, że kilka tygodni później Oskar rzucił studia.
Dopiero kiedy w jego życiu pojawiło się trochę więcej wolnego czasu — w tej przerwie, gdy nie był już studentem, ale nie miał jeszcze pracy — zauważył, że nie ma za bardzo z kim wyjść, spotkać się, czy pogadać. Sytuacja stała się niestety jeszcze gorsza, gdy poszedł pracować do dyskontu. Ludzie w takich miejscach nie byli zbyt przychylnie nastawieni do świata. A do świata, w którym nie wszyscy byli słowiańsko bielutcy jak cholerne płatki herbacianej róży, to już w ogóle. Zresztą, akurat Oskara łoili za kolor skóry. Innych łoili z równie głupich powodów. Gdyby Oskar był trochę mniej śniady, to znalazłoby się inny pretekst, żeby nim pomiatać.
Praca była nieprzyjemna — ciężka, fizyczna, ludzie wredni, a kierownictwo niesprawiedliwe — ale można było rozkładać dostawę w słuchawkach na uszach, nadgodziny były płatne i miał świadczenia socjalne, więc dało się wyżyć.
Tyle tylko, że Oskarowi, gdzieś pomiędzy, naprawdę zaczęła doskwierać samotność. Nie mając za bardzo pomysłu jak inaczej spędzać czas, wdał się w kilka romansów internetowych przez „Inną Stronę”, trochę czasu spędził też w Sunrisie, chociaż na to ostatnie było mu później już żal kasy. I zdrowia.
Po jakimś czasie takie relacje jednak szybko mu zbrzydły. Fajnie jest od czasu do czasu pchnąć kogoś na najbliższą powierzchnię płaską i pouprawiać z nim gimnastykę dla dorosłych, ale im bardziej był zmęczony pracą, tym mniej miał na to ochotę. Chociaż teraz, po kilku tygodniach przerwy od ostatniego razu, nie miałby nic przeciwko, żeby jednak jedną z tych historii odświeżyć. Może napisze do kogoś wieczorem?
Niemniej tym, czego tak naprawdę mu brakowało, była poważniejsza relacja. I nie chodziło o związek. Związki miał w nosie. Po prostu brakowało mu w życiu ludzi. Kolegów, koleżanek, kogoś z kim można wyskoczyć na piwo i komu można napisać smsa jak się zobaczy coś śmiesznego na ulicy.
Z natury był samotnikiem i dobrze mu się spędzało czas w pojedynkę, ale chyba jego potrzeby socjalizacji były już tak dawno niezaspokajane, że naprawdę cieszył się na ten nadchodzący semestr, jak dzieciak.
Już wczoraj miał dobry dzień. Kuba był świetny i dziwny jednocześnie. Świetny — bo łapał jego poczucie humoru, zgodził się bez protestu skoczyć z nim na kawę i nie marudził, kiedy Oskar chciał iść najbardziej okrężną drogą, jaką widział świat (chociaż to akurat mogło wynikać z jego marnej orientacji przestrzennej). No i jeszcze to, jak elegancko wybrnął ze swojego zawieszenia, gdy zauważył nietypowy wygląd Oskara. W jego prywatnej skali od kilkukrotnie już słyszanego, w różnych wariacjach „czarnuchowi ręki nie podam” aż do raz podsłuchanego przypadkiem i od razu pokochanego całym sercem „to on był czarny? Nie zwróciłem uwagi” był całkiem wysoko.
I był też dziwny. Na tak wiele sposobów! Oskarowi aż śmiała się gęba na myśl o nowym koledze i jego dziwacznych, dwuznacznych wpadkach językowych, niezręcznym coming oucie i najbardziej komicznej kłótni, jaką Oskar w życiu widział. Jak do tego jeszcze dodać, że Kuba wydawał się szczerze przejęty tym, że Oskar się wypierniczył i nawet próbował walczyć o jego honor, to naprawdę trudno było pozostać obojętnym. To chyba nie było przegięte, że robił sobie nadzieję, no nie?
Ale ta kłótnia wczoraj! To dopiero było! Każdy wie, że w Kofiszocie podają najlepszą kawę na kampusie. Każdy też wie, że do baristy Janka nie ma co podchodzić bez kija. Facet chyba nawet nie robił tego specjalnie. Po prostu miał osobowość jeża i zanim człowiek choćby zdążył się do niego odezwać, od razu kłuł. Biada tym, którzy nie potrafili czytać mowy niewerbalnej i odważyli się spróbować u niego szczęścia. Na początku Oskar sądził, że facet jest po prostu zapchlonym homofobem, ale po kilku posiedzeniach w ulubionej kawiarni doszedł do wniosku, że to było coś zupełnie innego. Janek tak samo nie oszczędzał dziewczyn, jak chłopaków. W najlepszym wypadku po prostu zlewał adoratorów, w najgorszym rugał ich i zrównywał z ziemią bez powodu. I najciekawsze w tym wszystkim było to, że on chyba naprawdę nie wiedział, że jest podrywany. Oskar nieraz szedł do Kofiszota, zasiadał w kącie z książką i po cichu obserwował salę. Po prostu boki zrywać! A kolejni ochotnicy wciąż się pojawiali.
W sumie nie wiedział skąd brało się to zainteresowanie. Janek, owszem, był całkiem przystojny, ale nie był znowu jakimś greckim bogiem. Męska szczęka, ładne oczy, jasne włosy, fajny tyłek, dobra — rozumiał, co może się w nim podobać, ale też, żeby być szczerym, Janek miał również sporo niedoskonałości. Był trochę za niski, jak na jego gust, sylwetkę miał bardzo przeciętną — nie miał mięśni, ale nie był też wychudzony, ot taki zwykły, no i czasami, po ludzku zdarzyło mu się mieć pryszcza na brodzie. Także nic nadzwyczajnego, jakoś bardzo się nie wyróżniał na tle innych, przystojnych gości. Może poza jego nastawieniem do ludzi.
I po jakimś czasie Oskar doszedł do wniosku, że to chyba właśnie to tak pociągało tych wszystkich wodzących za nim maślanymi oczami. Bo kto by nie chciał ujarzmić takiego wrednego gada? Sprawić, żeby zmiękły mu kolana i żeby z fukającego tygrysa zamienił się w grzecznego kociaka? Sam musiał przyznać, że miało to romantycznie pociągający urok.
Ale było też nierealne. Od romantycznych uniesień Oskar o wiele bardziej cenił przyziemne życie, przyziemnych facetów i jeżeli się dało, nieziemski seks.
Szkoda tyko Kuby, że tak go wzięło. Wieczorem jeszcze do niego pisał, pytał czy nie zna nazwiska Janka. Między Bogiem a prawdą nawet jakby znał, to by mu nie powiedział — chyba wczoraj nie mogło być nic gorszego niż to, by Kuba jeszcze próbował się z nim kontaktować po tej aferze w kawiarni.
Ale oczywiście, jak Kuba już trochę ostygnie i dalej będzie chciał polować na swojego blondasa, to Oskar pomoże, jak dobry kumpel powinien zrobić. W sumie zawsze chciał być skrzydłowym, to ponoć zacieśnia męskie więzi.

***

Janek specjalnie wstał wcześniej, bo planował czmychnąć z domu zanim jego współlokator się obudzi. Jego plan jednak spalił na panewce, gdy zaraz po tym jak wyłączył budzik, usłyszał, że chłopak już się krząta po kuchni.
Zrezygnowany ubrał się, naszykował do pracy i na uczelnię, a potem usiadł na łóżku i przesiedział tak, dopóki nie usłyszał trzaśnięcia frontowych drzwi. Trzeba przyznać, że jego nowy współlokator szybko się szykował do wyjścia. Ta akurat mu się ceni.
Dopiero po wyjściu chłopaka Janek skorzystał z łazienki. Jakoś nie mógł się przemóc, żeby spotkać bruneta po tym, jak wyglądał poprzedni wieczór. Jak oni niby mieli ze sobą mieszkać, skoro już teraz Janek nie wiedział, jak ma mu spojrzeć w oczy? Do końca letniego semestru miał się kryć w swojej sypialni? W końcu mu pęcherz pęknie!
Miał nadzieję, że Kuba prędzej czy później zrezygnuje ze wspólnego mieszkania. Janek widział jego walizkę i rower — z całą pewnością były to drogie rzeczy, poza zasięgiem przeciętnego Kowalskiego. Także Kuba mógł sobie pozwolić na mieszkanie w wyższym standardzie. Fajnie tylko, żeby szybko zdał sobie z tego sprawę, bo mijanie się na wspólnej przestrzeni będzie po wczoraj naprawdę niezręczne.
Chociaż tyle dobrego, że przy swojej pracy i planie zajęć Janek niezbyt dużo czasu spędzał w domu.
Starał się tak sobie układać grafik, żeby mieć chociaż jeden wolny dzień w tygodniu. Był taki okres w jego życiu, że albo non stop pracował albo był na uczelni, ale po jakimś czasie doszedł do wniosku, że ten jeden dzień tyko dla siebie jest mu potrzebny dla higieny umysłu. Z takim natłokiem zajęć nie miał nawet kiedy zinternalizować nowej wiedzy. A jego kierunek był wymagający, trzeba było sporo czytać na zajęcia, większość przedmiotów wiązała się albo z dużą ilością teorii albo z jakąś dziedziną matematyki. Studiował ekonomię w biznesie na wydziale ekonomicznym. Lubił ten kierunek, dobrze odnajdywał się w teorii zarządzania, wciągały go zajęcia z psychologii i nawet statystyka opisowa nie była taka straszna, jak na początku sądził. Miał nadzieję, że po studiach uda mu się znaleźć dobrą pracę gdzieś bliżej domu, może w Suwałkach?
Z drugiej strony miał świadomość, że to były tylko mrzonki. Suwałki był malutkim miastem powiatowym, o którym od dawna mówiono „tam się umiera”. I po części była to prawda. Młodzi uciekali do większych miast, starzy zamykali się w stagnacji, a miasto z roku na rok coraz bardziej przypominało opuszczone miasto duchów.
Lulki, skąd pochodził i gdzie wciąż mieszkała jego rodzina, znajdowały się tylko dwadzieścia kilometrów od Olecka, w stronę Suwałk. Z wierzchu to miejsce niczym szczególnym nie różniło się od innych mazurskich wsi, jakich wiele. Ale to właśnie tam biło serce Janka. Tam mieszkała jego rodzina, tam dorastał, chodził do podstawówki, uczył się jeździć na rowerze, złamał sobie rękę — dwukrotnie, jedne wakacje po drugich — tam leżał na snopkach siana w upalne, sierpniowe popołudnia, pływał w jeziorze i uczył pływać swoje młodsze rodzeństwo, chodził z dziadkiem na ryby i na łąkę, a z babcią na grzyby i herbatki po sąsiadach. Gdyby miał wybrać jedno miejsce na ziemi, żeby zostać tam już na zawsze, byłyby to Lulki.
Ale tam nie było pracy. Bieda piszczała z każdego kąta, połowa mieszkańców pracowała tylko w sezonie, albo żyła z rolnictwa. Nawet ci, którzy dojeżdżali do Suwałk czy Olecka do pracy, jak mama Janka, nie mieli z tego jakichś większych kokosów. Ot, biedne miasto w Polsce „C” i smutne życie jego mieszkańców.
A Janek potrzebował kasy. Nie dlatego, że był materialistą, ale dlatego, że już dawno spadły mu klapki z oczu i wiedział, jak wiele drzwi otwierały pieniądze. Kiedy jego siostra, Zosia, po raz pierwszy zachorowała, zrozumiał, że nawet coś tak cennego jak ludzkie życie ma swoją bardzo konkretną, bardzo wymierną cenę.
Dlatego Janek potrzebował dobrej pracy po studiach. Jeśli nie blisko domu, to chociaż w takim miejscu, żeby łatwo było podróżować na Mazury. Bo niezależnie od tego jak potoczy się jego kariera, jednego był pewien — rodzina zawsze będzie dla niego najważniejsza.

***

Przez harmider i ogólną atmosferę wesołości ledwo było słychać własne myśli. Kuba otarł z policzków łzy, które pociekły mu podczas napadu śmiechu po tym, jak Oskar przedstawił bardzo przesadzoną pantomimę doktora Paprockiego, z którym mieli wykład kilka godzin wcześniej.
Siedzieli dużą grupą na korytarzu koło wyjścia z wydziału. Kuba miał wrażenie, że dziś poznał już z tysiąc osób, za to nie zapamiętał żadnego imienia. Faktycznie, rano przyszedł trochę za wcześnie i jeszcze nie było nikogo pod salą, w której miały się odbyć zajęcia, więc pierwsze pół godziny spędził samotnie, ale potem na uczelni pojawił się Oskar i wszystko jakby nabrało tempa. Stali razem na korytarzu, czekając na wykład i rozmawiali głośno, przekomarzając się i żartując. Siłą rzeczy, raz po raz, w ich rozmowie przeplatało się co tam robią i na co czekają, więc po pewnej chwili niezręcznego gapienia się na nich przez innych ludzi, w końcu zagadała ich jakaś dziewczyna, która też była z ich roku, a nikogo nie znała. Niedługo dołączyli też inni ludzie i, zanim się obejrzeli, na wykład wchodzili zgraną grupą. Wstęp do rachunkowości finansowej okazał się spotkaniem z opiekunem ich roku, który z grubsza opowiedział im o wydziale, kampusie, swoich dyżurach i kwestiach organizacyjnych. Zapowiedział, że po południu będą mieli zajęcia z BHP i przekazał im listy zapisów do grup ćwiczeniowych. Kuba i Oskar na wszystkie zajęcia wpisali się razem. Ich opiekun, doktor Paprocki, jak się przestawił, polecił im też, żeby założyli grupowego maila, a do końca przyszłego tygodnia wybrali starostę i tyle. Przez resztę czasu siedzieli w sali sami i z pewnością dobrze go wykorzystali — rozmawiając i przedstawiając się sobie nawzajem. Z kilkoma osobami od razu złapali tak dobry kontakt, że kiedy zajęcia się skończyły, nie przerywając rozmowy przenieśli się na korytarz, gdzie siedzieli aż do końca przerwy. Zresztą kolejny wykład też nie zajął im zbyt wiele czasu, bo prowadzący zadowolił się czterdziestoma minutami, żeby omówić sylabus i zasady zaliczenia przedmiotu, i zwolnił ich z reszty zajęć. W międzyczasie pomiędzy zajęciami przeszli się całą grupką do dziekanatu, żeby odebrać swoje legitymacje, po tym jak piegowata dziewczyna z ich roku oznajmiła, że dokumenty są już gotowe. Kolejne ćwiczenia też skrócono, a część grupy zaczęła marudzić, że nie ma sensu kwitnąć na uczelni tylko dla wykładu z BHP. Kuba sądził inaczej, szczególnie, że po zajęciach od razu dostawało się zaliczenie, a przedmiot figurował w USOSie jako normalny egzamin, ale nie zamierzał przemawiać do rozumu tym, którzy go sami nie mieli.
Koło trzynastej większość ludzi, z którymi trzymali się od rana zebrała się i ruszyła przez kampus w poszukiwaniu kawiarni, ale Kuba i Oskar zostali na wydziale, bo Dąbrowski nie chciał ryzykować, że trafią akurat do Kofiszota. Jako że zostali tylko we dwóch skorzystał z okazji, żeby opowiedzieć Oskarowi o swoich przebojach mieszkaniowych.
— Niemożliwe! — wykrzyknął chłopak i chyba naprawdę wątpił w słowa Kuby, sądząc po tym jak mocno wybałuszał na niego oczy.
— No serio, Janek-barista z kijem w dupie jest moim z piekła rodem współlokatorem.
— Świat jest mały, ale żeby znowu tak mały? — dalej nie dowierzał Oskar. Coś w tym było, bo sam Kuba wciąż nie mógł uwierzyć w swojego pecha. W Olsztynie mieszkało prawie dwieście tysięcy ludzi, jakie były szanse, że Kuba trafi akurat na jedyną osobę w całym mieście, z którą miał na pieńku?
— Sam w to za bardzo nie wierzę, ale nie chce być inaczej — podsumował więc, wzruszając tylko ramionami, żeby podkreślić swoją bezradność.
— Po twoim tonie wnioskuję, że wspólne mieszkanie nie jest ci za bardzo na rękę? — podpytał Oskar, jakby niepewnie. — To… dlatego, że na niego lecisz?
— Co? Nie! — oburzył się Kuba. Też coś! Co to w ogóle był za powód? Jakby miał takie problemy, to by skakał z radości pod sufit. — No co ty, to w ogóle nie o to chodzi.
— To o co? — dopytywał dalej Okoye.
Jako że na schodach, na których obecnie siedzieli, pojawili się jacyś ludzie, Kuba przez chwilę milczał. Co jak co, ale nie chciał się uzewnętrzniać przed nieznajomymi ludźmi, szczególnie takimi, których mógł jeszcze ponownie spotkać na wydziale.
— Po prostu… Janek jest beznadziejny — powiedział w końcu, gdy ponownie zostali sami i dokładnie się rozejrzał, czy w pobliżu nie ma jakichś ciekawskich uszu. — Najpierw, zanim jeszcze wiedziałem, że to on, znalazłem kartkę od mojego nowego współlokatora, gdzie nazwał mnie brudasem, a potem, kiedy już wiedziałem, że to on, to zamiast po ludzku porozmawiać, to się na mnie rzucił!
Oskar uniósł brwi w zdziwieniu, sam rozejrzał się dookoła i dopytał:
— Czyli masz na myśli, że jest beznadziejny w seksie?
— Co?! — krzyknął Kuba, chyba odrobinę za głośno, sądząc po kilku zaciekawionych spojrzeniach rzuconych w ich stronę. — Co ty w ogóle gadasz? Skąd ja mam wiedzieć jaki on jest w łóżku?!
— No sam powiedziałeś, że się na ciebie rzucił — wyjaśnił Okoye z zakłopotaniem.
— No ale nie w takim sensie, Boże. Co ty, naoglądałeś się za dużo gejowskiego porno? — zapytał gniewnym szeptem.
— „Za dużo” to pojęcie względne — uściślił chłopak i zrobił dwuznaczną minę.
Kuba zapatrzył się na niego, a Oskar odwdzięczył spojrzenie. Przez chwilę tak na siebie patrzyli, by zaraz obaj wybuchnęli śmiechem.
— W każdym razie nie rzucił się na mnie w taki sposób. Natłukł mi.
Ta wiadomość chyba wywarła większe wrażenie na Oskarze, bo przez chwilę chłopak siedział w ciszy, patrząc przed siebie ze zmarszczonymi brwiami, analizując, co powiedział kolega. W końcu sformułował zdanie:
— Wiesz… dostałem w życiu po mordzie więcej niż kilka razy, za różne rzeczy. Ale zawsze był jakiś powód. Czasem bzdurny, ale był.
— No, przede wszystkim to nie dostałem po mordzie, bardziej się tak poszarpaliśmy, niż cokolwiek innego. — Kuba poczuł się w obowiązku od razu wyjaśnić. Co jak co, ale jego męska duma została już dosyć urażona przez ostatnią dobę. — No, a tak poza tym… no dobra, był powód. Ja byłem powodem, znaczy, należało mi się.
— A jakoś jaśniej? Bo na razie to niewiele z tego rozumiem?
— Jaśniej to… najpierw byłem wstrętnym chujkiem, a potem sam się na Janka rzuciłem. I uprzedzając twoje pytanie, to nie był erotyczny eufemizm, ja pierwszy go uderzyłem, a on się bronił. No może trochę bardziej zawzięcie niż samoobrona tego wymagała, ale i tak potraktował mnie ulgowo. Bo jak już mnie popchnął, ponownie — nie erotyczny eufemizm —  to nie dało się zauważyć, że mógł mnie łatwo sprać, bo był i silniejszy, i bardziej wiedział co robi. Tak mi raz rękę złapał, że nie mogłem się ruszyć.
Oskar wysłuchał opowieści w milczeniu, a na jej koniec nawet gwizdnął. Potem, dla pocieszenia poklepał kolegę po ramieniu. Kuba faktycznie poczuł się trochę lepiej, wiedząc, że ma się komu wyżalić. Fajnie jednak było mieć w takim obcym mieście kolegę, szczególnie takiego, który nie oceniał, ani nie wytykał błędów. Oskar wyglądał na szczerze przejętego niedolą Kuby.
— Ale może to lepiej — zaczął po chwili Okoye. — Pobiliście się, agresja trochę puściła, teraz powinno być lepiej?
— Nie sądzę, żeby to był taki rodzaj bójki — powiedział ze smutkiem Kuba i naprawdę tak uważał. Niby się mówi, że faceci jak dadzą sobie po mordach, to później idą razem na piwo i prosto z mostu sobie wybaczają. Ale z całą pewnością wczorajsze przepychanki nie wyprostowały w żaden sposób ich relacji, ani nie sprawiły, że teraz Kuba miał ochotę sobie z Jankiem sklejać żółwiki. Może takie rozwiązania działały tylko na niektórych facetów?
— A co będzie, jak wrócisz do domu? — zapytał dość rzeczowo Oskar.
— Nie bardzo mam ochotę wrócić. Może po ostatnim wykładzie pójdę do siostry i tam przekoczuję do późnego wieczora. Jak Bóg da, kiedy wrócę Janek będzie już spał.
— Świetny plan, Sherlocku — podsumował go Oskar. — Tyle że jutro jest sobota więc raczej i tak się spotkacie, chyba że masz plan na przekoczowanie całego weekendu. Albo raczej wszystkich weekendów do końca roku akademickiego, bo tylko wtedy ten plan zadziała.
Kuba wzruszył na to ramionami.
— Może zapiszę się do jakiegoś kółka studenckiego.
— O ile nie będzie to naukowa trupa teatralna, z wyjazdowym tournée w każdy weekend, to twój plan może nie zadziałać.
— No to pomartwię się tym później. Dzisiaj nie mam zamiaru.
Oskar pokręcił głową i ponownie zapatrzył się w przestrzeń. Coś w nim było takiego… dodającego otuchy, że nawet milczenie z nim było przyjemne.
— No dobra, to może dzisiaj zamiast koczować u swojej siostry po ostatnim wykładzie pójdziemy na piwo? Co ty na to? — zaproponował. — O, wiem, możemy zapytać też resztę ludzi, pójść większą grupą, zrobić integrację?
Kuba spojrzał na niego spod rzęs, a jego usta rozciągnęły się w uśmiechu. Oskar to miał łeb na karku!

***

Oskar bawił się świetnie. Pomimo iż był już lekko wstawiony, wciąż miał mnóstwo energii. Tego samego nie można było powiedzieć o Kubie, który albo nie umiał pić, albo naprawdę przytłoczyły go wydarzenia poprzedniego wieczora, bo powoli dla wszystkich obecnych oczywistym stawało się, że chłopak był na najlepszej drodze do upicia się w sztok.
Po wykładach zebrali naprawdę sporą, ponad dwudziestoosobową grupę ludzi i razem ruszyli na starówkę. Taki był urok Olsztyna, że wszystko było względnie blisko i z Kortowa na stare miasto szło się niecałe dwadzieścia minut, więc przynajmniej nie musieli tłuc się autobusami. Najbardziej tym faktem był zachwycony Kuba, który co rusz opowiadał o tym, że w dwadzieścia minut w Poznaniu on nawet nie jest w stanie przejść z jednego końca centrum na drugi, a w Olsztynie można przejść pół miasta. Cóż, co kto lubił. Akurat na Oskarze zaściankowość i zadupiastość Olsztyna nie robiły takiego wrażenia.
Pierwsze piwo wypili jeszcze w Rycerskiej — najstarszym pubie w Olszynie, na starej Warszawskiej, czyli gdzieś w połowie drogi pomiędzy Kortowem a centrum. Tam zrobili tylko krótki przystanek, żeby nacieszyć gębę browarem, ku rozpaczy niektórych dziewczyn, które marudziły na zmianę lokalu, konieczność dalszego spaceru i niewygodne buty. Akurat na to nikt nie zwrócił uwagi. Oskar chciał jak najbardziej zachęcić Kubę, a także innych, którzy nie byli Olsztyniakami, do uroków miasta. Zabrał ich więc na starówkę, a tam do Kontrabasu, a potem do Wikinga. W tym drugim zostali na dłużej, korzystając z faktu, że akurat lokalna kapela zaczynała koncertować. Przy muzyce na żywo upłynęła im większa część wieczoru. Pili głównie piwo, chociaż Oskar kilka razy dał się namówić na szybką lufkę przy barze. Kuba też raczej nie odmawiał procentów i już w Kontrabasie było widać, że jest jednym z najbardziej pijanych ludzi. Im więcej chłopak w siebie wlewał, tym bardziej beztroski się stawał. Wyciągał dziewczyny do tańca między stolikami, namawiał na kolejne szoty, opowiadał dowcipy i zaśmiewał się z żartów kolegów oraz przekomarzał się z kelnerkami. Było widać, że stres trochę go puścił i Kuba świetnie się bawił, co w sumie poprawiało humor i Oskarowi. Jednocześnie Okoye cały czas kontrolował, czy jego pijany kolega nie wplątywał się akurat w jakieś problemy, bo po tym, co już o Kubie wiedział, miał podejrzenia, że chłopaka lepiej nie spuszczać z oczu, kiedy jest w takim stanie.
Nie było jeszcze północy, ale większa część ich grupy już się wykruszyła, zbierając się dwójkami i trójkami w kierunku swoich domów. Oskar, patrząc na Kubę, doszedł do wniosku, że dla nich to nie powinien być jednak jeszcze koniec wieczoru. Brunet wciąż był mocno wstawiony, może nawet mocniej, niż gdy dopiero wchodzili do Wikinga, co zapewne oznacza, że zanim wyszli z lokalu, musiał znaleźć jeszcze chwilę na kilka głębszych przy barze. Nie jemu to oceniać, uznał Oskar i ze śmiechem zakręcił kolegą tak, że ten na chwilę stracił równowagę. Oprócz nich wśród ich „paczki” zostały jeszcze trzy dziewczyny — Iza, Klaudia i Patrycja. Ta pierwsza wyciągnęła paczkę papierosów i poczęstowała wszystkich. Kuba od razu wyciągnął rękę, ale Oskar był szybszy i zdzielił jego dłoń.
— Gdzie, ty nie palisz!
— Ej — wybełkotał pijacko Kuba i popatrzył na kolegę z żalem. — Ale może chcę zacząć? — zapytał płaczliwie, powodując wybuch śmiechu u całej reszty.
— Zrobimy tak — zaproponował Oskar. — Dzisiaj nie będziesz palił, a jak jutro będziesz miał ochotę, zadzwoń do mnie, a ja kupię ci i przyniosę pierwszą paczkę.
— Brzmi fair — podsumował Kuba łaskawie, ale Oskar miał podejrzenie, że chłopak już nie bardzo kontaktował.
— Strasznie zimno — powiedziała Patrycja, obejmując się ramionami. Faktycznie było coraz chłodniej, a w nocy temperatura spadła chyba blisko zera. — Może jeszcze gdzieś pójdziemy, co? — zaproponowała po chwili dziewczyna.
— Tak — zawtórowała jej Iza. — Wcześnie jeszcze, szkoda marnować taki piękny rausz, a temu tutaj — wskazała głową na Kubę — przyda się wytańczyć procenty.
— No w piątek, o tej porze i na starówce, to możemy iść co najwyżej do Iskry.
Iskra to była taka olsztyńska mordownia, z tanią wódką i nachalnym techno. Poziom imprezy był właściwie żaden, ale coś było w tym lokalu, że był ponadczasowy. Inne knajpy otwierały się i zamykały, a Iskra trwała, niewzruszenie, pomiędzy prawą a lewą odnogą starówki, pochłaniając coraz to nowszych nocnych imprezowiczów. I oddając ich na ogół w znacznie gorszym stanie.
Iza i Patrycja nie były z Olsztyna, więc mogły tego nie wiedzieć, ale Klaudia pokręciła głową.
— Nie jestem tak pijana, żeby tam dobrowolnie się pchać — zawyrokowała.
— Daj spokój — zakrzyczały ją od razu dwie dziewczyny. — Będzie fajnie, potańczymy, coś jeszcze wypijemy — namawiały.
Klaudia pokręciła głowa, ale nie wyglądała na obrażoną.
— Nie, nie, idźcie sami. Każdy powinien chociaż raz wpaść do Iskry i sam się przekonać, dlaczego nie warto tam chodzić. Zresztą, wy i tak będziecie wracać w jednym kierunku, to się możecie zabrać razem taksówką, a ja za chwilę mam setkę — wyjaśniła jeszcze, po czym wyściskała się z nimi na pożegnanie i ruszyła w kierunku Wysokiej Bramy, skąd odjeżdżał nocny autobus.
Oskar całkowicie się z nią zgadzał, zarówno w kwestii powrotu do domu, bo faktycznie, oprócz niego, pozostała trójka spokojnie mogła wziąć jedną taksówkę, jak i w kwestii Iskry. Sam był tam tylko dwa razy w życiu. Raz dostał po mordzie.
Ale byli młodzi, pijani, jeszcze nie aż tak biedni, zważywszy, że był początek miesiąca i coś im się od życia należało. Dlatego zaśmiewając się, a w przypadku Kuby zataczając, ruszyli do najbardziej okrytego złą sławą olsztyńskiego klubu. Oskar miał tylko nadzieję, że rano nie będzie tego żałował.
Do Iskry trzeba było kupić bilet wstępu, na szczęście za jedyne pięć złotych od osoby, co pozostawało w zasięgu ich studenckich portfeli, ustawili się więc w długim rządku chętnych i czekali na swoją kolej.
Kuba nie wyglądał za ciekawie, chyba alkoholowy entuzjazm zaczął go już opuszczać, pozostawiając po sobie jedynie zmęczenie i problemy z pionizacją. Nic, czego kolejny kieliszek wódki by nie naprawił, Oskar zaczął się jednak obawiać, że przez stan jego kolegi, mogą ich w ogóle nie wpuścić do klubu.
Jego obawy były jak najbardziej zasadne, bo kilku pijanych delikwentów chłopaki na bramce już odprawili z kwitkiem. Kiedy nadeszła ich kolej, szepnął Kubie do ucha, żeby się trochę ogarnął i lepiej, żeby milczał — on załatwi wejście.
Na bramce siedziało dwóch osiłków, obaj w czarnych opiętych koszulach i ciemnych jeansach. Jeden z nich miał krzywy nos i trochę odstające uszy, a drugi… drugi był naprawdę niczego sobie.
 — Cztery bilety, proszę — powiedział grzecznie Oskar, patrząc na tego przystojniejszego. Nie raz i nie dwa pozwolił sobie już otaksować wzrokiem jakiegoś bramkarza w klubie. Tacy duzi i umięśnieni byli dokładnie w jego typie. A jak jeszcze nie straszyli twarzą, to Oskarowi aż trudno było oderwać wzrok. Tak było i tym razem, z jedną różnicą — na ogół ochroniarze w takich miejscach nie zaszczycali go choćby jednym spojrzeniem, chyba że patrzyli na niego jak na potencjalny worek treningowy. A ten facet również się na niego gapił. Nie taksował go wzrokiem i nie był w tym taki oczywisty jak drugi bramkarz, który gapił się na Patrycję i jej obcisłe spodnie, ale jednak nie odrywał od Oskara wzroku. Przyjemne ciepło rozlało się chłopakowi w żołądku. Nigdy nie mógł mieć stuprocentowej pewności, że facet, który wpadł mu w oko był w tej samej drużynie, ale kiedy któryś na niego tak patrzył, to dawało naprawdę duże szanse.
— A kolega trochę nie w stanie… — zaczął drugi ochroniarz, spoglądając na Kubę. I kurde, miał rację, bo brunet jak na złość wybrał akurat ten moment, żeby oprzeć się na ramieniu Oskara i przymknąć oczy, jakby stanie prosto było dla niego zbyt dużym wyzwaniem.
— Zaraz go ogarniemy, trochę potańczy i wytrzeźwieje — zapewnił od razu Okoye, a dziewczyny mu zawtórowały.
— Nie potrzebujemy tu zwłok, mamy ich wystarczająco dużo na koniec imprezy — zawyrokował ten z odstającymi uszami.
— Nie daj się prosić — powiedziała kokieteryjnie Patrycja, wdzięcząc się do kolesia. Facet zmierzył ją wzrokiem, po czym posłał koledze pewny siebie, krzywy uśmieszek. Na pewno imponowało mu, gdy taka atrakcyjna dziewczyna mu się przymilała.
— No nie wiem — przekomarzał się z nią, ale Oskar mógł się założyć, że myśli tylko o tym, żeby się do Patrycji dobrać.
— Wezmę za niego odpowiedzialność — powiedział, przerywając te ośle zaloty i patrząc na drugiego bramkarza, który dalej mierzył go wzrokiem, poważny i milczący. Iza spróbowała posłać mu uśmiech, skoro jego kolegę już podrywała Patrycja, ale ten nie oderwał od Oskara oczu nawet na chwilę.
— Możecie wejść — zawyrokował w końcu. — Ale jak będą z nim kłopoty, od razu go wyrzucę.
— Dwie dychy — powiedział drugi bramkarz, dalej z pewnym siebie uśmieszkiem. Jednocześnie mierzył Patrycję wzrokiem, jakby sądził, że dziewczyna będzie próbowała mu się sprzedać w zamian za wejściówkę. Ciekawe, czy któraś panna kiedyś na to poleciała?
Nie przedłużając, Oskar sięgnął do portfela i wyłożył kasę za nich wszystkich. Banknot podał osiłkowi z odstającymi uszami, chcąc na chwilę odwrócić jego uwagę od Patrycji. No i może trochę chciał też utemperować nosa temu drugiemu.
To jednak nie uszaty bramkarz przystawiał pieczątki na nadgarstkach, więc to temu przystojniejszemu Oskar podał dłoń. Kiedy facet złapał go za przedramię, krótkim, męskim uściskiem, Oskar ponownie spojrzał mu w oczy, a jego żołądek ponownie się ścisnął. Facet był po prostu do schrupania.

***

Bawili się naprawdę dobrze. Nie mieli, co prawda, gdzie usiąść, bo wszystkie stoliki były pozajmowane, ale nie bardzo im to przeszkadzało, gdyż i tak większość czasu spędzali albo na parkiecie albo przy barze. Kuba wyglądał już trochę lepiej, niż na początku, bo zaraz po wejściu do klubu Iza zaciągnęła ich na parkiet. Oskar nie chciał zostawiać go samego, więc złapał za rękę Patrycję i również poszli w tany. Zarówno Patrycja jak i Iza świetnie tańczyły, dlatego spędzenie z nimi prawie całego wieczora, a właściwie to prawie całej nocy na parkiecie nie było ani trochę trudne. Jasne, na co dzień Oskar wolał szaleć w Sunrisie, szczególnie w tylko męskie wieczory, ale taka zabawa ze znajomymi też miała swój urok.
Zanim się obejrzeli dochodziła już trzecia nad ranem, alkohol powoli z nich wyparowywał, pojawiło się za to zmęczenie. Kuba jeszcze tańczył z Patrycją, obracając ją zgrabnie w tańcu, tak, że dziewczyna wirowała po całym parkiecie w rytmie zupełnie niepasującej do tego muzyki techno, kiedy Iza wyciągnęła Oskara na papierosa na dwór.
— Wydaje mi się, że tutaj powoli się już kończy — powiedziała, gdy byli już na zewnątrz.
Faktycznie, w klubie było coraz mniej osób, a jeżeli zmęczone twarze barmanek mogły być jakimś wyznacznikiem, impreza zmierzała już ku końcowi.
— Pewnie tak — zgodził się z dziewczyną. — Wiesz, Olsztyn to nie Warszawa i taki piątek nie gromadzi na starówce tysiąca osób. I tak było dzisiaj nieźle, chyba przez ten początek roku akademickiego.
— Ale fajnie było, co? — zapytała dziewczyna z uśmiechem na ustach.
— Nie licząc okropnej muzyki, chrzczonej wódki, towarzystwa spod ciemnej gwiazdy, kilku bójek i fajek na parkiecie to bardzo fajnie — zgodził się z nią Oskar i cholera, naprawdę tak uważał. Iza i Patrycja były zabawne, miłe i nie marudziły jak inne dziewczyny na każdym kroku na niewygodne buty i tanie piwo. A do tego chyba żadna z nich nie oczekiwała, że chłopaki będą je adorować, na ich szczęście — bo, pomimo iż tego nie wiedziały, bawiły się z dwójką gejów, więc miłości z tego nie będzie.
— Ale już pora się zbierać. Wstałam dzisiaj o szóstej, padam już na nos — oznajmiła dziewczyna, a Oskar jej przytaknął. — Zadzwonię po taksówkę. Chcesz się z nami zabrać?
— Nie, dzięki — chłopak pokręcił głową. — Jadę na Dworcową, to w zupełnie innym kierunku — wyjaśnił. Obie dziewczyny mieszkały w akademikach na Kortowie. — Ale Kuba ma z wami po drodze, więc możecie go zabrać.
— Jasne — powiedziała Iza z uśmiechem. — Nie zostawiłabym go takiego pijanego w obcym mieście. Poza tym taksa na trzech to zawsze taniej — zaśmiała się. — Wyjdę trochę bardziej przed lokal, żeby zadzwonić. Poczekasz tu na mnie?
Oskar kiwnął głową i oparł się o barierkę, a dziewczyna faktycznie ruszyła w prawą stronę, gdzie pewnie muzyka z klubu nie łupała już tak głośno, ale nie oddaliła się za bardzo, by chłopak dalej mógł ją widzieć.
Przez chwilę trwał w bezruchu, przez nikogo niezaczepiany i milczący, kiedy z zamyślenia wyrwał go czyjś głos.
— Nie powinieneś wychodzić na dwór bez kurtki. — Oskar obejrzał się przez ramię i dostrzegł bramkarza z Iskry, który musiał wyjść na dwór chwilę po nich, bo wcześniej stali tam zupełnie sami.
— Martwisz się o moje zdrowie? — zapytał zaczepnie i spojrzał chłopakowi w oczy.
Ładne miał te oczy, ciemne, z czarną oprawą. Włosy też miał chyba ciemne, krótko przygolone. Nie był klasycznie przystojny, na pewno nie nadawał się na okładki czasopism dla pań, ale był przyjemnie umięśniony i nawet trochę wyższy od Oskara, a ten przecież mógł się poszczycić wzrostem powyżej metra osiemdziesięciu. Miał taką męską charyzmę, która sprawiała, że Oskar chciał dać mu się zdominować. Z natury nie był uległy, a już na pewno nie potulny i ułożony, zwłaszcza w łóżku, ale kiedy pojawiał się przed nim taki facet, mógł myśleć tylko o tym, jakby to było dać się przycisnąć do ściany i przelecieć tak, że zamroczyłoby mu widzenie.
— Jak twój kolega? — zmienił temat osiłek, jednocześnie mijając Oskara i opierając się o barierki obok niego. Żaden z nich nie patrzył na drugiego, ale fizyczna bliskość sprawiała, że w powietrzu dało się wyczuć napięcie.
— Dużo lepiej, przetrzeźwiał — powiedział, ale jako że mężczyzna nic na to nie odpowiedział, znowu zapadała pomiędzy nimi cisza. — Zaraz będziemy się zbierać, moja koleżanka zamawia właśnie taksówkę.
Mężczyzna obrócił delikatnie głowę, tak, żeby spojrzeć na Oskara.
— Gdzie mieszkasz? — zapytał.
— Na Dworcowej — odpowiedział zgodnie z prawdą, zanim zdążył się ugryźć w język. Kto to widział, żeby jakimś nieznajomym typom rozdawać swój adres?
Mężczyzna omiótł jego ciało wzrokiem, w bardzo taksujący sposób, po czym ponownie spojrzał mu w oczy. Nachyl się nad nim jeszcze trochę i dodał:
— Jak zaczekasz jeszcze parę minut, odwiozę cię do domu.
Oskar przełknął głośno ślinę i sam omiótł rozmówcę wzrokiem. Rzadko mu się zdarzało spotkać kogoś, kto od pierwszej chwili tak by na niego działał. Musieli mieć niesamowitą chemię, a jeśli tak, to szkoda by było tego nie sprawdzić…
— Mieszkam z kimś, zawieź mnie do siebie — powiedział więc po prostu, patrząc bramkarzowi wyzywająco w oczy. Mężczyzna odpowiedział pewnym siebie uśmieszkiem i nachylił się nad nim jeszcze trochę. Teraz to już musieli wyglądać podejrzanie — Oskar napięty jak struna i drugi facet, wiszący nad nim.
— Jestem Błażej — powiedział mu prawie że do ucha, po czym odsunął się znowu na bezpieczną odległość. — Daj mi dziesięć minut i spotkajmy się przed klubem — powiedział i wrócił do Iskry, pozostawiając Oskara samego, oszołomionego i podnieconego.
No nic. Musiał znaleźć swoich znajomych i się pożegnać, skoro czekała go intensywna końcówka nocy.


_________________

Cześć Wszyscy Czytający :)
Trójka to na razie mój ulubiony rozdział, pisałam go z uśmiechem na ustach. No i w końcu przedstawiam Wam Oskara, a sama czuję, że znam go od lat. Jak Wam się spodobało jego spojrzenie na świat?
A tak w ogóle zastanawiam się, czy mam tutaj jakiegoś czytelnika z Olsztyna? ;) Jestem ciekawa jak odbieracie mój opis miasta. Nie da się ukryć, że mam do niego wielki sentyment, chociaż to nie jest moje rodzinne miasto :)
Dziękuję za wszystkie komentarze. Nie kłamałam, kiedy mówiłam, że napędzają mi wenę. W życiu nie pisałam tak dużo t tak szybko :D Wychodzi z 15 stron na tydzień...
Kolejny rozdział w przyszły czwartek o 18:00, serdecznie zapraszam :)


Komentarze

  1. To mówisz, że ten rozdział jest Twoim ulubionym? Ja tam widzę, że czwarty ma potencjał na zostanie epickim. :D
    Po prostu MUSISZ nam pokazać, co się stanie, kiedy Oskar trafi do Błażeja i MUSISZ nam pokazać konfrontację pijanego Kuby z Jankiem.
    Co do Olsztyna się nie wypowiem, bo nie jestem w nim aż tak obcykana, ale starówka jest zacna.
    Wracając jednak do Oskara - on jest taki uroczy. Z przerażeniem stwierdzam, że na ten moment chyba lubię go nawet troszkę bardziej niż Kubę. Rzecz jasna Janek nadal jest na pierwszym miejscu, ale jego dziś było tylko co nic, więc to Oskar królował. Taki słodki zboczuszek. Niby niepozorny, a tylko penisy mu w głowie. :D
    Końcówka rozdziału była boska.
    Co za ironia, że i Kuba i Janek mają nadzieję, że ten drugi się wyprowadzi. To takie nieszczęście, że są na siebie skazani. Taaaaaakie straszne. Jeszcze Janek będzie musiał wyjąć kija z dupy (i zamienić go na coś innego), a Kuba przyzwyczaić się do dominacji Janka. Tragedia.
    Już nawet widzę kolejną scene: napruty Kuba ledwo dociera do mieszkania, potyka się o wszystko, robi burdel, hałasuje, Janek wpada w szał, kłócą się, "popychają"... i jest zgoda. :D
    Zgadłam, prawda?
    Pisz dalej, bo chce poczytać, jak Oskar zalicza. No i daj mi więcej Janka następnym razem.
    Weny!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi

    1. Hej Teorio :) Czwarty już jutro, ale czy będzie tam scena z Oskarem i Błażejem, nooo musisz sama się przekonać. Może jednak Oskar stchórzył ;) A pijany Kuba... to było dla mnie mega wyzwanie, także czekam na opinię Was wszystkich czy mi wyszło. Kiedyś dawno, dawno temu, kiedy opisywałam moją pierwszą pijacką scenę w życiu, ktoś mi powiedział, że pomysł miał potencjał, szkoda tylko, że nie pisała tego osoba z większym talentem... od tej pory mogę mieć mały kompleks ;)
      Oskar to jest o tyle ciekawa postać, że on zaskoczył nawet mnie. Miałam na niego jakiś tam plan, ale kiedy zaczęłam pisać, to tak jakby on nagle przejął kontrolę i zaczął mówić. A ja sama się nie spodziewałam, że z niego taki fajny facet.
      Jak zawsze w punkt ze zgadywankami :D Ale jeszcze nie powiem czy trafiłaś, musisz jutro przeczytać :D
      Dzięki za komentarz, jakby nie Ty, to bym się chyba załamała!
      Pozdrawiam i weny, weny, bo czekam na Grilla ja głupia :D
      naru

      Usuń
  2. Ja jak zwykle nie mogę doczekać się rozdziału! Coś czuję, że spotkanie Janka i pijanego Kuby będzie ciekawe :)
    Co do Oscara to polubiłam go i jestem ciekawa co wyniknie u Błażeja.
    Cóż zostaje mi czekanie do czwartku. Jeszcze tylko troche... ;)
    Wybacz, że tak późno komentuje. Miałam kłopoty z internetem ale już nadrobiłam całość :)
    Masz we mnie wiernego czytelnika i tak łatwo mnie się nie pozbędziesz ;)
    Życzę dużo weny
    I Pozdrawiam Cię Serdecznie
    Nao

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi

    1. Cześć Nao! Nie wiem jak to robisz, czy to szósty zmysł, przeznaczenie, bóg internetu czy cokolwiek innego, ale zawsze dostaje od Ciebie komentarz, kiedy akurat jestem najbardziej załamana brakiem odzewu na blogu i mam ochotę wszystko rzucić w cholerę. Bardzo, bardzo się cieszę, że czytasz i że się odzywasz. Taki czytelnik to skarb! :)
      I zobacz, jutro już czwartek, zaraz sobie poczytasz o chłopakach. Rozdział wyszedł mi przedługi, także mam nadzieję, że znajdziesz w nim wszystko, czego szukasz :D
      Dzięki za komentarz i pozdrawiam,
      naru

      Usuń
  3. No dobra, odzyskałam trochę sił po pracy, także naszło mnie na napisanie komentarza, chociaż rozdział przeczytałam już kilka dni temu i moja pamięć może trochę zawodzić :x Muszę przestać odkładać komentowanie na później...
    W każdym razie, bardzo mi się podobał ten rozdział! Podczas czytania czułam się normalnie jakbym czytała o swoich początkach na studiach - chyba wszędzie to wygląda podobnie, niezależnie od miasta czy uczelni :D I chociaż w Olsztynie nigdy nie byłam, to klimat wydaje mi się znajomy - ale to pewnie przez tę studencką otoczkę właśnie. W ogóle podoba mi się taki dokładny opis miasta, może jakbym miała kiedyś okazję tam być, przeszłabym się śladami bohaterów :D To by było spoko!
    Opis imprezy zapoznawczej też fajnie wyszedł. Znowu, czułam się jakbym czytała o swoich przeżyciach. W ogóle wszystko u Ciebie wygląda tak realistycznie, nawet ta kamienica - jak byłam w Poznaniu u koleżanki to spędziłam tam tydzień w bardzo podobnej. Ściany z czerwonej cegły, strome schody i cztery piętra do pokonania. Standard ten sam :D A może nawet jeszcze gorszy XD Dążę jednak do tego, że przez to wszystko bardzo łatwo wczuć mi się w chłopaków i fajnie mi się o tym czyta.
    Natomiast jeżeli o Oskara chodzi, to na razie się wstrzymam z jakąś głębszą opinią, chociaż wzbudził moją sympatię. No i jestem ciekawa jak się potoczy jego noc z Błażejem... Na razie zapowiada się dość jednoznacznie, ale może życie (w tym przypadku Ty) napisze im inny scenariusz? :D Chyba że jednak będzie seks - to właściwie też spoko!
    Dobrze, że nie muszę już czekać długo na następny rozdział :) Mam ochotę na jakąś dobitną konfrontację Kuby z Jankiem i coś czuję, że się nie zawiodę.
    Pozdrawiam cieplutko!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cześć Leslie! Już właściwie miałam iść spać ale dostałam maila z powiadomienie, spojrzałam i aż mi serce zatrzepotało, dzięki <3
      Przede wszystkim muszę wiedzieć i to najlepiej zaraz :D czy ta kamienica, o której mówisz była na Fredry? Bo jeżeli tak, to byłaś dokładnie w mieszkaniu chłopaków :D busted, opisałam istniejące mieszkanie, tylko przeniosłam je jakiś 350 km w lewo :P ale to było jedno z moich studenckich mieszkań, najbardziej odjechane i ukochane, więc chciałam je włożyć do opowiadania. Tak już mam, że pisząc, wplatam mnóstwo elementów z mojego życia, jako taka, hmmm gra sama ze sobą ;)
      Cudownie, że podoba Ci się opis Olsztyna. Ja tez uwielbiam, kiedy historia dzieje się w prawdziwym mieście i jest ono dokładnie opisane. I jest coś w tym, że piękno kryje się w oczach patrzącego, a ja Olsztyn kocham, więc widzę go prawie że bajkowo. Mam nadzieję, że udaje mi się to oddać. Jakbyś chciała iść kiedyś śladami chłopaków, to pamiętaj że długo sobie nie podchodzisz, maks dwadzieścia minut :P nie no, żartuje. Żeby przejść całe miasto, to trzeba z czterdzieści :P
      To co szykuje dla Oskara (co życie szykuje, haha, pięknie powiedziane) niech jeszcze pozostanie przez chwilę niespodzianką… Tak jeszcze przez dziewiętnaście i pół godziny ;D a konfrontacja Janka z Kubą, no cóż, czy każda ich rozmowa nie jest dobitna? :D
      Bardzo dziękuję za ten przemiły komentarz i życzę dużo weny!
      Pozdrawiam, naru

      Usuń
    2. Tak, to miłe uczucie :D
      I wybacz, że nie tak zaraz, ale dopiero teraz znalazłam chwilkę na odpisanie. W każdym razie to niestety nie było na Fredry. Z tego co sprawdziłam to zatrzymałam się z 5 km dalej :D Chociaż chyba byłam w tamtej okolicy, więc właściwie to fajny zbieg okoliczności :P
      I doskonale znam to wplatanie swojego życia we własne opowiadania. Cała "Druga szansa" to praktycznie taka przeplatanka charakterów, miejsc, wydarzeń, które gdzieś tam są ze mną związane. I pewnie dlatego mam do niego wielki sentyment, pewnie ty więc masz podobnie :)
      No ładnie zachęcasz, ładnie! Jako typowy podróżnik amator dopiszę Olsztyn do swojej listy miejsc "do odwiedzenia". :D
      A teraz już nawet mniej tych godzin, co bardzo mnie cieszy! I właściwie każda konfrontacja jest dobitna, co lubię. Giv mi morrrr i będę szczęśliwa :D

      Usuń
    3. Cześć Leslie,

      taka już ze mnie paskudna dusza, że sama to się domagam odpowiedzi zaraz od razu, a komuś to odpisuje dopiero po kilku dniach :D
      jaka szkoda, że to nie było Fredry. To byłby przecudowny zbieg okoliczności! No ale to tylko świadczy o tym, że rynek mieszkaniowy w Poznaniu jest w jeszcze paskudniejszym stanie niż myślałam, skoro cała starówka upstrzona jest takimi mieszkaniami :D
      A co do Drugiej Szansy... to widać ;) Widać, że czujesz ten klimat, te rozmowy, te żarciki. I dlatego świetnie się to czyta :)
      Dziękuję za odpowiedź i pozdrawiam serdecznie,
      Naru

      Usuń
  4. Hejeczka,
    cudnie, wow no może teraz Oscar będzie miał takiego przyjaciela, zabrakło mi no takiego zawstydzenia Kuby na to, że Janek posprzątał ten bajzel... może jednak się dogadają no, ale ciekawa będzie ta konfrontacja Janek-pijany Kuba, no i Oscar z tym bramkarzem bardzo ciekawe...
    Dużo weny życzę...

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz