Rozdział jedenasty, który pełen jest bolesnych rozstań i bolesnych spotkań
Usta Kuby były miękkie, a jego broda drapała. Kiedy
Janek musnął jego wargi swoimi, momentalnie poczuł, jak budzi się w nim głód. Wpił się w drugie usta z
pragnieniem, o którym nawet sam nie wiedział, że czuł. Prowadzony instynktem
najpierw wysunął koniuszek języka i dotknął nim warg Kuby, a potem natarł na
nie, zmuszając je do rozsunięcia. Jednocześnie jego ręka powędrowała do karku
chłopaka i tam się zatrzymała we władczym chwycie, przytrzymując jego głowę w
miejscu.
Całowali się tak przez chwilę, zapamiętale,
zawzięcie, tak, że obaj tracili oddech, ale żaden z nich nie chciał przestać.
Kiedy jednak pocałunek nabrał mocy, a Janek po raz kolejny zaatakował usta
młodszego chłopaka, tym razem miażdżąc je o wiele mocniej, Kuba syknął z bólu. Blondyn
od razu się odsunął, a drugi mężczyzna nieświadomie przesunął palcami po
rozbitej wardze, jakby próbując ją osłonić.
— Boli mnie — powiedział półprzytomnie i to jedno
zdanie wystarczyło, żeby do Janka wróciła pełna świadomość. Blondyn wyprostował
się nagle i odsunął o krok od współlokatora. W dłoni wciąż miał zgnieciony
plaster. Kuba patrzył na niego swoimi wielkimi, krowimi oczami, a źrenice miał
tak rozszerzone, że nawet nie było mu widać tęczówek.
Sam Janek czuł jakby cały świat był za mgłą.
— Przepraszam — szepnął bardzo cichym i niepewnym
głosem. Nie wiedział, co miał ze sobą zrobić. Najchętniej uciekłby do pokoju,
ale nie był w stanie oderwać oczu od Kuby.
— Nic… — zaczął brunet po czym zamilkł i
odchrząknął. Chyba z trudem mu szło dobieranie odpowiednich słów. — Nic nie
szkodzi — dokończył. A potem obaj zamilkli.
Janek w dalszym ciągu nie był w stanie się ruszyć,
ale też nie przychodziło mu do głowy nic, czym mógłby zabić tę napiętą ciszę.
Chciałby powiedzieć, że stracił panowanie nad sobą i nie wiedział co robił,
ale… to nie byłaby prawda. W momencie w którym Kuba wyznał, że jest gejem, cały
świat zwolnił nagle, a potem się zatrzymał, jak karuzela, której odcina się
prąd. Janek mógł patrzeć na to, patrzeć na Kubę i siebie samego, jak stali tam
zawieszeni jeden nad drugim i jednocześnie mógł gnać przez meandry swoich
myśli, pędząc jak wiatr — pędząc i dochodząc do jednego wniosku: przed nosem
miał coś, czego bardzo, bardzo chciał. Po prostu wcześniej nie wiedział, że
mógł tego chcieć.
To tak jak z tym człowiekiem, który przez całe życie
jadł tylko kanapki z szynką i serem, bo nie wiedział, że można inaczej.
Janek po prostu nie wiedział, że miał też inne
opcje. Takie opcje. Wyznanie Kuby było
jak opadająca kotara, która odkryła przed Tomaszewskim zupełnie inny świat.
Może tylko Janek nie do końca miał szansę się
zastanowić, czy faktycznie chciał w to wejść.
— Przepraszam — powtórzył, kiedy uznał, że cisza
ciągnęła się już za długo. Niestety pomimo swoich wysiłków nie wymyślił, co
miałby powiedzieć dalej. Zaskakujące jak w ciągu kilku sekund sytuacja mogła
się zmienić z podniecającej w zawstydzającą…
Kuba wzruszył ramionami, a potem wstał. Chyba sam
tego nie przemyślał, bo nagle znowu znaleźli się bardzo blisko siebie i obaj
mocno się tym speszyli. Żeby naprawić jego błąd, Janek szybko dał krok do tyłu.
— Powinieneś jeszcze przykładać do tego lód —
powiedział blondyn w nagłym przypływie olśnienia. Mówienie o pobiciu i o
aktualnym stanie Kuby było łatwym tematem. Dużo łatwiejszym niż mówienie o
pocału… o tym drugim, co się dzisiaj stało.
— Tak, tak zrobię — przytaknął Kuba, rozglądając się
za porzuconą mrożonką. — Wezmę tę brukselkę i chyba się już położę — oznajmił,
ratując ich obu z opresji. — To pogadamy rano? — zapytał.
Janek sztywno kiwnął głową.
— Tak, jest już bardzo późno, a jutro trzeba na
uczelnię.
Kuba również pokiwał i ruszył w stronę swojej
sypialni.
— Właśnie — potwierdził. — A ja na dodatek jutro
jadę do Poznania, więc to będzie długi dzień. To dobranoc?
Janek zamarł. Nie spodziewał się, że Kuba wyjeżdżał
na weekend, bo tym razem święto przypadało w niedzielę i dziekan nie dał im
dodatkowego dnia wolnego z tej okazji, dlatego on sam nawet nie rozważał
powrotu do domu na jedynie dwa dni. Nie myślał też, że Kuba pojedzie. Dla niego
samego to oznaczało tylko ucięcie ich historii w najmniej do tego odpowiednim
momencie, nawet bez możliwości porozmawiania o tym, co właśnie się stało…
— Dobranoc — odpowiedział po chichu Tomaszewski, w stronę
przymykających się już drzwi.
Czuł się tak niezręcznie, że mógłby się zapaść pod
ziemię.
***
30.10.2009 r.
Kuba był tak przejęty tym, co stało się w nocy, że
prawie nie mógł spać. Przez połowę czasu myślał o bójce, a przez drugą połowę o
pocałunku. Tarzał się w pościeli, szukając sobie wygodnej pozycji i błagając
wszystkie bóstwa świata, żeby go odcięło chociaż na chwilę. Denerwował się tym,
co powiedzą sobie z Jankiem rano. Bo coś powiedzieć wypadało, nie można było
chyba tak zignorować całej sprawy.
…prawda?
Najgorsze, że on sam nie wiedział, co miałby Jankowi
powiedzieć, bo w głowie miał huragan.
Kiedy w końcu udało mu się zasnąć, miał niespokojne,
urywane sny, na granicy jawy, które nijak nie dawały odpoczynku. Prawdziwy sen
przyszedł dopiero nad ranem, powodując, że Kuba zapadł w pościel jak kamień i z
objęć Morfeusza nie wyrwał go nawet budzik, który przełączał kilka razy, aż w
końcu przestał dzwonić. Kiedy się już na dobre obudził, było pół do ósmej, a to
oznaczało, że nie był jeszcze spóźniony na uczelnię, ale niewiele brakowało.
Jak oparzony zerwał się z łóżka i na chybił trafił zaczął pakować rzeczy do
walizki, skoro pociąg miał zaraz po zajęciach i nie było już szansy na powrót
do domu po bagaż. Ada by go chyba zabiła, gdyby się przez niego spóźnili, bo to
było ostatnie bezpośrednie połączenie do Poznania w ciągu dnia i albo musieliby
jechać z trzema przesiadkami, albo dopiero jutro.
W takich sytuacjach przydawało się, że miał w pokoju
taki burdel. Trzeba było tylko złapać kilka rzeczy ze sterty ubrań walających
się po podłodze i voilà! Już był spakowany. Wystarczyło wziąć jeszcze
szczoteczkę do zębów z łazienki, oczywiście najpierw myjąc nią zęby, i mógł biec
na uczelnię. Dopiero kiedy stanął przy umywalce naprzeciwko łazienkowego lustra
i zobaczył w nim swoją twarz, zdębiał. Cały był siny i spuchnięty, i wyglądał
jeszcze gorzej, niż się czuł, a przecież szczęka i rozcięta warga pulsowały
niemiłosiernym bólem. To w sumie było nawet ciekawe, że dostał w policzek, a
bolała go nawet szyja i kark! Jak tak patrzył w swoje odbicie, to aż nie
wierzył, że wczoraj był w ogóle w stanie całować się z Jankiem, bo dzisiaj sama
myśl o chociażby najmniejszym dotyku na ustach przynosiła od razu na myśl
okropne, paraliżujące cierpienie… Widocznie wczoraj musiał być na ogromnym
strzale endorfin, skoro wytrzymał chyba z pięć sekund, zanim Janek nie
zmiażdżył mu ust odrobinę zbyt
mocno.
Po chwili zorientował się, że zawisł nad umywalką z
głupią miną i niepokojąco zaczerwienioną twarzą, podczas gdy z ust kapała mu
spieniona pasta do zębów. Czym prędzej dokończył więc poranną toaletę, cały
czas mentalnie się pośpieszając, bo planował przed wyjściem zrobić sobie
jeszcze jakieś kanapki, a czasu miał coraz mniej. Rzucił ręcznik, którym
wycierał twarz, na chybił trafił, i wybiegł z pomieszczenia.
A w kuchni wpadł prosto na Janka.
Plus tego, że zaspał był taki, że chociaż rano nie męczyły
go myśli o pocałunku i co mógł znaczyć oraz jakie będzie miał konsekwencje. Ale
kiedy tylko zobaczył chłopaka, od razu wszystkie wątpliwości i wyrzuty sumienia
uderzyły w niego ze zdwojoną mocą.
— Cześć — powiedział Tomaszewski, patrząc wszędzie,
tylko nie na niego.
— Hej — odpowiedział nieśmiało Kuba, ale on dla
odmiany patrzył na Janka bardzo uważnie. Blondyn również wyglądał na wymiętego,
jakby miał za sobą bezsenną noc, ale do tego, sądząc po tym jak zaciskał szczękę
i pięści, był też mocno zdenerwowany. Momentalnie Kubie zrobiło się go żal.
On chociaż wiedział wczoraj, co robił, a Janka chyba
poniosła fala emocji — połączenie zmartwienia pobiciem i jakiś przypływ
pozytywniejszych uczuć względem niego, i cokolwiek by to nie było, miał prawo
to przemyśleć. Na spokojnie.
Brunet westchnął i rezygnując z szykowania sobie
czegoś na śniadanie, postanowił zużytkować ten czas o wiele bardziej
produktywnie — na rozmowę ze współlokatorem.
— Janek — zaczął rzeczowo i jego ton chyba mocno
zdziwił chłopaka, bo ten od razu podniósł na niego oczy. Tę chwilę Kuba
wykorzystał na posłanie mu pokrzepiającego uśmiechu. — Pomyślałem, że dobrze by
było pomówić o tym, co się stało wczoraj — powiedział, od razu czując ogromne
zażenowanie i z lekką ulgą odnotowując, że Janek chyba też nie był gotowy do
tego tematu. — Ale myślę, że najlepiej będzie, jeżeli na razie zawiesimy naszą
rozmowę w czasie, przynajmniej do mojego powrotu z domu. To, co wczoraj się
zdarzyło… chyba obaj musimy o tym trochę na spokojnie pomyśleć — dodał, mając
nadzieję, że blondyn nie odbierze tego jako atak.
— Och — skomentował Janek tępo. — Ok. Jak chcesz —
dopowiedział sztywno po chwili.
Kuba westchnął z frustracją. Chciał to załatwić
delikatniej, jakoś Jankowi wytłumaczyć, że to było dla jego dobra, ale nie
wiedział nawet od czego by zacząć. Na pewno nie potrafił się tak otworzyć przed
drugim chłopakiem, kiedy obaj stali na środku kuchni, każdy z nich złapany
pośród swoich spraw i gnający gdzieś na łeb na szyję. Z drugiej strony nie
chciał teraz też po chamsku wychodzić i zostawić Janka z takimi mieszanymi uczuciami.
Zmienił więc temat na bardziej przyziemny.
— A tak w ogóle na koniec listopada są moje
urodziny. Zapytałeś mnie o przyjazd braci i też chciałem być fair, więc
pomyślałem, że powiem ci już teraz. Chciałem zaprosić trochę ludzi z roku, nie
będzie ci przeszkadzać?
Janek zdębiał i przez sekundę patrzył na niego z
naprawdę głupią miną. Chyba mu się system resetował. Kiedy się ogarnął, jego
twarz nie wyrażała już żadnych emocji, zupełnie jak plastikowa maska.
— Nie ma sprawy — powiedział, patrząc Kubie w oczy.
Przez krótką, intensywną chwilę mierzyli się
wzrokiem — Janek uparcie i natarczywie, a Kuba coraz bardziej speszony — ale
żaden z nich się nie ruszył. Moment minął, kiedy dziennikarz z radia oznajmił,
że brakuje równo dziesięć minut do godziny ósmej, na co Dąbrowski drgnął
poruszony.
— Muszę iść… mam zajęcia — powiedział niechętnie, a
Janek przesunął się bliżej stołu, robiąc mu miejsce, żeby Kuba mógł wbiec do
swojej sypialni po bagaż. — To… do niedzieli? — bardziej zapytał niż powiedział
w stronę drugiego chłopaka.
— Do niedzieli — odpowiedział Tomaszewski i to był
koniec ich rozmowy.
Kuba po cichu wyszedł z mieszkania, ciągnąc za
sobą podróżną walizkę.
***
Oskara nie było na zajęciach, a na kilka smsów od
Kuby odpowiedział zdawkowo, że u niego w porządku, ale odpuścił sobie uczelnię
z okazji wielkiej śliwy pod okiem. To było nawet zrozumiałe, bo on sam nie czuł
się pośród ludzi z roku najlepiej, kiedy wyglądał jak worek treningowy boksera
na speedzie, ale jednak sytuacja go
niepokoiła. Z jakiegoś powodu Kuba sądził, że coś było nie tak. Do tej pory Oskar
go tak nie ignorował i po prostu nie pasowało do niego pozwolenie, żeby kolega
się o niego tak bez sensu martwił. Z drugiej jednak strony nie znali się aż tak
dobrze i być może to, co się zdarzyło wczoraj, po prostu tak zadziałało na
Okoye — stresowało go na tyle, że potrzebował chwili w ciszy i w spokoju, żeby
dojść do siebie.
Kuba miał tylko nadzieję, że Oskarowi nie stało się
nic poważniejszego i że wczoraj wrócił do domu już bez żadnych większych
przygód. Zastanawiał go też ten cały Błażej, o którym Oskar nigdy wcześniej nie
mówił, a który na pewno był jego dobrym znajomym. Czy to możliwe, że to był
jakiś były chłopak ciemnoskórego? Chociaż nie wyglądał on za bardzo na geja…
Kuba prychnął głośno, zwracając uwagę kilku osób
siedzących na wykładzie najbliżej niego. Pokręcił głową, ganiąc swoje własne rozumowanie.
A jak wyglądał gej? Nosił na czole jakąś plakietkę? Czy na przykład on wyglądał
jak gej? Albo Oskar, albo… Janek?
Czy Janek był gejem?
To pytanie huczało mu w głowie od poprzedniej nocy. Było
tak głośne i nachalne, że momentami Kuba aż nie mógł zebrać myśli. Tak bardzo
chciał wiedzieć, co oznaczał pocałunek z poprzedniego wieczora i jednocześnie
bał się odpowiedzi jak mało czego w życiu. Gdzieś tam majaczyła nadzieja, że
mogłoby coś z tego wyjść, że mieli jakąś szansę… To było jednak tak nierealne,
że momentami Dąbrowski zastanawiał się, czy oni naprawdę się całowali? Bo,
cholera, nawet kiedy powtarzał to na spokojnie w swojej głowie, to mu się
wydawało, że to się nie mogło zdarzyć.
To rozchwianie nijak mu nie pomagało na zajęciach,
bo od rana nie myślał o niczym innym niż o Janku, a to nie było najbardziej
pomocną w edukacji uniwersyteckiej rzeczą. Dlatego Kuba z radością powitał
koniec zajęć i to co się z tym wiązało. Drogę na dworzec PKP pokonał autobusem,
gdzie już czekała na niego Ada. Jej paplanie potrafiło być niesamowitym
lekarstwem na nadmiar myślenia.
Ada przeżywała jak mrówka okres, że Paweł pojechał
do własnej rodziny, a nie z nimi do Poznania, ale nie dalej jak zeszłej wiosny
odeszła jego babcia i teraz chłopak obowiązkowo musiał być w domu na Wszystkich
Świętych. Natomiast rodzeństwo Dąbrowskich jak co roku odwiedzało grób swojej
mamy, więc nie było innego wyjścia jak rozstać się na te kilka dni i pozwolić,
aby każdy osobno udał się w rodzinne strony. Z racji swojego przykrego wydźwięku
to nie było radosne święto w domu Dąbrowskich i cały ten weekendowy wypad był
raczej przygnębiający. Z drugiej strony Kuba tak naprawdę za bardzo nie znał
mamy i dla niego ona od zawsze była tylko ideą pochowaną w ziemi. Nie doznał matczynej
czułości, dotyku… nie wiedział kogo chodził odwiedzać na cmentarzu. Ada przynajmniej
miała jakieś mgliste wspomnienia z nią, bo kiedy kobieta umarła, ta miała
trochę ponad cztery latka.
Ojciec od zawsze traktował ten temat jak ich święty obowiązek.
Na cmentarz jeździli we wszystkie święta, dzień matki, dzień dziecka, swoje i
jej urodziny czy imieniny, a nawet na zakończenie roku szkolnego. Czego by nie
mówić o Mariuszu Dąbrowskim, bardzo kochał swoją żonę i chyba nigdy nie
pogodził się z jej stratą, a dowodem były te częste pielgrzymki na miejsce jej
pochówku.
Ada jak zawsze wyszła naprzeciw oczekiwaniom Kuby i
odkąd tylko się spotkali nie przestawała gadać. Zaczęło się oczywiście od
okrzyku przerażenia na jego widok, ale akurat tego Kuba mógł się spodziewać. W
końcu miał spuchniętą i obitą gębę, i wyglądał jak jakiś opryszek, a co jak co,
to do niego nie pasowało. Zresztą na uczelni też cały dzień zbierał okrzyki
zdumienia i niekończące się pytania o to, co mu się stało i już po drugich
zajęciach w duchu przyznał rację Oskarowi, że ten postanowił sobie zrobić dzień
wagarowicza.
W skrócie opowiedział Adzie co się stało
poprzedniego wieczora, starając się za głośno nie wypowiadać słów gejowski klub czy homofobia. Nie miał ochoty na powtórkę z rozrywki. Swoją historię
opowiadał na raty, bo spieszyli się na pociąg, a Kuba też nie chciał przekrzykiwać
się ze speakerem na dworcu. Dlatego skończył opowiadać dopiero, kiedy oboje z
siostrą usiedli na wykupionych przez siebie miejscach w pociągu o wdzięcznej nazwie
JEZIORAK. Na szczęście w przedziale oprócz nich był tylko chłopak w wielkich
nausznych słuchawkach, z których muzyka dudniła tak głośno, że Dąbrowscy
doskonale mogli słyszeć bit, więc była raczej mała szansa, że podróżny słyszał
ich rozmowę.
— Tak strasznie mi przykro, Kubuś — podsumowała jego
opowieść siostra, a minę miała mocno skwaszoną.
Kuba tylko wzruszył ramionami.
— Niepotrzebnie — odpowiedział i posłał dziewczynie
pokrzepiający uśmiech, po czym od razu się skrzywił, gdy zabolała go rozbita
warga. Musiał bardziej na nią uważać.
Ada również się skrzywiła, imitując minę brata i poderwała
się z miejsca, jakby chciała złapać jego twarz w dłonie, ale zamarła w pół
ruchu, pewnie dochodząc do wniosku, że niewiele może Kubie pomóc.
— Aż nie mogę na ciebie patrzeć — powiedziała z
żalem. — Strasznie mi cię szkoda. A najbardziej, że to było twoje pierwsze i
pewnie ostatnie wyjście do gejowskiego klubu.
Kuba zaśmiał się na to radośnie, nie bacząc na
szczypiące usta.
— No co ty — odpowiedział, bagatelizując sprawę.
— Nie? — upewniła się dziewczyna i wyglądała na
bardzo zdziwioną.
— Nie — potwierdził. Rozumiał skąd to zdziwienie,
ale jej mina naprawdę go śmieszyła. Była tak komicznie zaskoczona, jakby Kuba
planował jechać do Chin na festiwal mordowania psów pałkami na ulicy[i], a
nie… po prostu być sobą. — Tak cholernie długo się bałem tego, co mogłoby mi
się stać, kiedy ktoś się dowie, że jestem gejem. Bałem się krzywych spojrzeń i
wyśmiewania. Bałem się, że ludzie będą mnie wytykać palcami, albo… że ktoś mnie
pobije. I pobił. I wiesz co? Żyję. Nic mi nie jest, chociaż gęba mnie boli, ale
żyję i mam się dobrze, i dzisiaj jestem tak samo gejem jak wczoraj.
Ada patrzyła na niego z rozdziawioną buzią.
— Ale… co?
— No normalnie. Nie mam zamiaru już się bać.
— Boże, Kubuś… to co mówisz to bardzo odważne i
godne podziwu, ale… och, matko, sama nie wierzę, że to powiem… Pobicie to nie
jest najgorsze, co ci się mogło stać. Ludzie mogliby ci zrobić więcej, o wiele
więcej okrutnych rzeczy — dodała ze zbolałą miną.
Kuba ponownie wzruszył ramionami. Słyszał ją i
rozumiał. Po prostu nie potrafił się tym przejąć.
— Ada, całe życie się bałem, co będzie jak się
wyoutuję. I żyłem po cichutku, a i tak mnie pobili. Równie dobrze mogłem co
roku chodzić na paradę równości w samych tęczowych gaciach i niczego by to nie
zmieniło, dalej jacyś frajerzy by mnie obili tak, o. Bez żadnego powodu. To nie
ma znaczenia. A jeżeli tak, to tak. Nie będę się więcej krył z tym, kim jestem.
W zasadzie to nie mam zamiaru się już wstydzić.
— Nie? — zaśmiała się dziewczyna, jakby nagle spadł
jej wielki ciężar z piersi i nie mogła się powstrzymać od śmiechu z tej
lekkości.
— Nie — odpowiedział i uśmiechnął się do niej
zadziornie. — Właściwie… — powiedział i spojrzał na nią z diabelskim błyskiem w
oku, po czym podskoczył na swoim siedzeniu i wychylił się w stronę chłopaka
siedzącego na końcu przedziału. Klepnął go delikatnie w ramię, żeby zwrócić na
siebie jego uwagę, a gdy zdziwiony podróżnik ściągnął słuchawki, powiedział: —
Chciałem tylko panu powiedzieć, że jestem gejem.
Chłopak zrobił komicznie duże oczy i spojrzał szybko
na Adę, a potem z powrotem na Kubę, żeby się upewnić, że nie robią sobie z
niego jaj.
— O-kej — odpowiedział niepewnie, a widząc
poszerzający się uśmiech na twarzy rozmówcy uznał, że spełnił swój obywatelski
obowiązek i ponownie zakładając na głowę słuchawki, wrócił do słuchania muzyki.
Kuba czuł się wolny jak nigdy. Kiedy spojrzał na
Adę, na fali euforii wyrzucił z siebie ostatnią rzecz, która nie dawała mu
spokoju:
— Całowałem się z Jankiem.
Niczym w zwolnionym tempie rejestrował, jak
komicznie zmieniała się twarz jego siostry od niezrozumienia, poprzez zdziwienie
aż do niedowierzania. Jej oczy, które zresztą były bardzo podobne do jego oczu,
otworzyły się szeroko, zupełnie tak samo jak usta rozdziawione w niemym szoku.
Przez chwilę dziewczyna otwierała je i zamykała, jak ryba pozbawiona wody, po
czym nagle wykrzyknęła na tyle głośno, że nawet facet w słuchawkach na uszach się
skrzywił:
— Co?! — Dała mu dosłownie sekundę na odpowiedź i
kiedy po tym czasie się jej nie doczekała, zasypała go lawiną pytań. — Kiedy?
Jak? Gdzie? Kto zaczął? Jak było? Było coś więcej? Jesteście teraz razem? Nie
jesteście? Co to w ogóle znaczy, Boże, Kuba, mówże coś wreszcie! — rozkazała.
Kuba zaśmiał się, bo nagle poczuł się tak lekko i
głupkowato, że nie potrafił się powstrzymać. Tylko ze swoją siostrą potrafił
czuć się beztrosko jak dzieciak zaraz po tym, co mu się przytrafiło
poprzedniego wieczora.
— Wczoraj — powiedział spokojne, kiedy atak
wesołości miał już za sobą. Ada wyglądała jakby tylko jedna sekunda dzieła ją
od rzucenia się na niego, żeby wyszarpać odpowiedzi siłą, więc rozsądek powiedział
mu, że to był już najwyższy czas, żeby zacząć się tłumaczyć. — Jak wróciłem
pobity, to Janek mi to opatrzył, a potem… stało się. On mnie pocałował. Potem
spanikował, ja też spanikowałem i w końcu każdy poszedł spać do swojego pokoju.
Nie mam pojęcia, co to oznacza, oprócz tego, że teraz wspólne mieszkanie będzie
o wiele bardziej niezręczne.
— Jeszcze bardziej? — zapytała Ada z powątpieniem.
Osobiście Kuba uważał, że to była niesprawiedliwa ocena ich sytuacji
mieszkaniowej, szczególnie, że dziewczyna znała ją tylko z jego opowieści. I
był pewien, że może być bardziej niezręcznie. Na przykład jak mieszka się ze swoim
byłym, czy coś.
— No jeszcze — dodał z przekąsem, po czym
spoważniał. — A tak serio to nie mam pojęcia co dalej.
— Ale… — zdziwiła się brunetka, nachylając się
bardziej w jego stronę, żeby zapewnić im więcej prywatności. Co prawda w
przedziale oprócz nich dalej nie było nikogo poza chłopakiem od techno, który
zresztą od momentu gdy Kuba się przed nim otworzył, próbował wciskać się w
swoje siedzenie i udawać, że go tam nie ma, ale i tak temat był dość delikatny
i raczej nieprzeznaczony dla cudzych uszu. — Popraw mnie, jeśli się mylę, ale
przecież chciałeś, żeby to się stało? Znaczy, mówiłeś, że na niego lecisz i w
ogóle — zakończyła płasko.
Kuba wzruszył ramionami.
— No lecę. Teraz to chyba nawet bardziej niż
wcześniej, bo od tego pocałunku ciągle mam go w głowie, jakby się pazurami
wczepił w moje myśli… po prostu nie sądzę, żeby Janek tego chciał.
— Przecież to on cię pocałował! — oburzyła się od
razu dziewczyna.
Kuba westchnął cierpiętniczo i zapatrzył się w okno.
Przez chwilę pozwolił sobie na uspokojenie oddechu w rytm stukotu pociągu.
— Wydaje mi się, że go wczoraj trochę poniosło, a
potem się przestraszył, co on w ogóle zrobił. Oskar mówił, że Janek nie jest
gejem, więc to musiała być chwila niepewności, czy coś w tym stylu.
— Głupio gadasz —zaprzeczyła Ada. — Pocałował cię,
to cię pocałował. Znaczy, że chciał. Zresztą nie możesz się domyślać bez
rozmowy z nim, bo to jak wróżenie z fusów. Musisz go zapytać, co by od ciebie
chciał i czemu to zrobił.
— No wiem — jęknął brunet. — Wiem, że muszę. Porozmawiam
z nim w niedzielę, jak trochę to sam ogarnę.
Ada popatrzyła na niego uważniej.
— A ty co byś chciał od niego?
I to już było pytanie w punkt. Bo Kuba sam nie miał
pojęcia.
***
Na Poznań Główny zajechali kilka minut po
dwudziestej pierwszej i stamtąd wzięli taksówkę do domu. Trochę burżujsko jak
na parę studentów, ale takiego SMSa dostali chwilę wcześniej od ojca, z
poleceniem wzięcia taryfy, na jego koszt. Było im to nawet na rękę, bo cisnąć
się o tej porze na Suchy Las, najpierw tramwajem przez Pestkę, a potem jeszcze
busem, o ile się takiego złapie, to był koszmar. Ale to, co parze nastolatków wydawało
się końcem świata, szanowanemu biznesmenowi i właścicielowi jednej z największych
agencji reklamowych w Polsce rysowało się jako idealna inwestycja, w odpowiednio
snobistycznie wysokiej cenie. Dlatego Dąbrowscy już od lat mieszkali w zbyt
dużej, jak na potrzeby ich trzyosobowej rodziny, willi na obrzeżach miasta. Poranne
skomunikowanie z centrum, gdzie cała trójka miała pracę czy szkołę, to było piekło.
Kto by się jednak tym przejmował, gdy miało się do dyspozycji dwupoziomowy dom
z siedmioma sypialniami?
Jak można było przewidzieć, ojca jeszcze nie było w
domu, co zresztą nie było zaskakujące — prowadząc swój lukratywny biznes rzadko
kiedy bywał na miejscu, żeby spędzać czas z własnymi dziećmi. Dziś Adzie i
Kubie było to nawet na rękę, szczególnie biorąc pod uwagę stan twarzy tego
drugiego. Chłopak nie potrzebował do szczęścia jeszcze wykładu umoralniającego
od swojego ojca…
Niestety niedługo było im dane cieszyć się ciszą i
spokojem, bo kiedy rodzeństwo rzuciło już bagaże do swoich dawnych pokojów i właśnie
spotkało się w kuchni, żeby wziąć się za naszykowanie jakiejś kolacji, skrzypnął
zamek drzwi frontowych i po chwili w pomieszczeniu pojawił się nikt inny jak
Mariusz Dąbrowski we własnej osobie.
Kuba zamarł w połowie drogi od lodówki do stołu, a wieża
z chleba tostowego, sera, wędliny, butelki ketchupu i słoika oliwek, którą
zbudował sobie na ramionach, niebezpiecznie się zachwiała.
— Cześć, tato — powiedziała Ada ze zdziwieniem, bo
chyba żadne z nich nie spodziewało się ojca w domu tak wcześnie.
— Ada, Jakub — przywitał ich mężczyzna, sztywno
kiwając głową. — Miło, że się rozgościliście. Prosiłem wczoraj panią Basię,
żeby zrobiła dla was jakieś zakupy. — Pani Basia to była ich doraźna pomoc
domowa, która miała anielską cierpliwość do czyszczenia przestrzeni wspólnej
domu i która już lata temu kategorycznie odmówiła sprzątania pokoju Kuby. Ale
kobitka była fajna, mówiła starą, poznańską gwarą i zawsze robiła im zakupy w
Biedronce, przez co Kuba i Ada czuli się chociaż trochę normalnie, kiedy do
szkoły zabierali kanapki z serem i batonika no-name.
— Spoko — odpowiedział Kuba i w końcu ruszył z miejsca,
żeby rzucić trzymaną w ramionach górę żarcia na kuchenny stół. — Chcesz
kanapkę? — zapytał na luzie, bo zawsze tak rozmawiał z ojcem, pomimo tego, że
jego ewidentnie to krępowało.
— Nie, dziękuję, zjadłem duszoną pierś z kaczki
podczas kolacji służbowej — odparł i niezręcznie popatrzył po swoich dzieciach,
jakby sam nie wiedział, co dwójka nastolatków robiła w jego kuchni. — Jak
podróż? — zapytał kurtuazyjnie.
— Okropnie, jak zawsze — zaśmiała się Ada. — Pół
godziny stania w szczerym polu bez powodu, zepsute ogrzewanie i cztery godziny
jazdy — zamarudziła jeszcze, żeby zobrazować, co miała na myśli.
Pan Dąbrowski westchnął i nerwowo poprawił włosy.
Był przystojnym, postawnym mężczyzną, który z wyglądu bardzo różnił się od
swoich dzieci. Podczas gdy Ada i Kuba byli smukli, ciemnowłosi i ciemnoocy, on
był sporo od nich wyższy i masywniejszy. Miał przyprószone siwizną włosy, które
gdzieniegdzie jeszcze prześwitywały dawnym ciemnym blondem, szare oczy i
wiecznie zmęczoną twarz. Jedyne co Kuba odziedziczył po ojcu to mocno niesforne,
na ogół potargane loki. Reszta była całkowicie po rodzinie mamy i niej samej. A
Ada to już w ogóle wyglądała jak jej kopia.
— Nigdy nie zrozumiem dlaczego uparłaś się mieszkać
na tym zakichanym końcu świata — powiedział w końcu Pan Dąbrowski z wyrzutem w
głosie. — Przecież te podróże to tylko na własną prośbę.
— Oj, daj już spokój… — zaczęła dziewczyna ze słabo skrywaną
pretensją. — Ile razy będziemy jeszcze przechodzić przez tę rozmowę?
Mężczyzna westchnął ciężko i pokręcił głową, jakby
siląc się o brak komentarza, ale jednak po krótkiej chwili przegrał sam ze
sobą. Jak przewidywalnie.
— Przepraszam bardzo, ale każdy ojciec miałby pretensje,
gdy jego jedyna córka, zamiast zostać pod jego dachem, uciekła na jakąś zabitą
dechami wieś, żeby tam mieszkać w konkubinacie z chłopakiem, który chce w
przyszłości żyć z wkładania krowom ręki w dupę! — ryknął. Jak było do
przewidzenia i Ada momentalnie wybuchła. Z natury była w gorącej wodzie kąpana,
tak jak i zresztą Kuba, a nikt tak nie działał i tak szybko nie doprowadzał do
wrzenia rodzeństwa Dąbrowskich jak ich rodzony ojciec.
— Sam se rękę wsadź w dupę! Paweł studiuje
weterynarię i to na najlepszej w kraju uczelni prowadzącej wetów! Jeszcze będziesz
go przepraszał, jak będzie zgarniał kokosy, prowadząc własny gabinet.
— Gdzie? — zaśmiał się mężczyzna z ironią. — W tym
waszym Pcimiu Dolnym, gdzie psy szczekają dupami i gdzie co roku produkuje się
więcej weterynarzy niż MacDonald burgerów? Ani się obejrzysz, a ten twój Pawełek
będzie kolejnym bezrobotnym, pobierającym zasiłki i tylko będzie marzył, żeby
jednak dobrać się jakiejś krowie do dupska.
— Trzeba być zapatrzonym w siebie bufonem, żeby tak
to widzieć — wysyczała gniewnie dziewczyna, a wyglądała jakby jej miała para
pójść z uszu.
Kuba przez cały ten czas taktycznie stał trochę z
tyłu, zastanawiając się, czy to już była pora, żeby się wtrącić i ratować
siostrę z tego z góry przegranego pojedynku, czy jeszcze nie. Ratowanie prędzej
czy później skończy się awanturą, po której ojciec trzaśnie drzwiami, a oni
pójdą do własnych sypialni, żeby już nie wchodzić mu w paradę… Z drugiej strony
nieratowanie, jeżeli wszystko będzie się toczyć dalej w tym tempie, może się przeobrazić
w jakiś rękoczyn. Albo chociaż rozbitym szkłem, daj Boże na podłodze, a nie na
głowie ojca.
— Trzeba być pozbawioną wyobraźni gówniarą, żeby żyć
takimi mrzonkami — odciął się Dąbrowski. — Żeby ktoś z twoim intelektem, Ada,
zawsze z najlepszymi ocenami, zawsze przewodnicząca klasy i członkini samorządu,
zawsze z drygiem do fizyki, matematyki, informatyki, wylądował na jakimś małym,
nikomu nieznanym uniwerku pod ruską granicą? I co ty chcesz potem od życia
mieć, dziewczyno? Otwórz w końcu oczy!
— A spier… — zaczęła Ada i to definitywnie był dla
Kuby znak, że jednak należało się wciąć. Niezwłocznie.
— Już odpuść, tato — powiedział butnie, szybko skupiając
na sobie roziskrzone spojrzenie ojca. — Olsztyn to nie jest jakaś mała wieś,
ich uniwersytet jest naprawdę duży, największy na Warmii i Mazurach…
Na to już mężczyzna zaśmiał się w głos.
— Największy uniwersytet w województwie rolników i świniopasów. Cud, że w ogóle mają
już tam jakieś inne przedmioty poza rybołówstwem i ochroną środowiska. — Kuba
wzruszył ramionami. No cóż, to akurat prawda, że Uniwersytet Warmińsko-Mazurski
wywodził się między innymi z Akademii Rolniczo-Technicznej, ale bez przesady,
to wcale nie oznaczało, że był gorszy niż inne wojewódzkie Uniwerki. Ale
ojciec, jako absolwent UAMu z dziada pradziada, miał zupełnie odmienne zdanie w
tej kwestii i nijak nie szło mu przetłumaczyć do rozumu. — Zresztą ty się nawet
nie odzywaj, bo o ile twoją siostrę jeszcze jestem w stanie zrozumieć, bo
chociaż miała powód, żeby tam pojechać, to ciebie to już w ogóle nie umiem
pojąć. Jakub, na Boga! Co ty myślisz, że znajdziesz pracę w reklamie z takim
wykształceniem? I teraz mówię całkiem serio, bo o ile Ada jako informatyk może
pracować w podrzędnej firmie i wciąż zarobić na chleb, tak ty będziesz co najwyżej
robił ulotki dla jakiejś upadłej restauracji, licząc, że w ramach premii dadzą
ci resztki ze swojej kuchni!
— Dzięki, tato — powiedział Kuba kwaśno i nawet się
skrzywił dla podkreślenia sprawy. I to był błąd, bo ten grymas jak nic przypominał
o rozbitych ustach, które zapiekły niemiłosiernie tak, że chłopak aż syknął z
bólu.
Dopiero wtedy jego ojciec otworzył szerzej oczy i
podszedł bliżej swojego syna, jakby lepsze światło pozwoliło mu zobaczyć w
jakim stanie była jego twarz.
— Co ci się… — zaczął i władczym gestem wyciągnął
dłoń, żeby złapać twarz Kuby w uścisk, po czym bez ceregieli wygiął jego
szczękę bardziej do światła. — Ktoś cię pobił — oznajmił, jakby właśnie
rozwiązał jakąś kryminalną zagadkę. — Kiedy to się stało? — zażądał odpowiedzi.
Kuba wzruszył ramionami. Niby wiedział, że nie
uniknie tłumaczenia się, ale naprawdę miał nadzieję, że może jakoś to przejdzie
bokiem.
— Wczoraj jak wracałem z imprezy napadli na mnie
jacyś dresiarze. Ale nic mi nie jest, więc nie rób histerii — spróbował spłycić
całe wydarzenie.
— Nie rób histerii? Co ty w ogóle opowiadasz? Tak po
prostu cię pobili, za nic? — krzyczał podburzony. — Zgłosiłeś to w ogóle na
policję?
— Pobili mnie, bo jestem pedałem, co chodzi po
pedalskich klubach — wypluł z siebie Kuba. Chciał mu dopiec i powiedzieć coś,
żeby aż poszło w pięty. I chyba się udało.
Co prawda coming out przed tatą miał już miejsce
kilka miesięcy wcześniej, ale ten temat wciąż nie przechodził bez echa.
Ojciec puścił go momentalnie, jak oparzony. Jedynie
jego wzrok dalej nieprzyjemnie i karcąco wwiercał się w twarz bruneta.
— Ten cholerny Olsztyn to gwóźdź do twojej trumny —
oznajmił. Rzucił jeszcze jedno rozgniewane spojrzenie w stronę Ady. — Was
obojga. Idę spać, miałem ciężki dzień. Jutro jedziemy na cmentarz o ósmej rano,
chcę uniknąć korków. Dobranoc.
Kiedy wyszedł, po wymamrotanych życzeniach dobrej
nocy od swoich dzieci, przez długą chwilę panowała jeszcze milcząca cisza,
którą w końcu przerwała Ada.
— Mogło być gorzej.
Kuba westchnął. On też się cieszył, że przywitanie
poszło tak lajtowo.
***
Oskar czuł się jak na karuzeli. Z jednej strony
jarał się tym, czego chciał od niego Błażej i to jarał się tak bardzo, że nie
mógł usiedzieć w miejscu. Z drugiej strony czuł wyrzuty sumienia, które
wciągały go w tak głęboką depresję, że to już pewnie był poziom Morza Martwego i
nijak nie pomagało powtarzanie sobie wciąż i wciąż od początku, że Kubie nic
się nie stało. Bo wiedział, że to wszystko była jego wina. Gdyby nie on, gdyby
go nie wyciągnął wczoraj do klubu i to klubu dla gejów — a przecież Kuba od
początku nie chciał iść — gdyby potrafił się lepiej bić i gdyby, kurwa, nie był
czarny, to Kubie nic by się nie stało. A tak dostał łomot życia, zupełnie bez
powodu, a raczej z tylko jednego powodu… z powodu Oskara.
Oskar nigdy nie radził sobie za dobrze z ludźmi, bo
na początku, kiedy ich poznawał, to miał na nich wielki bum, chciał się
przyjaźnić, spotykać codziennie i oczami wyobraźni już widział siebie jako
świadka na ich ślubie. Ale na ogół zapał opadał, nowi ludzie zawodzili go raz
czy dwa pod rząd, a on z dala od ich uśmiechniętych twarzy tracił też ochotę,
żeby się z nimi spotykać. Po prostu miał wrodzony talent do towarzyskości, ale
zabrakło mu zdolności do podtrzymywania tych relacji…
Z Kubą było inaczej, bo Kuba był inny. Od kiedy się poznali
Oskar czuł się z nim jak ze starym przyjacielem, jakby jego ciepła, dobra osobowość
oblepiła go już pierwszego dnia i nie pozostawiła miejsca na ucieczkę. I to
było spoko, bo Oskar w końcu pierwszy czuł się na miejscu. Kuba nie patrzył na
niego jak na atrakcję turystyczną, murzyna, geja, chłopaka, którego porzucił
własny ojciec, czy wyrzutka, któremu nie poszedł pierwszy rok. Kuba nie
kwestionował, nie grał w gierki, po prostu był całym kolorowym, krzykliwym i
jednocześnie gapowatym sobą już od ich pierwszego spotkania i Oskar też w końcu
mógł być całkiem sobą. A w zamian za to jak mu się odwdzięczył?
Lepiej będzie dla Kuby, jeżeli Okoye się teraz
trochę zdystansuje. Niepójście na uczelnię było dobrym pierwszym krokiem. Kiedy
zobaczą się w poniedziałek, trzeba będzie wykonać drugi i dać Dąbrowskiemu do
zrozumienia, że ich relacja nie była znowu aż taka zażyła, jak by się mogło wydawać
do tej pory. Wystarczy, że kilka razy nie znajdzie dla niego czasu, raz go
wystawi i jeszcze zapomni o czymś ważnym, a brunet na pewno sam szybko zrozumie
aluzję.
Chociaż cholernie Oskarowi było szkoda…
Niestety musiał te rozmyślania odłożyć na potem, bo
przed nim stała ta mniej przyjemna część
układu z Błażejem. Zresztą z Błażejem na przedzie.
— Cześć — powiedział niemrawo w stronę drugiego
chłopaka.
Byku miał na sobie sportowe buty i dres, a przez szeroką
klatkę przewieszoną treningową torbę. Ręce wetknął głęboko w kieszenie bluzy,
prawdopodobnie kryjąc się przed zimnem. Co prawda ostatnie dni znowu były
trochę ładniejsze, ale w Olsztynie bywało różnie o tej porze roku. Dopiero co
padał śnieg, a pierwszy listopada zawsze przynosił drastyczne ochłodzenie. Sam Oskar
miał już na sobie ciepłą kurtkę.
— Hej — odpowiedział mężczyzna i posłał mu
pokrzepiający uśmiech. — Gotowy na wycisk?
Nie. Oskar nie był gotowy. Najchętniej zawróciłby na
pięcie i poszedł prosto do domu, do swojego łóżka, obżerać się chipsami. Ale
słowo się rzekło. Poza tym za nic nie zrezygnowałby z drugiej części ich umowy.
— Bardziej już nie będę — stwierdził ponuro i razem
ruszyli w stronę siłowni.
Z Oskarem niestety było tak, że od dawna był
rozlazłą kluchą. Jako dziecko lubił sport i spędzał mnóstwo czasu na podwórku
grając w piłkę czy jeżdżąc na rowerze. A z czasem zapał mu przeszedł, a raczej
zamienił się w miłość do gier komputerowych i dobrej książki czytanej do
białego rana.
Do tego od lat unikał w-fu jak szalony, co rusz
wymyślając coraz to lepsze powody, dla których powinien być permanentnie
zwolniony z zajęć. W wymówkach doszedł już do takiej perfekcji, że stało się to
swoistego rodzaju grą z jego lekarką rodzinną, która gdy tylko widziała go w swoim
gabinecie na początku roku szkolnego, już na zapas zaśmiewała się w niebogłosy. W
sumie słusznie, bo w zeszłym roku przekonywał ją na przykład, że nie powinien
ćwiczyć z powodu bólów menstruacyjnych. Nie uwierzyła, ale za utrzymanie idealnej
powagi dostał zwolnienie na kolejny semestr.
Nie do końca rozumiał więc, co nim teraz sterowało,
że zgodził się na propozycję Błażeja. Bo to przecież nie było tak, że dostał
wpierdol po raz pierwszy, ani tak, że przybranie trochę na masie mięśniowej
cokolwiek zmieni. Kto miał go lać to i tak będzie, bo umięśniony pedał-murzyn,
to dalej pedał-murzyn.
Jednak coś kazało mu dzisiaj rano wstać, ubrać się,
spakować do plecaka jakieś ciuchy, które od biedy mogły ujść za sportowe i
stawić się pod wskazanym adresem o wyznaczonej przez Byczkowskiego godzinie.
Nawet punktualnie, bo w sumie nie chciał się przekonywać na własnej skórze, jak
Błażej zareaguje na spóźnienie…
— To siłownia mojego kumpla, który pozwolił nam tu
potrenować za friko, pod warunkiem, że pomogę mu potem trochę z ogarnięciem
sali.
— O kurde — przejął się Oskar. — Nie musisz tego dla
mnie robić, serio. Jak trzeba, to zapłacę, więc nie baw się przeze mnie w
Kopciuszka.
Błażej zaśmiał się tym swoim niskim, pokrzepiającym śmiechem,
który powodował, że i Oskarowi zadrżały kąciki ust.
— Zupełnie nie ma problemu — odparł mężczyzna, gdy
się już uspokoił. — I tak pomagam Przemowi ze sprzątaniem, bo trenuję tu za
darmo już ze dwa lata. W sumie to kiedyś pomogłem mu z nękającymi klub kibolami
i od tamtej pory mam wolny wjazd, ale trochę mi z tym głupio, że przychodzę
ciągle na krzywy ryj, tak że pomagam sprzątać jak mogę. I nie przejmuj się, jak
zobaczysz w jakim stanie jest siłownia, to przestaniesz czuć taką wdzięczność,
bo to osiedlowy kołchoz.
— W sensie? — dopytał Okoye.
— Sprzętu jest więcej niż miejsca, połowa ciężarów
trzyma się tylko na dobrą wolę i są tu maszyny, które wyprodukowano jeszcze w
Związku Radzieckim. To wchodzimy, czy uciekasz? — zapytał, posyłając mu kolejny
uśmiech, a spanikowany Oskar głośno przełknął ślinę. — Ty przodem — dodał
szelmowsko i zachęcająco przytrzymał mu drzwi.
A co tam, raz się żyje.
Weszli do wąskiego korytarzyka, z którego można było
przejść do szatni lub od razu na salę. Błażej polecił mu, że poczekał i po
krótkiej chwili wrócił z dwoma kluczykami do szafek.
Dopiero kiedy znaleźli się razem w ciasnej
przebieralni, do Oskara dotarło, jak bardzo niezręczne to było. Oni dwaj,
którzy nie tak dawno temu uprawiali ze sobą gimnastykę dla dorosłych, teraz
stali naprzeciwko siebie i mieli się rozebrać prawie do naga? Nie był
pruderyjny, ale nawet jemu coś nie grało w tym obrazku. O dziwo Błażej nie
wydawał się mieć podobnych dylematów. Jakby nigdy nic zrzucił bluzę, a potem
dresowe spodnie, po czym wcisnął na tyłek okrutnie obcisłe legginsy, a na to
sportowe spodenki. Zamarł dopiero podczas zakładania termoaktywnego t-shirta i
spojrzał ze zdziwieniem na Oskara.
— Nie przebierasz się? — zapytał, a w jego głosie
dało się słyszeć dezorientację.
Mulat jak wybudzony ze letargu ruszył się nagle,
żeby zacząć nerwowo grzebać w plecaku. Myślał, że moment, w którym rozbierze
się do bokserek będzie dziwny, ale Błażej nawet na niego nie spojrzał,
przynajmniej nie wtedy, kiedy Oskar mógłby to zauważyć. Zamiast tego spokojnie
ubrał się do końca i zawiązał buty. Cały wyglądał bardzo… profesjonalnie. Nawet
te babskie getry wyglądały na nim na miejscu. Do tego sportowa, obcisła odzież
mocno podkreślała jego wyrzeźbioną sylwetkę, co przyjemnie działało na
wyobraźnię Oskara. Ale to nie było wszystko. W momencie, w którym Byku wskoczył
w strój do treningu, zmieniła się cała jego postawa. Sylwetka się napięła,
wyprostowała, a on sam sprawiał wrażenie jakby założył nie gimnastyczne
spodenki, a… mundur.
To było niepokojące.
— To jest twój strój? — zapytał powątpiewająco drugi
mężczyzna, a Oskar się momentalnie zmieszał.
Nie miał za bardzo czego innego wziąć, więc
poprzestało na niebieskich krótkich spodenkach, w których chodził czasem na
plażę i zwykłym bawełnianym t-shircie.
— A coś jest nie tak? — zapytał niepewnie. — Nie mam
żadnych sportowych ciuchów.
Bo to prawda, nie miał. W całej szafie nie miał
nawet jednej bluzy z adidasa czy czegoś w tym stylu.
Błażej przyjrzał mu się krytycznym okiem, po czym
westchnął i ściągnął z siebie koszulkę, na co Oskar tylko wybałuszył oczy.
— Czyli że co, koniec treningu, bo nie zaliczyłem
pierwszego zadania? — zaśmiał się nerwowo, a Błażej w odpowiedzi rzucił w niego
swoją zmiętą bluzką. Oskar złapał ją, kiedy już uderzyła w jego klatkę i podniósł
niepewnie na wysokość oczu.
— Załóż, jest elastyczna, więc będzie pasować —
powiedział mężczyzna, ponownie sięgając do swojej torby, żeby tym razem wyciągnąć
z niej jakiś inny materiał. — Bawełna będzie cię ocierać i odechce ci się treningu
w trzy minuty. Spodenki też powinieneś mieć inne, ale powiedzmy, że na razie
ujdą — wyjaśnił i sam ubrał wyciągnięty przed chwilą ciuch, tym razem luźną
koszulkę bez ramion.
Oskar bez zbędnego komentarza przebrał więc bluzkę i
faktycznie, była na niego dobra, pomimo iż nie wypełniał jej tak ładnie jak
Błażej.
— Dzięki — powiedział, a Byku wzruszył ramionami.
— Podziękujesz, jak przeżyjesz ćwiczenia — dodał
wrednie i wyszli z szatni.
Na salę do ćwiczeń weszli razem i od razu Oskar
poczuł się okropnie przytłoczony. Faktycznie, Byku nie kłamał, kiedy mówił, że
sprzętu tu było więcej niż miejsca, bo ciężkie maszyny stały wszędzie, gdzie
się dało. Jedynie w rogu sali można było wypatrzeć malutki kawalątek podłogi
zasłanej matami.
— Zaczniemy od rozgrzewki — oznajmił Błażej. —
Chodź.
Więc Oskar poszedł, bo jaki miał niby wybór?
— Bardzo ważne jest, żebyś przed każdymi
ćwiczeniami, czy to na siłowni, czy kurde, nie wiem, podczas jogi, zrobił
porządny rozruch. Pięć minut cardio, lekkie rozciąganie i maksimum mobilizacji.
— Okej — potwierdził Oskar, chociaż Bogiem a prawdą nie
miał pojęcia, o czym mężczyzna mówił.
— Jeżeli chodzi o cardio, to masz tu do wyboru, do
koloru. Może być bieżnia, może być orbitrek, ergometr, rowerek — mówił, wskazując
na odpowiednie sprzęty — albo możesz analogowo: na skakance, pajacyki, dowolne
skipy. Masz preferencje?
— Nie — odpowiedział ponownie monosylabowo Oskar.
— Okej, ja lubię biegać, więc będzie bieżnia. Jedna
rzecz. Jeżeli chodzi o ciebie i cardio, to bym nie radził robić tego zbyt
często, przynajmniej na razie. Jesteś chudy, trening siłowy zabierze ci masę
energii, nie ma sensu robić aerobów. Cardio jest dobre na początek, bo jest w
miarę łatwe, nie trzeba do niego specjalistycznej wiedzy i nie przeraża tak
początkujących. Do tego zwiększa wydolność płuc i wytrzymałość. Ale cardio
jedyne co robi, to spala kalorie, a nie buduje mięśni, przynajmniej nie przez
pierwsze lata, więc u ciebie się nie sprawdzi.
— Jasne — przytaknął Oskar. Przynajmniej tym razem
chociaż rozumiał czemu przytakiwał.
Po krótkiej demonstracji jak włączyć bieżnię, obaj
wspięli się na swoje maszyny i zaczęli truchtać. Błażej wygadał jakby ta
przebieżka nie robiła na nim żadnego wrażenia, co było nie do pojęcia, szczególnie,
że z każdą minutą podkręcał sobie tempo, natomiast Oskar już po pierwszych
parudziesięciu sekundach zaczął się zastanawiać, czy nie wypruje sobie płuc. Niesamowite
jak lata unikania aktywności fizycznej źle wpływały na kondycję, no nie?
Po przebieżce Byku zaciągnął go w stronę mat, gdzie,
ku jego zdziwieniu, zaczął się wyginać we wszystkie strony, jakby wykonywał
ćwiczenia z jogi. Gdy zademonstrował serię ćwiczeń, niewzruszony stanął przed
Oskarem, wymagając, żeby on je powtórzył.
— To są dobre ćwiczenia rozciągająco-mobilizujące.
Przygotują ciało na dalszą pracę — wytłumaczył. — Ale musisz je wykonywać
poprawnie, bo pomimo tego, że wyglądają łatwo, mogą zrobić ci dużo krzywdy —
pouczył.
Oskar faktycznie kilkakrotnie źle ułożył ręce czy
nogi, a poza tym nie był w stanie ani wykonać tych ćwiczeń tak płynnie jak
Błażej, ani tym bardziej z takim zasięgiem, bo skubaniec wyginał się w tę i we
w tę, jak baletnica. Ale ogólnie chyba mu wyszło nie najgorzej, bo po paru
minutach Byku stwierdził, że starczy i że jest nieźle.
Zaskakujące, jak tak oszczędna pochwała mogła
rozpalić serce Oskara, bo nagle poczuł się nieziemsko z siebie dumny.
Po tym zrobili kilka ćwiczeń otwierających, które
nawet Okoye pamiętał jeszcze z podstawówki — były jakieś wymachy ramion, skręty
tułowia, skłony, a nawet kręcenie biodrami, co Błażej wykonywał z perfekcyjną
powagą, natomiast Oskar co rusz parskał śmiechem. Po tym chyba za karę Byku
wcisnął mu w ręce małe ciężarki i kazał powtórzyć to wszystko z obciążeniem.
— To są hantle. Zaprzyjaźnij się z nimi, bo będziesz
je często widywał, ale nie przywiązuj się za bardzo do tych konkretnych, bo o
tych maluchach zapomnisz bardzo szybko — zakpił, a Oskar momentalnie poczuł się
przerażony, bo już te jednokilowe bestie były ciężkie jak cholera, szczególnie
jak trzeba było nimi majdać w powietrzu.
— Chciałbym, żebyś wykonywał jak najwięcej ćwiczeń
wolnymi ciężarami, bo one oddziałują na całe ciało i angażują różne mięśnie.
Jeżeli chce się mieć ładną, harmonijną sylwetkę, to trzeba podchodzić do
ćwiczeń holistycznie. Natomiast ma początek będziemy robić też ćwiczenia
izolowane. Wiesz, co to znaczy? — zapytał. Trzeba przyznać, że w roli
nauczyciela spełniał się idealnie. Był rzeczowy, wiedział o czym mówił i na
każdym kroku upewniał się, że podopieczny ogarniał co się działo, albo jak w
przypadku Oskara, że właśnie nie ogarniał.
— Nie — zaprzeczył. — Właściwie to nie mam pojęcia
co się dzieje — dodał przepraszająco, a Błażej od razu posłał mu pokrzepiający
uśmiech i klepnął go w łopatkę.
— Nie przejmuj się. To jest dla ciebie nowe, masz
prawo nie mieć pojęcia. Ale jak za miesiąc dalej nie będziesz wiedział, to ci
skopię dupsko, okej?
— Okej — zaśmiał się Okoye, chociaż w głębi duszy
już powziął decyzje, że nie było takiej opcji, żeby tego nie ogarnął.
— Świetnie — podsumował Byku i odsunął się trochę. —
Więc ćwiczenia izolowane to takie, gdzie pracuje tylko jedna grupa mięśni.
Najczęściej są to ćwiczenia wykonywane na maszynach, gdzie maszyna jest tak ustawiona,
żeby odciążała każdy inny mięsień poza tym, który aktualnie ćwiczysz. To dobre
na początek, żeby wypracować sobie odpowiednie wzorce ruchowe, bo maszyna
poniekąd wymusi na tobie poprawną postawę. Ale z czasem będę chciał przenieść
to samo ćwiczenie na matę i powtórzyć je z wolnym ciężarem.
— A ciężary się dzielą na wolne i ciemiężone? —
zakpił chłopak, a Błażej przez chwilę zrobił głupią minę, po czym prychnął
rozbawiony.
— Nie, z tego co wiem, nie było nigdy ciemiężenia ani
powstawania ciężarów ciemiężonych. Wolne ciężary to te obciążenia, które
występują niezależnie od maszyny. Czyli hantle, kettle, sztangi z talerzami — tłumaczył,
wskazując odpowiednie elementy. — A
ciężary ciemiężone to te, które są ukryte w maszynie, na przykład w takim Atlasie
— ponownie kiwnął w kierunku odpowiedniego sprzętu — gdzie przerzuca się je za
pomocą dźwigni bądź zahacza bolcem. Poza tym można też pracować na własnym
ciężarze. Proste?
— Proste — odparł Oskar, bo tym razem to faktycznie
było proste.
— To teraz trochę trudniejsze pytanie. Umiesz
wymienić wszystkie grupy mięśniowe? — Czy umiał? Co za pytanie... Oczywiście,
że nie. Jedyne co mu pozostało, to głupio gapić się na trenera z nic
nierozumiejącą miną. — Okej — podsumował Błażej i czy się Oskarowi wydawało, czy
brzmiał na lekko zawiedzionego? — Mamy biceps i triceps, o których na pewno
słyszałeś — mówiąc to dotknął odpowiednich miejsc z przodu i z tyłu ramienia
chłopaka. — Wyżej masz ramiona, plecy, z przodu klatkę piersiową, niżej brzuch,
tyłek, uda, łydki. Proste?
Teraz to Okoye poczuł się obrażony. No jasne, że
proste. Nie był debilem i wiedział, że ma łydki i dupę!
— Spotkałeś kiedyś kogoś, komu musiałeś tłumaczyć,
że ma tyłek? — zakpił więc swoim zwyczajem, a Błażej uśmiechnął się zawadiacko
i rozejrzał się, czy nikt ich nie podsłuchiwał. Na szczęście niewiele osób
kręciło się teraz po siłowni, bo było święto i raczej większość ludzi siedziało
w domach lub na cmentarzach, ale i tak znalazło się kilku zapaleńców, którzy wyżywali
się na siłce. Na szczęście nikt nie stał na tyle blisko nich, żeby móc
podsłuchać tę rozmowę. W sumie całkiem dobrze, bo siłownia do której zaciągnął
go Byku, faktycznie była osiedlowa i właśnie taka też była jej klientela. Z
każdej strony łypał jakiś łysy, przypakowany dresik, który za cel życia
postawił sobie, że łapę będzie mieć większą niż brzuch i walczył w pocie czoła,
bo co prawda łapa rosła, ale brzuch niestety też nie odpuszczał.
— Nie, ale spotkałem kilku, którym pomagałem go
szukać — odpowiedział Błażej z bezczelnym
uśmieszkiem, po czym jakby nigdy nic wrócił do omawianego tematu. — Można wejść
w to szczegółowiej i na przykład powiedzieć, że w udzie masz mięsień
czworogłowy, który składa się z mięśnia prostego, bocznego, pośredniego i
przyśrodkowego. Ale to nie zmieni faktu,
że za chwilę dostaniesz kettla i będziesz z nim robić przysiady, aż nogi
wejdą ci w tyłek. Tak że nie śmiej się z mojej uproszczonej wersji układu
mięśniowego, bo będziesz mi za to dziękował, jak za jakiś czas będziesz sam robić
trening i będziesz sobie mógł łatwo przypomnieć, które ćwiczenie jeszcze przed tobą.
— Nie sądzę, żeby to się stało dość szybko.
— Stanie się, bo żeby były efekty, musisz trenować
też sam. Możesz tutaj, możesz w domu, ale musisz. Bo ja mogę się z tobą
spotykać dwa razy w tygodniu maks, a żeby był rezultat, to musisz ćwiczyć trzy,
cztery razy.
— Cztery? — zakpił Oskar. — To może od razu siedem,
co?
— Nie — odpowiedział zupełnie poważnie Błażej. — To
byłoby za dużo, nie jesteś sportowcem. Ale trzy, cztery razy w zupełności
wystarczy. Jest jedno ważne pytanie, na które jeszcze sobie nie odpowiedzieliśmy.
Czy wiesz po co ćwiczysz?
— No… — zawahał się chłopak. — Żeby przypakować.
— Tak, jasne, ale czy to jest twój cel?
Oskar zawahał się. A skąd on miał wiedzieć, jaki był
jego cel? Był chuderlawy i słaby, a nie chciał taki być. Czy to można było
uznać za jego cel? To zawahanie wychwycił chyba Błażej, bo od razu pośpieszył
mu z podpowiedzią.
— To w porządku na razie chcieć czegoś małego, albo
wręcz odwrotnie, mierzyć bardzo daleko, na przykład, żeby stać się drugim Schwarzeneggerem.
Na początku i tak będziesz iść małymi kroczkami. Ale musisz mieć cel. Musisz
wiedzieć po co to robisz i co chcesz osiągnąć, bo nie idąc w konkretnym
kierunku, nigdy się nigdzie nie dostaniesz.
Och, to było żenujące.
— W takim razie, skoro tak stawiasz sprawę… chcę
przypakować. Wyglądać poważniej. Żeby ludzie przestali ze mną zadzierać.
— I to jest coś, z czym możemy pracować — pochwalił
Byku. — I jednocześnie myślę, że warto do twojej listy dodać siłę. Nie zrobię z
ciebie boksera, ale możemy popracować nad twoim ciosem, żeby chociaż był
porządny. Żeby poczuli, że faktycznie nie warto z tobą zadzierać.
Oskar uśmiechnął się do niego z wdzięcznością, bo pomimo
iż w lustrze na siłowni widział swoją chudą sylwetkę, to słuchając Błażeja, już
widział oczami wyobraźni efekty. Może ta siłownia nie była taka najgorsza?
— Dobra, to koniec pieszczot, bierz się za tego kettla.
Zaczynamy od dwunastu kilo.
Półtorej godziny później Oskar klął na siebie w
duchu. Oczywiście, że była najgorsza! I to do bólu.
[i] Niestety
ten festiwal to nie wymysł mojej chorej, pisarskiej fantazji, a prawdziwe
piekło, które dzieje się co roku w Chinach. 10 do 15 tysięcy psów jest
mordowanych, obdzieranych żywcem ze skóry, rozszarpywanych, oczywiście żywcem,
a te nieszczęśniki, które to przeżyją, zginą wrzucone do wrzątku, bo wierzy się,
że im więcej pies wycierpi, tym lepsze będzie jego mięso. Dzięki licznym
protestom ludzi z całego świata część Chin zakazała tego festiwalu, ale dalej
corocznie, 21 czerwca odbywa się on w Yulin. Tutaj można podpisać petycję: https://secure.avaaz.org/campaign/pl/stop_the_puppy_slaughter_loc/?cpcAuob
___________________________
I tak o, wracam do Was ja, córka marnotrawna.
Ostatnio mam za sobą dość trudny czas, ciężko było mi przejść przez ten rozdział,
szczególnie, że uparłam się, że te sceny będą stanowić całość, a jeżeli ktoś
zauważył, że czyta się to dość długo, to dlatego, że rozdział ma
20 stron… Pewnie mogłam go oddać Wam już kilka tygodni temu, o połowę krótszego,
ale wtedy wydawałoby mi się, że nikt nie będzie zadowolony z takiego kwitu z
pralni, a nie mogłam przewidzieć jak będą wyglądały kolejne tygodnie mojego
życia, ech.
Mam nadzieję, że nie obraziliście się na
mnie zbyt mocno i dalej czekacie.
Nie mogę obiecać, że kolejny rozdział
będzie za tydzień, ale mogę obiecać, że Wasze wsparcie bardzo mi pomoże pisać dalej.
Dziękuję za miłe słowa i za wsparcie, które okazaliście mi do tej pory.
Nareszcie się doczekałam! :D ale nadal czuję niedosyt i mam nadzieję, że szybko pojawi się ciąg dalszy. Z zapartym tchem czytałam o Kubie i Janku, ta ich nieśmiałość i niezręczność po tym pocałunku były takie urocze... Janek, który dopiero sobie uświadomił, że Kuba go pociąga, to że najpierw musiał coś zrobić bez pod wpływem impulsu, bez przemyślenia, żeby przyszło mu do głowy, że pociągają to chłopcy. To takie zabawne i urocze, uśmiech nie chciał zejść mi z twarzy. Choć z drugiej strony szkoda mi go, że jest teraz taki zagubiony, niepewny, nie wie co zrobić.
OdpowiedzUsuńTrochę zaskoczyło mnie zachowanie Kuby, spodziewałam się, że skoro jest od dawna świadomy swojej orientacji i też dlatego, że Janek mu się od początku podobał, podejdzie do tej sytuacji inaczej. A tak trochę zwiał, zamiast podejść "po męsku" do sprawy. Ale ok, nadal jestem mega ciekawa, co wydarzy się dalej i z niecierpliwością czekam na kolejny rozdział!
Jako, że był to rozdział, w którym totalnie przejelam się Kubą i Jankiem, Oskar i Błażej mogą czuć się trochę pominieci :D jedno co mnie zaskoczyło, to przemyślenia Oskara na temat Kuby, o chęci zdystansowania się. Myślałam, że między nimi jest jasna relacja, że mimo podobnej orientacji, są tylko kumplami, a tu jednak może niekoniecznie jest to oczywiste.
Pozdrawiam serdecznie i życzę ogromu weny! :D
Wiesz co, Ty to nie masz serca. Biedny Oskar do tej pory pewnie wygląda jak hulk, o ile w ogóle nie zatrenował się na śmierć. :(
OdpowiedzUsuńHejeczka,
OdpowiedzUsuńwspaniały rozdział Oscar bo ci skopię dupe nawet nie myśl żeby zrezygnować z przyjaźni z Kubą o tak szkoda że nie wykrzyczał że jest gejem na cały peron na przykład, ale co myśli Janek o tym pocałunku... Oscar trenuje...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia