Rozdział czternasty, w którym frustracja sięgnie zenitu


13 listopada 2009

Spędzanie czasu w pracy, pomimo, że na swój sposób frustrujące, było też dla Janka terapeutyczne. Sama możliwość wyjścia z domu i schowania się przed Kubą, czy to na uczelni, czy właśnie w Kofiszocie już była nagrodą. A gdy do tego dodać jeszcze ruch od rana do wieczora, związany z tym, że większość studentów i mieszkańców Kortowa mentalnie łączyła kawę z jesienią, można już było całkiem oczyścić głowę z niepotrzebnych myśli.
A myśli było tysiące.
I niestety wracały do niego za każdym razem, gdy tylko nie miał się czym zająć. Brał więc podwójne zmiany, tłumacząc to tym, że były mu potrzebne pieniądze na święta, a także angażował się w dodatkowe projekty na uczelni, które zawsze robił w bibliotece, lub u kogoś w domu, gdy zadanie wymagało pracy w grupie.
Tak, był aż tak zdesperowany, że zgadzał się na projekty grupowe, aby nie wracać do mieszkania. Niech to będzie wyznacznikiem.
Ale oczywiście wszystkie te zajęcia i wypełniony nimi czas można było o kant dupy rozbić, bo kiedy tylko przekraczał próg ich mieszkania na Profesorskiej od razu uderzały w niego myśli. Myśli tak natrętne i uparte, że nijak nie mógł ich wyrzucić z głowy. Myśli tak podstępne, że mimo iż był zmęczony jak drwal po całym dniu pracy, nie mógł spać. Myśli tak niedorzeczne, że czasami miał ochotę sam na siebie krzyczeć. Ale w sumie po co? Skoro wystarczyło jedno mignięcie Kuby gdzieś na korytarzu, żeby jego zdradzieckie serce zaczynało walić jak głupie, dłonie się pocić, a oddech przyspieszać…
Był idiotą. Ewidentnie był idiotą. Zauroczonym idiotą, a do tego głupim idiotą, bo pomimo iż minął już dobry tydzień, odkąd Kuba oznajmił mu, że nie chce niezdecydowanego chłopaka, on dalej z tym nic nie zrobił. Tyle, że jakby o tym nie myślał, jakby się nie starał, nie potrafił ani wskoczyć w sam środek gejowskiego love story, ani też, czego naprawdę bardzo żałował, wyjść z przedsionka tego story. Stał więc tak, jakby tylko jedną stopą, niepewny co dalej, zamrożony przez swój brak zdecydowania.
Sam nie wiedział, czy rozważa się w perspektywie bycia homoseksualistą. Co prawda wraz z upływem dni i narastającym zainteresowaniem swoim współlokatorem, musiał w końcu przyznać się sam przed sobą, że Kuba naprawdę mu się podobał. W taki klasyczny, seksualny sposób, a nie w filozoficznym sensie. Gdy miał go przed oczami, koniuszki palców aż świerzbiły, żeby go dotknąć, gdy z kolei nie było go nigdzie blisko, a Janek mógł sobie pozwolić na chwilę dla wyobraźni, zawsze miał przed oczami jego usta i prawie, prawie potrafił przywołać ich smak. To nijak się jednak nie przekładało na chociażby chęć wyobrażenia sobie siebie z kimś innym. Gdy o tym myślał, na przykład w pracy, wypatrywał różnych mężczyzn i zastanawiał się, czy mu się podobali. Po pierwszej fali paniki, jaka nastała na samym początku tego eksperymentu, doszedł do wniosku, że potrafił obiektywnie ocenić, czy facet był przystojny czy nie. Potrafił nawet zdecydować, którego uważał za atrakcyjniejszego. Ale za cholerę nie potrafił dojść do wniosku, czy go któryś pociągał. Patrzył się na nich, na ogół do momentu aż oni zauważali jego wzrok, po czym albo rzucali mu nerwowe spojrzenia, albo uśmiechali się zapraszająco, ale niezależnie od ich reakcji Tomaszewski zawsze się płoszył. Sama myśl o wejściu w interakcję z jakimś przypadkowym facetem go stresowała. Z drugiej strony, nie żeby myśl o interakcji z jakąś przypadkową kobietą działa na niego inaczej. Zresztą nigdy nie był zbyt dobry z ludźmi i każda relacja z drugim człowiekiem wydawała mu się trudna, męcząca i po prostu wymagająca zbyt wielu nakładów, żeby było warto w to inwestować. Jedynie kiedy myślał o Kubie, ciężko mu było dojść do podobnych wniosków.
Dni mijały, a on frustrował się coraz bardziej, obserwując współlokatora i zastanawiając się, co zrobić z tym fantem. Bo z jednej strony bardzo by chciał — kiedy tak patrzył na niego w domowych dresach, albo, jasnacholerajegomać, w samych bokserkach, naprawdę trudno było mu znaleźć jakieś przeciwwskazania. Ale potem przychodził moment otrzeźwienia, kiedy na przykład dzwoniła mama i opowiadała mu, że wyniki Zosi są coraz gorsze, a on czuł, jakby prawdziwy świat sobie z niego drwił. On tutaj rozważał moralne za i przeciw gejowskich romansów, a tam gdzieś niedaleko jego siostrzyczka walczyła o życie. I co, miał do tego wszystkiego jeszcze oznajmić rodzicom, że jest pedałem? I to po co, żeby mieć szanse u chłopaka, z którym nawet nie musiało mu wyjść? Bo przecież ten wymuszony coming out wcale nie musiał oznaczać, że z Kubą mu się ułoży. To był tylko bilet wstępu do tego świata, bilet, którego Dąbrowski bezwzględnie od niego wymagał. Bardzo, bardzo drogi bilet, na przedstawienie, w którym Janek nawet nie był pewny czy chce uczestniczyć, a do tego bilet bez możliwości zwrotu. Tylko jak się zorientować?
Gdzieś w połowie tygodnia Janek doszedł do wniosku, że musiał poszerzyć swoje horyzonty jeżeli idzie o edukację seksualną. Najpierw pomyślał, aby w tym celu splądrować akademicką bibliotekę, ale po pierwsze musiałby kogoś podpytać o odpowiedni dział, a to wydawało mu się niewykonalne, a po drugie spodziewał się, że nie znajdzie tam żadnych wartościowych źródeł poza opracowaniami rodem z lekcji przygotowania do życia w rodzinie, które jeszcze pamiętał z podstawówki.
Jego drugim planem było poszukanie danych w Internecie, ale po pierwszej próbie, kiedy na ekran wyskoczył mu bardzo… niepozostawiający wiele dla wyobraźni filmik z dwójką młodych mężczyzn w rolach głównych, doszedł do wniosku, że z eksploatacją tematu musi poczekać do momentu, kiedy Kuby nie będzie w domu. Nie było mowy, żeby po obejrzeniu czegoś takiego mógł spojrzeć współlokatorowi w oczy. I nijak nie pomagało tłumaczenie sobie samemu, że przecież mógł założyć słuchawki, zamknąć drzwi i już do końca dnia nie wychodzić z pokoju. Przerażała go sama myśl, że Dąbrowski by go nakrył, a to by znaczyło… to by było… po prostu nie.
Idealna okazja zdarzyła się dopiero w piątek, bo Kuba ewidentnie gdzieś się szykował. Miał na sobie elegancką czarną koszulę, ułożoną fryzurę i pachniał dobrymi perfumami. To znaczy on zawsze używał ładnych perfum, ale te wyjątkowo dobrze pachniały, więc Janek założył, że to musiał być jakiś drogi zapach, w sam raz na wieczorne wyjście.
To niestety bardzo mocno popsuło humor Tomaszewskiego. Ostatnio kiedy widział bruneta tak odwalonego, okazało się, że spędzał noc w gejowskim klubie. Zresztą tego samego dnia wrócił do domu obity, a Janek go pocałował. Pomimo, że to ostanie lekko poprawiało samopoczucie blondyna, przeważała jednak myśl, że Dąbrowski szykował się, żeby się z kimś spotkać. Lub kogoś poznać. W każdym razie szykował się na miasto, gdzie, wyglądając jak wyglądał, zapewne spotka kogoś w swoim typie, kto nie będzie bał się przedstawić go rodzicom.
W tym wisielczym humorze to Janek nie miał już na nic ochoty. Ale kurde, taka okazja mogła się długo nie powtórzyć, a on naprawdę powinien odrobić swoją pracę domową.
Niepewnie rozejrzał się po pokoju i zaczął zabezpieczać miejsce zbrodni. Zasunął rolety, upewnił się, że drzwi wejściowe są zamknięte na klucz, tak żeby dać sobie ewentualnie chwilę na sprzątnięcie dowodów, gdyby Kuba wrócił wcześniej i wytargał z szuflady biurka słuchawki, które podłączył do głośników. Na wszelki wypadek, bo niby nikt go nie mógł usłyszeć, ale co jeżeli ktoś stałby pod drzwiami?
Jego zdenerwowania, gdy odpalał kompa i czekał na włączenie się strony startowej przeglądarki, nie dało się opisać. Jednocześnie czuł się i idiotycznie, i winny, i nijak nie pomagało powtarzanie sobie raz za razem, że nie robił nic złego.
Drżącymi palcami wklepał adres strony, która wyskoczyła mu ostatnio i z lekką konsternacją kliknął na pierwszy z brzegu film, po czym od razu go wyłączył. Zdecydowanie za ostro na początek. Zdenerwowany poszukał wśród miniaturek i opisów filmów czegoś, co wyglądałoby bardziej lajtowo i zdecydował się w końcu na film, w którym obaj bohaterowie byli ubrani, przynajmniej na początku. Na ekranie dwóch mężczyzn rozmawiało, patrząc się sobie w oczy, po czym zaczęli się całować. To było okej. Na razie Jankowi to nie przeszkadzało, a po chwili wydało mu się nawet całkiem przyjemne do patrzenia. W pewnym momencie mężczyźni zaczęli zdejmować z siebie ubrania, a zanim Janek zdążył chociażby pomyśleć, czy to mu pasowało, film przeskoczył i jeden z nich, tylko w bokserkach, siedział okrakiem na drugim, który był równie skąpo ubrany.
To było zaskakujące i Janek nie był na to psychicznie przygotowany, ale jednocześnie coś nie pozwoliło mu wyłączyć filmu. To, jak ten na górze ocierał się biodrami o tego pod nim sprawiało, że Tomaszewskiemu ciężko było przełknąć ślinę. Kiedy jeszcze ten pod spodem wsunął dłonie w bieliznę swojego kompana i ściągnął ją jednym, zdecydowanym ruchem, Jankowi zrobiło się duszno. Mężczyźni zaczęli się ponownie całować, tym razem o wiele goręcej niż w pierwszej scenie. Do tego ten na górze miał majtki ściągnięte do połowy ud i co rusz było widać to jego penisa, to odsłonięte pośladki, na których ten drugi zachłannie kładł dłonie.
Jezu, to było naprawdę gorące. Janek szybko odnotował, że to na co patrzył działało także i na niego, a jego własny penis nie pozostawał obojętny. Kiedy scena ponownie przeskoczyła, obaj aktorzy byli już nadzy. Jeden klęczał na czworaka, a drugi powolnie pieścił jego pośladki, by po chwili wsunąć dwa palce pomiędzy nie. Ewidentnie temu pod spodem się to podobało, sądząc po tym jak jęknął i tak samo spodobało się to penisowi Janka. Nie było sensu okłamywać samego siebie — to wszystko zmierzało w jednym kierunku. Nie zwlekając, Janek wsunął dłoń pod gumkę dresów i objął się dłonią. Pierwszy dotyk był tak intensywny, że chłopak aż przymknął oczy, ale szybko je otworzył, żeby chciwie śledzić postaci na ekranie. Tymczasem mężczyźni zabrali się już do rzeczy, bo po kolejnym przeskoczeniu sceny, ten, który wcześniej dotykał pośladków swojego partnera, teraz wsuwał się w niego, wykrzywiając twarz do kamery, a mężczyzna pod nim jęczał raz za razem. Scena była kuriozalna i pewnie w innej sytuacji Janek by ją wyśmiał, ale teraz miał pełne ręce roboty i nie poświęcił temu ani sekundy. Chłopaki na filmie przekręcili się po chwili, tak, że ten, który wcześniej był pod spodem ujeżdżał drugiego aktora, podczas gdy jego partner trzymał go za biodra w miejscu, próbując wejść w niego głębiej. Janek jęknął przeciągle, kiedy pomyślał, że właśnie tak chciałby to zrobić z Kubą. Mieć go na górze, samemu go trzymać, kontrolować jego ruchy i patrzeć mu przy tym w oczy. Odchylił się mocno, niepomny tego, że z uszu wypadły mu słuchawki i już nie mógł usłyszeć jęków chłopaków z filmu. Przymknął też oczy, ale to zupełnie nie szkodziło, bo i tak widział już tylko Dąbrowskiego, na sobie, pod sobą, obok siebie, wygiętego, jęczącego, bezpruderyjnego. Sam Janek nawet nie podejrzewał, że ma aż tak rozbudowaną wyobraźnię. Do tej pory masturbując się nigdy nie wyobrażał sobie prawdziwych osób, oprócz ostatniego razu, kiedy myślał o Kubie. A teraz nie dość, że miał przed oczami prawdziwą postać, to jeszcze jego podniecony mózg składał fragmenty widzianych w przeszłości scen erotycznych i pornosów wraz z tym, co oglądał przed chwilą i tworzył mu obraz rodem z Kamasutry, z Kubą Dąbrowskim w roli głównej.
Gorączkowo zsunął dresy na uda i wydostał z bielizny własnego penisa. Był tak podniecony, że niewiele mu było trzeba, aby dojść. Skoczył, po żenująco krótkiej chwili, a potem padł na łóżko. Wciąż jeszcze czuł dreszcze przyjemności, które dosłownie kilka sekund temu wstrząsnęły jego ciałem, ale powoli przebijała się przez nie pierwsza fala zażenowania.
Kiedy spojrzał w dół na swoje poklejone podbrzusze, poczuł się jeszcze bardziej zawstydzony.
Cóż, przynajmniej teraz już wiedział.

***

14 listopada

Sport na kacu był złem z dna piekieł i powinien być zakazany. Przez wszystkich.
Oskar czuł się fatalnie. Co prawda po rozgrzewce głowa przestała już tak mocno pulsować, a i żołądek powoli wracał do normy, ale nie zmieniało to faktu, że całe ciało go bolało i marzył tylko o tym, żeby się wyspać. Nie mógł się jednak wycofać z dzisiejszej siłowni po tym, jak wczoraj w nocy Błażej z niego zakpił. Nie był pierwszym z brzegu frajerem, żeby tak od razu przyznać drugiemu mężczyźnie rację i z podkulonym ogonem prosić go o przesunięcie treningu na inny dzień. Zresztą, Błażej chyba nawet wykorzystywał ten fakt i teraz dodatkowo mścił się za wczoraj, co było po prostu podłe…
Zeszłego wieczora świętowali z kilkoma osobami z roku urodziny Izy. Zrobili bifora w akademiku, a potem  przeszli przez całe miasto i tak finalnie lądując nad ranem w Iskrze.
Oskar przez większość imprezy trzymał się całkiem dobrze. Mało pił, bo czuł moralny obowiązek wobec Kuby, żeby na wszelki wypadek go pilnować i mieć oczy dookoła głowy. Ale jednak nie był abstynentem, tylko studentem i to jeszcze pierwszego roku, więc jakieś tam procenty wleciały w ciągu wieczora i w momencie, kiedy wchodzili do klubu czuł lekki rausz. Dlatego, gdy zobaczył Błażeja na bramce, uśmiech sam wpełzł mu na usta. Powoli podszedł do mężczyzny, cały czas patrząc mu się w oczy. Niby czuł, że mógł trochę przeginać, szczególnie, że tuż obok Błażeja siedział jakiś łysy osiłek, ale w tej chwili po postu nie mógł się mniej przejmować.
— Cześć — zagadnął, pewnie odrobinę zbyt kokieteryjne jak na zagadywanie swojego kolegi, z którym odmawiał uprawiania seksu, a który do tego bardzo starał się publicznie uchodzić za hetero.
— Widzę, że ktoś tutaj ma ochotę jutro odpuścić siłownię — zakpił Błażej. Gdzieś na skraju to było. Jakiś błysk w oku i lekkie wygięcie warg. Albo może mowa ciała, które w zupełnie naturalny sposób od razu wygięło się w stronę Oskara. Albo coś zupełnie innego… ważne, że Okoye od razu poczuł, że Błażej jest nim zainteresowany.
To mu schlebiało i miło łechtało jego ego, a w takiej chwili naprawdę trudno było pamiętać, że Błażej miał być nietykalny. Ustalili sobie z Byczkowskim jakiś tam układ, który miał ich trzymać z dala od łóżka i to było jak najbardziej okej. Bezpieczne. Bo coś podskórnie mówiło Oskarowi, że gdyby przespał się z tym facetem chociaż jeszcze raz, to wpadłby po uszy, a to był chyba najgorszy możliwy scenariusz dla kogoś, kto nie chciał się wiązać i w gruncie rzeczy nawet nie lubił ludzi.
— Mogę się założyć, że pojawię się na siłowni jeszcze przed czasem.
— Kolega? — burknął nagle drugi bramkarz, jakby właśnie się obudził. Oskar posłał mu zdziwione spojrzenie, ale po sekundzie zorientował się, że to pytanie było skierowane nie do niego, a do Błażeja.
Byku z kolei zachował się jak oblany zimną wodą. Wyprostował się i odsunął od niego nieznacznie, przysuwając się w stronę osiłka, który zadał pytanie.
— Mój klient, z siłowni — powiedział sztywno, wskazując na Oskara brodą. To musiała być dobra odpowiedź, bo drugi bramkarz pokiwał głową jakby wszystko było jasne.
Oskar też nieznacznie się odsunął i wyprostował, bo zupełnie wbrew logice poczuł się po prostu kiepsko. Klient z siłowni. Do tego się to sprowadzało, tak? Strasznie chujowe podsumowanie ich… relacji.
— Jesteś sam, czy z grupą? — zapytał Błażej jakby nigdy nic, a Oskar przez jedną sekundę po prostu na niego patrzył, po czym odsunął się i wskazał kilka osób za swoimi plecami.
— Z grupą, potrzebujemy osiem biletów…
— Daj spokój, wpuścimy was za free — zaproponował, a Oskar już miał zaprzeczyć, kiedy za jego pleców dobiegł ich krzyk rozchichotanej Patrycji.
— Mega, Oskar, jesteś the best!
— Nasz bohater — zawtórowały jej Klaudia z Izą i chyba niewiele już pozostało Oskarowi do dodania. Uniósł tylko brwi przepraszająco, a drugi kark wystawił do niego pieczątkę. Podał mu czym prędzej dłoń i rzucił Błażejowi jeszcze jedno spojrzenie, ale nie zdążył nic więcej powiedzieć, zanim mały tłumek jego znajomych popchnął go entuzjastycznie w głąb klubu.
Ostatnim co usłyszał był zdziwiony krzyk Kuby, kiedy ten zorientował się, że Błażej to właśnie Błażej, ich wybawca sprzed kilku tygodni.
— Hej, chuchro — padła odpowiedź Byka, a potem jego głos zagłuszył już Oskarowi klubowy bit.
Pomimo iż powinien mieć dobry humor, bo trwała całkiem przyzwoita impreza i wcześniej bawił się świetnie, czuł się trochę przybity. Było coś nie fair w sposobie, w jaki potraktował go Błażej, chociaż kiedy Oskar spróbował dojść do tego, czemu konkretnie go to wkurza, nie potrafił sobie tego wytłumaczyć. W końcu sam dał mu kosza, nie chciał go nawet do seksu, nie mówiąc już o związku, a teraz się wkurzał.
Nijak jednak ta logika do niego nie przemawiała, więc nawet nie czekając na resztę grupy, kiedy tylko zdał kurtkę do szatni, od razu poszedł do baru. Pal licho jego misję pilnowania Kuby, chciał się sponiewierać.
Zły nastrój jednak dokuczał mu przez większą część nocy, niezależnie od wysiłku jego znajomych, żeby poprawić mu humor i prób wyciągania na parkiet. I wydawać by się mogło, że ten stan już go nie opuści, kiedy nagle kątem oka wyhaczył bardzo znajomego chłopaka. Potargane ciemne włosy, lekki zarost i wzrok kogoś, kto ewidentnie by go z łóżka nie wyrzucił — tuż przy nim zamawiał właśnie kolejkę znajomy barman z Pijalni. Ten, który tak chętnie proponował mu ostatnio blowjob. Drinka, a nie praktykę seksualną, ale coś Oskarowi mówiło, że i na to drugie by się łatwo zgodził.
— Hej — powiedział przesadnie wesoło, bo jak nic nakręcały go już całkiem spore procenty. Chłopak zmierzył go pochlebnym spojrzeniem. Oskar nie był pewny, czy go rozpoznał, czy po prostu ocenił go na nowo i spodobało mu się to, na co patrzył, ale tak czy inaczej efekt był zadowalający.
— Cześć… Oskar, jeżeli mnie pamięć nie myli i dobrze podsłuchałem? — zapytał.
Okoye wybuchnął śmiechem i pewnie ponownie włożył w to nieco za dużo entuzjazmu.
— Dokładnie — potwierdził. — A ty? Bo wybacz, ale w mojej głowie nazywam cię seksownym barmanem — skłamał gładko. W swojej głowie wcale go nie nazywał, bo wcale o nim nie myślał. Facet nie był nawet za bardzo w jego typie. Był co prawda dość pociągający, tak jak pociągający bywali przymierający głodem, nieodkryci gitarzyści, czy pisarze, których nikt nie chciał wydawać, ale dla Oskara był zbyt chudy i niski. Chociaż oczy miał naprawdę ładne.
— Krzysiek — przedstawił się, a Oskar pomyślał, że nawet imię miał retro. — Napijesz się ze mną? — zaproponował i kim niby był Okoye, żeby tak odmawiać?
Krzysiek zdecydowanie miał tempo i fantazję. Pili naprawdę szybko, kieliszek za kieliszkiem, a co kolejkę rzucał do barmanów inną, wymyślną nazwą szota, a i ci po drugiej stronie kontuaru, zapewne z powodu niepisanej zawodowej umowy, podsunęli im kilka dziwacznych propozycji spoza menu, od siebie. Po kilku kolejkach Oskar sam już czuł, że to był błąd. Krzysiek ewidentnie był trzeźwy, kiedy zaczynali pić, a teraz ich popijawa sprawiła, że trochę się wstawił. On natomiast się schlał. Słyszał już jak plątał mu się język i jakie głupoty gadał. Nie nadawał się już do niczego tej nocy, a nie chcąc robić z siebie pośmiewiska przed nowo poznanym, potencjalnym partnerem do seksu, uznał, że pora się zmywać. Na szczęście akurat w pobliżu kręcił się Kuba, który od dobrej godziny szalał na parkiecie, tylko sporadycznie dopadając do nich na szybkiego szota. On też uznał, że wyjście z klubu dobrze im zrobi i zaproponował, że odbierze ich kurtki z szatni i pożegna się w ich imieniu z resztą grupy.
— Naprawdę chcesz już iść? — zamarudził Krzysiek. Minę miał przy tym jak zbity psiak i gdyby Oskar był chociaż trochę trzeźwiejszy, to może by go to ruszyło. W tym stanie widział jednak podwójnie, więc i prosząca mina nie robiła na niego aż takiego wrażenia.
— Muszę spadać — został przy swoim. — Rano muszę wcześnie wstać — spróbował to wyjaśnić, chociaż na dobrą sprawę wcale nie musiał się temu facetowi spowiadać. — Mam trening.
— O, a co takiego trenujesz? — podpytał chłopak, próbując przeciągnąć rozmowę jeszcze trochę.
— No na siłowni — odpowiedział Oskar z lekką dumą. Jeszcze miesiąc temu by w życiu nie pomyślał, że kiedyś mu przyjdzie powiedzieć coś takiego na głos.
— Tak? — zapytał Krzysiek i ogarnął jego sylwetkę wzrokiem. Chyba nie do końca mu uwierzył, ale to był już jego problem.
— Tak — uciął więc Oskar krótko. — Słuchaj, spadam. Jak chcesz, to wymieńmy się numerami.
— Chcę — przytaknął brunet, a Oskar nieco niezdarnie wyciągnął komórkę. Zapisał mężczyznę w telefonie jako seksowny barman, na co ten zaśmiał się z niedowierzaniem.
— No ładnie — skomentował, a Oskar posłał mu ostatni uśmiech, mając nadzieję, że naprawdę facet nie widział, jak bardzo Okoye się napruł.
 Na szczęście chwilę potem podbił do niego Kuba, z kurtkami.
— Lecimy? — zapytał?
I polecieli.
Zgodnie z obietnicą odprowadził Kubę na postój taksówek, bo nie chciał, żeby ten szwendał się po mieście o tej godzinie, ale też nie chciał go ponownie narażać na wpierdol za „kręcenie się z czarnuchem”. Kuba co prawda mocno protestował, ale tym razem nie było dyskusji. Kiedy Kuba już pojechał, on sam postanowił przejść się do domu, w nadziei że długi spacer nieco otrzeźwi mu głowę. Strasznie się dzisiaj schlał i było mu z tego powodu głupio.
Najgorsze miało jednak dopiero nadejść, bo rano, kiedy zadzwonił budzik, czuł jakby stado słoni tańczyło mu po głowie. Nie omieszkał też wyrzygać wszystkiego, co wczoraj zjadł. Czuł się tak paskudnie, że autentycznie przez myśl mu przeszło, żeby zadzwonić do Błażeja i odwołać trening, ale myśl o jego wczorajszej minie i butnym założeniu, że Oskar nie da rady na drugi dzień ćwiczyć przeważyła. Nie miał zamiaru się jeszcze przed Bykiem ośmieszać.
Na szczęście koło jedenastej udało mu się w końcu coś zjeść i utrzymać to w żołądku, więc kiedy pojawił się na siłowni nie był już w tak złym stanie jak rano. No i chyba wysiłek fizyczny też trochę pomagał pozbyć się toksyn z organizmu. Ale i tak to było piekło.

***

Błażej się mścił i nawet był tego świadomy. Co z tego, że zachowywał się jak gówniarz? Był na Oskara naprawdę wkurwiony, chociaż nigdy by tego nie przyznał na głos.
Rozumiał, że Oskar mógł go nie chcieć, ale świństwem było już szukanie sobie faceta na jego oczach. Kiedy go wczoraj zobaczył z tamtym lamusem z wąsikiem pod nosem, to aż mu się biało zrobiło przed oczami. Szczególnie, że chwilę wcześniej Oskar prawie się o niego ocierał, tak ostro z nim flirtował. Oczami.
No ale postawił go w dość krępującej sytuacji, kiedy tak się na niego gapił i uśmiechał przy Małym. A do tego jeszcze to jego chuchro — z tego to już się nie wyłgał tak gładko. Aż go krew zalewała na samo wspomnienie.
— O Jezu, to ty! — krzyknął dzieciak na jego widok, prezentując alkoholowy entuzjazm, który potrafili osiągnąć tylko studenci pierwszych lat. I bezdomni. — Błażej!
 — Hej, chuchro — przywitał się markotnie, kątem oka obserwując, czy Mały im się przyglądał. Na jego nieszczęście Patryk gapił się wprost na nich.
— Jaki ten świat jest mały! — cieszył dalej chudzielec. — Oskar nie wspominał, że tu pracujesz! W ogóle to nawet dobrze, że się widzimy, bo nie wiedziałem jak cię namierzyć, a mam przeczucie, że coś jest między Oskarem a…
Dalszą część zdania zagłuszył donośny kaszel, który nagle, całkowicie przypadkiem, złapał Błażeja. Kurwa, gówniarz prawie go wyoutował przed najlepszym kumplem!
— Widziałem Oskara, wszedł już. Jak nie chcesz płacić dwóch dych za bilet to też zmiataj — powiedział, mierząc go groźnie wzrokiem. Na szczęście to trochę otrzeźwiło dzieciaka, bo tylko potulnie przemknął koło niego, mrucząc „dzięki” pod nosem. Może do jego pustego łba dotarło, że nie powinno się gadać takich rzeczy przy ludziach.
Jeszcze przez chwilę selekcjonowali gości w kolejce, a kiedy w końcu zrobiło się luźniej, Mały od razu się do niego przyczepił.
— O czym mówił ten frajer? — zapytał jakby nigdy nic.
Byku wzruszył ramionami i postarał się odpowiedzieć z możliwie największą nonszalancją.
— Oskar leci na moją siostrę — skłamał. Przez ostatnie minuty gorączkowo szukał czegoś, co by pasowało do kontekstu i to mu się wydawało najlepszym wytłumaczeniem. — A ten młody chyba sobie ubzdurał, że Moni też wpadł w oko.
— Monika i ten murzyn? — zapytał Patryk z niedowierzaniem i coś w jego tonie ukłuło Byczkowskiego. Musiało to być zresztą mocno widoczne na jego twarzy, bo Mały od razu się poprawił. — Afroamerykanin?
— Afropolak, jeśli już.
— Ty i ta twoja poprawność polityczna… jeszcze trochę i nawet pedałów będziesz nazywać kochającymi inaczej.
— A weź spierdalaj — zaśmiał się Błażej. W takich momentach zawsze trochę się spinał i miał nadzieję, że tego nie widać, ale wszystko było chyba okej, sądząc po tym, że Mały zaraz mu zawtórował i nawet klepnął go po przyjacielsku po ramieniu.
— No ale wiesz, stary. Jak tobie to nie przeszkadza, to i mi nie. Najwyżej będziesz mieć czarnego szwagra… chłopaki pewnie trochę się pośmieją, a Bambo dostanie po mordzie raz czy dwa i po sprawie — kpił Patryk w najlepsze.
— Fajnie musi być u ciebie pod kopułą, co? Jak tak się śmiejesz z własnych żartów — odciął się Byku. — I żadnego szwagra, Monia ma go w dupie. Równie dobrze mogłaby w ogóle nie wiedzieć o jego istnieniu
— No i spoko — skwitował Patryk teraz już poważniejszym tonem. — Koniec końców wszystkim tak wyjdzie na dobre.
Definitywnie na dobre — pomyślał Błażej, ale zostawił to już dla siebie. — Słabo by było mieć szwagra, z którym się już spało i do tego chętnie puknęłoby się go ponownie.
W Iskrze był tego wieczora duży ruch, jak w prawie każdą sobotę. Ale i tak Błażejowi udawało się co jakiś czas dopatrzeć w tłumie Oskara, który głównie siedział przy barze, okazjonalnie dając się wyciągnąć na parkiet znajomym. Za każdym razem wracał jednak na swoje miejsce, gdzie wychylał jeden kieliszek za drugim, najczęściej nie czekając nawet na kompana. Trochę to śmieszyło Błażeja, bo w takim tempie Okoye skończy się zanim wieczór będzie miał szansę to zrobić, ale jednocześnie czuł zadowolenie, że Oskar wciąż siedział w jednym punkcie i mógł mieć go na oku. Cóż, czego by dużo nie mówić o Iskrze i jej bywalcach, nie wszyscy byli tutaj tacy tolerancyjni jak on. Większość raczej prezentowała poglądy Małego, który, pomimo bycia jego najlepszym kumplem, bywał czasem strasznym fiutem i rasistą. Dlatego wolał mieć Oskara na oku i upewnić się, że chłopak nie dostanie po mordzie tylko dlatego, że był nieco bardziej opalony niż reszta klubowiczów.
Gdzieś w okolicach drugiej w nocy obok Mulata zakręcił się jakiś typek. Usiadł koło niego jakby nigdy nic i od razu zaczęli razem pić. Błażej przypatrywał się temu z rosnącą wściekłością, bo jeżeli jego radar był sprawny, to ten pizduś właśnie przeprowadzał na najebanym jak szpadel Okoye podryw.
Wkurw tylko podsycał fakt, że za każdym razem kiedy Błażej robił obchód po sali, dalej widział ich siedzących razem. Czyli co? Z nim Oskar nie miał ochoty się zabawić, ale takiej cioty to nie pogoni? Ciekawe, czy ten cienias też by mu pomógł, gdyby nagle kilku ziomków postanowiło pokazać Oskarowi klasyczną, polską, białą gościnność…
Czekał cierpliwie, czy koleś sobie pójdzie, ale zdawało się, że nie miał ku temu powodów. Widocznie Oskarowi podobały się jego umizgi. Może nie okazywał tego jakoś wylewnie, bo nawet w tym stanie miał trochę instynktu samozachowawczego, ale kiedy wiedziało się czego szukać, wszystko tam było jak na dłoni. Lekko nachylone w stronę rozmówcy ciało, wodzenie za sobą wzorkiem, wybuchanie śmiechem na wszystko, co ten drugi powie, chociaż, spójrzmy prawdzie w oczy, niemożliwe, żeby wszystkie żarty ich tak śmieszyły. Zresztą, w tym hałasie to pewnie i tak połowy nie słyszeli. A więc sprawa była jasna. Oskar flirtował i to mu się, kurwa, podobało.
W pewnym momencie, kiedy musiał po raz kolejny interweniować, żeby przerwać jakąś bójkę na parkiecie, a humor doszczętnie mu się już zepsuł, bo przy rozdzielaniu walczących, pijanych klientów dostał po mordzie o raz za dużo, spostrzegł, że ani Oskara, ani jego typa  nie było już przy barze. Zalała go biała furia. Przez dobrą chwilę miał ochotę po prostu przywalić pierwszej osobie, która mu się nawinie, ale był jednak mądrzejszy. Nie po to praktykował tai chi latami i pracował nad sobą, żeby teraz dać się ponosić emocjom jak jakiś niedoświadczony gówniarz. Wyszedł na chwilę na bramkę, żeby posiedzieć w spokoju, bo o tej godzinie nie było już nowych wchodzących gości i powoli, powolutku się uspokajał. Gdzieś na granicy świadomości pulsowało jednak cały czas lekkie wkurzenie, które w każdej chwili mogło ponownie wybuchnąć. Nawet Mały nie chciał go drażnić, gdy był w tym stanie, bo tylko podał mu butelkę wody, po czym usiadł na drugim stołku i nie odezwał się do niego nawet słowem. Pewnie gdyby teraz nawinął mu się kolejny delikwent do bójki, to by go zmasakrował, ale na szczęście ludzie jakby wiedzieli co wisiało w powietrzu i bawili się wyjątkowo spokojnie. Cholera wie, jakby się skończył ten wieczór, gdyby nagle koło niego nie przemknął… pizduś, który podrywał Oskara. Przyjrzał mu się z niedowierzaniem i jeszcze poszukał dookoła niego Okoye, ale nie, chłopak był sam.
…czyli wcześniej to Oskar musiał wyjść, a ten tutaj został. Kto wie, może nawet dostał kosza?
Ta myśl była tak pokrzepiająca, że aż zaśmiał się pod nosem, chyba odrobinę zbyt głośno, bo lamus obrócił się zdziwiony i zmierzył go spojrzeniem. Szybko chyba jednak oszacował, że bezpieczniej było się nie odzywać i zakładając na siebie kurtkę w biegu, zmył się z lokalu.
— Już przeszło? — podpytał domyślnie Patryk, a Byku kiwnął głową, żeby potwierdzić.
— Jakoś się wkurwiłem… bo myślałem, że mi zęba gość naruszył.
— Wkurwiłeś się, bo zęba? — powtórzył Mały z kpiną i już po jego głosie było słychać, że nie wierzył w to ani trochę, jednak nie męczył tematu dalej.
I dobrze, bo Byku osiągnął już limit kłamstw, które można było wciskać najlepszemu kumplowi w ciągu jednej nocy.
Wrócił do domu nad ranem w o wiele lepszym humorze, kiedy się jednak położył do łóżka, ponownie naszły go pochmurne myśl. Być może Oskar nie zabrał tego gościa do domu, ale nie miał też nic przeciwko, żeby spędzić z nim wieczór. I kto wie, może następnym razem zabierze. A może poszedł wprost do swojego faceta, z którym ponoć mieszkał, a tego zostawił sobie na inny dzień… jaka by nie była prawda, w żadnym scenariuszu Oskar nawet przez chwilę nie brał pod uwagę jego.
Z tą myślą zasnął i obudził się wciąż wkurwiony. Cały ranek się wściekał bez powodu, a na dodatek zaklinał wzrokiem telefon, jakby próbując go wyzwać, żeby zadzwonił. Bo też cały ranek spodziewał się, że Okoye lada moment odwoła ich trening. Nic takiego się jednak nie stało i o wyznaczonej porze Błażej wybrał się na siłownię, chociaż wciąż nie wierzył, że chłopak się tam pojawi. A jednak był pod wejściem do lokalu i pomimo, że wyglądał średnio, to nawet się uśmiechnął na powitanie. Z jakiegoś powodu to jeszcze tylko bardziej wnerwiło Byczkowskiego. Wciąż był obrażony za wczoraj, więc z premedytacją wyżywał się na Oskarze.
— Moja babcia wyżej skacze przy burpees, a ma balkonik — krzyknął w stronę chłopaka, który ewidentnie ledwo już dawał radę podnosić się z maty. — Jeśli jesteś zbyt skacowany na trening, to trzeba było sobie odpuścić i zaoszczędzić mi czasu.
— Dam radę — wydyszał Oskar. Było widać, że jest zmęczony i zły, ale skubany nie powiedział jednego złego słowa od początku ćwiczeń. W innym przypadku, pewnie zyskałby tym szacunek u Błażeja, ale teraz chyba po prostu Byku nie miał w sobie dla chłopaka litości.
— Świetnie, bo jeszcze jedna seria — skwitował ostro. — A potem trzy serie pistoletu na TRX, tak że lepiej się pośpiesz, jeżeli nie chcesz tutaj zostać do jutra — kąsał dalej.
Trenowali już od niemal godziny i po następnym ćwiczeniu planował już tylko rozciąganie. I tak był pod wrażeniem, że Oskar nie wymiękł w połowie, bo dzisiejszy program prawie w całości składał się z dynamicznych ćwiczeń łączących kardio z ćwiczeniami na własnym obciążeniu. Jak nic puls chłopaka zbliżał się już do krytycznego, ale ten jednak twardo wykonywał przy tym wszystkie ćwiczenia, zupełnie nie bacząc na złośliwe docinki trenera, czy swój dość kiepski stan.
— Nieźle mnie dzisiaj przeczołgałeś — powiedział tylko na koniec, kiedy łapał już oddech.
Byku zmierzył go ostrym spojrzeniem.
— Sam jesteś sobie winny, trzeba było wczoraj nie pić na umór z tym lamusem — odciął się.
— Z lamusem? — zdziwił się Okoye, jednocześnie sięgając po ręcznik, żeby wytrzeć swoje mokre włosy. W ogóle wyglądał jakby wpadł do wody, taki był spocony. Gdzieś na skraju świadomości Błażej czuł dumę, jako trener, że tak go sponiewierał.
— Z tym typkiem, z pizdusiowatym wąsikiem — wyjaśnił niechętnie, sam łapiąc za butelkę wody.  Miał się już zbierać do szatni, kiedy Oskar go przegonił i szturchnął go w ramię.
— Czekaj, czekaj, bo to chyba niemożliwe, ale chciałem się upewnić… Ty chyba nie jesteś zazdrosny?
Błażej spojrzał na niego ponownie wkurzony jak osa. To było aż niemożliwe jak ten chłopak szybko doprowadzał go do wrzenia. Wystarczyło jego jedno spojrzenie, albo słowo, a on już zapalał się jak gówniarz. Którym przecież nie był.
Bez słowa wyminął drugiego chłopaka i podjął przerwaną drogę. Tego mu było jeszcze mało, żeby ktoś na siłowni ich usłyszał. Oskar fuknął zza jego pleców, chyba równie wkurzony co on sam i zaraz ruszył za nim, tak, że kiedy Byku dotarł do przebieralni, Okoye wparował tam zaraz za nim.
— Czy z możesz z łaski swój powiedzieć, o chuj ci chodzi?!  — warknął od progu, na nowo zagotowując Błażeja.
Byku rozejrzał się więc po szatni, upewniając się, że są sami i bez żadnego ostrzeżenia pchnął Oskara na ścianę, po czym dociskając go do niej jedną ręką, zrobił jedyną rzecz, która przyszła mu do głowy, żeby rozładować swoją frustrację — nachylił się nad nim i z furią wpił się w jego usta. Po sekundowej konsternacji Oskar odpowiedział mu w równie burzliwy sposób. Język Byczkowskiego wdarł się do ust drugiego mężczyzny, a jego ręka od razu powędrowała wzdłuż ciała, żeby finalnie zaczepić o pośladek chłopaka i chciwie go ścisnąć. Oskar jęknął w jego usta i w tej niewygodnej pozycji spróbował otrzeć się kroczem o jego udo. W odpowiedzi Błażej przycisnął go do ściany jeszcze mocniej i odrobinę uniósł jego ciało nad ziemię, korzystając z dłoni ulokowanej pod pośladkami chłopaka. Ten owinął nogę wokół jego nogi i czerpiąc z takiego ustawienia ciała, kilka razy poruszył ponętnie biodrami, pokazując mu od razu jaki twardy był, co było doskonale wyczuwalne przez cienkie spodenki, które nosił na siłownię.
Tak szybko jak to się zaczęło, tak szybko się skończyło. Błażej odsunął się nagle, ręką wciąż przyciskając młodego do ściany, ale tym razem między ich ciałami pojawia się przestrzeń.
— Masz na myśli, czy wciąż mam ochotę cię przerżnąć, kiedy cię widzę i czy staje mi od samego myślenia o tobie? Odpowiedź brzmi tak — wysyczał z ustami przy jego ustach. — Ale czy jestem zazdrosny, kiedy widzę jak jakiś pedał próbuje ci się dobrać do dupy? Nie, bo przecież między nami nic nie ma, prawda? — zakpił, po czym puścił Oskara i odsunął się od niego na kilka kroków.
Pośpiesznie zabrał swoją torbę i bez prysznica, czy nawet przebierania się, wyszedł z szatni, korzystając z faktu, że Oskar był zbyt zszokowany, żeby cokolwiek powiedzieć.

_________________________

Cześć Wszystkim :) Jak widzicie, rozdział punktualnie prawie jak w zegarku! W tym tygodniu pędziłyśmy z Omlecikiem na łeb na szyję, żeby się wyrobić. Jak spojrzycie pod komentarze pod ostatnim rozdziałem, zadałam też pytanie o to, czy wolicie dłuższe rozdziały ale częściej, czy krótsze ale co tydzień-dwa? Bo rozdział 15 jeszcze pojawi się bezproblemowo w następnym tygodniu, natomiast z 16 będę mieć problem. Nie wiem czy podzielić go na dwa krótsze, ale być może mniej dynamiczne, czy jednak przetrzymać Was trochę dłużej, ale za to zaserwować Wam trochę więcej tekstu na raz. Jak wolicie?
…no chyba, że nie wolicie wcale, bo już dość macie Siedmiu lat i nie chce Wam się czytać? Też dajcie znać ;)
A teraz przejdźmy do naszego rozdziału. Co tutaj się zadziało, co ten Jaś taki napalony? Zresztą zdaje się, że Błażej nie lepszy… myślcie, że długo tak jeszcze wytrzymają solo, czy pora załatwić im parterów? A jeśli partnerów to jakich? :D I teraz pytam zupełnie szczerze. Myślicie, że sugerowane do tej pory pary mają rację bytu, czy widzicie jakieś nowe możliwe relacje? Może Oskar z Krzyśkiem? Albo Krzysiek… z Kubą?
Dajcie znać co myślicie :)

Za betę oczywiście dziękuję Omlet :*


Komentarze

  1. Nie, jak w ogóle możesz się pytać?! Siedem lat się nie nudzi, chcę więcej! Jak czytałam scenę oglądania filmu musiałam czytać kilka razy bo nie mogłam się skupić. Brawa za czytanie w pracy ;)
    I ostatnia scena ❤️
    Nie wiem jak to zrobiłaś ale niecierpiałam Błażeja a teraz jest jedną z moich ulubionych postaci :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Niezależnie od tego czy następne rozdziały będą pojawiać się w krótszej formie czy w dłuższej, będę z radością czytać i cieszyć się, że kolejne części pojawiają się regularnie :D
    Brakowało mi tego opowiadania przez te kilka miesięcy.
    Ja jestem przede wszystkim za tym, żeby Kuba i Janek się ze sobą zeszli. Nie nalegam żeby szybko, bo te nieśmiałe podchody Janka są urocze, ale bardzo kibicuję tej parze �� przyznaje też, że w tym rozdziale trochę bardziej przekonał mnie do siebie Błażej, może z czasem go bardzo polubię, kto wie �� życzę weny i jak najwięcej nowych pomysłów w pisaniu :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Rozdział rewelacyjny Błażej uwielbiam i muszę przyznać że od początku do mnie przemawia. Jeżeli chodzi o pary to już nie widzę innych możliwości . Musi być Błażej i Oskar no i Kuba i Jaś .ale prawda jest taka że wszystko zależy od ciebie droga autorko. Ja tam jestem za systematycznymi rozdziałami jak cos. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  4. super uważam cie za liderke tej literatury

    OdpowiedzUsuń
  5. Dzięki za nowy rozdział, z niecierpliwością czekam na kolejne. Weny i zdrówka życzę!

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz