Rozdział dziewiąty, w którym dotkniemy kalejdoskopu uczuć


27 października 2009 r.

Dochodziła prawie piętnasta, a Janek był już dosłownie o dwa oddechy od rwania sobie włosów z głowy. Karolina dalej nie odbierała telefonu, a jej zmiana miała się zacząć równo za czterdzieści pięć minut. Miał straszą nadzieję, że dziewczyna zastąpi go jednak trochę wcześniej, ale jak na złość, od rana nie było z nią kontaktu. Janek pluł sobie w brodę, że w ogóle zgodził się zmienić Agatę, a nie powiedział jej po prostu, że najwyżej dzisiaj nie otworzą, jednak dziewczyna była tak spanikowana, że nie da rady przyjść do pracy, że Janek nie chciał jej dodatkowo dokładać i tego. A poza tym sam czuł ścisk żołądka na myśl, że mógłby się wypiąć na swoje obowiązki służbowe i tak po prostu pozwolić, żeby kawiarnia była zamknięta. To aż wołało o dyscyplinarkę. Chociaż w sumie nawet nie dlatego się zgodził. Po prostu jego natura służbisty nie pozwalała mu tego olać.
Teraz jednak jego nerwy były już w strzępkach. Obiecał Kubie, że wróci do domu koło drugiej. Wyobraźnia podpowiadała mu niestworzone rzeczy, jakie jego bracia mogli wyprawiać. Co jak co, ale trochę już znał chłopaków i wiedział jak potrafili wejść na głowę. Miał tylko nadzieję, że Kubę potraktują ulgowo, przez wzgląd na to, że niezbyt go znali. W końcu zawsze byli spokojniejsi, kiedy w domu akurat byli goście.
Swoją drogą, czuł ogromne wyrzuty sumienia przez to, że poprosił Dąbrowskiego o pomoc. O szóstej rano wydawało mu się to, jeżeli nie niezłym pomysłem, to przynajmniej jedynym rozsądnym wyjściem. Ale kiedy już zastanowił się nad całą sytuacją na spokojnie, doszedł do wniosku, że równie dobrze mógł poprosić tatę, żeby podjechał i zabrał dzieciaki do szpitala, skąd on by je odebrał po skończonej pracy. Niestety najlepsze pomysły przychodziły jak zawsze po fakcie.
Z frustracją spojrzał na duży ścienny zegar, wiszący nad kontuarem, zaklinając go w myślach, żeby wybiła już godzina zero. Cisza w lokalu była tak napięta, że kiedy nagle rozdzwoniła się jego komórka, podskoczył jak opatrzony. Nie patrząc nawet na wyświetlacz, od razu odebrał i krzyknął do telefonu:
— Kuba? — Pierwszą myślą, która przyszła mu do głowy było, że to jak nic dzieciaki coś zmajstrowały i jego współlokator dzwonił po wsparcie. W sumie to nawet się tego spodziewał i to już od kilku godzin.
— Co? — zapytał roześmiany, dziewczęcy głos po drugiej stronie. — Tu Karolina, też na "K" i też ścięta po męsku, więc mogę zrozumieć skąd ta pomyłka… — dodała z wyczuwalną kpiną w głosie. — Dzwoniłeś do mnie osiem razy, więc oddzwaniam.
— Karolina! — wykrzyknął Janek uradowany, od razu puszczając mimo uszu komentarz dziewczyny. — Boże, nareszcie! Gdzieś ty była?
Co jak co, ale na Karol zawsze można było polegać i taki brak kontaktu z nią, przez tyle godzin, zupełnie do niej nie pasował.
— No spokojnie, bo jeszcze pomyślę, że się o mnie martwisz — zażartowała managerka. — Wczoraj zostawiłam telefon u brata i dopiero teraz po niego zaszłam. Coś się stało, że tak wydzwaniałeś? — dopytała.
— Cholera — rzucił Janek z bezsilności. To nie była wina Karol, że podziała gdzieś telefon, ale nie mógł nic poradzić na to, że czuł złość. To ona jako managerka powinna odpowiadać za kawiarnię i jej otwarcie w takiej awaryjnej sytuacji, a nie on. — Jestem w Kofiszocie — oznajmił krótko. — Agata jest chora, dlatego ją zastąpiłem, skoro do ciebie nie dało się dodzwonić — dodał nieco zbyt ostro, tak, że po chwili aż zrobiło mu się głupio. — W mieszkaniu zostawiłem braci — powiedział, żeby jakoś usprawiedliwić swój nieprzyjemny ton.
— Co? — odpowiedział mu płaski głos w słuchawce. — Nic nie mówiłeś, że przyjeżdżają… — mówiła wolno, jakby wciąż do niej nie docierał sens słów kolegi. —  Janek, zostawiłeś ich samych?! — krzyknęła nagle. — Leć do nich, natychmiast! — wydarła się do aparatu, a chłopak aż musiał odsunąć telefon od ucha. Z drugiej strony, to właśnie była cała Karol, kochana dziewczyna.
— Nie, nie, jest ok — uspokoił ją od razu Tomaszewski. Z roztargnieniem przetarł ladę ściereczką, chociaż była idealnie czysta, bo od dobrej godziny w kawiarni nie pojawiła się żywa dusza. — Mój współlokator z nimi siedzi.
— Współlokator? — powtórzyła Karolina, nie kryjąc zdziwienia. No cóż, do tej pory Janek nie mówił zbyt dobrze o swoich dotychczasowych współlokatorach, a o Kubie to właściwie nawet nie wspominał. Trochę się wstydził i nie chciał się przyznawać Karol, że drogi znów mu się skrzyżowały z tamtym bezczelnym dzieciakiem, który zrobił mu awanturę w pracy pierwszego dnia semestru i to  jeszcze skrzyżowały w taki krępujący sposób. No i nie czuł też jakiejś większej potrzeby, żeby się dziewczynie zwierzać z podobnych rzeczy, więc po prostu temat przemilczał.
— No zgodził się ich popilnować, ale miałem wrócić trochę wcześniej… — wyjaśnił.
— Okej, to w takim razie zbieraj się już — zarządziła, a Janek zdębiał. No jak „zbieraj się”, jak ktoś musiał zostać w kawiarni?
— Co? — zapytał bezmyślnie.
— Serio, leć. Masz tam jakichś klientów? — Tomaszewski zupełnie niepotrzebnie rozejrzał się po pustej sali.
— Nie — odpowiedział. — Ale nie mogę przecież tak po prostu zamknąć kawiarni w ciągu dnia. A co jak akurat zajrzy tu właściciel? — Bo to byłaby chyba najgorsza możliwa opcja. Pan Bogdan był strasznym nerwusem i potrafił zrobić awanturę z niczego, a kawiarnia, zamknięta zupełnie bez powodu w godzinach szczytu, doprowadziłaby go chyba do białej furii.
— Daj spokój. Będę na Kortowie w mniej niż w pół godziny, po prostu przyczep na drzwiach kartkę, że zaraz wracasz. A jak Bogdan się dowie, to wezmę to na siebie — zapewniła dziarsko dziewczyna.
Janek zamarł, bo doskonale wiedział, że Karolina tylko grała taką pewną siebie. Może i była w Kofiszocie managerką, ale wcale nie oznaczało to, że Bogdan traktował ją jakoś lepiej niż resztę załogi. Wprost przeciwnie, to na ogół na niej się zbierały jego wybuchy gniewu i dziewczyna wcale tego dobrze nie znosiła.
— Jesteś pewna? — zapytał jednak, bo naprawdę chciał już biec do mieszkania, ale nie mógł tak po prostu się zgodzić, bez ostatecznego potwierdzenia od Karoliny.
— Jasne, zmykaj już. I pozdrów ode mnie dzieciaki.
Do domu Janek po raz pierwszy, odkąd mieszkał na Profesorskiej, wrócił autobusem. Niby tylko dwa przystanki, ale zawsze dziesięć minut w kieszeni. Z przystanku ruszył pędem, a jako że drzwi do klatki było otwarte na oścież, nie musiał się nawet zatrzymywać, żeby wbić kod do domofonu, za to od razu mógł pognać do mieszkania, przeskakując po dwa stopnie na raz. Kiedy dobiegł już na ich piętro, miał lekką zadyszkę, ale nawet się tym nie przejmował. Z pośpiechem dopadł do drzwi i tak szybko, jak tylko potrafił, wparował do mieszkania. Spodziewał się najgorszego — miał już przed oczami scenę z konającym Kubą na ziemi i młodymi Tomaszewskimi wokół niego, przyjmującymi pozy zwycięzców, albo nawet zwłoki dzieciaków i jego współlokatora stojącego nad nimi z mściwym uśmiechem satysfakcji na twarzy, ale na pewno nie tego, co ujrzał, gdy tylko skierował oczy na środek kuchni… gdzie dzieciaki z uśmiechami na umorusanych gębach siedziały przy stole i zajadały coś z talerzy tak, że im się uszy trzęsły.
— Co…? — zapytał zszokowany, kiedy dostrzegł Kubę kręcącego się przy kuchennym blacie. Jego głos momentalnie zwrócił uwagę zarówno Dąbrowskiego jak i chłopaków.
— Janek! — krzyknęły dzieciaki chórkiem.
— Kuba nam zrobił naleśniki — pochwalił się zaraz Kamil.
— I pozwolił nam pomagać, Janek! Ja normalnie sypałem mąkę i wbiłem jajka, i tylko jedna skorupka mi wpadła, i Kuba ją wyjął widelcem prawie całą, i teraz prawie nie trzeszczy jak się gryzie!
— A ja zrobiłem polewę do dekoracji i śmietanę ubiłem! — dodał dumnie drugi z braci.
— Ale tylko dlatego, że jestem za mały na mikser — wtrącił od razu Mati — A Kuba obiecał, że następnym razem zrobimy ubijaczką do piany, to będę mógł też ubijać.
Janek wolno podniósł zdziwiony wzrok na swojego współlokatora, który skończył się już krzątać po kuchni i stał obrócony do niego przodem, badając czujnie jego reakcję.
— Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko, że zrobiliśmy już obiad? — zapytał w końcu brunet niepewnym głosem. Chyba nie mógł do końca rozgryźć enigmatycznej miny drugiego mężczyzny, ale Tomaszewski nie był zły. Po prostu nie mógł uwierzyć, że ktoś zrobił coś tak… miłego dla jego braci. Czym innym było przypilnowanie, żeby gówniarze się nie wykończyli do jego powrotu z pracy, a czym innym to — obiad. I wspólna, angażująca zabawa.
— Ja… — zaczął, ale w głowie miał pustkę. Jak miał powiedzieć, że był mu dozgonnie wdzięczny i wzruszony, i przejęty, ale tak, żeby się przy tym nie ośmieszyć i nie wyjść na mięczaka? — Nie trzeba było — powiedział w końcu płasko i widząc jak z twarzy Kuby znika uśmiech, od razu poczuł się głupio sam ze sobą.
Czym prędzej poszedł do swojego pokoju, żeby tam zostawić rzeczy i wykorzystać tę chwilę samotności na ochłonięcie. Kiedy wrócił do kuchni, czuł się już trochę lepiej.
— W ogóle sorry, że to tyle trwało, nie mogłem się wyrwać z kawiarni.
— Żaden problem — odpowiedział sucho Dąbrowski po czym obrócił się do niego plecami, podszedł do zlewu i jakby nigdy nic… zaczął zmywać. Sam z siebie.
Janek aż zagwizdał.
— Czy ja dobrze widzę? — zakpił. — Nie spadnie ci od tego koronka z główki?
— Co? — zapytał Kuba na poły z roztargnieniem, a na poły z irytacją. — O co ci znowu chodzi?
— No to po prostu taki niecodzienny widok, ty zmywający gary, że aż sam nie wiem, czy mogę wierzyć własnym oczom — wyjaśnił Janek z bezczelnym uśmieszkiem na ustach, co chyba tylko jeszcze bardziej rozzłościło Kubę. Jakaś część w Janku aż zadrżała z zadowolenia na ten widok.
— Cmoknij się, Tomaszewski — uciął krótko brunet i wrócił do zmywania, a drugi lokator po prostu się na to zaśmiał. Nawet dzieciaki oderwały się od swoich naleśników, żeby przyjrzeć się bratu. To nie był taki codzienny widok, żeby Janek śmiał się w głos. — Zresztą, zmywam po twoich braciach, więc może powinienem to rzucić w cholerę i kazać tobie skończyć — dodał po chwili zirytowany, bo najwidoczniej nie potrafił odpuścić.
— Tak? — zapytał Janek z ironią. — Czyli jednak boisz się o tę koronę? Spokojnie, z tego co widzę, mocno się trzyma.
— Dupek — wymamrotał Kuba pod nosem, chyba siląc się, żeby dzieciaki nie usłyszały. Janek ponownie się na to zaśmiał, ale kiedy zauważył, że chłopak faktycznie przez dłuższą chwilę się już nie odezwał, zamiast tego tylko ze złością trzaskając talerzami, trochę się zaniepokoił.
Wstał więc i przeszedł przez kuchnię, żeby stanąć trochę bliżej zlewu.
— To daj, ja już pomyję do końca — zaproponował płasko, ale Kuba nawet nie zareagował na tę jego słabą próbę naprawiania atmosfery. — Słyszysz? Mówię daj, odejdź, ja skończę.
— Teraz to w pompie mam twoją pomoc — odparł buńczucznie drugi mężczyzna, a Janek nerwowo spojrzał się na swoich braci, żeby upewnić się, że dzieciaki się im nie przysłuchiwały, a były zajęte swoją własną rozmową i jedzeniem. Jakoś głupio by się czuł, gdyby Kamil i Mati byli świadkami tej dość prywatnej rozmowy, szczególnie, że tym razem Kuba wyglądał na naprawdę wkurzonego, a przecież w sumie Janek był jego dłużnikiem po tym, co dzisiaj Dąbrowski zrobił dla jego rodziny.
— No daj — powiedział więc z irytacją i przepchnął się koło Kuby, żeby wyciągnąć mu z rąk mokry talerz.
— Ej — zaprotestował od razu brunet i sięgnął po wyrwany mu chwilę wcześniej porcelanowy łup. — Spadaj!
— Już nie bądź taką primadonną — zirytował się ponownie Janek i pociągnął za talerz mocniej. Kiedy naczynie ponownie wyślizgnęło się z mokrych rąk Kuby, ten, niewiele myśląc, drugą ręką nabrał wody z wciąż otwartego kranu i chlusnął nią z impetem w Janka.
Janek przez kilka krótkich sekund stał jak wryty, z mokrą twarzą i przodem bluzy, nie mogąc dojść do tego, co cię właśnie stało, po czym jak na autopilocie jego wolna ręka sięgnęła do drugiej komory zlewu, gdzie była woda z płynem do naczyń, i zgarnęła pianę, po czym zamaszystym ruchem strząsnęła to wszystko na głowę Kuby. Chłopak otworzył usta jak ryba bez wody, a później zupełnie zapominając o talerzu, od którego zaczęła się ta kłótnia rzucił się obiema dłońmi do zlewu, żeby zebrać jak najwięcej mydlin, Janek jednak szybko mu to udaremnił, łapiąc jego dłonie w nadgarstkach i siłując się z nim przez chwilę, żeby piana ponownie wylądowała na Kubie, a nie na mim.
— Długo się będziecie jeszcze tak przytulać? — zapytał nagle Kamil znudzonym głosem i jak na komendę, zarówno Janek jak i Kuba, spojrzeli w stronę stołu, gdzie dwie dziecięce buzie zwróciły się w ich kierunku, żeby wgapiać się w nich ze zdziwieniem. Odskoczyli od siebie momentalnie.
Co im właśnie strzeliło do łbów?
— To może faktycznie dokończ, a ja idę się przebrać, bo pomoczyłem rękawy — powiedział Dąbrowski ze stoickim spokojem, jakby właśnie nie stało się nic dziwnego i nie czekając na jakąkolwiek odpowiedź ruszył do swojego pokoju. Gdy zamykał za sobą drzwi, na włosach sterczał mu jeszcze stożek z baniek mydlanych.

***

Oskar poprawił pasek od torby na aparat, który nieprzyjemnie wrzynał mu się w ramię i ruszył w stronę Wysokiej Bramy. Wtorki na uczelni były dość luźne, tylko trzy wykłady i żadnych ćwiczeń, choć część jego grupy miała jeszcze wychowanie fizyczne, z którego on był zwolniony, ponieważ…  Ponieważ był okropnym leniem i do tego nadawał się do sportu jak pięść do nosa, więc załatwił sobie lewe zwolnienie lekarskie. Niemniej mocno się dzisiaj wynudził, bo cały dzień nie było Kuby, który wcześnie rano napisał, że coś mu wypadło, przez co nie pojawi się na uczelni. To w sumie było zabawne jak szybko obecność Dąbrowskiego zdefiniowała co dla Oskara było przyjemnym dniem na kampusie, a co nie. Aż czasami ciężko było uwierzyć, że znali się z Kubą dopiero niecały miesiąc.
Po zajęciach Oskar ruszył na miasto napstrykać trochę fotek, korzystając z sytuacji, że wciąż było dość jasno. Powoli jednak czas względnej widoczności zmierzał ku końcowi, a na dodatek zza horyzontu nadciągały burzowe chmury, co oznaczało, że i pora robienia zdjęć przemijała, więc Oskar właściwie mógł ogłosić fajrant. Kiedy jednak maszerował przez miasto, próbując wyłapać jak najwięcej pozytywnych wibracji z otaczającej go jesiennej aury, jego spojrzenie przykuła znajoma postać. W jego kierunku zmierzał nie kto inny, a ten przystojny bramkarz z Iskry, którego puknął kilka tygodni temu. Och, jaki on był do schrupania, aż się Oskarowi cieplej zrobiło. Błażej, bo tak miał chyba chłopak na imię, nawet go nie zauważył. Wyglądało na to, że wychodził właśnie z galerii handlowej i szedł w stronę Starówki, czyli wprost na Oskara.
W pierwszym odruchu Okoye chciał zwiać. Nie nawykł do utrzymywania kontaktu ze swoimi łóżkowymi zdobyczami. Było coś niewłaściwego nawet w oglądaniu ich w świetle dziennym. Bo o czym niby można było rozmawiać z takim facetem? Wspominać orgazmy? Porównywać kutasy? Może niektórzy potrafili to robić, ale on wolał przelecieć i zapomnieć. Szczególnie, że nie uznawał wtórności jednonocnych kochanków. To z założenia mieli być goście na raz, jak sama nazwa wskazywała i nie było sensu się później w tym babrać i przeciągać ich ponownie przez swoją pościel i życie.
Ale gdyby nagle zawrócił na środku chodnika, to już na pewno przyciągnąłby spojrzenie mężczyzny, który na razie zdawał się go nie zauważyć, Oskar postanowił więc spróbować szczęścia i przemknąć się koło niego niepostrzeżenie. Niestety była jedna rzecz, która naprawdę utrudniała anonimowość komuś takiemu jak on — jego niezdarność. Bo kiedy był już na tyle blisko Błażeja, że mógł swobodnie schylić głowę i koło niego przejść, podwinęła mu się stopa i runął jak długi wprost pod nogi bramkarza. Gdyby na tym świecie istniała chociaż krztyna sprawiedliwości, to mężczyzna po prostu by go minął bez słowa, ale jak na złość, musiał okazać się dobrym Samarytaninem i od razu nachylił się nad nim z troską pytając, czy nic mu nie jest. Oskar najpierw niezdarnie podniósł się na czworaki, po czym zadarł głowę, tylko po to, żeby ujrzeć tę cholernie przystojną twarz, jak w jakimś tandetnym romansie. Jaki czort?
— Nic ci nie… to ty? — chłopak zmienił pytanie w trakcie, nagle rozpoznając w nieznajomej pokrace u swych stóp chłopaka, którego miał w łóżku nie dalej jak dwa tygodnie temu.
— Uch — jęknęła wspominania pokraka zbolałym głosem, więc Byku czym prędzej ruszył, żeby pomóc chłopakowi podnieść się na nogi.
Kiedy Oskar złapał już pion, stali tak jeszcze przez krótką chwilę, z Błażejem podtrzymującym go za łokcie i stanowczo zbyt blisko siebie, żeby uznać to za normalne, po czym Mulat odsunął się speszony.
— Więc… — zaczął niezręczne Byczkowski. — Jeżeli aż tak ci zależało na spotkaniu ze mną, mogłeś po prostu poprosić mnie o numer telefonu, nie musiałeś mi się od razu rzucać do stóp.
Oskar wzruszył ramionami. Wciąż czuł się trochę skrępowany nie tylko konfrontacją z byłym kochankiem, ale też tym żenującym popisem braku koordynacji, rodem z przedszkolnego placu zabaw.
— Nigdy nie unikam sytuacji, w której mogę klęknąć przed przystojnym mężczyzną — powiedział jednak zaczepnie i nerwowo przeczesał palcami swoją kędzierzawą czuprynę.
Błażej zaśmiał się hucznie i było w tym głośnym śmiechu coś, co do niego pasowało. Nie był to jakiś wybitnie ładny śmiech, raczej taki szorstki i męski, jak sam Błażej. To wystarczyło, żeby Oskar ponownie zagapił się na mężczyznę o sekundę dłużej niż wypadało.
— Planowałem iść na obiad — rzucił Błażej luźno, po czym dodał bystrzej: — Może zjemy razem?
Przez tak bezpośrednio zadane pytanie, Oskar aż na chwilę stracił rezon. Szybko jednak odzyskał animusz i przywołując na twarz miły uśmiech, pokręcił głową.
— Obiad czeka na mnie w domu — uciął krótko i nie przegapił faktu, że z Błażeja lekko uszło powietrze. — Poza tym nie sądzę, żeby taki byczek jak ty był zadowolony z tego, co może zjeść w moim towarzystwie.
Błażej ponownie wybuchł tym swoim niskim, chropowatym śmiechem, a Okoye z lekkim zdziwieniem odnotował, że dostawał od tego dźwięku gęsiej skórki. To była nowość…
— Jak mnie nazwałeś? — zapytał bramkarz rozbawionym tonem.
— No… byczek — powtórzył Oskar niepewnie. Dopiero za drugim razem poczuł jak faktycznie to głupio brzmiało. — Kurde, serio, przepraszam. Miałem na myśli, że jesteś taki duży, umięśniony, znaczy się… — zaczął się nieporadnie tłumaczyć, co Błażej przyjął kolejną salwą śmiechu, chociaż tym razem uspokoił się nieco szybciej.
— Nie, nie. To zupełnie nie chodziło o to, że słowo mi nie pasuje. Po prostu ja się nazywam Byczkowski. Byku. Tak wszyscy na mnie wołają i to po prostu głupi zbieg okoliczności, że ze wszystkich lamerskich przezwisk na koksa, wybrałeś akurat to…. O „koks”, to jest dopiero głupie.
— No — zgodził się chłopak. — Faktycznie dziwny zbieg okoliczności. Czyli… Byku?
— Byku! — ucieszył się ponownie mężczyzna. — To teraz spowiadaj się, co jest nie tak z twoimi kubkami smakowymi?
— Słucham? — zdziwił się Oskar. Bo niby co to za impertynencja?
— No powiedziałeś, że nie będę zadowolony z tego, co mogę zjeść w twoim towarzystwie… chociaż szczerze to wątpię — zaryzykował i spróbował flirtu. Aczkolwiek flirtowanie w jego wydaniu zawsze było koślawe. O wiele lepiej wychodziło mu podchodzenie do chłopaka, mierzenie go ognistym spojrzeniem i pytanie, u którego z nich będą się pieprzyć.
— A, to. To dlatego, że zakładam, że jesteś mięsożercą. W końcu takich mięśni ciężko się dorobić na sałacie. A ja nie jem mięsa, czego się zresztą można domyślić — wyznał, klepiąc się po swojej zapadniętej klacie. Cóż, nie dało się ukryć, że Oskar nie był typem sportowca, a Błażej niedawno wykupił sobie bilet w pierwszym rzędzie na ten spektakl i mógł z bliska policzyć każde jego wystające żebro, więc nie było sensu owijać w bawełnę.
Byku jednak ani nie chwilę nie spuścił oczu z jego twarzy, a na ustach błąkał mu się miły uśmiech.
— Zdziwiłbyś się, jakie rzeczy jedzą sportowcy. Odpowiednio zaplanowana wegańska kuchnia wcale nie jest zła, niezależnie od tego, czy jest się na masie, czy redukcji. A koło teatru jest zarąbista wegańska burgerownia. Jadłeś kiedyś burgera z kaszy kuskus z sojowym majonezem?
Oskar zdębiał. Jadł, i z kaszy, i z ciecierzycy, i nawet z buraka. Tylko akurat nie spodziewał się, że taki facet będzie miał cokolwiek na ten temat do powiedzenia. Z drugiej strony nawet nie znał tego człowieka, więc wszystko, co o nim wiedział, było jego własnymi wyobrażeniami o Błażeju. Bo spójrzmy prawdzie w oczy, oni wtedy niewiele rozmawiali. Zaledwie tyle, co trzeba, żeby trafić do łóżka pod jednym adresem. A potem to już w ogóle ich dialog ograniczył się do zdyszanego „szybciej” i ginącego w pościeli „dobrze?”.
Ale na pierwszy rzut oka Błażej wyglądał… no, jak typowy byczek. Mocno napakowany, krótko ścięty, w bluzie z kapturem i w miękkich, dresowych spodniach. Niezbyt wystylizowany, za to ze sportową torbą przerzuconą przez plecy. Może nie przystojny w taki oczywisty sposób, ale bardzo pociągający i męski. Pewnie mało osób przypisywało mu jakiekolwiek inne zainteresowania niż siłownia i piwko pod blokiem. Chociaż, z drugiej strony, pewnie też mało kto przypisywał mu sympatię do penisów innych niż jego własny, a tutaj taka niespodzianka.
— Czyli co, też jesteś weganinem? — upewnił się, a drugi mężczyzna od razu pokręcił głową.
— Nie, nie. Lubię mięso. Ale jem zdrowo i różnorodnie, przeliczam sobie makro, a od czasu do czasu próbuję wprowadzać do diety wegetariańskie żarcie. A wegańskie burgery są nieziemskie. Tak że nie mam najmniejszego problemu z zaproszeniem cię na taki obiad, co ty na to? — zapytał z bezczelnym uśmiechem, po czym spojrzał z niezadowoleniem w niebo. — Tylko decyduj się szybko, bo zaraz zacznie lać — zawyrokował.
Co on na to? Chciał zwiewać, gdzie pieprz rośnie. Chciał powiedzieć, że nic z tego nie będzie, bo nie puka się dwa razy w tej samej rzece. Chciał powiedzieć Błażejowi, że za bardzo się starał. Zanim zdążył jednak się zastanowić, gdzieś bardzo niedaleko nich grzmotnął piorun i momentalnie z nieba lunął deszcz. Spojrzał zdezorientowany na śmiejącego i wyciągającego w kierunku deszczu ręce Błażeja i wzruszył ramionami, niezdolny wyartykułować tego, co miał w głowie. Po prostu pozwolił się zaprowadzić na obiad, na który nawet nie miał ochoty.

***

Oskar siedział naprzeciwko niego i chyba się chwalił swoimi imponującymi zdolnościami otwierania paszczy. Zupełnie niepotrzebnie, bo Błażej wciąż pamiętał jak szeroko te usta potrafiły się rozchylić… niemniej jednak był pełen podziwu dla sposobu, w jaki Oskar jadł. Jeszcze nigdy nie zdarzyło mu się postawić facetowi obiadu, ale zawsze sądził, że kiedy już do tego dojdzie, po obu stronach powinno być trochę skrępowania i mnóstwo starań, żeby jeść ładnie. Tymczasem Oskar pałaszował swojego burgera jak głodny dzieciak, nie zważając, że warzywa wypadają mu na talerz, a sos leci po dłoniach. I za każdym razem gdy wgryzał się w swoją bezglutenową bułę, robił taką minę, jakby szedł się z obiadem siłować na śmierć i życie.
Widząc, że Oskar sobie nie szczędzi, sam pałaszował swojego burgera ze smakiem, bez zastanawiania się, jak nieelegancko wyglądał. Miło było tak przy kimś wyluzować. Czuł się z tym chłopakiem o wiele bardziej jak z kumplem, niż jak z kochankiem, a to sprawiało, że w głowie pojawiały mu się dziwne myśli… Do tej pory trzymał swoich facetów w bardzo konkretnych ramach. Nie wiązał się z nimi na zbyt długo, chociaż preferował sypiać z jednym, stałym partnerem przynajmniej przez jakiś czas. Tak było łatwiej — nie musiał się każdej nocy skupiać na szukaniu sobie kompana do łóżka i nie musiał się później martwić jak go spławić. Nigdy jednak nie wyciągał tych relacji poza sypialnię. Nie wyobrażał sobie nawet co by zrobił, gdyby ktoś z jego otoczenia dowiedział się o jego preferencjach.
Ale kiedy tak siedział z Oskarem, to przez myśl mu przeszło, że to mogłoby wyglądać właśnie tak — łatwo. Mogliby chodzić razem na wegańskie burgery jak kumple i bzykać się za zamkniętymi drzwiami. Nikt by nie musiał wiedzieć. I chyba po raz pierwszy w życiu pozwolił sobie czegoś takiego zapragnąć. Tak realnie.
— Smakuje? — zapytał z domyślnym uśmiechem.
— Jest mega — odparł chłopak z wciąż pełną buzią, jednak po chwili przełknął jedzenie i przetarł usta wierzchem dłoni. — Nawet nie sądziłem, że jestem taki głodny. Albo po prostu łakomy.
— No kto jak kto, ale ty sobie możesz pozwolić na dowolne zaspokajanie swojego apetytu — osądził Błażej, mając na myśli wyjątkową szczupłość chłopaka. Zdaje się, że był on jednym z tych ludzi, co mogli w siebie wrzucić konia z kopytami, a i tak pozostawali chudzi jak patyk. Chociaż w jego przypadku raczej nie konia, tylko jakiś jego wegański odpowiednik. Może wiadro humusu?
— I pozwalam sobie — odpowiedział Oskar zaczepienie. — Na wielu różnych poziomach — dodał i puścił oczko.
Błażej prychnął, bo ten dzieciak był po prostu niemożliwy. Czy on naprawdę planował do każdego zdania wciskać jakiś podtekst seksualny? Z drugiej strony Byku nie zamierzał narzekać. Cholernie elektryzowała go ta gra.
Chyłkiem rozejrzał się po sali i kiedy upewnił się, że nikt nie zwracał na nich uwagi, nachylił się w stronę chłopaka z drapieżnym uśmiechem.
— Z tego co pamiętam, faktycznie jesteś dość wygłodniały.
Oskar odrzucił głowę do tyłu i zaśmiał się głośno, przy okazji prezentując swoją piękną, smukłą szyję. To mógłby być nowy fetysz Błażeja.
— Tak — zgodził się młodszy. — Pod tym względem też jestem wiecznie nienasycony — powiedział ze śmiechem i wsunął do ust ostatni kawałek burgera, po czym zlizał koniuszkiem języka trochę sosu, który zatrzymał się na jego górnej wardze. Byku przez cały czas chciwie śledził ten ruch wzrokiem.
— W takim razie, może dasz się zaprosić do mnie… na deser?
Tak już czasami było, że na spotkaniu dwóch zainteresowanych sobą nawzajem osób, ktoś w końcu musiał się przełamać i postawić wszystko na jedną kartę. To zawsze był swoisty hazard — bo co, jeśli ta druga osoba pokręciłaby głową, wyśmiała albo, nie daj Boże, się szczerze zdziwiła, bo ona od początku nie traktowała tego w ten sposób? Ale jeżeli miało coś z tego być, trzeba się było w końcu przełamać, żeby się dowiedzieć jak historia potoczy się dalej. I kiedy już padło pytanie, które miało podzielić rzeczywistość na dwie równe części — na to co było wcześniej i co będzie później — na jedną krótką chwilę czas stawał. I tak właśnie poczuł się Błażej, kiedy w końcu zadał to pytanie. Jak w zwolnionym tempie widział, jak Oskar przełknął ślinę, poniósł na niego wzrok, a z jego ust milimetr po milimetrze znikał rozbawiony uśmiech. Już nie musiał odpowiadać, już wszystko było jasne.
— Słuchaj… — zaczął, ale Błażej wszedł mu w słowo.
— Nie, nie ma sprawy — uciął krótko. — To i tak była taka luźna propozycja — usprawiedliwił się od razu.
Oskar zapatrzył się na własne dłonie, teraz splecione na stole i ponuro pokiwał głową, po czym podniósł na niego oczy.
— Jest mi głupio, bo z natury unikam takich sytuacji. Ja po prostu się do tego nie nadaję.
— Do czego? — zapytał Byku ze zdziwieniem.
— No, do tego — wyjaśnił Oskar z frustracją, żwawo gestykulując pomiędzy ich ciałami, jakby chciał w powietrzu zarysować jakiś kształt. — Do związku, spotykania się z kimś… stabilności. To nie dla mnie — uściślił.
Błażej wypuścił ze świstem powietrze i nerwowo rozejrzał się po pomieszczeniu, aby upewnić się, że dalej ich nikt nie słuchał. Nigdy nie sądził, że będzie prowadzić taką rozmowę i to jeszcze w publicznym miejscu. To było bardzo, bardzo krępujące.
— Ja też nie i nawet ci tego nie proponuję. Serio — dodał, widząc powątpiewającą minę rozmówcy. — Miałem na myśli seks, nic więcej. Układ, ale nie spotykanie się i na pewno nie związek.
— To… — zawahał się przez chwilę — chyba też nie dla mnie.
— Okej — odparł Błażej po prostu i jak nigdy nic sięgnął po swoje frytki.
Nie mógł powiedzieć, że nie poczuł zawodu, bo jednak chłopak mu się podobał i liczył na powtórkę ich ostatnich wygłupów. Ale nie miał też zamiaru za nim latać, jak jakaś panna na wydaniu.
— To co w ogóle studiujesz? — zmienił temat, nawiązując do rozmowy, którą prowadzili, zanim kelnerka podała im jedzenie. Oskar wspominał, że miał za sobą nudy dzień na uczelni.
— Zarządzanie i marketing — powiedział Okoye i sięgnął po jedną z frytek Błażeja, a ten bez słowa przesunął opakowanie na środek stołu.
— Brzmi… no dla mnie nudno, ale mam nadzieje, że tobie się podoba? — ciągnął temat dalej.
Twarz Oskara delikatnie pojaśniała i jeżeli ktoś mu się akurat przyglądał, jak robił to właśnie Błażej, to nie dało się nie zauważyć, że mówienie na ten temat sprawiało mu prawdziwą przyjemność.
— Wiesz, na razie dopiero pierwszy miesiąc, więc wszystko się może zdarzyć — zaczął chłopak już na wstępie się usprawiedliwiając. — Ale wszystko wskazuje na to, że znalazłem wreszcie kierunek dla siebie.
— A wcześniej już studiowałeś? — podłapał temat Byczkowski.
— Tak — odparł Oskar markotnie. — Ale to głupie. Wybrałem idiotyczny kierunek.
— Głupszy niż fizjoterapia? — zagadnął Błażej i wyszczerzył się, jakby opowiadał dobry dowcip. Brwi Oskara podjechały do góry w wyrazie zdziwienia.
— Jesteś po fizjoterapii? — zapytał.
Błażej nie spuszczając z niego wzroku i nie tracąc delikatnego uśmiechu, który błąkał mu się po ustach, pokręcił głową.
— Tego nie mogę powiedzieć — oznajmił ze stoickim spokojem, a Okoye wybuchł śmiechem. — Ale miałem swoją przygodę ze studiowaniem. Rzuciłem na drugim roku.
Oskar pokiwał głową, żeby dać znać, że rozumie sytuację.
— To nic złego szukać swojego kierunku — powiedział, jakby chciał pocieszyć Błażeja. — Ja za pierwszym razem totalnie chybiłem z wyborem. Też rzuciłem studia, ale szukałem dalej i teraz chyba znalazłem. Wiesz, chciałem czegoś… co mi będzie pasować. Co bym mógł robić w przyszłości. A marketing, reklama, to mi się wydaje nawet fajnie. To albo fotografia, chyba trzeba poczekać i zobaczyć w praniu, z czego będzie więcej kasy. Ale — zawiesił się, po czym ponownie spojrzał Błażejowi w oczy. — Chcę powiedzieć, że nie ma się czego wstydzić i że wciąż nie jest za późno, żeby znaleźć jakiś kierunek dla siebie.
Błażej przez chwilę czuł się bardzo na widoku pod ostrzałem tych niesamowicie, nienaturalnie wręcz jasnych, na tle ciemnej cery, oczu. Miał wrażenie, że kiedy Oskar tak wbijał w niego wzrok, to naprawdę na niego patrzył i jakkolwiek głupio to brzmiało, widział go. A chłopakowi z Zatorza, który zawodowo obija pijaków po nocach i sprzedaje odżywki koksom raczej się coś takiego nie zdarza.
Może to właśnie dlatego jego usta same się otworzyły i zupełnie bez jego woli powiedziały to, czego nie mówiły nigdy nikomu innemu.
— Ale ja nie chcę studiować. — Przez chwilę obaj milczeli, patrząc na siebie w napięciu, jakby każdy z nich wyczuł, że to ważne wyznanie. — Może to banalne, może wychodzi, że jestem głupi, ale studia nie są dla mnie. I nie chodzi o kierunek, bo fizjoterapia była spoko. Chodzi o mnie. Ja się nie nadaję na studenta, nie umiem się uczyć z książek, nie chcę zdawać egzaminów, kół, tych całych rzeczy. Na studiach miałem wrażenie, że te wszystkie dzieciaki są tam tylko dla zabawy, towarzystwa, chlania, imprez. Mnie to nie kręciło. Dalej nie kręci.
Oskar powoli kiwnął głową.
— Rozumiem — powiedział. — No, może nie do końca potrafiłbym to dostosować do mnie, bo ja jednak wierzę w system edukacji w tym kraju — dodał żartobliwie i żeby to podkreślić puścił oczko. — Ale rozumiem. I wcale nie uważam, żeby to znaczyło, że jesteś głupi.
Błażej uśmiechnął się i spuścił wzrok na stół. Czuł się trochę zażenowany, że rozmawiali o takich rzeczach i to jeszcze w taniej burgerowni. Ale jednak musiał przyznać, że z Oskarem rozmawiało się świetnie.
W międzyczasie sprzątnęli wszystko, co mieli na talerzach, więc gdy obaj nie mieli już co jeść, Byku poszedł zapłacić rachunek. Oskar dość mocno się przy tym buntował, twierdząc, że stać go na zapłacenie za własny obiad, ale Błażej nawet go nie słuchał.
— Ty dalej wierz w ten swój system edukacji i pozwól dorosłym, tyrającym od rana do nocy, płacić, szczególnie, kiedy zapraszali.
W końcu Oskar skapitulował i ramię w ramię opuścili lokal. Na dworze było naprawdę nieprzyjemnie. Co prawda najgorsza ulewa już minęła, ale z nieba wciąż siąpiło, a aura zrobiła się tak szara i smutna, że aż ciężko było uwierzyć, że jeszcze godzinę wcześniej świeciło piękne słońce. Cóż, warmińska jesień.
— Podwieźć cię do domu? — zapytał Błażej, ot tak, po prostu. Oskar zdębiał. — Spokojnie, nie mam zamiaru cię stalkować, po prostu proponuję podwózkę, nic więcej. Pogoda pod psem.
— Ja… — zawahał się chłopak. — Wiesz, co? Przejdę się jednak — oznajmił po chwili zastanowienia.
Ponownie Błażej zachował kamienną minę, chociaż tym razem to poczuł się już dotknięty. Nawet gdyby się dowiedział, gdzie chłopak mieszkał, to co on niby miał z tą wiedzą zrobić? Koczować pod jego klatką? Wysyłać mu róże kwiatowym kurierem z rozpaczliwymi prośbami o spotkanie? Już bez przesady.
Z drugiej strony po głowie wciąż mu kołatał ten tajemniczy współlokator. Co prawda Oskar nigdy nie sprecyzował, że chodzi o partnera, ale w sumie o kogo innego mogło chodzić? Może więc jednak to całe gadanie, że nie nadawał się do “tych” rzeczy było tylko zasłoną dymną, a w rzeczywistości w domu czekał na niego jakiś miły chłopak?
— No dobra, jak chcesz — skwitował sucho.
Kusiło go jeszcze, żeby zapytać Oskara o numer telefonu, ale już dość miał koszy na jeden dzień, dlatego koniec końców pożegnali się i każdy ruszył w swoją stronę.

***

Reszta popołudnia upłynęła im we względnym spokoju i lekkiej niezręczności. Janek faktycznie pozmywał po obiedzie i nawet sam podjadł kilka pozostałych naleśników. Musiał przyznać, że były dobre. Aura nie dopisywała — niedługo po obiedzie zaczęła się burza i za oknem było szaro i brzydko, a jeszcze trzeba było wyłączyć telewizor z kontaktu, żeby nie strzelił w niego piorun. Ile było w tym prawdy Janek nie wiedział, ale to była stara szkoła jego mamy. Chłopaki chcieli dokończyć grać na laptopie Kuby, tyle że ich brat się nie zgodził, co zapowiadało nadejście kolejnej awantury. Sytuację ponownie uratował Dąbrowski, wyłaniając się ze swojej sypialni i pytając, czy dzieciaki chcą może jego komputer, bo mieli tam zapisaną grę, a on i tak musiał uczyć się na mikroekonomię.
Rozładowało to po części tę dziwną atmosferę między nimi i pozwoliło Jankowi na spędzenie w miarę spokojnego czasu ze swoim rodzeństwem. Dzieciaki wciąż jeszcze grały, gdy wczesnym wieczorem na progu mieszkania pojawił się ich ojciec. Mężczyzna nie chciał wchodzić na zbyt długo, bo w samochodzie została mama wraz z Zosią, która zasnęła zaraz po tym, jak wsiadła do samochodu. Szpitale zawsze tak ją męczyły.
Zostawiając Matiego i Kamila samych w kuchni, Janek i tata poszli do sypialni chłopaka, żeby pozbierać porozrzucane rzeczy młodszych Tomaszewskich.
— Więc… co mówili w szpitalu? — Janek zaczął w końcu temat, na który żaden z nich nie chciał rozmawiać, ale obaj wiedzieli, że żadne milczenie świata nie zmieni tego, jaka była rzeczywistość. Zosia miała jakieś zmiany w jelicie i niezależnie od tego czy był to nawrót choroby, czy coś zupełnie nowego, coś złego się działo z jej zdrowiem i należało to sprawdzić.
Ojciec westchnął, a było w tym tyle zbolałej niepewności i żalu, że już właściwie wszystko było jasne.
— Na razie jeszcze nie wiadomo do końca, trzeba poczekać na wyniki biopsji, ale ze wstępnych badań wynika, że to nawrót.
Nawrót.
Czyli wyrok.
Cały świat zamarł na chwilę, by zaraz ruszyć, głośny i nieprzyjemny, o wiele straszniejszy niż jeszcze chwilę temu.
— To… co… cholera — powiedział Janek nieskładnie i obrócił się ze złością, żeby ukryć swoją twarz przed tatą. Mężczyzna położył mu dłoń na ramieniu i ścisnął pokrzepiająco.
— Jeszcze nie wiadomo na sto procent. Ale guz został szybko wykryty, zaraz jak będą wyniki biopsji to ustalimy, czy da się go po prostu wyciąć, czy trzeba najpierw chemię. Zosia trzyma się nieźle, jak na zaistniałą sytuację, gorzej z mamą.
Janek zdusił napływające mu do oczu łzy. Odkąd nie był już dzieckiem, nie pozwalał sobie na płakanie, a już w ogóle absolutnie nie do przyjęcia było płakanie w obecności drugiego mężczyzny. Zamrugał więc, żeby się uspokoić i kiedy był już zupełnie pewny, że nic po nim nie widać, wrócił do przerwanej czynności, czyli pakowania rzeczy chłopaków.
— Jeżeli będzie cokolwiek trzeba, pieniędzy, jakieś zbiórki krwi… dajcie znać.
— Tak, dzieciaku, jasne — odpowiedział starszy Tomaszewski, ale ewidentnie był myślami w swoim własnym świecie. Nic dziwnego, biorąc pod uwagę, że dzisiaj się dowiedział, że jego jedyna córka ma się zmierzyć ze śmiertelną chorobą. Po raz drugi. A nie miała jeszcze trzynastu lat.
Janek spojrzał na ojca, żeby ze zdziwieniem odkryć, że on też przeżywał właśnie swój moment załamania. Nie płakał ani nie rwał włosów z głowy, ale wyglądał, jakby cały świat ze swoimi problemami spoczął nagle na jego barkach. I pewnie tak było, a za chwilę miał wsiąść do samochodu i stać się dla swojej żony i dzieci opoką, która nie okazuje po sobie żadnych zmartwień. Chłopak postanowił dać mu chwilę na pozbieranie się w samotności, bo wiedział, że kiedy rodzice wrócą do Lulek, tata nie będzie miał już takiej możliwości.
Złożył jeszcze kilka porozrzucanych ubrań i ruszył do kuchni.
— Mati, Kamil, zbierajcie się — powiedział.
— Już?
— Ale chcemy się jeszcze pożegnać z Kubą! — zaczęli jeden przez drugiego.
Janek zdębiał. Czy wypadało teraz jeszcze przeszkadzać Kubie po tym, jak chłopak poświęcił im dzisiaj tyle swojego wolnego czasu? Zanim zdążył jednak podjąć decyzję, z tego dylematu „wybawił” go Mateusz, który, nie wiedzieć kiedy, doskoczył do sypialni Dąbrowskiego i waląc piąstką w drzwi krzyknął:
— Kuba, Kuba, bo my już idziemy, chodź się z nami pożegnać, bo jak już pojedziemy to się nie spotkamy — tłumaczył z dziecięcą logiką i entuzjazmem.
Nim Janek zdołał chociażby uciszyć brata, uchyliły się drzwi i wyjrzała zza nich rozczochrana głowa jego współlokatora. Kuba ocenił szybko sytuację i uśmiechnął się ciepło do dzieciaków, po czym wszedł do kuchni, żeby faktycznie się z nimi pożegnać. Przykucnął nawet przy nich, żeby każdemu, po męsku, podać dłoń na do widzenia.
— Mam nadzieję, że dobrze się bawiliście?
— No jasne! — krzyknął Kamil, a brat mu zawtórował.
— To nie zapomnijcie podziękować! — upomniał ich surowo Janek, zaplatając ramię na ramię, udając, że nie widzi kpiącego spojrzenia swojego współlokatora
— Nie no, nie ma sprawy — wtrącił Kuba w stronę chłopaków, zupełnie zmieniając ton, ale zamilkł pod wpływem krzyku obu chłopców.
— Dziękujemy!
— Dziękujemy bardzo! Za naleśniki i laptopa, i chowanego, i że nie krzyczałeś jak zbiłem wazon…
— Jaki wazon?! — wrzasnął od razu Janek, ale został zignorowany. 
— … i za słodycze, i piosenki, i że pozwoliłeś nam nie myć zębów! — dokończył swoją litanię Mateusz, a Kuba zaśmiał się na to i poczochrał mu włosy, po czym, podniósł wzrok, a jego mina z rozbawionej zmieniła się na zdziwioną, po czym poważniejszym tonem powiedział:
— Dzień dobry. — Kiedy Janek się obejrzał przez ramię zobaczył, że faktycznie jego tata stał już w progu, trzymając torbę podróżną chłopaków.
— Dzień dobry — odpowiedział pan Tomaszewski dobrotliwym tonem. — No ładne rzeczy. Czyli i słodycze i niemycie zębów? — upewnił się. 
— Tak! — krzyknął z entuzjazmem Mati, a Kuba wyraźnie się zawstydził.
— Tak jakoś wyszło — wyjaśnił płasko, ale ojciec chłopaków tylko pokręcił głową z rozbawieniem.
— Zbyszek Tomaszewski — przedstawił się, podając chłopakowi rękę. —  A ty musisz być nowym współlokatorem Janka?
— Tak — przytaknął Kuba od razu i migiem podniósł się z klęczek, żeby uścisnąć dłoń mężczyzny. — Jakub Dąbrowski, miło mi.
Pan Tomaszewski poklepał chłopaka po ramieniu w ojcowskim geście. 
— To mi miło — dodał od siebie. — Fajnie, że Janek w końcu trafił na jakiegoś porządnego kolegę, bo do tej pory tylko narzekał na współlokatorów. Nie, Jaśko? — poszukał poparcia u syna, ale ten tylko lekko się zarumienił i z upartością wbił wzrok w podłogę. — No — podsumował więc starszy mężczyzna sam do siebie. — My będziemy lecieć. Co złego to nie my i trzymajcie się ciepło, chłopaki!
— Pa — krzyknął Kamil, a Mateusz chyba zaskoczył wszystkich, kiedy nagle cofnął się spod drzwi, żeby podbiec do Kuby, objąć go w pasie i zadzierając głowę mocno do góry, spojrzeć na starszego chłopaka, mówiąc: — Będę za tobą tęsknił, bo jesteś bardzo fajny, prawie tak fajny jak Janek, a on jest najfajniejszy.
— Ja… — wydukał Kuba zdziwiony i potoczył zaskoczonym wzrokiem po równie zdziwionych co on Tomaszewskich. W końcu ocknął się z tego letargu, potargał włosy chłopca i dodał: — Też jesteś super i będę tęsknić. Następnym razem znowu coś ugotujemy, obiecuję. A teraz już leć do taty.
Kiedy uradowani malcy wraz z ich ojcem zniknęli za progiem, w mieszkaniu ponownie zapanowała cisza.
— Czyli na wszystkich swoich współlokatorów tak psioczyłeś jak na mnie? — zaczął Kuba z psotnym uśmiechem, patrząc na niego przez zmrużone oczy.
Janek wzruszył ramionami.
— Nie myśl, że jesteś taki wyjątkowy — odciął się.
— Dla mnie jesteś jedynym facetem, z którym się kłócę, więc sądziłem, że jesteśmy na wyłączność — zapewnił brunet prześmiewczo i puścił mu oczko.
Zapadła pomiędzy nimi miła cisza. Przez chwilę Janek walczył sam ze sobą, żeby podziękować Kubie za wszystko, ale moment nagle zniknął, gdy młodszy chłopak zaczął się krzątać po kuchni, by po chwili osiąść przy stole z podręcznikiem, więc Janek postanowił mu nie przeszkadzać i zmył się do własnej sypialni.
Kiedy godzinę później wyszedł zrobić sobie herbatę, zastał Kubę w dokładnie takiej samej pozycji w jakiej go zostawiał — pochylonego nad podręcznikiem, otoczonego murem z brudnopisów i z przerażoną miną.
— Mikro nie wchodzi? — zagaił rozmowę.
— Hm? — mruknął półprzytomnie Kuba. Sytuacja wyglądała dziwnie, bo przecież ostatnie tygodnie spędzili na dokuczaniu sobie nawzajem i raczej nie było między nimi przyjaźni, czy nawet koleżeństwa. Nie mógł tego zmienić jeden dzień miłych uczynków i niezręcznych przepychanek.
Prawda?
Ale…  pomimo swoich najszczerszych chęci nawet Janek widział, że to, jak ze sobą rozmawiali nie miało już takiej mocy jak chociażby to, co było między nimi jeszcze dzień wcześniej. I Kuba też to chyba czuł, skoro odpowiedział mu tak po prostu: — Nic z tego nie rozumiem. Jutro mam koło, pierwsze w życiu koło, i jak nic je obleję, bo nie rozumiem czym jest to „Q” w zadaniach i co to jest negatywna selekcja. Już po mnie.
— „Q” to popyt i na to jest wzór — odpowiedział Janek bezrefleksyjnie. — A negatywna selekcja jest wtedy jak gorszy produkt wypiera z rynku lepszy, przez brak wystarczających informacji — dodał wolno, po czym dotarło do niego, że może faktycznie nie wiedział jak podziękować Kubie za jego pomoc dzisiaj, ale z całą pewnością wiedział jak mógł mu się odwdzięczyć.
Niepomny na zdziwienie chłopaka przysunął sobie krzesło i usiadł koło niego, po czym sięgnął po jego notatki.
— Zacznijmy od początku. Z kim masz zajęcia? Z Tokarską? Ona mnie uwielbiała — oznajmił i błysnął nieskromnym uśmiechem. — Jedyny na roku miałem u niej pięć na koniec — pochwalił się i otworzył zbiór zadań chłopaka, żeby zobaczyć z czym miał do czynienia, po czym aż gwizdnął widząc pokreślone na wszystkie strony równania. — A teraz lepiej zaparz sobie herbatę, bo trochę nad tym posiedzimy.

***


Cześć Kochani :) Wracam do Was po tej "małej" nieobecności i mam nadzieję, że ktoś tutaj jeszcze pamięta o Siedmiu latach? ;)
Przyznaję bez bicia, że ostatni miesiąc u mnie był niesamowicie zalatany, święta, majówka, praca i głupie wyjazdy służbowe, i dwa remonty, z czego tylko jeden był mój, a w drugim byłam, bo ponoć tak działa przyjaźń. To tyle w gwoli wytłumaczenia. Następny rozdział planuję na czwartek za półtorej tygodnia, także trzymajcie za mnie kciuki. A jak ktoś chciałby troszkę zwiększyć moje szanse na dotrzymanie terminu, to przypominam, że świetnie działają na mnie komentarze ;D  Taki już ze mnie typowy sangwinik, że cieszę się każdym miłym słowem, ale jak jest cisza, to wpadam w dołek i odechciewa mi się wszystkiego. Ale za to znam dużo śmiesznych historii, jak to sangwinik ^^
Także jeżeli Was najdzie ochota, to podzielcie się ze mną tym, co sądzicie o małpich zalotach Janka i Błażeju, który dostał kosza. Myślcie, że powinnam już chłopakowi odpuścić, czy ma dalej próbować swoich szans u Oskara? No i co sądzicie o Matim i Kamilu po tym rozdziale? Już chyba nie są tacy straszni, nie? ;)

Ach, zapomniałabym! Wielkie podziękowania dla mojej bety, Avet, za superekspresową pracę. Tak jak mówiłam Omleciku, jakbyś chciała, żebym Ci płaciła, to bym się w życiu nie wypłaciła. Całe szczęście, że nie wierzysz w kapitalizm ;P Dziękuję za pomoc :*

Komentarze

  1. W końcu jest rozdział! Hura! 😆 Co do fabuły:
    Błażej dostał kosza. Jak ja to przełknę? Ciekawa jestem jak to pociągniesz 😉
    No i widać, że Kuba ma rękę do dzieci ☺
    "Jaki wazon?" zignorowanego Janka mnie rozwaliło.
    Janek pomaga Kubie. Super! 😆 Może w końcu się przekona do niego i wydusi z siebie to "dziękuję" choć wydaje mi się, że ta pomoc jest jakby sposobem Janka na powiedzenie tego jakże trudnego słowa 😉
    No to w dalszej części tego jakże długiego komentarzu (nie umiem pisać długich, wybacz 😂 ) przesyłam ci wenę! Dużo weny! Bo te półtorej tygodnia to za długo! Jak możesz nas tak torturować?
    No ale, bądźmy wyrozumiali w końcu masz sporo na głowie. Na mnie też ostatnio wszystko spadło. I gdzie tu czas na pisanie, prawda? ☺
    Proszę o długaśny rozdział w ramach przeprosin za tą katorgę (1,5 tygodniową). Jestem taka niecierpliwa 😢
    Pozdrawiam Serdecznie
    Nao
    P.S. Czuj się zmotywowana! 😇😈

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cześć Nao! Ale super, że Ci się chciało komentować o tej bezbożnej godzinie! Dzięki 😉

      Błażej faktycznie dostał kosza. Czy to znaczy że powinien już odpuścić…? 😉 Bo mi on nie wygląda na typa, który by latał za jakimś chłopakiem w nieskończoność. Może to już pora znaleźć dla niego kogoś innego, jak myślisz?

      Co do Janka i dziękowania, to też myślę, że on to właśnie zrobił, pomagając Kubie. Zresztą, już raz mu to powiedział, tego dnia rano, więc nie oczekujmy od niego za dużo, bo jeszcze będzie mieć awarię systemu ;P

      No i nie chcę Cię straszyć ale te półtora tygodnia na moje zwyczajowe +/- 20 stron Worda to nie jest zbyt długo, a właściwie to jest zawrotne tempo. I tak, to jest moje zadośćuczynienie za to, że ten rozdział ukazał się o dwa tygodnie za późno. Jestem jak Janek, wole działać niż mówić ;P

      I świetnie Ci poszło z długim komentarzem, 10/10! Trzymam kciuki za następne takie 😉

      Jeszcze raz dziękuję za komentarz i pozdrawiam,

      Naru

      Usuń
  2. O, jaki fajny rozdział! Chyba to będzie teraz mój ulubiony :D Czułam w nim taką lekkość i humor, i jakby każde jedno słowo było na właściwym miejscu, tworząc świetną, bardzo spójną całość. No i trochę więcej scen było, co mi się podoba.
    Każdego bohatera z każdym jednym postem lubię coraz bardziej, na początku niekiedy się irytowałam, trochę mnie denerwowali, co jest właściwe fajne, bo nie każdy człowiek musi się wpisywać w mój gust, ale teraz, zdanie po zdaniu, wzbudzają we mnie coraz większą sympatię.
    Janek jest po prostu cudowną osobą. To jak wielkie czuje zobowiązanie do kogoś, gdy ten tylko wyciągnie do niego pomocną dłoń, jest po prostu cudne i trochę się rozpływam nad taką postawą. Kuba mógłby to wykorzystać i zamiast uczyć się... tego czego się tam uczyli, to mogliby się zagłębić bardziej w anatomię, czy coś xD Może Janek faktycznie nie miałby nic przeciwko?
    Chociaż na anatomii to pewnie bardziej zna się Błażej, który też jest, kurcze, prześwietny. Taki spoko facet, mądry, no i nawet zabierze na wegańskiego burgera (czytając to autentycznie zrobiłam się głodna, co jest niewybaczalne o tej godzinie; teraz nic tylko trzymaj kciuki żebym zaraz nie pobiegła do lodówki... :D). Bardzo dobrze mi się czytało to ich spotkanie z Oskarem, czuć między nimi chemię i Oskar się do tego trochę przyczynia przez te swoje dwuznaczności - to chyba nie jest najlepszy sposób żeby spławić zainteresowanego faceta?
    Ale no, kurde! Trochę przykro, że tak nam tego Byka zostawił z niczym. Musi szybko wybrać się do Iskry żeby nadrobili (bo podejrzewam, że nadrobią :)
    Tak trochę skaczę, dlatego znowu wrócę do Janka, a raczej do jego braci, którzy faktycznie, w tamtym rozdziale jawili się mi jako istne potwory, kreatury złowieszcze, monstra małe, przebiegłe i autentycznie nie do poskromienia, a tutaj proszę, jakie aniołki :3 Kuba by się nadawał na opiekuna - zresztą ja ze swoją siostrzenicą stosuję tę samą taktykę. A tu się czekoladą przekupi, a tu pozwoli pomazać kredkami po ścianie, na huśtawce pobuja trochę wyżej niż mama pozwala... I chociaż ma ulubioną ciotkę :D
    Szkoda tylko, że całe rodzeństwo nie ma tyle szczęścia, co chłopcy...
    Autentycznie zrobiło mi się ich wszystkich żal, kiedy przeczytałam o chorobie Zosi. Nawet nie chcę o tym myśleć, bo mi przykro i to nie tylko ze względu na samą małą, ale właśnie całą jej rodzinę. :c
    Cieszę się jednak, że kolejny rozdział będzie trochę szybciej! Nie będę narzekać, że na ten trzeba było trochę nadwyrężyć cierpliwość, bo Ty chyba naprawdę nie sypiasz po nocach, więc no... Nie narzekam! I żeby nie było, że jestem leniem, tak jak to mnie nazwałaś!!!, komentuje od razu po przeczytaniu i nawet się pod nikogo nie podpinam :D
    Poza tym życzę dobrej nocy (zwłaszcza przespanej - raz na jakiś czas można sobie odpuścić tryb zombie :D) no i pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mogę się podpiąć? Ja jestem totalnie leniem i wolę wysługiwać się innymi! :D

      Nie no, jutro obu Wam trzasnę takie komentarze, że Wam kapcie pospadają. :P

      Usuń
    2. Leslie! I kto tu teraz nie śpi po nocach? :D

      Dziękuję Ci za te przemiłe słowa, zrobiły mi dzień. Jutro też zrobią, bo to takie fajne, że będę czytać codziennie :D

      Przyznam, że ten rozdział był bardzo trudny do napisania i prawie do ostatniej minuty nie wyglądał tak jak teraz. Wiele jeszcze rzeczy musiałam pozmieniać już po powrocie od bety, bo przegadałyśmy z Omlecikiem, że będzie lepiej dla całości jeżeli coś dodam, coś ujmę… ujmowanie boli najbardziej :D Ale koniec końców czuję, że rozdział wyszedł świetnie jako kompozycja, a jak jeszcze mówisz, że każde słowo na właściwym miejscu, to dostaję skrzydeł 😊

      Co do ilości scen, to na ogół się staram, żeby to było od 3 do 5. Wyjątkiem były rozdziały 7 i 8, bo… i teraz wielka tajemnica! W pierwszym szkicu wszystko to, co się działo w 7, 8 i 9 miały być jednym rozdziałem. Nie wiem gdzie ja miałam głowę jak to planowałam, bo ledwo to upchnęłam na 50 stronach :D

      Fajnie, że niektórzy bohaterowie Cię irytują, bo oznacza, że wyszli mi ludzko. I jeszcze fajniej, że zaczynasz ich mimo to lubić, bo to z kolei oznacza, że wychodzi mi pokazywanie ich motywacji .

      Janek jest… hm, bardzo go lubię, to fakt. Ale nie idealizujmy go za bardzo, bo też ma wady. Chociażby to, że nie potrafi rozmawiać o uczuciach i w ogóle średnio mu idzie kontakt z ludzmi, którzy nie są jego rodziną. No i ta jego wieczna potrzeba być fair nie zawsze musi być zaletą 😉 A Kuba chyba by jednak spasował wykorzystywanie Janka, bo był zbyt przejęty kołem, żeby się w ogóle zastanowić, że może mógłby inaczej wykorzystać ten czas :D Pamiętacie jeszcze swoje pierwsze koło? Ja za cholerę, pewnie dowiedziałam się o nim już jak się działo ;P Ale potem to już się uczyłam! 😉

      Jeżeli Cię to pocieszy, to ja nie mogłam wczoraj spać, bo byłam głodna. Leżałam do północy i myślałam o tych wegańskich burgerach koło teatru, które już zamknęli kilka lat temu u.u

      Cieszę się, że dostrzegasz też zalety Błażeja. Bardzo, bardzo chcę go pokazać jako kogoś więcej niż tylko dresika, który jara się siłownią. Sama jestem zapaloną fanką siłowni i absolutnie uwielbiam o tym gadać i bardzo szanuję ludzi, którzy mają wiedzę na ten temat. I wśród największych koksików można znaleźć czasem jakąś mądrą głowę, która w tak fantastyczny sposób opowiada o pracy mięśnia, że nic tylko słuchać i notatki robić :D

      Oskar z kolei… nie można powiedzieć, że nie wie czego chce, bo on wie, czego nie chce. A nie chce się uwiązać. Natomiast nic nie poradzi na to, że leci na Błażeja. Jak go winić? Też bym leciała ;P

      Co do dzieciaków, ja stosuję tę samą metodę. Dlatego wszystkie mi wchodzą na głowę ^^

      Dobra, absolutnie odwołuję to o leniu! Za taki komentarz, to już nawet się słowem nie odezwę. Zresztą, miałam na myśli, że leniem jest Teoria, jak widzisz poniżej… ;P Żartuję ofc. Wszystkie trzy jesteśmy tytanami pracy i nam się należą medale <3

      Dziękuję serdecznie za komentarz, pozdrawiam i również życzę weny!

      Naru

      Usuń
    3. Teorio, szanuję takie podejście :D

      …ale jak teraz już obiecałaś, to będę trzymać za słowo ;P

      Usuń
    4. A ja jakoś tak lubię nie spać po nocach, zwłaszcza kiedy mam wolne na drugi dzień :D

      I bardzo się cieszę, oby robiły Ci dzień jak najdłużej!

      W każdym razie jestem trochę w szoku. Naprawdę, miałam wrażenie, że wszystko, co tutaj napisałaś przyszło Ci z łatwością, bo tak właśnie brzmi, a tu jednak takie komplikacje. Tym bardziej szanuję, że z czegoś co nie do końca grało, udało Ci się zrobić naprawdę świetną wersję - czasami trudniej jest coś pododawać czy poujmować (to faktycznie boli w serducho) żeby ładnie się zgrało, niż napisać od nowa (chociaż to dopiero by bolało - zwłaszcza przy takiej długości :D)

      A 50 stron to już bardzo porządny kawał tekstu, więc fajnie, że dzielisz. Chyba że w grę by wchodził jakiś ebook, wtedy wiadomo, że czytam wszystko na raz :D

      A Janek... To nie tak, że nie zdaję sobie sprawy z jego wad, czy go idealizuję. Po prostu rozczula mnie to jego podejście, które faktycznie, w życiu może mu narobić trochę problemów, ale mnie osobiście chwyta za serce.

      Jezu, a koło... cóż, nigdy w żadnym nie uczestniczyłam, ale może na trzecim roku znajdę coś dla siebie... :'D

      Też myślałam najpierw o burgerach, potem o tych naleśnikach... Ale koniec końców się nie złamałam, wiec chociaż tyle mi się w życiu udało. XD

      No i totalnie dostrzegam zalety Błażeja! Chociaż przyznaję, że moje zdanie zmieniło się (a raczej ukształtowało) nie aż tak dawno - właściwie to po przeczytaniu opowiadań Inertii - i zaczęłam patrzeć trochę inaczej na tych dresików właśnie :D Ale nawet nie chodzi o to, bo Błażejowi daleko do typowego dresa, tak to przynajmniej czuję. Facet włożył mnóstwo pracy w to żeby zdobyć wiedzę i trenuje świetny sport, i w ogóle jest taki do schrupania :D
      Co do siłowni natomiast, to śmiesznie, że mówisz, bo taki fajny zbieg okoliczności wyszedł, że sama poszłam dzisiaj pierwszy raz! W końcu po dwudziestu dwóch latach mojego życia zebrałam się na ten krok i... Było naprawdę fajnie! Także akceptuje jaranie się, sama jestem w wyśmienitym nastroju i właściwie mam jeszcze mnóstwo energii (chociaż najpewniej jutro z trudem wstanę z łóżka xD), wiedzy co prawda jeszcze nie mam, jestem zielona jak trawka, ale czuję, że nadrabiasz za nas dwie! :D Zresztą wszystko jest do ogarnięcia - muszę tylko poznać ziomków z siłowni, którzy porobią mi takie wykłady ^^'

      Też się Oskarowi nie dziwię, dlatego mam wrażenie, że koniec końców trochę się złamie i może kiedyś zmieni nastawienie! Byku zasługuje na jakiegoś fajnego chłopaka, a Oskar wydaję się być właśnie takim fajnym chłopakiem. :)

      I spoko, przyznaję, że czasami mnie dopada taki leń, dlatego raz na jakiś czas, trzeba mnie kopnąć w dupę, żebym się ogarnęła xD

      Za Teorię za to trzymam kciuki, pewnie od rana nam pisze te referaty! xDD <3

      Usuń
    5. Leslie, a ja już od bardzo dawna staram się spać regularnie, chodzić spać nie później niż o 22 w tygodniu i 23 w weekendy i wstawać o 6-7. Niestety na ogół mi nie wychodzi to kładzenie się na czas, bo zawsze coś mi się jeszcze przypomni wieczorem, np, że czeka na mnie piękny komentarz, na który muszę odpowiedzieć :D
      Fajnie, że to, co piszę czyta się z lekkością, to dla mnie duży komplement. Dzisiaj w pracy jednak doszłam do wniosku, że muszę zacząć głośno narzekać, bo tym, co narzekają, dają mniej pracy :P a tak serio, rozdziały są różne. Niektóre piszą się same, inne trzeba ciąć i przerabiać żeby osiągnąć zadowalający efekt. Ja w ogóle jestem perfekcjonistką i bardzo długo dłubie w moich dziełach. Między innymi dlatego mam betę, jako chyba jedna z nielicznych blogowych autorek ^^
      A teraz tak, jeżeli chodzi o koła, to czytałam co napisałaś kilka razy i w końcu mnie olśniło. Ty masz na myśli koło zainteresowań? :D Boże, bo teraz potrzebuje przewodnika. Za moich czasów się mówiło koło na kolokwia, testy. Teraz się już tego nie robi… ? :D czuje się jak dinozaur :D
      Co do dresów i ich postrzegania to chyba wszystkie nas ukształtowały teksty Inertii <3 I przyznaję bez bicia, że Igor by zjadł Błażeja na śniadanie :D To co robi Błażej, w porównaniu do tego jak żyje Igor, to pikuś. No chyba że mówimy o Igorze z 2009 r, to wtedy może Błażej by miał jakieś szanse ;D tak sobie tylko żartuję, bo faktycznie Inertia przyczyniła się ogromnie do rozpowszechnienia ideologii dresów wśród fanek i fanów tekstów lbgt <3 chociaż muszę dodać, że pomysł na Błażeja zrodził mi się w głowie już dawno temu i początkowo był on tylko bramkarzem, a potem zaczął się jarać sportem. Mniej więcej wtedy co ja ^^ i teraz co do sportu, to muszę zapytać. Masz zakwasy? :D
      Z całego serca popieram chodzenie na siłownię i jeżeli Cię to pocieszy, to wiedz, że ja byłam o wiele starsza od Ciebie, jak poszłam po raz pierwszy, z własnej woli i świadomie. A robiłaś cardio czy ciężary? Jak ciężary to koniecznie poszukaj sobie kogoś, kto zadba o porządne wpojenie Ci podstaw. Może być trener, kolega, co się tym zna, albo właśnie ziomek z siłowni, który wygląda jakby wiedział co robi :D bardzo dobre na start są też ćwiczenia grupowe typu trening obwodowy albo crossfit, bo świetnie uczą pracy nad wszystkimi grupami mięśni. Tak tylko mówię, bo nie umiem się na ten temat zamknąć :D Trzymam kciuki za Twoje treningi i będę Ci kibicować. Pamiętaj, że najgorzej jest po pierwszym miesiącu, bo motywacja ginie, a efektów jeszcze nie widać. Wtedy nie można się poddać! ;)
      No dobra, to jeszcze raz dziękuję za komentarz, pierwszy i drugi <3 I teraz czekam na Twój nowy rozdział ;) weny!
      Pozdrawiam, Naru

      Usuń
    6. Jezu, mam nadzieję, że nie dasz mi bana za spam, ale jeszcze Ci odpowiem! (Jak zwykle późno, więc nie dość, że spamuje, to jeszcze pewnie zakłócam sen ^^' Wybacz!)
      Widać u Ciebie ten perfekcjonizm, co szanuję. Wszystko jest dopieszczone na maksa i przez to czuje się jeszcze większą przyjemność z czytania. Chciałabym też być taka dokładna i, tak jak Ci wcześniej mówiłam, mieć taki warsztat, no ale... Liczę na to, że może z czasem mi to przyjdzie, a na razie muszę się zadowolić tym, co mam. xD
      Pracę bety też szanuję! Należą się duże brawa za pomoc przy tekście, poświęcony czas i zaangażowanie! Zresztą mam wrażenie, że bety to wymierający gatunek, ja szukałam i nigdzie nie mogę znaleźć (a przydałaby się do moich błędów, oj przydała... x)
      No właśnie! A ja się tak zastanawiałam, co oni na tym kole będą robić, że się Kuba tak uczy. A Tobie tutaj o kolokwium chodziło... No pierwsze słyszę! :D Ale nie wiem czy to różnica wieku - może po prostu różnica regionu albo moja uczelnia. Koniec końców kolosa swojego też nie pamiętam.
      Kurde, no nie miałam zakwasów! Taka jestem wysportowana :D To zapewne zasługa 9 godzin w pracy, ale ani wtedy za pierwszym razem, ani dzisiaj (dzisiaj już czwarty raz!) nie miałam. Może powinnam więcej z siebie wycisnąć, ale jednak wolę nie przesadzić xD Godzina na siłowni mi wystarczy. No i cardio - bieżnie, rowerki i inne takie, na ciężary nie mam jeszcze mocy ^,^'
      Jak za miesiąc mi się odwidzi, to najwyżej przyjdę się pożalić i popłakać, ale na ten moment nie planuję kończyć.
      No i... wybacz, już się zamykam, już nie spamuję, bo jeszcze faktycznie mi dasz bana. Chociaż! Całkowicie mam nadzieję, że obaliłam Twój zarzut o tym leniu <3
      Pozdrawiam cieplutko,
      Leslie, która nigdy nie wie, kiedy przestać gadać :D

      Usuń
    7. Leslie, no co Ty, ja sama jestem królową spamu :D Ale w sumie to fajne uczucie wiedzieć, że chociaż raz mnie nikt nie wyrzuci za offtop ;P

      Mam tylko nadzieję, że za bardzo nie straszę innych czytelników. Pamiętajcie wszyscy, że ja po prostu jestem straszną gadułą i bardzo chętnie nawiązują interakcje 😊

      Oj, miło mi, że tak mówisz o tym perfekcjonizmie, dopieszczaniu tekstu i o tym warsztacie <3 to są takie przyjemne komplementy że aż mi sodówka uderza do głowy :D Ale żeby mi nie odbiło, to przyznam się, że jak zaczynałam pisać jako nastolatka to publikowałam takie rzeczy, że aż teraz mi wstyd. Np. nie widziałam potrzeby dodawania didaskaliów do dialogów :D Dbałość o szczegóły przyszła właśnie z czasem ;)

      Z moją betą to ja mam największe szczęście na świecie. I nie tylko dlatego, że mam zaszczyt być jej przyjaciółką ^^ Ale po prostu miałam szczęście, bo kiedy wróciłam do pisania po dość długiej przerwie większość miejsc, gdzie pisywałam kiedyś była już nieczynna, a większość moich dawnych czytelników już dawno zapomniała o gejowskich romansach. I to samo tyczy się bet, po prostu poszły innymi ścieżkami i ciężko było mi wpaść na kogoś, komu bym zaufała. Więc poprosiłam Omlet, która też była już na emeryturze, tak samo jak ja (bo jesteśmy stare, hehe ^^) i ona się zgodziła. I od pierwszego dnia współpracy nie zawiodła mnie nawet raz. Nawet na chwilę. Za to zaimponowała mi już setki razy <3

      Ale jeżeli szukasz, to widziałam Cię na tej becie grupie na fb. Zapytaj tam, jest duża szansa, że trafisz na kogoś spoko, bo widziałam że nikt tam źle nie reaguje na teksty lgbt.

      I ja też nie miałam zakwasów po cardio nigdy :D Nie wiem czy to kwestia zbyt małego wysiłku, czy izolacji mięśni, ale zawsze się mój chłopak dziwił, że wracam i nic mnie nie boli. A potem się przeniosłam na ciężary i… w sumie to mam zakwasy nieprzerwanie od prawie dwóch lat :D Dzisiaj na przykład w plecach i barkach. I ja naprawdę to lubię :D

      Cardio jest fajne, ale mi nie daje takiego kopa energii jak ciężary i gimnastyka z obciążeniem. Widocznie jestem typem, który musi się tak zmęczyć, żeby nie móc chodzić, żeby być szczęśliwym :D Co do mocy, właśnie sobie dzisiaj wspominałam, jak gdy zaczynałam nie mogłam podnieść kilogramowych handelków i jak się czułam kluchowato przez to. Okazuje się, że moc przychowdzi współmiernie do zwiększania ciężaru :D

      I jak coś to przychodź, żal się! Ja zawsze wysłucham i pomogę <3 Jestem wulkanem motywacyjnych rzeczy na siłownię. Także ktokolwiek potrzebuje, jestem do usług ^^

      No i już zapomniałam o tym leniu, także masz czystą kartę 😉

      A jak dzisiaj dodasz nowy rozdział, to już w ogóle zaczniesz zarabiać na tytuł przodownika pracy :D

      Pozdrawiam serdecznie!

      Usuń
  3. Rewelacyjnie opisujesz codzienność życia Janka i Kubusia. Czytając ten rozdział widziałam te umazane bitą śmietaną buzie maluchów, piankowy czubek na głowie Kuby czy łzy w oczach Janka.
    Tak super ukazujesz relacje między chłopakami. Lubię Oskara i Błażeja, ale to przez Janka i Kubę codziennie (prawie) sprawdzałam czy jest nowy rozdział. I jest. I bardzo dziękuję!
    Pisz nadal na tak dobrym poziomie. Pozdrawiam. Beata

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hej Beata! 😊 Przede wszystkim jest mi szalenie miło, że się podpisałaś pod komentarzem. Mam takie ekscytujące wrażenie, że tak się buduje nasza mała społeczność <3 Tak z ciekawości, to był Twój pierwszy komentarz, czy już „rozmawiałyśmy”? 😊

      Bardzo mnie ucieszyłaś tym komentarzem, oj bardzo. Janek i Kuba to moja główna para, wśród głównych bohaterów jeżeli mogę tak to wyrazić i o nich będzie zdecydowanie najwięcej. I to jedyne postacie, które na 100% powrócą w tomie II :D

      Bardzo mnie cieszy, że zwracasz uwagę na mój sposób opisywania relacji. To są takie drobne rzeczy, które dla mnie są bardzo ważne i cieszy mnie, naprawdę mnie cieszy, że to widać.

      I naprawdę sprawdzasz codziennie? Ojejku, to takie miłe <3 Czuję się teraz jak gwiazda rocka :D

      Dziewczyny, łapiecie mnie za serce tymi komentarzami i to tak szybko po publikacji rozdziału. Pierwszy raz mi się to zdarzyło i aż sama nie mogę uwierzyć, jakie to miłe uczucie. Teraz to nie ma bata, będę pisać dzień i noc, żeby Wam podziękować <3

      Pozdrawiam serdecznie,

      Naru

      Usuń
  4. Czy mogę skopiować po prostu to, co Ci już napisałam? Nie?
    W sumie to musiałabym w tym celu przez godzinę scrolować Messengera, więc lepiej, jak naskrobię coś od nowa. :D

    Zatem, pierwsze co mnie w tym rozdziale ujęło, i pisałam Ci już o tym, to ten króciutki fragmencik:
    "Ale kiedy już zastanowił się nad całą sytuacją na spokojnie, doszedł do wniosku, że równie dobrze mógł poprosić tatę, żeby podjechał i zabrał dzieciaki do szpitala, skąd on by je odebrał po skończonej pracy. Niestety najlepsze pomysły przychodziły jak zawsze po fakcie." - znasz mnie i wiesz, że ja jestem uczulona, kiedy autor wybiera drogę na skróty. Takie głupotki wyłapuję w locie. Tutaj jednak totalnie mnie rozłożyłaś. No tak, przecież Janek mógł rozwiązać tę kwestię zupełnie inaczej, w mniej "upokarzający" (no bo przecież oficjalnie dalej gardzi Kubą) dla siebie sposób. Ale tego nie zrobił, bo w tamtym momencie nie przyszło mu to do głowy i ja totalnie kupuję, że to nie był zabieg fabularny, bo akurat tak Ci pasowało. Janek po ludzku o tym zapomniał, a ja i pewnie inni czytelnicy razem z nim, więc kiedy mu się o tym przypomniało, to miałam takiego zonka "no kurde, faktycznie!".
    Taka mała rzecz, a cieszy. :)

    Może teraz przeskoczę do końca, bo najlepsze chcę zostawić na koniec (ma sens, prawda? xD).
    Och ten Janek z Kubusiem.
    Po tym, jak tak długo kazałaś nam czekać na ten rozdział, byłam pewna, że przez ten czas bracia Janka wykończą na amen Kubę, bo ileż można niańczyć cudze dzieci. :D
    A on nie tylko nie umarł, a nawet je ogarnął i trochę ucywilizował, bo w tamtym rozdziale zachowywały się jak wypuszczone po raz pierwszy z buszu.
    Jeden fragment strasznie mnie wkurzył:
    "— Żaden problem — odpowiedział sucho Dąbrowski po czym obrócił się do niego plecami, podszedł do zlewu i jakby nigdy nic… zaczął zmywać. Sam z siebie.
    Janek aż zagwizdał.
    — Czy ja dobrze widzę? — zakpił. — Nie spadnie ci od tego koronka z główki?" - no co za...!!!
    Jak uwielbiam Janka tak mi podniósł w ułamek sekundy ciśnienie tą jedną kwestią. :D Autentycznie się zbulwersowałam. No bezczelny! Nie dosyć, że Kuba niańczył te małe potwory, to ten jeszcze z jakimiś złośliwościami wyskakuje.
    No ale nie jestem na niego zła. Nie mogę, bo czeka go bardzo ciężki okres. Biedna Zosia :( Mam nadzieję, że będzie się trzymać i nie zrobisz nam tego - pamiętaj, że to ja jestem od uśmiercania bohaterów! :D
    Ach, no i jak mogłam zapomnieć, że Janek w tak cudny sposób zreflektował się i postanowił pomóc w nauce swojemu współlokatorowi? Obydwaj mnie zaskoczyli. Najpierw ta uległość Kuby i chęć pomocy z braćmi, a potem to przełamanie Janka. No to co? Teraz już nic im nie stoi na przeszkodzie i mogą się w sobie zakochać do szaleństwa, nie? :D

    Dobra, to teraz cofnijmy się do środka (dziś jestem mistrzem chronologii).
    Ja Ci tak tu słodzę, że Kuba i Janek tacy uroczy dzisiaj i w ogóle, ale jak mam być kompletnie szczerza, to przyćmiła ich inna scena. Tak, tak. Błażejek i Oskar.
    Tak długo jak siedzę w tym naszym małym światku opowiadań LGBT (czyli jakieś 10 lat), to do tej pory nie spotkałam się z tak rewelacyjnie nakreśloną relację między bohaterami. To jest majstersztyk. Nawet nie wiemy, czy oni mają jakąkolwiek szansę, czy to faktycznie było ich ostatnie spotkanie i to jest w tym momencie bez znaczenia, bo ich pierwsza scena seksu i teraz ta, to tak naturalny przebieg wydarzeń, że bardziej idealnie się nie da.
    Nie ma tu miłości od pierwszego wejrzenia, ani tym bardziej oklepanego. "nienawidzę Cię, ale zaraz się w Tobie zakocham". Chłopaki zachowują się zwyczajnie. Są tu i teraz. Jeden jest zbyt dumny, żeby się narzucać i za nic nie pokaże po sobie, że coś go tam ukuło, a drugi jest zbyt niepewny, aby nagiąć swoje zasady. Czuje się bezpiecznie w swojej strefie komfortu i nie ma zamiaru jej opuszczać, nie chce ryzykować. I to jest absolutnie w porządku. Kupuję ich totalnie.

    Wiem, że Ci dobrze idzie teraz pisanie, tak że (haha - oddzielnie! :D) poczuj się jeszcze bardziej zmotywowana i kończ go szybciutko, bo ja chcę wincyj!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cześć Teorio 😉 Jak coś, to ja mam zrzuty ekranu tych wszystkich miłych rzeczy, co mi ostatnio powiedziałaś, więc mogę tu dokleić :D Ale przyznaj sama, że pod tą epicką falą przemiłych komentarzy, zacnie się wpisuje i ten <3 Zaraz sobie zrobię kopię strony i będę do tego wracać w chwilach zawodu twórczego ^^

      Cały czas mnie zastanawia, że Ty wyłapujesz takie drobiazgi, których może nawet nie być widać, ale które są jednak takie moje. Ten Janek, co po prostu zapomina, pomimo całej swojej logiki i zimnej krwi na przykład. Wiesz, czasem tracę dystans do własnego pisania, ale to, że Ty takie rzeczy widzisz jest trochę jak moje uziemienie 😊

      Kuba niańczył cudze dzieci przez prawie miesiąc, o czym mi nieustannie przypominałaś! A widzisz, jak on sobie świetnie radził? :D To jest jak z nową pracą, na początku toniesz, a potem znajdujesz na nią sposób i błyszczysz :D

      Ale fakt, dzieciaki to dzikusy jak z buszu. Tyle że widocznie wystarczy takie nakarmić żeby obłaskawić 😉

      Heh, a Janek to buc. Przynajmniej czasami. Dlatego tak jak pisałam Leslie kawałek wyżej, nie zapominajmy, ze on też ma wady, nie radzi sobie z ludźmi i czasami jest wręcz bezczelny. Chociaż w swoim mniemaniu raczej nie robi nic złego, tylko w jedyny sobie znany sposób zaczepia Kubę… metaforycznie ciągnie go za warkocze 😉

      Co do Zosi to będzie miała ważną rolę do odegrania, ale nie powiem Wam czy krótką czy długą. Jej los był już przesądzony w momencie jak zaczynałam pisać i to się raczej nie zmieni. Chociaż jak już teraz pisałam, że ona faktycznie ma nawrót, to mi było bardzo, ale to bardzo przykro.

      I tak, tak, właściwie już nic nie stoi Jankowi i Kubie na drodze do wielkiej miłości…. Prawda? Otóż nie. He, he, he. A może tak? Zobaczysz :D

      No i Błażej i Oskar…. To co napisałaś to chyba najmilsze słowa jakie kiedykolwiek usłyszałam odnośnie mojej twórczości. Tak to czytam i czytam w koło i mnie łapie za serce, za każdym razem. Jest mi tak niesamowicie, cholernie miło, że tak postrzegasz moje pisanie, budowanie relacji, mnie jako autorkę, że nie umiem aż wyrazić tego słowami. Ale dziękuję 😊 Chociaż teraz czuję mega presję, żeby tego nie spieprzyć :D

      Bardzo mi się podoba to jak podsumowałaś chłopaków. Jedne zbyt dumny, drugi zbyt niepewny. Oni w pigułce. Może znowu zmienię opis opowiadania? :D

      A z tym czy mi tak dobrze idzie, to kwestia dyskusyjna… ale napiszę na czas, choćbym miała na rzęsach stanąć i zatańczyć :D

      Dziękuję Ci bardzo, pozdrawiam i jednocześnie mówię, żebyś już szła pisać Grilla, zanim uschnę 😊 Naru

      Usuń

Prześlij komentarz