Zimna noc, zimna woda, zimny trup


Cześć :) Witam was w ten gorący, czerwcowy wieczór. Przybywam Wam na ratunek z odrobiną ochłody, tzn. jeżeli pozwolicie i macie ochotę, wraz z Inertią zabierzemy Was wprost do mroźnego, zimowego Wrocławia. Może pamiętacie, że na święta postanowiłyśmy stworzyć wspólne opowiadanie do Antologii Chłód, dostanej na bucketbook.
Jako że minęło już pół roku od publikacji, wraz z Inertią uznałyśmy, że to doskonały moment, żeby zapoznać Was z naszym tekstem i sprawdzić, co o nim myślicie. To jak, dacie się wciągnąć w świąteczną opowieść Adama i Filipa? A może uda wam się zgadnąć, którą postać pisałam ja, a którą Inertia? Jesteśmy bardzo ciekawe Waszych opinii :)
Za betę dziękujemy niezastąpionej Avet. Dzięki Omleciku, jesteś najlepsza!

______________________




            Było coś fascynującego w momencie, kiedy jego ciało zaczynało zatapiać się centymetr po centymetrze w lodowatej wodzie. Tafla wody osiągała temperaturę niemal równą zeru, co pomimo specjalistycznego skafandra dawało osobliwe wrażenia. Wielu stwierdziłoby, że jest po prostu zimno jak cholera, ale Adam z jakiegoś powodu bardzo lubił ten chłód. Zwłaszcza kiedy zanurzał się powyżej ramion. Nie wiedzieć czemu, to była jakaś niepisana granica, która powodowała, że dopiero w tym momencie zaczynał w pełni odczuwać warunki, w jakich się znajdował. Napięcie mięśni, chwilowe spłycenie oddechu, któremu towarzyszyło uczucie skurczenia płuc, i wręcz nadzwyczajna świadomość wykonywanych ruchów. Na co dzień nikt nie przykładał do tego uwagi: oddech, umiejętność poruszania się — to było tak naturalne, że nie trzeba się było nad tym zastanawiać. 
            Dlatego Adam uwielbiał ten moment. Czuł się wtedy, jakby przechodził z jednego świata do drugiego. Nagle stawał się świadomy swojego ciała — tego, że miał sprawne wszystkie kończyny, że oddychał… że żył. 
            — Dobra, chłopaki. Wiem, że jest Wigilia i ja też bym wolał być teraz z rodziną, ale to tylko dwie godziny i będziemy wolni. Zachowujemy pełne skupienie i spokój, ale staramy się go znaleźć jak najszybciej. — Kierownik prac podwodnych starał się jakoś zmobilizować swoich podwładnych, ale nawet ton jego głosu nie był przekonujący. Ich grupa posiadała poziom gotowości „A”, co oznaczało, że zawsze musiała być zdolna do podjęcia działań przez co najmniej dwóch ratowników. Zatem to i tak był dobry wynik, że byli tu we trzech. Tadek, jako kierownik, miał ich nawigować i asekurować z łodzi, a Adam ze Sławkiem schodzili pod powierzchnię wody.
            Bardziej martwy nie będzie — dopowiedział sobie w myślach Adam na wzmiankę o jak najszybszym odnalezieniu zwłok. 
            Kiedy przed trzema godzinami zaczął służbę, był absolutnie przekonany, że wyślą go na akcję. Trup lubił trzymać się świąt i zawsze ktoś musiał się wtedy zabić.
            Akurat tym razem było nieco inaczej, bo nie chodziło o samobójcę. Jakiś kretyn wpadł do Stawu Pilczyckiego, co zostało uwiecznione na nagraniu z monitoringu. Problem był jednak taki, że sytuacja zdarzyła się wczesnym rankiem, a tymczasem było już późne popołudnie, co niestety jednoznacznie wskazywało na to, że szukali ciała, a nie żywego człowieka.
            Chociaż… Adam wcale nie był z tego powodu zasmucony. Choć zawsze rozpierała go duma i poczucie spełnienia misji, gdy tylko udawało mu się uratować komuś życie, to mimo wszystko od akcji ratowniczych, o wiele bardziej wolał akcje poszukiwawcze. Te pierwsze wiązały się z ogromną dynamiką, stresem i działaniem pod presją — do czego też był przyzwyczajony i wykwalifikowany — bo chodziło o uratowanie ludzkiego życia i każda sekunda była na wagę złota. Akcje poszukiwawcze pod wodą sprowadzały się w zasadzie tylko do wydobywania przedmiotów lub, częściej, zwłok. Oczywiście nie wolno było tego lekceważyć, bo zawsze mógł wydarzyć się jakiś cud… ale Adam z doświadczenia wiedział, że cuda się nie wydarzały. Nie, kiedy zaginiony był w wodzie od kilkunastu godzin. Jednostka OSP, która rozpoczęła akcję poszukiwawczą, niestety nie zdołała zlokalizować ciała, więc wezwano sekcję specjalistyczną. Skoro topielca nie było nigdzie na powierzchni, oznaczało to, że musiał być gdzieś w toni wodnej lub na dnie akwenu. I to właśnie tu zaczynało się zadanie Adama. 
            Musiał zejść po zmierzchu, w Wigilię, na samo dno dosyć dużego stawu we Wrocławiu i w nieznośnym chłodzie oraz przy zerowej widoczności przeczesać jego obszar, by odnaleźć ludzkie szczątki. Cóż, nie dało się ukryć, że pojęcie „nurek specjalistycznej grupy ratownictwa wodno-nurkowego Państwowej Straży Pożarnej” brzmiało o wiele bardziej dostojnie i obiecywało ekscytujące przygody w teorii… kiedy w rzeczywistości przypominało raczej horror — albo monotonne przedzieranie się na czworaka przez muliste dno. 
Adam Sietejko dzielnie piastował swoje stanowisko od siedmiu lat i choć to nie brzmiało imponująco, to oprócz dowódcy, miał najdłuższy staż w jednostce. Wielu młodych chłopaków porywało się do tej roboty, zwabionych dodatkami i premiami za wyrobienie specjalizacji, ale rzeczywistość szybko weryfikowała ich odwagę. To zdecydowanie była jedna z tych profesji, do której trzeba było być stworzonym i nie, hobbystyczne zamiłowanie do nurkowania się nie liczyło, bowiem nurkowanie rekreacyjne praktycznie w niczym nie przypominało tego, z czym na co dzień musiał zmagać się ratownik.
            Dla Adama śmierć czy widok napuchniętych, czasami w bardzo zaawansowanym rozkładzie zwłok nie był czymś nadzwyczajnym. Ludzie umierali, taka była kolej rzeczy. Na fakt, że ludzie również popełniali samobójstwa, skacząc z mostów albo najzwyczajniej byli głupi i wskakiwali do jeziora z łódek po pijaku też nie mógł nic poradzić. Mógł za to zrobić bezzwrotną przysługę rodzinie takiego interesanta, wydobywając jego zwłoki, by ci mogli go godnie pochować, czy też prokuraturze, dostarczając jej materiał dowodowy, który często był niezbędny do prowadzenia śledztwa. 
            Praktycznie zawsze brał dyżury w Boże Narodzenie i zawsze nastawiał się, że zostanie zadysponowany do co najmniej dwóch-trzech akcji. Z jakiegoś powodu ludzie lubili się wtedy zbijać. Może było w tej dacie coś symbolicznego… ciężko było stwierdzić, jednak to zawsze gwarantowało strażakowi, że spędzi trochę czasu na dnie jakiegoś akwenu wodnego. 
            Tym razem naprawdę mu się poszczęściło, bo z racji na porę dnia i temperaturę praktycznie nie było gapiów, a choć pracował pod wodą i nie było go widać, to jednak ciążyła na nim delikatna presja. No i topielec znajdował się gdzieś na dnie stawu — czyli w spokojnej, stojącej wodzie. Wydobywanie zwłok z Odry, czy ogólnie z rzek, było już wyższą szkołą jazdy i niosło za sobą o wiele większe ryzyko, bo poza faktem, że nurt mógł w każdej chwili przetransportować ciało w inne miejsce, Adamowi nie widziało się zostać wciągniętym przez wir wodny. A zimą to był jeszcze cięższy kaliber, bo niejednokrotnie jego jedyną drogą wejścia i wyjścia bywał zwykły przerębel, więc, gdyby jakimś sposobem stracił łączność z powierzchnią… prawdopodobnie już by nie odnalazł drogi powrotnej.
            Ale teraz było inaczej. Teraz był na dnie typowego akwenu eutroficznego o glinianym podłożu, w którym widoczność w normalnych warunkach wahała się od jednego do czterech metrów. Obecnie jednak wynosiła zero, a dookoła panował nieprzenikniony mrok. Temperatura była nieco wyższa niż na powierzchni, ale w zasadzie ta różnica była zbyt mała, aby wpływała znacząco na odczuwalność. To nie zmieniało faktu, że było tu o wiele spokojniej niż w rzece. Co prawda w każdej chwili coś mogło pójść nie tak i sytuacja nagle mogła stać się dramatyczna. Mógł mu na przykład zamarznąć aparat oddechowy albo mógłby być nagle zmuszony do wymiany maski pełnotwarzowej, która doznała awarii, na maskę nurkową. 
Nie miał pojęcia dlaczego, ale w takich momentach — w takich warunkach — relaksował się jak nigdy. Był tu kompletnie sam, dosłownie odizolowany od wszystkich i od wszystkiego — oczywiście poza Tadeuszem, który nawigował go drogą radiową z łódki —  był świadomy tych wszystkich zagrożeń i że w każdej chwili może napłynąć na zwłoki, a jednak mógł skupić się na sobie, na swoim ciele i praktycznie wszystkie jego zmysły szalały. To było wręcz jak katharsis. Liczył się tylko on. 
No… i ten trup, którego w końcu szukał.

***

            Choć uwielbiał być w wodzie — nawet jeżeli była lodowata — to już niekoniecznie lubił moment, kiedy musiał wracać na powierzchnię. Zimą zawsze czuł się przemarznięty i nagle tracił całą energię. Miał ochotę jedynie wrócić do mieszkania, zawinąć się w koc, napić herbaty z nieprzyzwoitą wręcz ilością miodu i imbiru, i obejrzeć jakiś film.
            To tylko dwie godziny i jesteście wolni, jak to zapewniał ich kierownik. 
Ta, jasne. 
Choć praca nurka była rzeczywiście ekscytująca i na monotonię raczej nie można było narzekać, to i w tej profesji nie dało się uniknąć biurokracji. Wymiana informacji ze strażakami z OSP, którzy przybyli na miejsce zdarzenia jako pierwsi, opracowanie planu działania, odprawa, wypełnienie karty prac podwodnych, kontrola sprzętu… to wszystko było potrzebne, nie dało się tego ukryć, ale dzięki temu z dwóch godzin robiło się nagle sześć. 
            Jednak była Wigilia i choć przywykł, że nie spędzał tego dnia w rodzinnym gronie, to w tym roku rzeczywiście miał powód, żeby zostać we Wrocławiu — obecnie cholernie wkurzający, ale jednak też trochę kochany. Filip. Jak on go czasem potrafił doprowadzać do obłędu… Mimo wszystko Adam miał opcję, aby spędzić chociaż te ostatnie godziny w towarzystwie swojego chłopaka. Tylko czy chciał? Cholera, jasne, że chciał, ale jeszcze bardziej chciał zrobić Filipowi na złość i go olać, tak jak on wczoraj olał jego. Ale już mu przechodziło... Mimo wszystko wizja wspólnego wieczoru pod kocem wygrała, a gdy zerknął na zegarek, doszedł do wniosku, że może odebrać mężczyznę z pracy. 
Do dziesiątej zostało jeszcze nieco czasu, ale wcześniej Adam planował zadzwonić do ojca, a i przeprawa do centrum trochę zajmowała, więc do pubu, gdzie jego chłopak był barmanem, dotarłby około godzinę przed zamknięciem. Akurat wypiłby sobie na rozgrzanie jakiegoś grzańca, a potem wcisnął Filipowi kluczyki do auta, kiedy będą wracać. Brzmiało jak plan idealny. 
            Najprościej było wziąć na święta kilka dni wolnego, żeby spędzić je z rodziną… ale czuł, że mu się to po prostu nie opłacało. Jakoś nigdy nie przywiązywał zbytniej uwagi do świąt i nie czuł tej atmosfery. Jeszcze kiedy żyła jego mama, miał powód by wracać do rodzinnej Bydgoszczy, ale osiem lat temu zmarła nagle dostając udaru i od tamtej pory już nie było komu zbierać wszystkich do kupy, żeby wyprawiać uroczyste kolacje. 
            Adam ogólnie miał dobrą relację z ojcem i ze starszą o sześć lat siostrą, która niemal od dwudziestu lat mieszkała w Hamburgu — gdzie po śmierci matki dołączył do niej ojciec — i starał się ich odwiedzać przynajmniej raz w roku, ale zazwyczaj robił to latem. Zimą stawał się zawsze jakiś bardziej niemrawy i tracił ochotę na dalsze wojaże, zatem nie miał problemu, żeby pracować w święta i żyć przy tym tragediami kompletnie obcych dla siebie ludzi.
            Jak Sietejko zaplanował, tak też uczynił. Podyskutował z ojcem, zdając mu między innymi relację ze swojej dzisiejszej akcji, zamienił też kilka słów z siostrą, a nawet przywitał się ze szwagrem, by następnie ruszyć z jednostki w stronę centrum. O tej porze nie było przesadnego ruchu, ale pogoda zaczęła się psuć — delikatnie mżyło, a przymrozki przy gruncie sprawiały, że asfalt zaczął przeistaczać się w lodowisko. To skutecznie zachęciło Adama do zwolnienia i pełnej koncentracji. W swoim życiu robił dużo niebezpiecznych, popieprzonych, a czasem nawet skrajnie głupich rzeczy, które mógł przypłacić co najmniej kalectwem, ale z jakiegoś powodu zawsze cholernie bał się wypadków samochodowych. Uważał, że to dosyć okrutny sposób na śmierć i z pewnością nie chciał tak zginąć. Nie dało się ukryć, że jego lekka paranoja na tym punkcie wypadała trochę groteskowo na tle tego, czym się zajmował zawodowo. Gdyby nagle wpadł w poślizg, mógłby przyrżnąć w jakieś drzewo i nadal wyjść z tego bez szwanku. Gdyby pracował w jakimś korpo i nie wyrobił się z kejsem przed dedlajnem, przełożony po prostu by go opieprzył i pojechał po pensji za ten fakap. Jednak gdyby popełnił najmniejszy błąd w swojej pracy… zginąłby. To brzmiało tak prosto, a mimo wszystko to nadal wypadki samochodowe przerażały Adama o wiele bardziej niż ewentualne utonięcie. 
            Po tej dosyć ciężkiej przeprawie przez miasto wreszcie dotarł na Igielną, gdzie znajdował się pub, w którym pracował Filip. Wtedy dla odmiany zaczął padać śnieg. Na szczęście odległość pomiędzy nagrzanym autem, a ciepłym wnętrzem lokalu była krótka, przez co nurek dotarł tam błyskawicznie.
            Otworzył dosyć ostrożnie drzwi, nie chcąc swoją obecnością skupiać na sobie za dużej uwagi… ale o tej porze, w Wigilię, w pomieszczeniu było praktycznie pusto. Ot, dwóch pijaczków i jakiś nieszczęśnik, któremu coś się w ostatnim czasie ewidentnie nie udało, skoro postanowił w taki dzień zapijać smutki. 
            Filip był sam za barem, jednak początkowo nie zauważył Adama, bo był zajęty nalewaniem piwa jednemu z pijaczków, który znajdował się po drugiej stronie lady i zagadywał barmana. 
            Szatyn zakradł się niepozornie i usiadł na jednym z ostatnich hokerów, niedaleko wyjścia i zaczekał, aż chłopak go zauważy. Okazało się, że trochę czasu minęło… albo po prostu Adam był zbyt niecierpliwy. W końcu uważał, że to Filip powinien mu teraz nadskakiwać i robić wszystko, żeby tylko Adam przestał się wściekać. A ten tymczasem dalej obsługiwał sobie na luzie klienta i wcale nie pędził z przeprosinami do ukochanego. 
            Uparty dupek — przeszło przez myśl Adamowi. 
            Ale w końcu Filip zaszczycił go uwagą. Nie podszedł. Zaczął po prostu intensywnie się w niego wpatrywać, aż w końcu Adam nie wytrzymał i sam na niego spojrzał, starając się, aby jego mina za wiele nie wyrażała.
            Ta walka na spojrzenia trwała kilkanaście sekund i Filip wreszcie się przełamał. Ruszył wolnym, wręcz niewinnym krokiem w kierunku Adama, ale gdy się przy nim znalazł, nie odezwał się. Znowu zaczął lustrować mężczyznę wzrokiem, kiedy ten udawał obojętność, aż w pewnym momencie wyrzucił z siebie:
— Wyglądasz jak ktoś, komu naprawdę przydałby się wigilijny orgazm. 
            I nie było szans, żeby Adam nie pękł i się nie uśmiechnął.

***

Rok wcześniej
— Wyglądasz jak ktoś, komu naprawdę przydałby się wigilijny orgazm. 
— Co?
— Wigilijny orgazm — powtórzył chłopak z cwanym uśmieszkiem na twarzy. — Taki szot. Dzisiaj wszystkim go polecam — wyjaśnił, wskazując palcem na tablicę nad barem, gdzie faktycznie było napisane: „drink wieczoru: wigilijny orgazm”.
— Ale że tak od razu z grubej rury? A jakaś gra wstępna? — parsknął mężczyzna, uśmiechając się nieznacznie, ale zaraz spuścił głowę, kręcąc nią lekko. — Niech będzie, ale pod warunkiem, że mnie konkretnie sponiewiera — dodał już bardziej smętnie.
— Widzę, że nie jesteś w humorze. To zróbmy tak: ten i następny orgazm na mój koszt — orzekł, uśmiechając się przy tym psotnie, jakby doskonale wiedział, jak te dwuznaczności odbiera szatyn. — A potem możemy się założyć, że zrobię coś, co poprawi ci humor o wiele bardziej.
— Bardziej niż orgazm? 
Filip zaśmiał się radośnie. Co za facet! 
— To zależy, czy jeszcze mówimy o drinku — odparł bezpośrednio, od razu zauważając, że mężczyzna zbystrzał. Czyli jednak miał rację i grali do tej samej bramki.  
— A o co się chcesz założyć? — zapytał, nie kryjąc zaciekawienia.
Na to barman też miał gotową odpowiedź, bo pochylił się nad klientem, opierając oba ramiona o wysoki bar i kokieteryjnie rzucił:
— O dobrą kolację… najlepiej taką ze śniadaniem — po czym uśmiechnął się szeroko, jakby właśnie opowiedział świetny dowcip. — Jestem Filip, a ty? — przedstawił się bez ceregieli.
— Adam — odpowiedział po prostu drugi mężczyzna, ale ewidentnie nie był w nastroju do żartów, bo ani się nie uśmiechnął, ani nie podchwycił tematu. Dla Filipa to nie było zaskakujące. W Wigilię do pubu przychodzili tylko tacy ludzie — smutni, samotni, odcięci od świata.
W ogóle Wigilie za barem były najgorsze. Filip już wolał kiedy była zwyczajowa, weekendowa tabaka i nie można było nawet wyjść do kibla, nie mówiąc już o prawdziwej przerwie, niż pracę w taki dzień. Od kiedy otworzył, było może łącznie z dziesięciu gości, a każdy z nich tak samo smętny i smutny. Zamawiali tylko po jednym piwie, a potem spędzali długie minuty, gapiąc się tępo w pokal i nie szukając nawet rozmowy. Filip rozumiał to i szanował. Między innymi na tym polegała jego praca, żeby wiedzieć, kiedy należy dać się klientowi wygadać, kiedy samemu zająć go rozmową, a kiedy po prostu zamknąć japę i po cichu stać za nalewakiem. Ale z Adamem było inaczej, bo już kiedy przekroczył próg, Filip od razu poczuł chęć, żeby poprawić mu humor. Może dlatego, że tacy kolesie jak on nieczęsto pili do lustra? A może po prostu nie pasowała do niego ta umęczona aura? Bo już z daleka było widać, że facet miał za sobą naprawdę kiepski dzień. I może ktoś nazwie Filipa sentymentalnym idiotą, ale naprawdę nie lubił, kiedy porządni ludzie łapali przy nim doła, a coś mu mówiło, że ten posępny, barczysty mruk zaliczał się do tego grona.
Dla Filipa też nie był to najlepszy dzień. Gdyby wszystko poszło zgodnie z planem, zasiadałby właśnie do kolacji z rodzicami i młodszą siostrą. Bardzo się cieszył na te święta i możliwość spędzenia czasu w gronie najbliższych, szczególnie, że ostatnie tygodnie też nie były dla niego zbyt łatwe. Dopiero co rozstał się z facetem, przez stres i nerwy zawalił ważne zawody, a na dodatek w pracy był kocioł. Wczoraj na przykład rozciął sobie dłoń pękniętym kieliszkiem do koniaku, a gdy nalewał drogą whisky, kropelka odbiła się od miarki i wpadła prosto do oka. Piekło jak jasna cholera, a nawet nie mógł go przetrzeć, bo ręce miał całe w cytrynie, dokończył więc serwowanie drinka i dopiero wtedy pognał na zaplecze, żeby przemyć twarz. Na domiar złego burak, któremu serwował tego whiskacza, nie dał mu nawet grosza napiwku. W takich chwilach nienawidził swojej pracy… tak więc te kilka dni wytchnienia było mu naprawdę potrzebnych. I, jak na złość, niecały tydzień wcześniej jeden z barmanów rzucił pracę, pozostawiając zespół w czarnej dupie, tuż przed świętami. Okrojony skład oznaczał podwójne zmiany i zorganizowanie zastępstwa, a jako że on i tak już nadużywał dobroci szefa, kiedy jeździł po całej Polsce na zawody i pokazy, właściciel knajpy z kamienną miną oznajmił mu, że wigilijna zmiana jest cała jego. Z tym nie dało się kłócić — można było albo zacisnąć zęby i przyjść, albo rzucić wypowiedzeniem.
I pewnie Filip z łatwością znalazłby nową pracę — z jego umiejętnościami we Wrocławiu nie było mowy o kłopotach z bezrobociem — ale szukanie nowej pracy oznaczałoby przestój gotówki, na co niestety nie mógł sobie pozwolić. No i druga kwestia była taka, że naprawdę lubił swoją robotę i nie było mu na rękę szukanie nowej. Pogodził się więc z losem, przeprosił rodziców, że nie dotrze na święta i zakasał rękawy do roboty.
Niezależnie od tego jak bardzo miał zły humor, nie zamierzał pozwolić, żeby wpływało to na jego pracę. Dzisiaj był tu dla ludzi, nawet jeżeli przez próg przewinęła mu się tylko garstka świątecznych niedobitków. I Adam.
Przynajmniej jemu miał zamiar poprawić humor, szczególnie, że znał doskonały sposób…
Filip Florek miał bowiem jedną niesamowitą umiejętność. Talent, który wyróżniał go z tłumu i sprawiał, że ciężko było oderwać od niego oczy, a nawet największa maruda uśmiechała się przy nim jak dziecko.
Ale najpierw obiecał przecież Adamowi szota… Zwinnym ruchem sięgnął po dwa czyste kieliszki, z barmańskiej lodówki wyjął zawczasu zagęszczone mleko, a ze szklanej półki zgarnął Irish Cream i Bailey’s. Kiedy trzymał już obie butelki, niepostrzeżenie sprawdzając ich wagę w dłoniach, podniósł na Adama psotne spojrzenie. Na razie mężczyzna nie wyglądał jeszcze na zaciekawionego. Może trochę zaintrygowanego, ale to tyle. Dobrze. Najlepszy efekt wywierało się na tych, którzy nie wiedzieli czego się spodziewać. Posłał mu łobuzerski uśmiech, jako zapowiedź tego, co za chwilę nastąpi i zanim mężczyzna zdążył chociażby na niego odpowiedzieć, podrzucił obie butelki do góry, zakręcając ich szyjkami. Sztuczka polegała na tym, żeby butelki nie były całkiem pełne. Wtedy kręciły się najlepiej.
Na pokazach w ogóle wykorzystywano prawie puste szkło, tak, że jednego drinka można było stworzyć dopiero, kiedy podrzuciło się niemal cały monopolowy. Ale Filip już dawno temu się nauczył, że pokazy i praca za barem to były dwa zupełnie inne światy i podczas gdy na tych pierwszych mógł brylować do woli, tutaj musiał wyczuć klienta i do niego dostosować flair. Trzeba było znać swą publiczność, bo facet, który przyprowadził na randkę piękną kobietę nie będzie zadowolony z tego, że panna nie odrywa wzroku od barmana, a stały bywalec pijący do lustra nie podniesie nawet wzroku znad kieliszka.
Tym razem Filip trafił jednak bezbłędnie, bo kiedy tylko złapał pierwszą butelkę, drugiej pozwalając zrobić jeszcze jeden cały obrót, zanim teatralnie wychylił się i w locie postawił ją sobie na przedramieniu, Adam był już cały jego. Dosłownie nie odrywał  od niego spojrzenia, cały zaintrygowany. To był ulubiony moment Filipa, oczy same mu się śmiały z uciechy, a szeroki uśmiech rozlewał się na ustach.
Kiedy złapał już z Adamem kontakt wzrokowy, łokciem podrzucił butelkę trzymaną na przedramieniu, a Irish Cream obrócił kilka razy w palcach, raz trzymając za szyjkę, raz za nalewak, tak, że mleczny płyn zawirował w środku. Druga butelka obróciła się już dwa razy w górze i powoli traciła prędkość, więc Filip przygotował się, żeby ją złapać. Ale zamiast robić to w zwykły, nudny sposób, poderwał z baru stalowy shaker i to w niego schwytał Bailey’s, stosując klasyczny nest, po czym szybko przerzucił całość do drugiej ręki, a trzymany dotąd w lewej dłoni Irish Cream rzucił sobie przez ramię za plecami, pilnując, żeby prawa ręka już czekała, żeby ją złapać. Dobry rzut, to dobry chwyt, jak mawiają starzy wyjadacze flair. Przez cały czas wzrokiem śledził butelkę, zupełnie jak zaciekawiony kot, a za każdym razem, gdy szkło lądowało bezpiecznie w jego dłoniach, posyłał w stronę Adama szczery uśmiech.
Był cholernie dumny ze swoich umiejętności, ale chciał też się nimi dzielić, zaciekawiać i po prostu robić dzień innym. A po Adamie było widać, że flair robił na nim wrażenie. I dobrze, bo to właśnie Filip chciał osiągnąć. Kiedy już kilkakrotnie podrzucił butelki i widowiskowo złapał je w locie, kilka razy pozwalając uwierzyć klientowi, że za chwilę któraś się roztrzaska i za każdym razem łapiąc ją tuż nad podłogą, shakerem nabrał lodu z wcześniej przyszykowanego pojemnika i w najbardziej widowiskowy sposób napełnił naczynie alkoholem. Zamknął go szklanką, po czym całość obrócił szybko dookoła otwartej dłoni, a właściwie okręcił otwartą dłoń wokół shakera, utrzymując go w ten sposób w stałej pozycji i  nie pozwalając, aby uroniła się chociażby kropelka płynu.
— Ponoć mina, jaką się robi podczas shakerowania to ta sama, którą człowiek ma, gdy dochodzi — rzucił w eter i bezczelnie puścił do oszołomionego mężczyzny oczko.
Nie czekając na odpowiedź, potrząsnął energicznie płynem zamkniętym w shakerze, pozwalając, by łoskot kostek lodu zagłuszył cichą muzykę w tle. Gdy stalowy pojemnik niemal zamroził mu już palce, uznał, że koktajl jest gotowy. Ponownie spojrzał łobuzersko na Adama i zwinnym ruchem postawił przed nim dwa czyste kieliszki, po czym wychylił się mocno do przodu i uniósł ręce na wysokość barków. Lejąc alkohol z góry, napełnił oba kieliszki cieniuteńką strużką płynu, jedną ręką trzymając za podstawę shakera, drugą za szklankę i pozwalając, by płyn przelewał się spomiędzy nich. Nie patrzył przy tym na koktajl, a na swojego gościa i oczywiście nie uronił ani kropli, a oba kieliszki zapełniły się mlecznym płynem po brzegi.
Na koniec udekorował oba drinki tandetnymi mieszadełkami zakończonymi plastikową gwiazdką, bo przecież nie bez powodu szot nazywał się wigilijnym orgazmem.
— Kiedy będziesz już gotowy, daj znać, zacznę ci poprawiać humor, tak jak zapowiadałem — oznajmił szelmowsko i zrobił dwa kroki do tyłu, żeby zza baru podziwiać swoje dzieło. 
Spod przymkniętych powiek patrzył jak mężczyzna najpierw podejrzliwie mierzy kieliszki wzrokiem, po czym wychyla jeden za drugim, krzywiąc się przy tym niemiłosiernie. Najpewniej z powodu mdłej słodyczy, a nie alkoholu, którego było tam tyle, co kot napłakał.
— Paskudne! — skwitował klient, a potem posłał w jego kierunku przeciągłe spojrzenie. — Ale chciałem, żebyś wiedział, że już nie takie rzeczy miałem w ustach — dodał bezczelnie.
Filipowi aż przez chwilę zrobiło się cieplej. Powiedzieć, że Adam był w jego typie, to jak nic nie powiedzieć. Adam był jak mokry sen. Jak facet z plakatu, który wiesza się nad łóżkiem, żeby się w niego wgapiać przed zaśnięciem. Był jak ciastko, które chciało się oblizać z każdej strony. I był też zupełnie spoza ligi Filipa, który pomimo iż umiał się figlarnie uśmiechać i zalotnie puszczać oczko, to nijak nie pasował do kolesia, który bicepsem mógłby miażdżyć orzechy. Niemniej, skoro okazja sama pchała mu się do łóżka…
— Kończę za półtorej godziny. Jeżeli na mnie poczekasz, obiecam ci to wynagrodzić na przynajmniej trzy różne sposoby — powiedział obiecującym tonem.
— Jeżeli w tych wszystkich trzech sposobach to ja będę na górze, to nie ma sprawy.

***

Już w taksówce nie mogli utrzymać rąk z dala od siebie. Filip nie miał problemów z pokazywaniem światu, że jest gejem, ale nawet dla niego petting w towarzystwie kierowcy to było zbyt wiele, więc dziękował wszystkim bóstwom tego świata, kiedy w końcu udało im się wysiąść pod jego blokiem. Trzeba jednak przyznać Adamowi, że miał na tyle przyzwoitości, żeby napiwkiem wynagrodzić biednemu taksówkarzowi wszystkie widoki, których musiał podczas tej przejażdżki doświadczyć. Niby pieniądze szczęścia nie dają, ale na pewno pozwolą na porządne wypranie tapicerki…
Po schodach wchodzili, całując się jak napalone dzieciaki. Filip po prostu nie mógł oderwać od Adama rąk. Co chwilę potykali się więc o stopnie i o własne stopy, a co jakiś czas musieli robić przerwy, żeby jeden mógł drugiego wcisnąć w barierki, czy popchnąć na ścianę. Gdyby nie te cholerne zimowe ciuchy, to pewnie pierwszy raz mieliby już za sobą. Tylko cudem udało im się dopchać na czwarte piętro, gdzie Filip wynajmował pokój w studenckim mieszkaniu. Na co dzień miał dwóch współlokatorów, ale jako że była przerwa świąteczna, już od blisko tygodnia miał mieszkanie tylko dla siebie. I to było mu teraz akurat bardzo na rękę, bo o wiele bardziej pasowała mu idea jednorazowego numerku we własnym łóżku. Nie czuł się też zbyt komfortowo z myślą, że miałby pojechać z nieznajomym facetem, poznanym dwie godziny wcześniej, do jego mieszkania na drugim końcu miasta. Był napalony, ale nie głupi. W ten sposób przynajmniej czuł, że kontrolował sytuację.
Takie wyskoki nie były w ogóle w jego stylu. Dopiero co zakończył trzyletni związek, który miał swoje wzloty i upadki, ale przynajmniej byli sobie wierni. No przynajmniej Filip był, bo z Marcinem różnie bywało. Jego były tak naprawdę wodził go za nos i raz mówił, że go kochał, żeby za chwilę kazać mu spierdalać. A Filip tkwił przy nim jak pies, który nie potrafił sobie nawet wyobrazić, że mógłby zostawić swojego ukochanego pana. Tak go, kurwa, kochał. Zresztą, kochał go nadal. Gdyby nie to, że Marcin na koniec listopada powiedział mu już definitywnie, że nie widzi dla nich żadnej przyszłości poza przyjaźnią, to Filip pewnie dalej by za nim latał z wywieszonym jęzorem…
— Hej, w porządku? — zagaił Adam, pewnie zauważając, że chłopak jakby lekko oklapł i stracił entuzjazm.
Dopiero wtedy do Filipa dotarło, że siedział już okrakiem i bez koszulki na drugim facecie, a właśnie ckliwie rozpamiętywał swoje złamane serce. Był naiwnym romantykiem, jak widać.
Do tej pory nie wyobrażał sobie nawet, jakby to było szukać sobie jednonocnych przygód. Szybki seks bez zobowiązań to nie była jego bajka. Nawet jeszcze przed Marcinem był raczej kochliwy, potrzebował partnera w życiu, a nie tylko w łóżku. Ale kurwa, ile można? Przecież nie wszystko w życiu musiało się kręcić wokół miłości. A skoro tylu facetów rekomendowało szybkie spuszczenie pary z lędźwi i pójście dalej w swoją stronę, to czemu nie? Był młody, ewidentnie do wzięcia i najwyraźniej warty przelecenia, skoro taki facet jak Adam miał na niego ochotę. Więc nie było warto się o wszystko tak martwić.
— W zupełnym porządku — odpowiedział, patrząc drugiemu mężczyźnie w oczy, jednocześnie przesuwając ręką po jego dużej klacie. Po czym korzystając z tego, że już siedzieli na łóżku, pchnął go nagle na pościel. Adam zaśmiał się zaskoczony, ale zupełnie bez protestu położył swoje ręce na biodrach klęczącego nad nim mężczyzny i przyciągnął go bliżej siebie. Filip natychmiast mruknął jak zadowolony kocur, a po chwili zawahania wpił się w usta swojego jednonocnego kochanka. Naoglądał się chyba za dużo Pretty Women skoro na serio rozważał, czy da się kogoś puknąć bez całowania…
Szatyn wsunął mu rękę we włosy i zacisnął ją delikatnie na wysokości karku, tym samym odchylając głowę Filipa do tyłu. Od razu skorzystał z okazji i polizał odsłoniętą skórę.
— Słodki jesteś, jak zachowujesz się tak pokornie — zamruczał chłopakowi wzrost do ucha, po czym momentalnie przekręcił ich miejscami, tak, że to Filip znalazł się pod nim, i wpił się z powrotem w jego szyję, jak nic pracując nad stworzeniem wielkiej, neonowej malinki… — Nie ruszaj się teraz.
Och, matko!
Jeżeli w życiu Filipa Florka było coś, co kręciło go bardziej niż kręcenie butelkami, to było właśnie świntuszenie w łóżku! Normalnie nic tak na niego nie działało jak władczy facet, który mówił mu, co ma robić. Otworzył szeroko oczy i wbił spojrzenie w sufit. Czuł się tak podniecony, że mógłby wyparować z własnego ciała.
— Potrafię być bardzo, bardzo słodki — wydyszał, odchylając szyję jeszcze mocniej.
Jego ręce same odnalazły tors mężczyzny, a palce wcisnęły się mocno w skórę.
— Miałeś się nie ruszać — warknął na niego starszy facet, po czym przeniósł jego ręce nad głowę i tam przyszpil je własną dłonią. Jednocześnie zaczął składać mokre pocałunki na jego żuchwie, szyi, piersi… och!
— Kurwa! — krzyknął, kiedy mężczyzna wsunął mu dłonie pod joggery, po czym zsunął je z niego jednym szybkim szarpnięciem. A potem zanurkował i wziął go do ust. — Jezu! — krzyknął ponownie, o wiele bardziej złamanym głosem.
Marcin nigdy nie traktował go tak w łóżku. Jasne, było miło, a nawet namiętnie. Ale wszystko miało swój zwykły, nudny schemat, który Filip nauczył się z czasem lubić. A Adam… robił z nim co chciał. Filip dopiero po chwili zdał sobie sprawę, że zaciska powieki, a usta zasłania dłonią. Chyba wrażeń było aż za dużo i próbował jakoś nie zwariować. Ale nie chciał się zasłaniać — chciał patrzeć na tę ciemną głowę pochyloną nad jego przyrodzeniem.
Nieśmiało zsunął własną dłoń niżej i delikatnie, tylko na próbę, pozwolił sobie na pogłaskanie włosów mężczyzny. Uczucie było fenomenalne. Jakby nagle zyskał władzę. Dlatego odważył się wsunąć dłoń głębiej w fryzurę mężczyzny i delikatnie zacisnąć palce na włosach. Ku jego zdziwieniu, Adam zamruczał, posyłając przyjemne drgania wzdłuż jego penisa. Serce biło Filipowi jak oszalałe i tylko po części dlatego, że ktoś mu właśni robił loda. Po prostu jeszcze nigdy do tej pory nie odważył się nikogo tak potraktować podczas seksu — jakby był tylko narzędziem do osiągnięcia orgazmu i można było sobie pozwolić na branie wszystkiego, czego się chciało. A najlepsze było to, że wcale nie musiał się tego wstydzić, bo przecież i tak już się więcej nie spotkają!
Dlatego tym razem odważył się pójść o krok dalej i pchnął biodra wprost w usta mężczyzny. Niestety tym razem się przeliczył, bo szatyn momentalnie się zachłysnął i odsunął.
— Spokojnie, dzieciaku — powiedział, patrząc mu w oczy, ale o dziwo wcale nie wydawał się zły. — Nie musisz się nigdzie tak spieszyć, zajmę się tobą całym — powiedział, a właściwie obiecał, przez co Filipowi znowu zrobiło się gorąco, po czym ponownie nachylił się nad jego biodrami, tym razem profilaktycznie przytrzymując je dłońmi przy materacu i znowu wziął go do ust. Całego. Kurwa, całego!
Filipowi aż oczy się przewróciły z przyjemności i był teraz naprawdę wdzięczny Adamowi, że trzymał go tak mocno, bo jak nic, nie dałby rady się opanować i chujem przebiłby mu gardło. To było po prostu nie do opisania, co ten facet z nim robił!
— Kurwa, Jezu, matko — jęczał w swoją rękę, bo nie wiedzieć kiedy znowu zasłonił się dłonią…
I nagle te cudowne usta zniknęły, tylko po to, żeby po sekundzie pojawiła się nad nim twarz mężczyzny.
— Adam, myszko, możesz wołać Adam. Albo „o Boże”, bo w sumie teraz na to samo wyjdzie — powiedział z bezczelnym uśmiechem, po czym zniknął znowu i po raz trzeci połknął jego penisa, a Filip po raz trzeci stracił kontakt z rzeczywistością.
— Boże, Boże — załkał chłopak na krawędzi świadomości. — Ja zaraz… zaraz…
Ale najwidoczniej Adam nie bardzo wziął sobie do serca jego nieporadne ostrzeżenia, a może po prostu ich nie usłyszał, bo w sumie Filip nie był nawet przekonany, czy mówił to na głos. Jedno było pewne. Wigilijny szot faktycznie nie był największym paskudztwem, jakie tej nocy przełknął Adam.
Za to w przypływie poorgazmowej głupawki Filip pomyślał, że orgazm, który Adam mu sprezentował, stanowczo bił na głowę wszystkie orgazmy, jakie on sam dziś zrobił.
Przez chwilę jeszcze chłopak dochodził do siebie, zakopany w pościeli i zupełnie nieświadomy otaczającego go świata. Miał wrażenie, że Adam wyssał mu mózg przez fiuta. Ale nie mógł jednak zapomnieć o facecie, który doprowadził go do takiego stanu, a który właśnie wisiał nad nim z zadowoloną miną. Filip potrzebował jeszcze chwili, żeby dokładnie skupić na nim swój wzrok, a kiedy to już się stało, Adam bezbłędnie odgadł, że chłopak wrócił do świata żywych.
— To teraz się odwróć i wypnij, bo obiecałeś mi przynajmniej trzy różne pozycje, a ja bardzo honorowo podchodzę do takich obietnic.
Filip wyszczerzył się jak głupi. Coś w tym facecie rozbrajało go na łopatki. W sumie w przenośni i dosłownie, biorąc pod uwagę, że leżał właśnie pod nim w rozkopanej pościeli… Podniósł się powoli i zanim wykonał polecenie mężczyzny, musnął jeszcze jego policzek dłonią i sięgnął ustami do jego ust, żeby złożyć na nich słodki, powolny pocałunek. Adam mruknął zadowolony, pogłębiając pieszczotę i przyciągając do władczo za szyję. Po kilku sekundach, kiedy pocałunek stał się już bardzo namiętny i mokry, oderwali się od siebie zdyszani. Filip ponownie psotnie spojrzał partnerowi w oczy i nie bacząc na konwenanse, obrócił się do niego tyłem, kusząco wypinając tyłek.
Adam jęknął teatralnie, jakby chciał powiedzieć „I co ja mam z tobą zrobić, dzieciaku”. A potem trzasnął go otwartą dłonią w pośladek. Filip pisnął, zupełnie się tego nie spodziewając, a po chwili zajęczał, kiedy Adam pocałował zaczerwienione miejsce, na koniec jeszcze soczyście znacząc je mokrym językiem i ponownie cmokając.
— Masz lubrykant? — zapytał pewnym siebie tonem, a Filip pokiwał gorliwie głową, nie do końca wierząc w swoją zdolność do artykułowania dźwięków i wychył się do szuflady szafki nocnej, żeby sięgnąć po wspomniany poślizg i prezerwatywę.
Przez chwilę wiercili się w niezręcznej ciszy. Filip nigdy nie lubił tego momentu, kiedy partner musiał otworzyć i ubrać gumkę, a on sam wisiał z wypiętym tyłkiem, albo nieporadnie szukał dla siebie zajęcia, ale tym razem to już biło wszystkie rekordy. Bo o ile z Marcinem mieli już swoją rutynę, tak teraz czuł się jak ostatni idiota, wyeksponowany i bezbronny, podczas gdy obcy facet za jego plecami przygotowywał się, żeby uprawiać z nim seks. Nagle poczuł się bardzo głupio i nie na miejscu. Co on właściwie robił? Czy faktycznie powinien się pchać w jednonocne przygody, skoro wiedział, że się do tego nie nadaje?
— Hej, hej, co jest? — zapytał nagle Adam, ponownie się do niego zbliżając. Uklęknął tuż za nim, jedną rękę podparł przy jego boku, a drugą objął go przez plecy i powoli przesuwał dłonią po jego klatce piersiowej. To było nawet całkiem przyjemne i działało bardzo kojąco. Adam nachylił się nad nim i nosem potarł o tył jego ucha. — Wszystko w porządku? — zapytał spokojnie.
— Yhm — mruknął Filip, bo z nerwów aż go ścisnęło w dołku.
— Wiesz, że nie musimy tego robić? — zapytał, a w jego głosie nie było słychać nawet cienia negatywnych emocji. Filip spróbował się trochę wykręcić, żeby móc na niego spojrzeć, ale w tej pozycji widział tylko kawałek jego czoła, więc poddał się i zawiesił wzrok na poduszce nad którą klęczał.
— Teraz to już trochę głupio się wycofać, nie?
Adam dalej głaskał go po klatce i brzuchu, i to pozwoliło się trochę Filipowi rozluźnić. Nie wydawał się też podirytowany całą tą niezręczną rozmową.
— Nic z tych rzeczy — powiedział. — Jeżeli nie chcesz, to nie musimy… ale mam nadzieję, że jednak chcesz, bo mam na ciebie wielką ochotę — wymruczał mu do ucha i chyba dla podkreślenia tych słów otarł się o jego pośladki, pokazując jak bardzo był twardy. — Nawet sobie nie wyobrażasz ile rzeczy chciałem ci zrobić, odkąd zobaczyłem jak podrzucasz tymi butelkami — dodał i pocałował jego kark. — Jak bardzo mam ochotę wypróbować te zwinne paluszki — mówił dalej, schodząc pocałunkami niżej, wzdłuż jego kręgosłupa. Jednocześnie jego własna dłoń znalazła się na pośladku chłopaka. — I jak bardzo chcę wypieprzyć ten zgrabny tyłek i zobaczyć jak głośno będziesz krzyczał moje imię, kiedy będziesz dochodził na moim fiucie.
Filip jęknął. Ten facet robił z nim niewiarygodne rzeczy. Doprowadzał go do takiego stanu, jak chyba nikt do tej pory i to tylko głównie gadając.
— Jezu, okej, tak — jęknął chłopak na wpół świadomie.
Adam odsunął się odrobinę i sięgnął po lubrykant, po czym dotknął jego wejścia śliskim palcem.
— Mówiłem ci już, że jesteś cholernie piękny? — zapytał i zaczął go rozciągać. — Bo jesteś. I działasz na mnie, szczególnie, jak jesteś taki grzeczny.
Filip ponownie mruknął. Takie gadanie rozbijało go na kawałeczki.
Kiedy mężczyzna już go rozciągnął, ustawił się za jego biodrami i nachylił się tak, żeby ponownie złożyć kilka mokrych pocałunków na jego plecach.
— A teraz powiedz, myszko, że tego chcesz.
— Jezu…
— Powiedz — powtórzył Adam stanowczo. — Powiedz, że chcesz, żebym cię pieprzył, aż nie będziesz już miał siły krzyczeć. Że chcesz, żebym w tobie doszedł, że chcesz się na mnie grzecznie nabijać, aż to się nie stanie i że nie marzysz o niczym więcej niż o moim kutasie, który cię wreszcie wypełni…
— Och, kurwa, tak, tak!
— Grzeczny chłopiec — skwitował Adam i w niego wszedł.
Jezu.
Co to był za seks! Filip chyba jeszcze nigdy nie robił nic tak wyuzdanego, a jednocześnie jeszcze nigdy nie czuł się tak na miejscu jak teraz, w tym łóżku i z tym facetem. Adam wiedział co robi, sam nadawał im odpowiedni rytm i kierował Filipem tak, żeby obaj czerpali z tego jak najwięcej przyjemności. Co jakiś czas przyciągał go bliżej, lub popychał do innej pozycji, a Filip ochoczo wykonywał każde jego polecenie.
Wszystko mogło trwać minuty lub godziny, Filip nie był w stanie powiedzieć. Ważne, że w pewnym momencie poczuł w podbrzuszu, że dojdzie po raz drugi tego wieczora.
— Ja już blisko — ostrzegł partnera, a jego pięści samoistnie zacisnęły się w pościeli. Adam był za nim, ponownie klęczeli, tyle że znajdowali się w przeciwnym krańcu łóżka niż gdy zaczynali. Filip sam nie wiedział jak się tam znaleźli, ale z całą pewnością jutro po tej zabawie będzie mieć zakwasy…
Adam zacisnął dłoń na podstawie jego penisa, powodując, że chłopakowi łzy napłynęły do oczu. Był już na krawędzi, a teraz czuł, że nie może dojść!
— Wytrzymaj jeszcze chwilkę… dla mnie — mruknął mu do ucha, a Filip krzyknął w akcie frustracji.
Tymczasem Adam pchnął kilka razy, o wiele mocniej niż do tej pory, a kiedy jego ruchy stały się chaotyczne, przesunął nagle dłoń na główkę penisa Filipa.
— Teraz — jęknął, a Filip poczuł jak świat wokół niego wiruje. Jezu… Doszedł… Na rozkaz.
Ale przynajmniej pociągnął za sobą Adama, bo kiedy ten skończył, mężczyzna zacisnął ręce na jego biodrach i konwulsyjnie pchnął jeszcze kilka razy, po czym, zamarł i jęknął przeciągle, i obaj opadli zdyszani na pościel.
— Jezu. — Filip nie był nawet w stanie wyartykułować więcej. Miał tylko nadzieję, że Adam wyczytał z tego krótkiego komunikatu zarówno zaskoczenie całą tą sytuacją jak i komplement pod swoim adresem.
I chyba tak było, bo po kilku sekundach Adam zaśmiał się głośno i nachylił się nad nim, żeby pocałować go soczyście w usta.
 — To było świetne — oznajmił cały zadowolony z siebie.
Filip pokręcił głową, ale na jego ustach też rozlał się uśmiech.
— A w ogóle to patrz, jest już po północy — stwierdził nagle mężczyzna, patrząc na duży zegar na komodzie. — Wesołych Świąt.
— Wesołych — powtórzył po nim. — To się nazywa świąteczna magia, co? — zakpił.
Przez chwilę leżeli w błogiej ciszy, Filip czuł nawet, że zaczyna przysypiać, kiedy Adam ponownie się odezwał.
— Chcesz to kiedyś powtórzyć? — zapytał  jakby nigdy nic, a Filip skupił na nim rozbiegane spojrzenie.
Czy chciał? Nie miał pojęcia. Dopiero co zgodził się na swoją pierwszą jednonocną przygodę, a już miał się decydować na kochanka na stałe?
— Ja… kurde. Słuchaj, to pewnie głupie i pomyślisz, że jestem naiwny, ale dopiero co rozstałem się z chłopakiem, a chyba jeszcze go kocham — powiedział, skupiając na sobie całą uwagę Adama. Spojrzał na mężczyznę niepewnie, nie wiedząc za bardzo jaki był protokół. Powinni się ubrać i rozejść? A może powinni tak trochę przy sobie poleżeć? Jezu, jak niezręcznie…
Adam pokręcił głową, jakby odganiał od siebie jakąś natrętną myśl, po czym przewrócił się na bok i podparł głowę ramieniem, tak, że mógł patrzeć bezpośrednio na Filipa. Usta wygiął w dziubek, jakby się nad czymś intensywnie zastanawiał.
— Podobasz mi się — oznajmił po prostu. — I podoba mi się, co robisz w łóżku.
— Okej — powiedział niepewnie Filip, samemu przekręcając się na bok, żeby mógł patrzeć mężczyźnie w oczy.
Adam uśmiechnął się do niego zadowolony.
— Więc jeżeli jesteś emocjonalnie niedostępny, to rozumiem. Nie musimy bawić się w dom i próbować czegoś więcej. Mi wystarczy, że będziemy się regularnie pieprzyć i że zawsze będzie tak dobrze jak teraz.
Tym razem to Filip się zaśmiał z niedowierzaniem.
— Czyli co, proponujesz mi układ, tylko seks?
— Tak — powiedział Adam poważnie. — To będzie tylko seks.

***

            Obecnie
            Filip na początku zrobił mu idealnie doprawione grzane piwo, a kiedy Sietejko poczuł, że faktycznie się rozgrzał, chłopak wyczarował dla niego popisowy w tym dniu drink, czyli wspomniany orgazm. Normalnie Adam nie pijał takich rzeczy. Był raczej prostym facetem i w większości przypadków nie lubił udziwnień — jak chociażby z alkoholami. Ten miał w jego mniemaniu dawać kopa, a nie smakować. Poza tym kiedy opił się tych wszystkich kolorowych drinków, potem zawsze fatalnie się czuł. Zresztą należało zacząć od tego, że ogólnie mało pił. Niestety w jego profesji częste, czy chociażby regularne spożywanie alkoholu nie było wskazane. Choć był fanem piwa, musiał go sobie często odmawiać ze względu na jego moczopędne działanie. W trakcie nurkowania zawsze odczuwał zwiększone parcie na mocz. Miało to związek z tym, że kiedy był pod wodą, ciśnienie wypierało krew z dolnych partii ciała ku górze i w efekcie zwiększał się jej napływ do serca. W tej okolicy znajdowały się również receptory odpowiadające za pracę nerek, które były w pewnym sensie oszukiwane, że w organizmie jest więcej płynów, niż powinno i… po prostu cały czas miał wrażenie, że chce mu się sikać.
            A sikanie podczas nurkowania, wbrew pozorom, nie było zadaniem prostym. Wręcz niemożliwym. Skafandry suche, jakie wykorzystywali do pracy, niestety nie uwzględniały problemu z oddawaniem moczu. Zatem mogli albo się wstrzymywać, albo… zakładać pieluchy. Dlatego Adam wolał odpuszczać sobie alkohol i wszelkie inne produkty, które pobudzały jego nerki do pracy. Miał psychiczną blokadę przed używaniem pampersów.
            — Jesteś mocno zmęczony? — zagadnął niespodziewanie Filip, kiedy wracali już do mieszkania na Armii Krajowej. Warunki pogodowe jeszcze bardziej się pogorszyły, przez co podróż powrotna trwała dłużej niż zazwyczaj i Adam zaczął przysypiać na siedzeniu pasażera. Ocknął się na słowa kochanka.
            — No, trochę — przyznał zgodnie z prawdą. Praca w lodowatej wodzie zawsze wysysała z niego całą energię.
            — Czyli że nie napijesz się ze mną w domu drinka? — zgadł nieco markotnie Filip. W końcu była Wigilia i on też chciał wyluzować się przy jakimś dobrym alkoholu.
            — Nie wiem, czy jutro mnie nie wezwą. Chyba, że rano chłopaki znajdą tego topielca — zastanowił się Adam. Co do zasady po służbie przysługiwało mu dwadzieścia cztery godziny odpoczynku, ale bywały różne kryzysowe sytuacje i nie miał w zwyczaju odmawiać wsparcia chłopakom.
            — No tak — powiedział tylko Filip, z pozoru zwyczajnie, jednak natychmiast został spiorunowany wzrokiem przez kochanka. Jemu ewidentnie taki ton nie odpowiadał.
            — Jeszcze ci mało? — zapytał nieprzyjemnie, co spotkało się z głośnym westchnieniem młodszego mężczyzny. Wywrócił jeszcze oczami, ale tego, na szczęście, Adam już nie widział. — Tylko tyle masz do powiedzenia? — parsknął poirytowany Sietejko, kiedy kochanek spróbował zbyć go ciszą.
            — A co mam powiedzieć? Chciałem się tylko napić przed snem drinka z moim facetem, ale nie — zaczął Filip, czując, że i jemu puszczają nerwy — ty po prostu nie potrafisz odpuścić, co? — zapytał z pretensją. Z natury był raczej cierpliwy, jednak kiedy Adam się na czymś zafiksował i nawijał o tym samym niczym zdarta płyta, to i barmanowi gotowała się krew.
            — Uważasz, że z naszej dwójki to ja powinienem sobie odpuścić? — uniósł się Sietejko. — Stary, umawiasz się na chlanie ze swoim byłym i szwendasz się z nim po nocy, ale to ja jestem przewrażliwiony?! — dodał, coraz bardziej się denerwując. A miało być tak miło… Mogli po prostu wrócić do domu i bzyknąć się porządnie, tak na dobry sen.
            — Przecież nie zrobiłem tego za twoimi plecami, tylko cię o tym poinformowałem — przypomniał mu Filip. Dobrze, że stali na światłach i ruch o tej porze był znikomy, bo czuł, że stanowił w tej chwili zagrożenie na drodze. — Poza tym ile jeszcze razy mam ci powtarzać, że jesteśmy tylko kumplami? To co było między mną a Marcinem to prehistoria. Gdyby mi na nim zależało, to nie byłbym z tobą. Ale jestem, a wiesz czemu? Bo cię kocham, kretynie — wyrzucił z siebie, mocno zaciskając palce na kierownicy.
            — Taaa… Jak sobie chcesz — mruknął tylko ledwie słyszalnie Sietejko.
            — Co to niby miało znaczyć? — fuknął Filip. — Wiesz co, Adam? — zaczął, nim kochanek cokolwiek odpowiedział. — Serio boli mnie, że w ogóle mi nie ufasz i nie słuchasz tego, co do ciebie mówię. Jednak posłuchaj mnie teraz, bo powtórzę to ostatni raz. Marcin ma kłopoty i potrzebował się komuś wyżalić. Upił się, więc go odprowadziłem i wróciłem do domu. To tyle. Nie dodawaj sobie do tej historii nic więcej, zrozumiano? — zapytał, starając się brzmieć zdecydowanie.
            — Spoko — westchnął dosyć wymownie Adam. 
            Nie zamierzał już tego komentować, bo wiedział, że jeszcze bardziej się pokłócą, a nie miał na to siły. Może i Filip mówił prawdę, tylko, że… no do cholery jasnej, przecież to brzmiało jak kiepski żart. Przyjaciele? Wcześniej się ruchali i wyznawali sobie miłość, a teraz Adam miał uwierzyć, że to wszystko nagle przestało mieć znaczenie? Może i był głupi, ale nie naiwny.  
            Florek też chyba odpuścił, bo do samego domu nie odezwali się do siebie słowem. Świąteczny klimat kompletnie umarł i nie mogli go wskrzesić nawet wymienieniem się na osłodę prezentami, ponieważ obaj zgodnie uznali, że bez sensu było wydawać kasę na jakieś duperele. To znaczy ich prezentem była umowa, że na początku stycznia wyskoczą na tydzień w góry.  Na szczęście kiedy znaleźli się w ciepłym mieszkaniu, atmosfera powoli zaczęła się rozluźniać. Na początek w ruch poszły jakieś zwyczajne, życiowe truizmy w stylu „zapłaciłeś rachunki?”, potem Filip zapytał, czy Adam rozmawiał z ojcem i zaczęli dyskutować o tym, co mogły robić w tej chwili ich rodziny, o tym, że pewnie teraz wszyscy opychali się pysznymi wigilijnymi potrawami, zaczęli żartować z młodszej siostry barmana, wspominając jak rok wcześniej wydało się, że Izka była przekonana, że renifery to tylko bajkowe stworzenia, a nie prawdziwe zwierzęta, a ostatecznie stwierdzili, że przed snem obejrzą jeden odcinek serialu, w który ostatnio się wkręcili. No i będą uprawiać seks. Tego akurat nie ustalali, ale chyba obaj byli co do tego zgodni.
            Z pozoru czarne chmury zostały przepędzone, ale Adam podświadomie wyczuwał, że kolejna sprzeczka wisi w powietrzu. Nawet się za to zwyzywał w myślach, bo faktycznie zaczął rozważać, że sam szuka powodu i tylko niepotrzebnie się nakręca, jednak kiedy Filip piąty raz w ciągu dziesięciu minut sprawdził swój telefon, coś w nim pękło.
            — Co? Marcinek nie odpisuje? — zapytał niby spokojnie, ale w jego głosie dało się usłyszeć pogardę. Nawet gdyby chciał, to nie potrafiłby ukryć, że to imię po prostu nie chce przejść mu przez gardło. Plus takim oto sposobem skreślił każdego faceta o imieniu Marcin. Normalnie czuł, że będzie miał traumę już do końca życia.
            — Oglądaj — polecił tylko Florek, łudząc się, że Adam sobie odpuści. Niestety, znał go za dobrze i wiedział, że to były płonne nadzieje.
            — A ty masz lepsze zajęcie? — zapytał z cynizmem szatyn.
            — Przestań — westchnął drugi mężczyzna i odłożył telefon, nawet odsuwając go dosyć daleko od siebie, żeby niepotrzebnie nie prowokować kochanka. Zdawało się, że Adam był dziś jakiś hipersensytywny na punkcie Marcina.
            — To ty przestań — odbił strażak, używając argumentu godnego pięciolatka.
            Więc Filip przestał. Zamilkł, mając nadzieję, że to uciszy jego chłopaka, jednak wyglądało na to, że Adam miał dziś wyjątkową ochotę się pokłócić, bo nie słysząc odzewu, sam rzucił:
            — No sprawdź, może odpisał. — Uśmiechnął się wrednie, po czym wlepił spojrzenie w ekran telewizora. Prawda była jednak taka, że nie miał pojęcia, co oglądał. Za bardzo się w nim gotowało.
            Florek ponownie potraktował go ciszą.
            — Powoli, bo się gubię w tym słowotoku — dalej prowokował starszy mężczyzna.
            — Co mam ci, kurwa, powiedzieć? — Filip wreszcie nie wytrzymał. — Że siedzę obok ciebie i jednocześnie umawiam się na seks z Marcinem? To chciałeś usłyszeć? — zapytał z pretensją, choć jego irytacja wynikała tylko połowicznie z bojowego nastawienia nurka. W rzeczywistości… faktycznie wściekał się też na Marcina. Wkurzało go, że ten dupek miał czelność narobić bigosu, a teraz nie odpisywał i udawał niewiniątko. Nawet nie miał jaj, żeby to na trzeźwo wyjaśnić! 
— Chcę usłyszeć prawdę — odparł spokojnie Adam. Powinien czuć się źle z tym, że sprowokował w końcu swojego chłopaka, ale… Nawet nie wiedział, o co dokładnie chodziło. Chyba potrzebował ciągłych zapewnień, a wydawało mu się, że mógł takowe zdobyć tylko poprzez wywoływanie odpowiednich reakcji w chłopaku. Był również świadomy, że mogło to się źle dla niego skończyć, ale nie potrafił się powstrzymać. Już raz dał z siebie zrobić rogacza i obiecał sobie, że nigdy więcej. Tym bardziej, że zależało mu na Filipie i chybaby go zabił, gdyby się dowiedział, że faktycznie na boku pukał się z Marcinem. 
Filip nieco skulił się w sobie i popatrzył z niepokojem na szatyna. Jak uwielbiał, kiedy ten był władczy i rozkazywał mu w łóżku, tak już niekoniecznie był fanem, gdy Adam próbował go tłamsić poza nim. Jak teraz. Nie to, że się go bał, nic z tych rzeczy. Po prostu czuł się niekomfortowo, będąc pod taką presją. Z natury był raczej uległy i potrzebował kogoś, kto będzie go prowadził, a Adam czuł się jak ryba w wodzie w roli samca alfa… tylko że w takich sytuacjach robiło się nieprzyjemnie. Najśmieszniejsze było to, że jego kochanek nawet nic takiego nie powiedział, ale jego poważny, stanowczy ton był tak cholernie wymowny, że Filip nie potrafił stawić mu oporu.
            — Adam… — zaczął zrezygnowanym tonem. — Jak mam ci udowodnić, że czegoś nie zrobiłem? — zapytał bezsilnie. — Czy możesz choć na chwilę sobie odpuścić? Są święta, obaj musieliśmy tu zostać i nawet się z tego cieszyłem, bo nie muszę ich spędzać sam, tylko z kimś, kogo kocham. Mogę się po prostu do ciebie przytulić i obejrzymy do końca ten odcinek?
            Szatyn wpatrywał się w niego przez kilka chwil z nieodgadnioną miną. W końcu na moment zagryzł wargę, jakby coś analizując, i następnie oznajmił sucho:
            — Nie chcę tego oglądać.
            Filip jęknął w duchu, nie wiedząc, czy ma zacząć się śmiać, czy płakać z tej bezradności. Jednak Adam szybko pospieszył z odpowiedzią.
            — Będziemy się pieprzyć — oświadczył jak coś oczywistego, po czym wstał i ściągnął z siebie koszulkę, obserwując przy tym jak Florek wytrzeszcza oczy z zaskoczenia. 
            Czy próba rozwiązania problemu za pomocą seksu była prymitywna? Pewnie tak, ale kogo to obchodziło, skoro taki sposób działał? Może ten śmieszny Marcin miał Filipa dłużej, ale Adam był pewny, że w przynajmniej jednej kwestii był bezapelacyjnie lepszy. W łóżku. To nie była kwestia jego nadmuchanego ego — on po prostu lubił się zabawić, lubił świntuszyć i był kompletnie bezwstydny podczas seksu, a to przekładało się na jego jakość. Nikt nie lubił uprawiać seksu z osobą, która nie za bardzo wiedziała, co ma robić. Adam za to uwielbiał być stroną, która dyktowała warunki, a tak się składało, że Filip grzecznie wypełniał każdą jego zachciankę i musiało mu się to cholernie podobać. W innym wypadku chyba nie wyzywałby go od „Bogów”, „Jezusów” i innych bóstw? No i z pewnością jego oczy nie wywracałyby się na drugą stronę, kiedy dochodził, nieraz dostając drgawek na całym ciele. 
            — Wstawaj — rozkazał, a Filip jak wiedziony niewidzialną liną, przełknął zauważalnie ślinę i podniósł się z kanapy, stając naprzeciwko i wlepiając w niego zamglone spojrzenie. 
            Adam położył mu dłoń na karku, przyciągnął go do siebie i wyszeptał do ucha:
            — Byłeś cholernie nieposłuszny. Tak cię wypieprzę, że już raz na zawsze będziesz wiedział, do kogo należysz.
            — Tak, poproszę — westchnął zmysłowo Filip, czując, jak zalewa go fala gorąca. No i co z tego, że to był najbardziej oklepany tekst rodem z taniego pornola? Już fakt, że mówił to Adam, tym swoim uwodzicielskim, stanowczym tonem sprawiał, że sama treść komunikatu była mniej istotna.
            Szkoda, że nie jesteś taki posłuszny, jak ci mówię, żebyś trzymał się z dala od tej podróbki faceta, pospolicie zwanej Marcinem — przecięło jeszcze myśli nurka, ale powstrzymał się od zwerbalizowania tego złośliwego komentarza. Czuł, że zaczyna się rozgrzewać i najzwyczajniej nie warto było takimi głupimi tekstami psuć sobie seksu. 
            Nie odezwał się więc wcale, ale za to niespodziewanie i bardzo mocno trzasnął Filipa w pośladek, tak, że chłopak aż oparł się o niego z impetem i stęknął głucho. Dla podkreślenia swojej dominującej pozycji Sietejko chwycił szczękę kochanka w dłoń i najpierw polizał jego wargi, a potem złożył na nich soczystego buziaka. 
            Florek już był cały jego i nawet nie próbował stwarzać pozorów, że jest inaczej. Po prostu pozwolił, żeby Adam chwilę później pociągnął go za rękę i ruszyli w stronę korytarza. Dopiero kiedy do Filipa dotarło, że nie idą do sypialni, a do łazienki, postanowił, że nie będzie taki kompletnie bierny.
            — Seks i prysznic w jednym? Ty to jednak jesteś praktycznym człowiekiem — pochwalił ten pomysł. — No i będziesz w swoim żywiole, nie? — zagadnął jeszcze. — A założysz piankę? — dopytał, wypowiadając na głos każdą myśl, jaka mu się nasuwała. 
            — Po pierwsze, gwarantuję ci, że gdybym to zrobił, nie dobrałbyś się do mnie przez tydzień — zastrzegł, gasząc fetyszystowski zapał kochanka. Niestety w pracy nie używał pianek, a niekoniecznie wygodnych skafandrów. — A po drugie, za dużo mówisz i masz na sobie za dużo ubrań — zauważył i gdy tylko skończył pouczać Filipa, sięgnął ręką do jego t-shirta i podciągnął go niezbyt delikatnie do góry.
            Kilka minut później stali już w wannie, ledwo pamiętając, żeby zaciągnąć zasłonkę i nie zalać przy tym całej łazienki, i zaczęli się bezwstydnie obłapiać, wymieniając jednocześnie gorące pocałunki. Nie każdy ich seks był dziki i przepełniony do granic możliwości erotyzmem, bo to było po prostu niemożliwe… ale ten zdecydowanie zmierzał w tym kierunku. 
            — Hej — wydyszał w pewnej chwili Filip. — Wiesz, że dokładnie rok temu… — urwał, bo Adam, który szaleńczo naznaczał całą jego twarz pocałunkami, dotarł do ust. 
            I strażak wiedział. Doskonale pamiętał, jak rok wcześniej poszedł do tego nie najwyższych lotów baru, żeby zapić nieco traumatyczny dzień w pracy, a poznał Filipa i praktycznie momentalnie stali się nierozłączni.
            Tamtej nocy Adam wyłowił z Odry zwłoki trzyletniego chłopca, pod którym załamał się lód. Choć przywykł do widoku trupów i śmierć nie robiła na nim specjalnego wrażenia, dzieci zawsze stanowiły pewną granicę, po której przekroczeniu nawet taki twardziel jak Sietejko pękał i wpadał w swoistą katatonię. 
            Ale gdyby nie ten chłopiec… 
            To było nieco makabryczne, ale gdyby nie ta tragedia, nigdy nie poznałby Florka, bez którego nie wyobrażał sobie teraz życia. 
            Czy zatem był złym człowiekiem, skoro podświadomie cieszył się z takiego obrotu zdarzeń? W końcu czyjaś tragedia przyniosła mu szczęście…
***
Pół roku wcześniej
            Taaa… tylko seks.
            Adam całkowicie poważnie podszedł do tej oferty i nie mógł być bardziej zadowolony, kiedy cholernie uroczy Florek również na nią przystał. Sam nie szukał związku, chciał tylko czegoś niezobowiązującego, nieskomplikowanego i przyjemnego. W jego przekonaniu taki seksualny układ mógł im przynieść jedynie same korzyści. Nie musieli się sobie nawzajem zwierzać ani tłumaczyć, nie musieli przedstawiać się swoim znajomym, nie musieli chodzić na randki, ani czuć zażenowania o poranku, bo zazwyczaj rozchodzili się bezpośrednio po zabawie.
            Zdawało się, że to był układ idealny. Filip leczył się z miłości do Marcina, a Adam miał po prostu dobry seks. Teoretycznie nie było tu miejsca na błąd.
            No właśnie — teoretycznie.
            Sietejko już po kilku pierwszych spotkaniach wypełnionych gorącym, czasem nawet pikantnym seksem uzmysłowił sobie, że bardzo lubi Filipa. Na początku się tym w ogóle nie przejmował, no bo to przecież był tylko kolejny plus całej sytuacji. Oprócz tego, że dogadywali się w łóżku, dogadywali się też poza nim. A może nawet nie tyle co poza, a na nim, ale już po tej najbardziej sportowej części spotkania. Seks w końcu nieźle męczył, a po wszystkim nie leżeli obok siebie jak dwie drętwe kłody, tylko zwyczajnie dyskutowali, żartowali i po przyjacielsku sobie dogryzali. 
            Cały precedens trwał ze trzy miesiące, aż w końcu strażak z przestrachem uznał, że musi się z tego układu jak najszybciej wycofać, bo jego umysł zaczynał płatać mu coraz odważniejsze figle, a naprawdę nie chciał w żaden sposób zasugerować Filipowi, że w jakikolwiek sposób mu… zależało.
            Seks to seks. Nie miał zamiaru wyskakiwać teraz z deklaracją, że może jednak spróbowaliby czegoś więcej. To było tylko głupie zauroczenie, a w głębi duszy czuł, że wcale nie chce pakować się w związek. Nie był idiotą. Albo inaczej — nie zamierzał nim zostawać po raz drugi. 
            Pochodził z dość konserwatywnej rodziny, ale nigdy jakoś specjalnie nie walczył ze swoją orientacją. Nawet jego ojciec zdołał to przełknąć i mieli dziś dobry kontakt. Adam nie wiedział, czy chodziło o środowisko, z jakiego się wywodził, czy może to była kwestia wyłącznie jego osobowości, ale po prostu nie wierzył, aby dwóch facetów było zdolnych do stworzenia romantycznego związku. Znał siebie, znał całą rzeszę innych homoseksualistów i wszystkim zależało tylko na jednym: żeby dobrze się poruchać. Jasne, niektórzy porywali się na tworzenie związków… ale Adam nie znał ani jednego, który przetrwał próbę czasu. Nawet jego własny pękł jak bańka mydlana i szatyn przekonał się o tym bardzo boleśnie.
            Konrad na początku wydawał się być całkiem spoko facetem. Nie był jakiś przegięty, też lubił chodzić na siłkę i mieli boski seks. Oczywiście swoją relację też zaczęli od seksualnego układu, ale powolutku, jakimś cudem, uznali, że w sumie nie zaszkodzi jak pobawią się w zakochaną parę. I było naprawdę przyjemnie. Oprócz seksu spędzali ze sobą czas tak po prostu, na oglądaniu filmów czy wspólnych treningach i gotowaniu. Było super. 
            A potem Konrad się puścił. 
            Tak po prostu. Umówił się z nudów z jakimś typkiem, gdy Adam był na tygodniowym szkoleniu i pieprzyli się w ich wspólnym łóżku. Na taką zniewagę Sietejko nie był przygotowany. Z zimną krwią wykopał kochanka jednocześnie za drzwi i ze swojego życia, ale potem długo nie był w stanie tego przełknąć. Nawet nie dlatego, że miał złamane serce, bo… chyba nigdy nie kochał Konrada, no ale coś ich łączyło i Adama bolało, że dał się tak omamić. Zaufał temu pieprzonemu seksoholikowi, a ten dawał dupy na lewo i prawo, bo strażak nie miał wątpliwości, że ten wymuskany blondasek nie był jedynym, który dobrał się do Konrada.
            Nie chciał drugi raz przechodzić przez takie bagno, to się zwyczajnie nie opłacało, a Filip, jak najsłodszy i niewinny by nie był… też pewnie prędzej czy później by się puścił.
            No ale nie wyszło. 
            Kiedy te trzy miesiące wcześniej uznał, że najbezpieczniej będzie odciąć się od Florka, ten okazał się nie podzielać tego pomysłu. Od razu zauważył, że Adam zachowuje się jakoś dziwnie i o zgrozo, odmawia seksu! A to już był niepokojący sygnał. 
            Filip więc postanowił, że będzie tym mądrzejszym i wyzna szczerze, że też poczuł coś więcej i wcale nie chce, żeby Adam od niego uciekał.
            Szatyn jednocześnie poczuł ulgę i jakiś dziwny ścisk żołądka. Ulżyło mu, bo świadomość tego, że nie tylko on wpadł w tę pułapkę była pocieszająca. Nie był tym frajerem, który pękł i wyłamał się poza ramy ściśle określonego układu. Oczywiście gdzieś w głębszych zakamarkach umysłu — których nie chciał dopuszczać do świadomości — cieszył się po prostu z tego, że Filip też darzył go uczuciem. Natomiast nie zamierzał nawet ukrywać, że cała sytuacja go przeraża. To w końcu nie było częścią planu, a takie anomalie wywoływały w Adamie uczucie paniki. 
            Istniały jednostki, które skrupulatne planowanie i długofalowe strategie zabijały, a najlepiej w ich przypadku sprawdzała się spontaniczność. Adam zdecydowanie do takich osób nie należał. Perfekcyjnym dowodem dla potwierdzenia tej tezy był chociażby zawód, jaki sobie wybrał. W jego pracy nie było najmniejszej szparki na jakąkolwiek improwizację. Miał wytyczony dokładny plan działania i drogą do sukcesu było jego ścisłe przestrzeganie. Oczywiście miewał mniejsze lub większe sytuacje kryzysowe, gdzie musiał improwizować, żeby… cóż, nie umrzeć, ale tylko dzięki swojej sumienności i przestrzeganiu zasad minimalizował szanse na wystąpienie jakichś niepożądanych akcji. 
            Podobnie postępował w życiu. Jak już coś sobie zaplanował, tak miało być i czuł się cholernie niewygodnie w każdej sytuacji, kiedy plany szły się kochać, a ich miejsce zastępowała ta wstrętna antagonistka zwana improwizacją. 
            Przez takie sytuacje często nie potrafił się zdecydować, co ma dalej robić, przez co przeciągał podjęcie decyzji w nieskończoność, czyli w efekcie oddawał swój los w ręce… losu. A w tym przypadku w ręce Filipa.
            Na początku Adam udawał, że to wcale nie jest taki zwyczajny związek, a jednocześnie pozwalał Florkowi robić wszystko, na co miał tylko ochotę. Wspólny wypad w góry, romantyczne przebieżki w zapierającej dech w piersiach scenerii, kolacje z winem i wspólne oglądanie jakichś tandetnych komedii — to wcale nie brzmiało jak randki, prawda? 
            A fakt, że jakoś tak wyszło, że zamieszkali razem, poznali nawzajem swoich znajomych czy nawet zakomunikowali swoim rodzinom o swoim istnieniu wcale nie świadczył o tym, że byli parą, co nie?
            Adam bardzo długo bronił się przed nazwaniem rzeczy po imieniu. Paraliżował go jakiś dziwny lęk, że kiedy oficjalnie to przed sobą przyzna, to wszystko pryśnie jak bańka mydlana, a on znowu wyjdzie na naiwniaka. 
            Na szczęście Filipowi zbytnio nie zależało na etykietkach i zdawał się nawet nie zwracać uwagi, kiedy Adam w towarzystwie mówił do niego „stary” zamiast, na przykład, „myszko”. Zdawał się, bo po jakimś czasie Adam uzmysłowił sobie, że to Filip trzyma ster, a on jest tylko pasażerem. Florek nie burzył się przez takie głupoty, bo wiedział, że i tak ma Adama w garści. I okazało się, że to całkiem dobry kompromis. Filip był od nazywania rzeczy po imieniu w ich relacji, a Adam był panem i władcą w ich sypialni. 
            Związek idealny, można by rzecz. 
            No, prawie idealny. 
            Obaj byli tylko ludźmi i wiedzieli, że prędzej czy później napotkają jakąś ścianę, którą będą musieli pokonać, żeby iść dalej. W ich przypadku ściana nosiła nazwę „Marcin”. 
            Adam wiedział o nim dosłownie od pierwszej nocy. Przecież już wtedy Filip wyznał mu szczerze, że nie do końca pozbierał się po ostatnim związku. W tamtym czasie strażaka to nie mogło obchodzić mniej. On chciał się tylko dobrze zabawić i jedynie docenił szczerość młodszego chłopaka, choć tak naprawdę ta informacja nie była mu do niczego potrzebna. 
            W miarę jak ich przyjaźń z bonusami postępowała, Adam nie miał okazji słuchać o Marcinie. W końcu zasady były takie, że nie będą się sobie zwierzać. Nie obchodziło ich nawzajem co robią w wolnym czasie z innymi ludźmi — w końcu nie byli na wyłączność.
            No ale wpakowali się w związek i dopiero wtedy Adam zrozumiał, że Marcin nieraz spędzi mu sen z powiek. 
            — No powiedz to, bo zaraz wybuchniesz — podpuścił go Filip, kiedy pewnego popołudnia, w czerwcowy weekend, przeglądał szafę w poszukiwaniu odpowiednich ubrań. Adam stał w progu cały napuszony i opierał się wymownie o framugę ze skrzyżowanymi przedramionami. 
            W odpowiedzi tylko parsknął.
            Florek znalazł w końcu odpowiednie spodnie, zabrał je oraz wcześniej wyciągniętą koszulkę i ruszył do łazienki. Kiedy mijał Adama, koło ucha śmignęło mu:
            — Jak masz zakładać tę koszulkę, to po co się w ogóle ubierać? 
            Barman zatrzymał się i westchnął głęboko.
            — Co znowu? — mruknął zrezygnowany. 
            — Jest biała — odparł tylko Adam, jakby uważał, że to wystarczający argument.
            — Aha… — Filip skinął głową, nie za bardzo rozumiejąc. — Znasz kolory, gratuluję — dodał, nie wiedząc jak to skomentować. 
            — I cienka — uściślił Sietejko. — Prześwituje — dodał dobitnie.
            Florek ponownie westchnął, ale bez słowa się zawrócił i wyciągnął z szafy inny  t-shirt. W sumie było mu wszystko jedno, a naprawdę nie chciało mu się dłużej dyskutować na ten temat. Oczywiście wiedział, że Adam za parę sekund znajdzie sobie inny pretekst, ale wolał odpuścić i go dodatkowo nie drażnić. 
            — Ta lepsza? — Nie mógł się jednak powstrzymać przed nieco kpiącym tonem, kiedy przechodził ponownie obok kochanka i pomachał mu wymownie kolejną koszulką przed nosem. — Czarna jak smoła, nie prześwitująca — dodał znacząco. — A może mam jeszcze kożuch do tego założyć? — dopytał ironicznie. 
            — Na pewno to go powstrzyma — mruknął pod nosem Adam, jednak Florek, który był już jedną nogą w łazience i tak zdołał go usłyszeć. 
            — Adam, odpuść sobie w końcu, co? To mnie zaczyna nie na żarty męczyć — ostrzegł go Filip. — Powtórzę ostatni raz — zaczął, choć w duchu wiedział, że ten ten ostatni raz będzie powtarzał jeszcze po stokroć — Marcin to mój kumpel, który ma urodziny i to jest powód, dla którego się z nim dzisiaj spotkam. Ciebie też zaprosił i mogłeś iść, ale nie chcesz. Więc po prostu skończ — zażądał i wszedł do pomieszczenia. Drugi mężczyzna podążył za nim i stanął w progu. 
            — Mam dyżur — rzucił tylko Sietejko, jakby głuchy na wszystko inne, próbując złapać w lustrze kontakt wzrokowy z partnerem.
            — Fakt, bo nie mógłbyś w razie czego pojechać na akcję od Marcina — mruknął z sarkazmem Filip, rozpracowując wymówkę kochanka. 
            Adam jednak zrobił jakąś dziwną minę i to wyglądało, jakby w jego umyśle toczyła się walka dobra ze złem albo raczej rozumu z sercem. W każdym razie nie odezwał się, tylko po kilku sekundach wpatrywania się w jakiś niewidzialny punkt na ścianie, odwrócił się i poszedł do salonu. 
            Tym samym pozostawił w rozdarciu Florka, który obejrzał się za nim zaskoczony i zastygł w bezruchu, zastanawiając się, czy powinien pójść za Adamem i spróbować to jakoś bardziej wyjaśnić, czy może powinien zostawić to tak jak jest i nie drażnić go więcej. 
            Żadna z opcji nie wydawała się wystarczająco dobra, więc postanowił zrobić coś… po środku. 
— Hej, kotek, może jutro rano pójdziemy na śniadanie do tej nowej knajpki na przeciwko? — zagadnął po kilku minutach niezobowiązująco, kiedy opuścił już łazienkę, nie tyle zainteresowany samą odpowiedzią, co reakcją Adama i ewentualnie tonem wypowiadanych przez niego słów. 
— Może — mruknął obojętnie Sietejko, udając, że przegląda coś cholernie wciągającego w telefonie.
— Adam… — jęknął w końcu Florek, nie wytrzymując tej presji. Jak go uwielbiał, tak starszy mężczyzna momentami bywał cholernie trudny w obyciu. — Adam — powtórzył normalniejszym tonem, kiedy ten nawet nie drgnął.
— Co? — zapytał z pozoru zwyczajnie.
— Ufasz mi? — zaryzykował barman. Czuł, że to cienki grunt i jego partner mógł na to zareagować agresywnie, bo takie pytanie było całkiem dobrym wstępem do zastosowania manipulacji, ale Filipowi kompletnie nie o to chodziło. Naprawdę bardzo chciał przedstawić strażakowi swój punkt widzenia, by udowodnić mu, że nie powinien czuć absolutnie żadnego zagrożenia ze strony Marcina, ale… nie wiedział, czy to było wykonalne.
— Ufam — potwierdził jak gdyby nigdy nic Sietejko i nawet zerknął krótko na kochanka, ale zaraz potem z powrotem skupił się na telefonie.
Filip aż zamrugał, nie spodziewając się takiej reakcji.
— Więc… o co chodzi? — zapytał niepewnie. — Tylko błagam, nie wyskakuj mi teraz z jakimś banałem w stylu „ale jemu nie ufam”, bo… — dodał po chwili, kiedy olśniło go, do czego Adam może zmierzać, jednak… odpowiedź kochanka niemal zwaliła go z nóg.
— Po prostu gryzie mnie fakt, że wolisz spędzać czas z nim. Byłoby głupio, jakbyś poszedł się z nim bawić, a ja bym w tym czasie utonął — przerwał mu, mówiąc nieco pretensjonalnym, ale kompletnie spokojnym tonem. Następnie wstał i bez dalszego komentarza poszedł do kuchni.
Filip poczuł, jak raz za razem wzdłuż jego kręgosłupa przebiegają nieprzyjemne dreszcze. Uwielbiał Adama. Może nawet zaczynał się w nim zakochiwać, bo wbrew pozorom nurek był typem faceta, z którym łatwo i przyjemnie się żyło. Nie chodziło tylko o to, że był przystojny i dobry w łóżku. Był raczej bezkonfliktowy i całkiem entuzjastycznie przystawał na pomysły Filipa. Poza tym nie uciekał przed poważniejszymi rozmowami i potrafił udowodnić, że mu zależało. Tylko że czasami potrafił przyprawić młodszego mężczyznę o ciarki na plecach. 
— Po co w ogóle mówisz coś takiego?! — krzyknął rozeźlony, kiedy ocknął się z szoku i poszedł za kochankiem. 
— Ryzyko zawodowe. — Adam wzruszył ramionami, czując na sobie oburzone spojrzenie Filipa.
— To wszystko, co masz do powiedzenia? — warknął młodszy mężczyzna, widząc, że Sietejko wcale nie kwapił się, aby dodać jakiś komentarz. — Wow, dzięki, kochanie — wyrzucił z siebie z żalem. — Teraz nie będę mógł myśleć o niczym innym poza tym, że gdy tylko wyjdziesz z domu, to być może już nigdy cię nie zobaczę — dodał rozżalony i opuścił kuchnię.
Adam westchnął ciężko i oparł dłonie o blat, spuszczając przy tym głowę. 
Czy chciał tak dopieprzyć Filipowi? Oczywiście, że nie. W momencie gdy zobaczył to ogromne zdezorientowanie na jego twarzy, poczuł natychmiast wyrzuty sumienia. Za cholerę nie podobało mu się, że Florek zamierzał iść na tę durną imprezę Marcina i że ogólnie nadal utrzymywał z nim kontakt. Dlatego chciał zrobić czy powiedzieć coś, co być może odwiodłoby jego kochanka od tego pomysłu, ale nic odpowiedniego nie przychodziło mu do głowy. Nie chciał wywoływać kolejnej burzy i zgrywać chorobliwie zazdrosnego… choć w rzeczywistości tak właśnie się czuł. 
W pewnej chwili to samo nasunęło mu się na myśl. Nie miał pojęcia, czemu akurat taka wizja stanęła mu przed oczami, no ale stało się i w dodatku jeszcze ją zwerbalizował. 
Zdawał sobie sprawę, jak bardzo popierdolone to było, jednak nic nie mógł poradzić na to, że akurat o tym pomyślał. Zresztą czy to było aż takie dziwne? To była przecież jedna z opcji. Wypadki chodziły po ludziach — nawet tych, którzy uwielbiali swoją pracę i podchodzili do niej z dużym szacunkiem. Wyobraził sobie, jak nagle zamarza mu aparat tlenowy i wszystkie wyjścia awaryjne zawodzą, więc w efekcie umiera w męczarniach ze świadomością, że ostatnia rozmowa, jaką stoczył z Filipem, to kłótnia o Marcina. 
Gdzieś w podświadomości czuł, jak bardzo chujowe i nie na miejscu to było, ale chciał, by i Filip o tym pamiętał. Jakoś wypierał ze świadomości, że tym stwierdzeniem wcale niczego nie poprawił, a barman był prawdopodobnie teraz jeszcze bardziej wściekły… ale Adam przynajmniej odczuwał zalążek satysfakcji. Co prawda skutecznie tłumiły ją wyrzuty sumienia, ale starał się je wyprzeć. 
Niezwykle ciężko było mu okiełznać chaos i przekrój emocji jakie towarzyszyły mu, gdy tylko słyszał o Marcinie. Z jednej strony chciał go kompletnie olać i pokazać Filipowi, że to nie robi na nim żadnego wrażenia. Chciał zgrywać ultra pewnego siebie faceta, który zna swoją wartość i wie, że jest milion razy lepszy, a przez to nie ma szans, by Filip wolał polecieć na swojego byłego. Chciał pokazać, że ma to wszystko pod kontrolą i potrafi wpłynąć nie tylko na swoje zachowanie, ale też na zachowanie partnera. Chciał potrafić skutecznie odwodzić od spotkań tej dwójki w taki sposób, by Florek się nie wściekał i po prostu mu przytakiwał. 
Z drugiej jednak strony… czuł, że ma po prostu alergię na to imię, nie wspominając już o osobniku, który je nosił. Naprawdę można było uznawać za cud fakt, że Adam jeszcze nie wpierdolił Marcinowi. Mimo wszystko ten facet wyzwalał w nurku najmroczniejsze myśli. Był wtedy wściekły na niego, na siebie i na Filipa. Wkurwiało go, że Filip tego nie widział. Tego, że Marcin miał wobec niego jakieś niecne myśli. Mógł się wypierać ile chciał i mógł to wmawiać Filipowi jak długo chciał, ale Adam wiedział swoje. Czy naprawdę to on był tym chorobliwie zazdrosnym zjebem? Czy serio nikt inny poza nim nie widział, że to było, kurwa, nienormalne, że Marcin chciał się wielce przyjaźnić z Florkiem, po tym jak kilka razy kopnął go w tyłek? Z tego co słyszał, związek tej dwójki to była jakaś porażka i serio nie potrafił zrozumieć, czemu, do kurwy nędzy, Filip nadal nie uwolnił się spod uroku Marcina. Przecież ten go dalej jawnie manipulował! Ciągle coś tam jęczał, że jest samotny i jest mu źle, a jednocześnie nie wykazywał najmniejszej inicjatywy, żeby sobie kogoś znaleźć, tylko wypłakiwał się na ramieniu Filipa. Czemu tylko Adam to widział? 
Zajebiście go to bolało, bo czuł, że Florek to ten facet i Adam był gotowy zrobić dla niego wszystko. Może nie był super wylewny i nie rozrzucał mu codziennie płatków róż pod stopy, ale zależało mu na nim i był gotowy na każde poświęcenie. Wystarczyło tylko, żeby Filip skinął palcem. Oczywiście to nie było tak, że zwariował na jego punkcie. Czuł, że ta relacja po prostu zdrowo ewoluowała w coś poważnego i dojrzałego. Adam był gotowy na największe poświęcenia tylko dlatego, bo wiedział, że Filip nie będzie tego wykorzystywać i będzie w tym związku równoprawnym partnerem. To było cholernie zajebiste uczucie i poza tymi nielicznymi epizodami pod tytułem „Ten chuj Marcin” Sietejko uważał się za szczęściarza. To, co miał z Filipem, było tak cholernie inne od tego, co miał z Konradem, że aż teraz było mu wstyd na samą myśl, że ktoś taki jego jego były mógł zawrócić mu w głowie.
Póki co musiał to wszystko przetrawić. Pogodził się już z faktem, że taka jest jego dola w tym związku. Doskonale wiedział, że jutro się pogodzą z Filipem i na jakiś czas wrócą do swojej sielanki, gdzie będą tylko we dwójkę, bez tego toksycznego zjeba, który ewidentnie próbował namieszać… oczywiście tylko do czasu, bo Marcin był jak pierdolony bumerang.
Zawsze wracał.

***

Dzień wcześniej
Zabawne jak wiele się może zmienić w tak krótkim czasie. Jeszcze rok temu nawet nie znał Adama, a teraz nie wyobrażał sobie życia bez niego. Tak bardzo go, kurwa, kochał, że aż sam nie mógł uwierzyć… Zawsze sądził, że każdy może mieć tylko jedną wielką, epicką historię miłosną w życiu, a on już swoją przeżył. Z drugiej jednak strony może faktycznie każdy miał tylko tę jedną, a to co miał z Marcinem po prostu tym nie było. Z Adamem wszystko było na miejscu. Sposób w jaki Adam kochał był spełnieniem marzeń. W sypialni dominował, a w życiu był po prostu idealnie na swoim miejscu. Ani ciota ani tyran — dawał mu dokładnie to, czego potrzebował. Kiedy było trzeba był opiekuńczy i troskliwy, ale potrafił też dać Filipowi przejąć stery. Nie nalegał, nie wymuszał na nim rzeczy, na które Florek nie był gotowy. Nie ciągnął go na siłę przez życie, ani nie stopował jego marzeń. Każdy krok brał spokojnie, musiał go najpierw przemyśleć i pozwalał na to samo Filipowi. Było, kurwa, idealnie, jak w pieprzonej bajce… I jak w każdej dobrej bajce mieli też swoją rysę na szkle. 
Adam był przeraźliwie zazdrosny. 
I to nie w taki idiotyczny sposób, że złościł się o każdego napotkanego faceta. Nie, głupia furia nie była w jego stylu… Adam był zazdrosny tylko o jednego, szczególnego mężczyznę. O byłego Filipa. 
No i ok, oczywiście Filip wiedział dlaczego. Nie był idiotą, rozumiał mechanizm. Ale jeszcze na początku ich związku, a właściwie bardziej adekwatnym słowem byłoby „układu”, Adam dawał mu wolną rękę. To wtedy kształtowały się jego post-związkowe relacje z Marcinem i to właśnie wtedy postanowili się przyjaźnić. Być może, gdyby wtedy Adam od razu dał mu znać, że mu taka przyjaźń nie pasowała, to teraz sprawy wyglądałby zupełnie inaczej, ale dał mu wolną rękę, a Filip z niej, kurwa, skorzystał. I Marcin jaki był, taki był, ale był dla niego ważny i nie nie zamierzał nagle wyskakiwać jak jakiś debil z informacją, że jednak nie mogą się kumplować, bo mają jakąś zamierzchłą przeszłość. Szczególnie, że dla żadnego z nich to nic już nie znaczyło. On miał Adama, z którym był cholernie szczęśliwy, dziękuję bardzo, a Marcin… Cóż, pieprzył wszystko na prawo i lewo, i było mu dobrze tak, jak było. A Filipa nie chciał chyba nigdy, nie na poważnie, więc tym bardziej nie było się czym przejmować.
Najśmieszniejsze w tym wszystkim było to, że Adam miał być klinem, lekarstwem na Marcina, a okazał się zupełnie nowym poziomem uzależnienia. Nigdy dla nikogo tak nie stracił głowy. Może… Nie no, dobra, może z Marcinem mieli trochę lepsze intro, bo wtedy Filipa strzeliło jak gwint z jasnego nieba, ale to, to było miliard razy lepsze. Bo z Marcinem spalał się jak zapałka, a z Adamem płonął cały czas. Płonął, kiedy byli obok, kiedy Adam na niego patrzył, kiedy się kochali… Ale płonął też kiedy Adam brał go za rękę i kiedy zasypiał przy nim zmęczony na kanapie. Może przez jedną krótką sekundę Marcina kochał bardziej, ale za to Adama kochał lepiej. 
I wszystko by było dobrze, gdyby nie ta jego cholerna zazdrość! 
Apogeum przyszło na dzień przed Wigilią, kiedy mieli z Adamem epicką kłótnię o Marcina. Tym razem Filip już nie miał ani chęci, ani ochoty, żeby mu tłumaczyć swoją relację z Marcinem. Był wściekły i rozżalony, bo po raz kolejny szef wkopał go w wigilijną zmianę, więc drugi rok pod rząd miał nie jechać do domu na święta, a do tego Adam miał mieć dyżur prawie przez cały ten czas, czyli do tego nici z romantycznego leżenia pod kocem i objadania się pierogami… 
Dlatego kiedy zadzwonił Marcin i załamanym, zapitym głosem poprosił go o spotkanie, Filip nawet nie myślał dwa razy. Ogarnął się błyskawicznie i przed wyjściem z domu wysłał jeszcze Adamowi smsa informując go, że wychodzi spotkać się z Marcinem i żeby Adam nie czekał na niego z kolacją. I że go kocha, tak na wszelki wypadek. 
Nie zdążył jeszcze dojść do ostatniego schodka ich klatki, kiedy rozdzwonił się jego telefon. To było takie do przewidzenia… 
— Jak to, kurwa, wychodzisz z Marcinem i mam nie czekać z kolacją?! To nasz ostatni dzień przed świętami, a ty mnie wystawiasz dla tego frajera? — wybuchł w słuchawce głos jego kochanka. 
— Adam… — zaczął Filip zbolałym głosem. Wiedział, że to z góry przegrana walka. 
— Nie Adam, tylko weź się ogarnij i pomyśl, co ty znowu odpierdalasz! — wrzasnął rozsierdzony mężczyzna. — To miały być nasze święta! A ty mnie wystawiasz dla swojego byłego, znowu! Bo pewnie znowu coś idiotycznego wymyślił? 
Filip westchnął sfrustrowany i przeczesał włosy palcami, zanim zaciągnął na głowę kaptur. Grudzień tego roku co prawda nie był bardzo zimny, ale zdecydowanie był przymrozek, więc wolał chuchać na zimne. Telefon wetknięty pomiędzy kaptur a ucho wygłuszał się dziwnie i dawał nierealne uczucie tkwienia w bańce, gdzie głos jego chłopaka rozchodził się równomiernie i z każdym rozżalonym słowem wypełniał ją złością i urazą.
— Daj spokój — spróbował po raz kolejny uciąć te idiotyczne kłótnie. — Marcin to kumpel. Tylko kumpel. I jest w potrzebie. Jak chcesz, to możesz przecież do nas dołączyć. 
— Potrzebie? — parsknął nieprzyjemnie. — A co, chuj mu odmarzł i pędzisz go ogrzać?
Filip zastygł. Wielokrotnie Adam insynuował, że Marcin chciał go przelecieć, ale to już była przesada. Poczuł się jakby dostał w twarz. 
— Ty weź się lepiej zastanów, co ty mówisz — oznajmił zimno. — Idę do kumpla, będę jak wrócę. A ty sobie przemyśl w tym czasie to i owo — dodał i nie czekając na odpowiedź kochanka, rozłączył się. 
To już było za wiele! Co za wstrętny gnojek! Jasne, Filip rozumiał, że Adam czuł się zazdrosny, ale wszystko miało jakieś granice! Jemu też niekoniecznie się podobało jak Adam szedł na siłownię czy na piwo z kolegami, wyglądając tak, jak wyglądał — wystarczyło, że pokazał się gdzieś publicznie, a wszystkim ciotom w promieniu kilometra od razu spadały majtki! Ale nie wyzywał go za to od szmat i w życiu by mu nie wpadło do głowy, żeby sugerować, że Sietejko się puszczał! 
Był tak wściekły, że spokojnie mógł ściągnąć z głowy ten głupi kaptur, bo para aż mu buchała uszami. Napędzany złością dotarł na przystanek szybciej, niż by się spodziewał i dopiero tam stanął nachmurzony, nie wiedząc, jak zabić czas do przyjazdu tramwaju. 
I kiedy tak stał, patrząc się tępo przed siebie, telefon zadzwonił ponownie. Spojrzał niechętnie na ekran i aż miał ochotę odrzucić połączenie… ale nie mógł tego zrobić. Z pracą Adama nigdy nie było wiadomo, czy to on do niego dzwoni, żeby zapytać, czy kupić bułki na kolację, czy dzwoni ktoś z jego telefonu, żeby oznajmić mu najgorsze. Chyba nigdy nie zapomni jak podczas jakiejś głupiej kłótni Adam wykrzyczał mu, że może kiedyś będzie spędzał czas z Marcinem, jak on właśnie będzie umierać pod wodą… Na samą myśl miał ciarki. 
Niechętnie odebrał połączenie. 
— No — powiedział cały naburmuszony, żeby dać Adamowi znać, że jest po drugiej stronie, ale jednocześnie nie dawać złudnego wrażenia, że wszystko było w porządku. Jednak w słuchawce przywitała go martwa cisza. Przełknął nerwowo ślinę i poczekał jeszcze chwilę. Momentalnie zalała go fala strachu. — Adam? — zapytał niepewnie, a nie słysząc odpowiedzi spanikował. — Adam?! — krzyknął. — Jesteś tam?! 
— … przepraszam — wychrypiał nagle głos po drugiej stronie. — Przesadziłem. 
Filip doskonale zdawał sobie sprawę jak ciężko przychodziło Adamowi przyznanie się do winy. Miał samczy charakter i zawsze chciał być górą, a do tego wszystko, co związane z Marcinem od razu go podpalało. Nie znaczyło to jednak od razu, że Filip miał zamiar z miejsca mu wybaczyć. 
— No przesadziłeś — potwierdził chłodno. I ponownie zapadła między nimi nieprzyjemna cisza. 
W międzyczasie podjechał jego tramwaj. Filip zmierzył go krzywym spojrzeniem, bo uszy zdążyły mu już zamarznąć, a palce w których ściskał telefon skostnieć, w oczekiwaniu na pojazd, ale nie miał zamiaru do niego wsiadać. W tramwaju nie słyszałby Adama, a nie chciał się tak po prostu teraz rozłączyć. 
— Czasami… Czasami po prostu nie potrafię cię zrozumieć, że tak do niego latasz… 
— Adam — jęknął Filip zdruzgotany, bo ileż można było wałkować ten sam temat? 
— Nie, poczekaj — przerwał mu mężczyzna. — Wiem, że masz już dość gadania o tym, ale ja naprawdę nie rozumiem, dlaczego musisz być na każde jego wezwanie. Przecież ten chłopak ewidentnie się tobą bawi, a ty rzucasz wszystko i lecisz do niego na drugi koniec miasta, kiedy tylko sobie tego zażyczy — ponownie się uniósł, ale szybko opanował ton. — Nie rozumiem, czemu on jest zawsze ważniejszy niż ja — zakończył płasko. 
Filip westchnął ciężko. 
— Adam, nie jest. — Przemilczał gorzkie prychnięcie w słuchawce. — Nie jest. Ale musisz zrozumieć jedną rzecz. Ja też jestem ważny. I to czego ja chcę i na co mam ochotę. I kiedy mam ochotę zobaczyć się z przyjacielem, to nie dlatego, że on mnie zmusza, ani żeby zrobić tobie na złość. Po prostu robię to dla siebie. A że Marcin ma ostatnio bardzo kiepski czas, wiesz, odkąd nie dostał tego awansu, zdarza mu się zapić do nieprzytomności. To źle, że chcę mu pomóc? 
— Nie, nie źle — zaczął Adam bezradnie. — Jesteś dobrym facetem, myszko — dodał po chwili. — Ale mam wrażenie, że nie widzisz, że on ci wchodzi na głowę i wykorzystuje cię na każdym kroku… 
— Bo nie wykorzystuje — odparł Filip po prostu. — To mój przyjaciel i to działa w obie strony. 
— Ta, przyjaciel — prychnął Adam. — Ładny mi przyjaciel, jeżeli kiedyś się ruchaliście bez przerwy — dodał gorzko. 
— Adam — zaczął Filip z ostrzegawczą nutą w głosie. — To nie ma nic do rzeczy, ten etap już dawno się skończył. Teraz nie ma między nami nic romantycznego, bo zresztą gdzie miałbym znaleźć na to miejsce? Całe moje życie zajmujesz ty… — Przez chwilę ponownie zapadła między nimi dziwna cisza, chociaż już nie taka niezręczna jak na początku. — Nie wiem, co jeszcze muszę ci powiedzieć? Co mam zrobić, żebyś był szczęśliwy? — zapytał Filip bardzo smutnym tonem. Miał wrażenie, że jakby się nie starał, czego by nie zrobił, Adam i tak zawsze będzie mieć do niego pretensje. 
— Ja już jestem szczęśliwy… — zaprotestował Sietejko bez przekonania. — Tylko wolałbym, żebyś co jakiś czas wybrał mnie, zamiast Marcina.
— Adam, przecież ja wybieram ciebie, zawsze i na pierwszym miejscu! Ale...
— Po prostu wróć dzisiaj szybciej do domu — poprosił mężczyzna. — Nic mi więcej do szczęścia nie trzeba.
— Zobaczymy, co da się zrobić — orzekł barman, już z małym uśmiechem na ustach. Coś w tym facecie niezmienne rozkładało go na łopatki. — A teraz spadam, bo mam tramwaj. Do wieczora, kotek! — Faktycznie na horyzoncie majaczył już następny pojazd, a tego Filip nie miał zamiaru przegapić.
— Porzucony dla tramwaju — skwitował kwaśno Adam, ale w jego głosie dało się słyszeć, że żartował. — Do wieczora, myszko. Uważaj na siebie, pa!
Adam czasami potrafił zaskakiwać i z wstrętnego chuja zamieniał się w… no w siebie. Bo w istocie to był naprawdę przyzwoity facet i poza swoimi napadami zazdrości, łatwo go było kochać.
Florek podjechał tramwajem do centrum i po krótkim spacerze dotarł do „44.” — klubu, w którym umówił się z Marcinem. Chłopak był w jeszcze gorszym stanie niż Filip podejrzewał, bo z tego co widział, niewiele brakowało, żeby przybił gwoździa na barze. Florek postanowił więc zgodnie z tym, co obiecał Adamowi, że szybko odstawi Marcina do jego mieszkania, a sam zawinie się do domu na to przedświąteczne, obiecane pukanko… aż sama mu się gęba cieszyła na tę myśl.
I oczywiście jak to zazwyczaj z dobrymi planami bywa i ten można było o kant dupy rozbić. Bo kiedy tylko zbliżył się do Marcina, okazało się, że ten faktycznie jest najebany jak Messerschmitt, ale daleko mu było do odpłynięcia.
— Filipcio! — krzyknął uradowany chłopak z euforią, na jaką stać było tylko kompletnego pijaka. — Napij się ze mną! — Filip tylko przewrócił na to oczami. Nie było opcji, żeby pozwolił wypić przyjacielowi jeszcze choćby kieliszek.
— Już chyba masz dosyć — powiedział cierpliwie, próbując podnieść Marcina ze stołka, ale ten zaskoczył go nagłą siłą, kiedy złapał jego nadgarstek w swój uchwyt i spojrzał na niego pijacko.
— Ale ty nie masz — zauważył całkiem logicznie. Filip zaśmiał się speszony. 
— Nie, dziękuję — spróbował się wykręcić. — Jeden z nas musi pozostać trzeźwy, żeby zapakować twój tyłek do Ubera.
Marcin puścił go nagle, tak szybko jak chwilę wcześniej złapał i wykrzywił twarz w grymasie smutku, po czym teatralnie pochylił się nad barem, patrząc na niego spod grzywki przesadnie zrozpaczonymi oczami.
— Już teraz nigdy nie masz czasu, żeby się ze mną napić — powiedział oskarżycielsko. — Ciągle tylko spieszysz się do Adama, albo nie chcesz pić, bo on mało pije i nie chcesz, żeby od ciebie poczuł. A pomyślałeś, że może twój kumpel miał chujowy dzień i nie chce pić do lustra? — zapytał z wyrzutem. 
Filipowi zrobiło się głupio. Ostatnio faktycznie zawsze odmawiał procentów, bo nie lubił śmierdzieć wódą, wpychając się nad ranem Adamowi do łóżka, a dodatkowo picie akurat z Marcinem zawsze prowadziło do niepotrzebnych kłótni. Może rzeczywiście był złym kumplem?
— No dobra — zgodził się więc po krótkiej chwili zawahania. — Ale ty nie pijesz, bo masz już dość — ostrzegł Marcina, a ten wyszczerzył zęby w uśmiechu.
— Się wie!
Kilka mocnych szotów później, kiedy wraz z Marcinem szaleli na parkiecie, żeby trochę przetrzeźwieć, Filip nie pamiętał już nawet czemu miał takie opory przed piciem. Lubił imprezować, taki lekki rausz pozwalał mu czuć się lekko we własnej skórze, jakby na świecie nie było zmartwień, a i Marcin był świetnym kompanem do kieliszka. Bawili się razem świetnie. Może aż za świetnie, bo nie wiedzieć kiedy wieczór przerodził się w środek nocy i trzeba było ewakuować się z lokalu. Dopiero wtedy do drzwi świadomości Filipa zapukał realny świat.
— Kurwa, muszę wracać — wymamrotał pijacko. Bo przecież obiecał Adamowi, że wróci wcześniej.
— Yhm — bąknął tylko Marcin i oparł się słabo o murek. Filip spojrzał na niego. Bez dwóch zdań przyjaciel wyglądał nietęgo.
— Trafisz sam do domu? — zapytał podejrzliwie.
— Yhm — ponownie mruknął chłopak i samo to, że Marcin przestał artykułować słowa było dla Filipa wystarczającym dowodem, że nie, chłopak nie trafi jednak sam, bo po prostu był na to zbyt pijany.
Zamówił więc Ubera i odwieźli Marcina na skrzyżowanie Górniczej z Rękodzielniczą. Najpierw planował wrócić tym samym samochodem do siebie na Krzyki, ale Marcin wyglądał tak niemrawo, jakby miał zaraz się przewrócić na środku chodnika, że Florek postanowił, że dla bezpieczeństwa odprowadzi go jednak pod klatkę, a sam potem wróci innym transportem.
— Dzięki za dzisiaj — powiedział chłopak i oparł się plecami o ścianę przy domofonie. — Ostatnio strasznie mi ciężko — wyznał nagle. — Zawsze zapierdalałem jak głupi, a teraz szef jasno dał mi do zrozumienia, że nie mam co liczyć na awans i równie dobrze mogę spierdalać mu z oczu, bo dla niego jestem nikim — powiedział smutno, patrząc pod nogi.
— Nie może być aż tak źle — spróbował go pocieszyć Filip.
— A jednak… — zaśmiał się gorzko drugi mężczyzna. — Od lat robię wszystko dla tej pracy, a tak naprawdę to przecież nic nie znaczy — wylał z siebie więcej żali. Zamilkł i podniósł wzrok na Filipa. — Byłeś najlepszym, co mnie w życiu spotkało — powiedział nagle śmiertelnie poważnie.
Florek zamarł. Ne tylko z powodu słów, ale też dlatego, że Marcin nagle brzmiał o wiele mniej bełkotliwie niż jeszcze chwilę temu.
— Jesteś pijany — spróbował go szybko spławić.
— Tak — przyznał Marcin. — Ale i tak wiem swoje. Odkąd się rozstaliśmy tylko się staczam, a przy tobie żyłem naprawdę. — Przez chwilę udało mu się nawet skupić na Florku wzrok i zapanowała między nimi pełna napięcia cisza, po czym Marcin pochylił się nagle do pocałunku.
Filipowi momentalnie skoczyło ciśnienie, ale zanim chociażby zdążył pomyśleć co robi, jego ciało zareagowało samo, bez jego woli…. I po prostu odepchnął Marcina, nie patrząc nawet, czy chłopakowi nic się nie stało.
— Idź spać, jesteś pijany — warknął ze złością, o jaką sam by się nie posądzał.
— Ale… — spróbował wtrącić niepewnie drugi mężczyzna, a Filip przerwał mu w pół słowa. 
— Idź, pogadamy jutro — powiedział płasko.
Nawet się na niego nie obejrzał, kiedy obrócił się na pięcie i bez słowa ruszył w kierunku nocnego przystanku. Był wściekły i czuł się idiotycznie. W głowie aż mu huczało od emocji, a najgłośniejsza była myśl, że lepiej dla Marcina, żeby to faktycznie był tylko pijacki wybryk, bo jeżeli faktycznie Adam od początku miał rację i chłopak tak się nim bawił, to Filip za siebie nie ręczył… 
Kiedy wrócił do domu, Adam już spał, szczelnie opatulony kołdrą, jakby samą pozycją ciała chciał mu dać do zrozumienia, że Filip nie miał co próbować amorów tej nocy. Chłopak ponownie poczuł się fatalnie sam ze sobą, Czemu był taką chodzącą kpiną? Czy naprawdę na każdym kroku musiał coś spieprzyć?
Zwinął się za Adamem pod osobnym kocem i niepewnie przerzucił ramię przez talię mężczyzny. Przeczuwał, że rano czekała go kolejna kłótnia, więc zamierzał chociaż trochę się poprzytulać do drugiego mężczyzny, póki jeszcze mógł.

***

Ranek nadszedł szybciej niżby Florek sobie tego życzył, ale mogło to mieć coś wspólnego z tym, że położył się spać grubo po trzeciej. Adam był już na nogach, kiedy Filip się zwlekł z łóżka i wyglądał, jakby szykował się do wyjścia. Gołym okiem było widać, że mężczyzna jest nabzdyczony. Filip mimo wszystko postanowił spróbować swojego szczęścia i podszedł do kochanka, żeby cmoknąć go w policzek.
Co prawda Adam się nie odwrócił ani nie odsunął, ale widać było, że nie miał też zamiaru się z barmanem przytulać i miziać o poranku, jak to zazwyczaj mieli w zwyczaju. Filip odsunął się od niego, starając się nie okazywać frustracji.
— Idziesz już do pracy? — zagadał jak gdyby nigdy nic.
— Taa — burknął Adam. Ewidentnie nie był skory do rozmowy, ale Florek nie miał też zamiaru tak łatwo odpuścić.
— A myślisz, że skończysz przed dziesiątą? — zapytał.
— Wiesz, że mam dyżur — odparł Sietejko, a w jego głosie pobrzmiewała lekka irytacja. 
— No wiem — przytaknął Filip. — Ale pomyślałem, że jakbyś wyszedł przed dziesiątą, to mógłbyś mnie odebrać z pubu i mielibyśmy chociaż tę namiastkę świąt? — zaczął obiecująco. — Moglibyśmy wejść pod koc, dokończyć ten serial, co cię tak ostatnio wciągnął i może potem trochę poświętować — roztaczał dalej piękną wizję, jednocześnie ponownie zbliżając się do mężczyzny. Uśmiechnął się do niego zalotnie i spróbował zarzucić mu ręce na ramiona, ale Adam tylko jeszcze bardziej się zjeżył i odsunął od niego ze złością.
— Skoro tak bardzo chciałeś świętować, to mogłeś wrócić wczoraj wcześniej — powiedział, zaplatając ramiona. Dzięki swojej postawie, kiedy był taki wściekły od razu przypominał dresa, szykującego się do bitki, co zawsze Filipa trochę stresowało.
— No daj spokój — spróbował zbyć temat barman, ale ewidentnie Adam był w bojowym nastroju.
— I co, nie uważasz, że należą mi się przeprosiny? — zapytał nieustępliwie, a Filip wzruszył ramionami i odsunął się od niego na krok, żeby zmierzyć wzrokiem całą jego dużą sylwetkę.
— Nie — powiedział po prostu. — Już żeśmy wczoraj o tym rozmawiali, nie będę w kółko wałkował tego tematu. — Przez krótką chwilę Filipowi przeleciało przez myśl, żeby przyznać Adamowi rację i opowiedzieć mu o tym, co Marcin chciał wczoraj zrobić… Ale szybko odrzucił ten pomysł. Adam by się tylko niepotrzebnie wściekł i jeszcze bardziej nastawił przeciwko drugiemu mężczyźnie, a przecież ten głupek pewnie nawet nie będzie dziś pamiętał, co wczoraj odpierdolił. Nie było sensu tego roztrząsać. A przynajmniej dopóki nie wyjaśni sobie tego z Marcinem na trzeźwo, bo jeżeli chłopak naprawdę myślał, że mógł tak Filipa na gwizdnięcie przywołać i znowu się koło niego zakręcić, to się grubo mylił! 
— Cholera, Filip! — warknął Sietejko jeszcze bardziej poruszony. — Już nawet abstrahując od tego, że byłeś wczoraj z Marcinem, obiecałeś, że wrócisz wcześniej!
— Nic nie obiecywałem — powiedział ostro Filip, już mocno poruszony, po prostu miał dość, że ostatnio każda rozmowa z Adamem zamieniała się od razu w krzyki i kłótnie. — Powiedziałem, że zobaczę, co da się zrobić i niestety nie udało mi się wrócić wcześniej — usprawiedliwił się.
Adam zaśmiał mu się w twarz. Było widać, że jeszcze chciał coś powiedzieć, ale walczył ze sobą. Może i słusznie, bo jakby to znowu miało być coś takiego jak wczoraj to lepiej, żeby milczał… W końcu mężczyzna postanowił jednak, że nie doda już ani słowa, więc zgarnął tylko swój plecak i ruszył do przedpokoju, żeby tam założyć kurtkę i buty.
To ironicznie spowodowało, że Filip poczuł się jak przebity balonik, z którego uchodzi powietrze. Nie lubił się kłócić z Adamem, ale jeszcze bardziej nie lubił, jak kochanek wychodził w połowie kłótni i nie było wiadomo co dalej.
— To przyjedziesz po mnie po pracy? — zapytał płasko, tak tylko, żeby się odezwać i nie pozwolić, żeby ostatnie wypowiedziane pomiędzy nimi słowa tej Wigilii to były krzyki. W końcu podobno jaka Wigilia, taki cały rok.
Adam zebrał się do końca, otworzył drzwi i już w progu rzucił mimochodem:
— Zobaczę, co da się zrobić. — A potem trzasnął drzwiami i pognał w dół schodów, zostawiając Filipa samego w mieszkaniu.

***

25 grudnia
Florek pospał tego ranka nieco dłużej, przez co Adam miał czas, żeby napić się gorącej kawy i pokontemplować chwilę w samotności.
            Czuł się źle. Jakoś tak nieswojo i był po prostu przybity. Choć poprzedniej nocy wycisnął młodszego chłopaka jak cytrynę, sam doprowadzając się przy tym do niesamowitej rozkoszy, orgazmiczna eurofia zdawała się dawno ulotnić i teraz czuł jedynie pewien niesmak.
            Naprawdę nienawidził, że ta „marcinowa faza” wypadła akurat teraz — w ich pierwsze wspólne święta.
            Adam doskonale znał ten schemat i jedynie starał sobie jak mantrę powtarzać, że wkrótce Marcin znudzi się jego chłopakiem — jak zwykle — i na kilka tygodni będą mieli spokój. Jednak nadal nie był w stanie przełknąć, że Filip nie widział, że Marcin był niczym więcej jak pierdoloną pijawką, która wykorzystywała go tylko wtedy, kiedy wszyscy inni otwierali oczy i wypierdalali go ze swojego życia. Wówczas bombardował Florka smsami i non stop próbował go gdzieś wyciągać, bo mam takiego złego szefa, bo nikt mnie nie docenia, bo to, bo tamto, bo sramto. Filip był po prostu zbyt dobry i zawsze starał się go pocieszać… a za jakiś czas ten frajer znajdował sobie jakiegoś bolca, którym bawił się przez kilka tygodni, no a gdy się znudził, wracał do jęczenia, jaki to jest nieszczęśliwy i jak bardzo potrzebuje przyjaciela.
            I to było nieco zabawne, bo gdyby dla przykładu to Konrad był teraz na miejscu Filipa, Adam po jednej takiej marcinowej akcji wyjebałby go na kopach i tyle byłoby z ich związku.
            Tyle że Filip — na szczęście — nie był Konradem i Sietejko chciał wierzyć, że to wszystko jest tego warte. Przez to nauczył się — tak jak potrafił — zaciskać czasem zęby, bo choć ten najbardziej uroczy facet na świecie potrafił go jak nikt wyprowadzić z równowagi… tak też jak nikt potrafił sprawić, że Adam czuł się, że jego egzystencja ma na tym świecie znaczenie.
            Ale to nie zawsze było łatwe. Dla przykładu te ostatnie dni były zajebiście ciężkie do przeżycia i Adam niejednokrotnie był na skraju powiedzenia czegoś okropnego, czego by potem żałował. Naprawdę nie potrafił się szczerze ucieszyć, że spędza święta z ukochanym, ani też po prostu wyluzować. Dlatego też kiedy zadzwonił Tadek i poprosił Sietejko o wsparcie w poszukiwaniach, ten bez wahania się zgodził. Praca zdawała się być idealnym remedium na jego skołatane myśli.
            Filip wygrzebał się z łóżka akurat kiedy strażak robił mentalną check listę, czy aby na pewno wszystko spakował do plecaka. 
            — Jednak musisz iść? — zapytał ze smutkiem w głosie Florek, spoglądając nostalgicznie na kochanka. On też to czuł. Czuł, że nie wszystko gra tak, jak powinno i zaczynał się złościć, że nie potrafili znaleźć satysfakcjonującego dla nich wyjścia. Jednak… czy w tej sytuacji takie w ogóle istniało? Filip zaczął się zastanawiać, czy przypadkiem Adam nie zaczynał zapędzać się w ten zero-jedynkowy tok myślenia, gdzie było miejsce albo tylko dla niego, albo tylko dla Marcina. Zaczynał się obawiać, że już całkiem niedługo Sietejko nie wytrzyma i każe mu wybierać… Oczywiście, że w takiej sytuacji wybrałby jego! Jednak miał głęboką nadzieję, że nie będzie musiał.
            — Taaa… — westchnął nurek.  — Dasz wiarę? Głupi staw, a człowiek przepadł — parsknął, kręcąc z niedowierzaniem głową. 
            — Cóż, mam nadzieję, że szybko go znajdziesz i wrócisz do domu — odezwał się z nadzieją Florek. — To ten… uważaj na siebie, dobrze? — poprosił jeszcze klasycznie, kiedy Sietejko go wyminął i przeszedł do korytarza, żeby się ubrać.
            — Okej — mruknął tylko szatyn, chwytając z wieszaka kurtkę.
            Kiedy skończył się ogarniać, zarzucił plecak na jedno ramię i spojrzał wreszcie na Filipa.
            Patrzyli na siebie przez chwilę w ciszy. Obydwaj wyglądali, jakby chcieli coś powiedzieć, a mimo wszystko żaden nie wydobył z siebie ani jednego słowa. Filip chyba po prostu się bał, że powie coś nie tak, albo chociaż nie takim tonem i znowu zacznie się jatka, a Adam… Adam po prostu nie potrafił się zmusić. Chyba był za bardzo rozżalony, by powiedzieć coś romantycznego, a z drugiej strony na usta cisnęły mu się same złośliwości. 
            Lepiej to było tak zostawić. Może potem to jakoś naprawią. Może…

***

            Kiedy dotarł na drugi koniec miasta, wcale nie poczuł się lepiej. Wręcz przeciwnie, czuł, że coś mu dziwnie ciąży i wcale nie chciał utknąć na kilka godzin pod wodą w poszukiwaniu jakiegoś topielca. 
            To może i było głupie, ale czuł wyrzuty sumienia, że nie pożegnał się jakoś cieplej z Filipem. Nie dał mu nawet buziaka, o powiedzeniu, że go kocha już nie wspominając. Jakoś tak zawsze spokojniej mu się pracowało, kiedy miał świadomość, że wszystko jest jasne i nie ma powodu do panikowania. Teraz teoretycznie też nie miał takiego powodu, ale nie potrafił wyrzucić z głowy obrazu ich porannego pożegnania. 
            Jak zawsze był opanowany, tak teraz jego lekkie roztargnienie nie przeszło niezauważone.
            — Wszystko w porządku? Jak nie czujesz się dzisiaj na siłach, to mów. Najważniejsze jest twoje bezpieczeństwo — zapewnił go Tadek, kiedy zauważył jak Adam dosyć agresywnie sprawdza czy wąż średniego ciśnienia jest prawidłowo podłączony do inflatora. 
            — Wszystko gra — odparł zaraz Adam, natychmiast karcąc się w myślach za swoje zachowanie. 
            Opanuj się, kurwa!
            — Na pewno…
            — Na pewno — przerwał kierownikowi, kiedy ten chciał coś dodać, a zaraz potem odetchnął głębiej, uśmiechnął się delikatnie do przełożonego i dodał już zupełnie spokojnie: — Miałem dosyć bojowy poranek, ale to nie wpłynie na moją pracę. Znajdźmy w końcu tego topielca — zapewnił, mając z tyłu głowy, że jeszcze jedna odzywka takim tonem i Tadek sam odsunie go od zadania. A na to nie pozwalało mu ego. Był profesjonalistą i jak obiecał, że pomoże, to zamierzał się z tego wywiązać.
            Kierownik jeszcze przez kilka chwil czujnie go obserwował i ostatecznie postanowił mu zaufać. Trochę też nie miał wyboru, bo chłopaki, którzy mieli dzisiaj służbę w grafiku, rozpoczęli prace jak tylko się rozwidniło, ale niestety ich poszukiwania nie przyniosły skutku i został mu już tylko Adam z Łukaszem, który jako drugi zgodził się ofiarnie na dodatkową służbę.
            — Jakim cudem jeszcze go nie znaleźliśmy? — parsknął Łukasz, kiedy wykonywali z Adamem rutynowe sprawdzenie sprzętu.
            — Nie mam pojęcia, stary — westchnął tylko Sietejko i klepnął przyjacielsko kumpla w ramię, kiedy ten pokazał mu okejkę oznaczającą, że wszystko było na swoim miejscu. Następnie sam krok po kroku obejrzał sprzęt Łukasza i kiedy uznał, że wszystko jest podpięte jak należy, poziom ciśnienia w butli jest prawidłowy, a drugi stopień automatu bez problemu podaje czynnik oddechowy, sam pokazał mu „OK”.
            — Bądźcie wyjątkowo ostrożni, bo tu mogą być sieci rybackie, tak że uważajcie, żeby się nie zaplątać — ostrzegł ich jeszcze profilaktycznie Tadek i niedługo potem zaczęli schodzić pod wodę.
            Kiedy po jakimś czasie Adam poczuł grunt, uderzyła w niego fala spokoju. Musiał skoncentrować się na swoim oddechu i wyostrzył mu się zmysł dotyku. Tak, to było to. Już się bał, że może rzeczywiście to nie jest najlepszy moment na nurkowanie, ale teraz czuł się fenomenalnie — był w swoim żywiole. No i co z tego, że warunki były ekstremalne? Ta niesamowita świadomość własnego ciała i specyficzna presja wywierana przez ciśnienie wody dostarczała mu wręcz spirytualnych doznań, a jedynym oknem na świat był głos Tadka, który od czasu do czasu korygował jego położenie.
            Kiedy w pełni wkroczył w swoistą fazę zen, skupił się na skrupulatnym przeszukiwaniu terenu. Sektor, jaki na dzisiaj wyznaczyli, był już sporo oddalony od brzegu i jakoś ciężko było uwierzyć, że zwłoki mogły zawędrować aż tutaj… ale skoro nie było ich nigdzie przy brzegu, to należało szukać dalej. 
            To była nietypowa sytuacja, bo naprawdę ciężko było wymyślić czynnik, który mógłby w takim akwenie aż daleko przeciągnąć ciało. Staw nie był zbyt głęboki, dno było gliniaste, ale bez dziwnych zagłębień i dziur, a nawet nie można było tu pływać łódkami, których pęd mógłby ewentualnie powłóczyć w inne miejsce ciało. 
Z drugiej strony Adamowi już nieraz zdarzało się znajdować ludzkie szczątki w miejscach, gdzie teoretycznie nie powinno ich być. Najwidoczniej to był jeden z tych przypadków.
Nie zniechęcał się. Jakkolwiek upiornie czy niepokojąco by to nie brzmiało, naprawdę  miał nadzieję, że to on będzie tym, który napłynie na zwłoki. Robiła się z tego dosyć skomplikowana sprawa i miło by było być tym, który w końcu przyniesie rozwiązanie.
W pewnej chwili coś poczuł. Bynajmniej nie jakieś ciało. Nie, nie chodziło w ogóle o to, że poczuł coś fizycznie. No… tak jakby, bo poczuł, że z jakiegoś powodu nagle cholernie ciężko mu się oddycha. Jakby aparat niedomagał i się zacinał. Zamarzł?
Tylko nie panikuj. To na pewno nic takiego — spróbował się uspokoić, ale mimo wszystko nie mógł oszukać organizmu i serce mimowolnie zaczęło mu bić szybciej. Póki co postanowił się nie odzywać i niepotrzebnie nie stawiać w stanie gotowości Tadka.
Staw nie był głęboki, a w miejscu, w którym się znajdowali, było raptem jakieś osiem metrów, ale Adam był na dnie już dosyć długo i paradoksalnie nie mógł tak po prostu odpiąć całego sprzętu i wypłynąć na powierzchnię. To było cholernie niebezpieczne i potrzebował kilkuminutowego przystanku na dekompresję, bo zbyt szybkie wynurzenie było niemal gwarancją, że jego krew najzwyczajniej się zagotuje. Poza utonięciem, choroba dekompresyjna była największym zagrożeniem w tej profesji.
Miał w sobie jednak na tyle samodyscypliny, że zdołał pobudzić swój mózg i w głowie zaczął błyskawicznie przypominać sobie wszystkie kroki, jakie powinien teraz wykonać, by znaleźć przyczynę tego, dlaczego… no, się dusił.
Spojrzał na manometr, co też wcale nie było prostym zadaniem, bo widoczność była zerowa. Powolutku jednak zdołał odczytać pomiary i odkrył, że wskazówka urządzenia o dziwo wykonywała ruchy wahadłowe, za każdym razem, kiedy Adam próbował wziąć wdech, więc automatycznie sięgnął dłonią do zaworu, aby sprawdzić, czy butla jest odkręcona. Jakie było jego zdziwienie, kiedy okazało się, że… była. Ale tylko do połowy! Szybko naprawił ten błąd i problem z oddechem zniknął jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. 
Choć znał wartość tlenu, zwłaszcza w sytuacji, w jakiej się obecnie znajdował, to nie mógł powstrzymać się przed kilkoma nerwowymi wdechami. Ależ się wściekł! Po pierwsze na Łukasza, że sprawdził jego sprzęt po łebkach, a po drugie na siebie, że złapał się na typowy błąd nowicjusza. Cholera jasna!
To wzburzenie trwało jednak tylko kilka sekund, bo potem Adam znowu coś poczuł. 
I tym razem nie chodziło o żaden problem ze sprzętem.
— Chyba coś mam — powiedział, czując nagły zastrzyk adrenaliny.
            Choć nie było już ciemno jak wczorajszego dnia, to mimo wszystko widoczność była żadna i miał wrażenie, że pływa w mleku, a przez to mógł polegać wyłącznie na zmyśle dotyku. Wymacał więc obiekt, na jaki napłynął i był już prawie pewny, że znalazł to, czego szukał.
            — Możesz potwierdzić? — zapytał Tadeusz.
            — Na dziewięćdziesiąt dziewięć procent to nasz topielec — zapewnił Adam.
            — Dobra, nie ruszaj się, Łukasz pomoże ci go wyciągnąć — polecił kierownik, po czym zaczął nawigować drugiego nurka, aby mógł dotrzeć w to samo miejsce, w którym znajdował się Sietejko.
            Dwadzieścia minut później wydobyli zwłoki na powierzchnię. Jednostka straży przejęła je już z wody, a w tym czasie Adam z Łukaszem dostali się na swoją łódź, gdzie po dopełnieniu wszelkich rutynowych działań kończących nurkowanie, pogratulowali sobie współpracy i wrócili na brzeg. 
            Choć tyle dobrego przytrafiło mu się w tym dniu. No… to może niekoniecznie zabrzmiało optymistycznie, ale chodziło mu wyłącznie o to, że wypełnił dzisiejszą misję i rodzina będzie mogła wreszcie pochować zwłoki… no właśnie, czyje? Adam, ani w zasadzie nikt nie wiedział, kogo ten cały czas szukali. Od incydentu minęła nieco ponad doba i gdyby nie to kiepskiej jakości nagranie z monitoringu i nadgorliwość dozorcy pobliskiego strzeżonego osiedla, który jako pierwszy zauważył wypadek, to najprawdopodobniej topielec nadal tkwiłby w stawie, bo nic im nie było wiadomo o żadnym zaginięciu.
            I to było cholernie smutne. Bo o ile w zwykły dzień można było nie zauważyć obecności jednego człowieka, zwłaszcza, jeśli mieszkał sam, tak w święta… nawet nie miał rodziny, która by się nim mogła ewentualnie zainteresować? Choć ojciec nurka mieszkał w innym kraju, to gdyby w Wigilię Adam nie zadzwonił, starszy Sietejko postawiłby w stan gotowości pół Wrocławia.
            Aż musiał zobaczyć tego nieszczęśnika, który został zapomniany przez świat i spędził święta martwy na dnie stawu.
            Podszedł więc powoli do miejsca, w którym chłopaki próbowali go ostrożnie zapakować w worek i po skinięciu głową do strażaka, z którym nie zdążył się wcześniej przywitać, spojrzał na trupa. Był cały siny i już nieco napuchnięty, ale jako że woda była lodowata, cały proces gnilny został nieco spowolniony, przez co zwłoki nie były w aż tak tragicznym stanie. No… w końcu zdołali je wydobyć w jednym kawałku, więc już to był sukces.
            Ale zaraz… skądś znał tę twarz.
            Co prawda była teraz nienaturalnie nadęta i miała zielonkawy kolor, ale Adam był pewny, że już kiedyś widział tego człowieka.
            O kurwa... — przecieło jego myśli znienacka i aż podszedł bliżej.
            Paleta emocji jaką poczuł w tym momencie była ciężka do opisania, czy chociażby do jakiegoś logicznego wyjaśniania. Ogromny szok, zaskoczenie, jakaś forma niepokoju i… ulga? Aż przekręcił zaintrygowany głowę, jakby chcąc się upewnić, że wzrok go nie zawodzi. No ale nie, nie było mowy o pomyłce. To był pieprzony Marcin. Ten sam, który od samego początku próbował ładować się z buciorami w jego związek z Filipem i bez przerwy dolewał oliwy do ognia. Był absolutnie jedyną zadrą w ich relacji. I nagle przestał być problemem.
            Cóż, może i Adamowi było trochę żal i niekoniecznie to miał na myśli, kiedy zdradził Filipowi, że pragnie, by Marcin zniknął z ich życia, ale… taką formę zakończenia jego wątku też akceptował. 

KONIEC



Komentarze

  1. Hej. Zastanawiam się czy dokonczysz to opowiadanie . Tęsknię za chłopakami a chciałabym się dowiedzieć jakie były ich dalsze losy pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. Hejeczka, hejka,
    puk, puk czy jest tam ktoś? opowiadanie jest fantastyczne, Janek ze swoją postawą, potem te dylematy jego... i Oscar z Błażejem... już w zasadzie jest cisza od ponad półtora roku... a chętnie przeczytałam kontynuację...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń
  3. Hejka,
    droga autorko opowiadanie jest fantastyczny, i na prawdę liczę na kontynuację...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Iza

    OdpowiedzUsuń
  4. Ja uważam że obecnie najlepszą wrózką w Polsce jest Alicja
    wróżbę online można zamówić szybko i bezpiecznie na stronie wróżby online Wróżbę otrzymujemy do 60minut na email. Wykonuje również oczyszczanie energetyczne i rytuały miłosne na naprawę związku lub powrót osoby na której nam zależy. Ja zawsze zamawiam na stronie http://wrozkaalicja.pl

    OdpowiedzUsuń
  5. Hejeczka,
    kochana już tak dużo czasu upłynęło a tutaj nic nawet jednej małej informacji... a tak fajnie się zapowiadało to opowiadanie...
    proszę choć daj znak że żyjesz...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Aga

    OdpowiedzUsuń
  6. Hejeczka,
    wracam tutaj po dłuższej nieobecności, bardzo bym chciała przeczytać więcej... bo to wciągające opowiadanie jest...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Aga

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz